Wycieczki pana Brouczka/Tom I/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wycieczki pana Brouczka |
Wydawca | Nakład "Biblioteki Romansów i Powieści"; Nakładem księgarni Teodora Paprockiego i S-ki |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jan Nitowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Pan Brouczek spojrzał do góry i zobaczył dziwną postać, niby ludzką, unoszącą się nad nim w powietrzu na koniu skrzydlatym. Srebrne podkowy i białość skrzydeł potężnego rumaka, szlachetne oblicze wysmukłego jeźdzca z wieńcem wawrzynowym na głowie o gęstych rozpuszczonych włosach i z jakimś podobnym do harfy instrumentem o strunach srebrnych na ramieniu — to wszystko składało się na obraz bardzo piękny, ale jednocześnie zupełnie odmienny od tego wszystkiego, co spotykamy na ziemi. Jeździec i koń podobni byli raczéj do owych fantastycznych miraży, na złudzeniu optyczném polegających, niż do stworzeń z krwi i mięsa — tak powietrzną, wiotką, niemal przezroczystą była ich postać, o któréj śmiało możnaby z poetą powiedziéć, że utworzyły ją lekkie obłoki i promienie księżyca.
Jeździec także musiał spostrzedz pana Brouczka, gdyż spuścił się na dół i zsiadł ze skrzydlatego rumaka. Tak stali obaj naprzeciw siebie: Brouczek na dnie krateru, zaś dziwne zjawisko na jego krawędzi, — a ponieważ nie dzieliła ich zbyt rozległa przestrzeń, mogli więc przypatrzéć się sobie wybornie. Brouczek wogóle doznawał przyjemnego uczucia, rozpatrując sympatyczną, bladą, lśniącą płeć twarzy nieznajomego, na któréj spoczywało coś nakształt srebrnego blasku. Postać odwróciła nieco głowę i wyciągnęła ku naszemu bohaterowi ręce zupełnie tak, jak aktor na scenie, gdy cofa się przed groźném zjawiskiem, poczém poruszyła struny swéj harfy i zawołała śpiewnym głosem:
— Ha, cóż to za poczwara przeraża dziś mój wzrok?
Czy złuda cię spłodziła, czy wiecznéj nocy mrok?
Ma się rozumiéć, że takie powitanie bardzo się panu Brouczkowi nie podobało; ale położenie krytyczne kazało mu stłumić swe oburzenie.
— Jestem obywatelem ziemi — odpowiedział spokojnie, — którego złe losy wyrzuciły aż tu na ten daleki świat. Mam prawdopodobnie przyjemność mówić z obywatelem księżyca?
Selenita otrząsł się z przestrachu i w twarzy jego malowało się teraz tylko wielkie zadziwienie:
— Tyś twór ziemi... co słyszę? Nie myli-ż mnie mój słuch?!
O, powiedz, w nasze kraje jaki cię przeniósł duch?
Zaiste, tyś syn ziemi, albowiem byt nasz sam
Potworę taka tworząc, zadałby sobie kłam!
Nasz bohater rzekł na to z westchnieniem:
Nie dziwię się wcale, że wyglądam w waszych oczach dość oryginalnie; przecież i wy dla mnie nawzajem jesteście... hm... hm...
Pan Brouczek połknął zgryźliwe słowo odwetu i ciągnął daléj spokojnie:
— Zresztą, zapewniam pana, żem dobrowolnie na księżyc nie przybył i że powrócić na ziemię pragnę z całego serca, tylko nie wiem, jaką drogą. Jakaś niepojęta siła oderwała mię najwyraźniéj od ziemi i to z taką szybkością, żem stracił przytomność. Gdym przyszedł do siebie, już byłem tu. Może to Bóg mię ukarał za jakie grzechy, albo może i dyabeł zrobił sobie ze mnie piekielną igraszkę.
Selenita zamyślił się, tymczasem pan Brouczek zbierał i uporządkowywał swe myśli. Zdziwiła go najpierw ta niezwykła postać, a teraz znowu uderzył go niesłychanie fakt, że mieszkaniec księżyca mówił po czesku. Księżyc zatém jest zamieszkanym przez czechów! Zdumiewająca rzecz! Jaka to radość dla biednego narodu naszego! Powierzchnia księżyca wynosi niemal trzynastą część powierzchni ziemi, a wedle spostrzeżeń Brouczka można wnioskować, że jest zaludnioną dość gęsto. Napewno można twierdzić, że ilość ludności księżycowéj wynosi trzynastą część ludności ziemi; mamy więc tedy około stu milionów selenitów — a owe miliony to są nasi rodzeni bracia!
Odrazu więc stajemy się największym narodem europejskim i możemy już z pogardą spoglądać na niemców, francuzów i zresztą wszystkie ludy ziemi. Któryż bowiem z narodów może się pochlubić tém, że ma braci na księżycu, że język jego aż do gwiaździstych sfer sięga? Z jaką dumą powiększymy nasz hymn narodowy zwrotką:
Gdzie Kraterów ziemia żyzna,
Gdzie nie sięga ludzkie oko,
I tam czesi są wysoko,
Na księżycu — ich ojczyzna.
Teraz dopiero będziemy mogli bezpiecznie odpocząć sobie po strasznych zapasach o zachowanie swéj narodowości. Możemy założyć ręce na piersi i spokojnie się przyglądać, jak ukryci i jawni germanizatorzy na wyścigi usiłują nas wytępić; ba, nawet sami skutkiem rozsądnego umiarkowania możemy niemczyźnie naoścież otwierać wszystkie drzwi naszego życia narodowego, bo przecież, gdyby pewnego pięknego poranku ostatni czech zniknął z powierzchni ziemi, naród czeski przez to nie zaginie: będzie żył daléj na księżycu, dokąd nie przenikną nigdy, da Bóg, ani agenci Schulvereinu, ani krzewiciele języka urzędowego, ani nawet sam Moltke ze swemi działami.
Zresztą zkądinąd stosunki z księżycem przyniosłyby nam wielkie korzyści. Wystawcie sobie tylko, gdyby np. teraz, po wizycie gości z za oceanu, zawitał do nas jeszcze balon z księżyca! Jakiby to wówczas ogarnął zachwyt nasz naród i jakaby wściekłość opanowała naszych przeciwników! A gdyby władza zabroniła téj księżycowéj demonstracyi, samibyśmy urządzili wycieczkę na księżyc, gdzie moglibyśmy urządzać pochody, z pochodniami, odbywać posiedzenia, przemawiać i ucztować do woli. Sądzę, że nasi przywódzcy wymogliby łatwo na przyjaznéj nam władzy, abyśmy na księżycu mogli korzystać ze wszystkich praw, które nam państwo zaręczyło, a których urzeczywistnienie tu na ziemi jest zgoła niemożliwe.