Wyznania (Augustyn z Hippony, 1847)/Księga Czwarta/Rozdział XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyznania |
Część | Księga Czwarta |
Rozdział | Rozdział XV. |
Wydawca | Piotr Franciszek Pękalski |
Data wyd. | 1847 |
Druk | Drukarnia Uniwersytecka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Piotr Franciszek Pękalski |
Tytuł orygin. | Confessiones |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała Księga Czwarta Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Lecz w dziwach twéj sztuki jeszczem nie pojmował bieguna tak wielkiéj prawdy, o Wszechmocny „co sam jeden wielkie dziwy działasz;“ szedł przeto mój umysł przez ciał postacie; a piękne od stósownego rozróżniając, okréslałem piérwsze: co samo przez się jest piekne; drugie, co zastósowane, innemu przedmiotowi przystoi; i te zasad utwierdzałem na zmysłowych przykładach. Obróciłem myśli moje ku zrozumieniu natury duszy, lecz fałszywe wyobrażenie jakie o duchownych istotach miałem, nie dozwalało mi widzieć jasności prawdy: samo światło prawdy w oczy moje nawet wpadało, ale blaskiem jéj przerażoną duszę moję odwracałem od nadzmysłowéj rzeczy, aby ją przywiązać do zarysów, kolorów i dotykalnéj wielkości.
A ponieważ widzieć nie mogłem w umyśle podobnych rzeczy, mniemałem przeto, że i mego umysłu pojąć nie zdołam. Ale postrzegając w cnocie błogą spokojność, a w występku nienawistną niezgodę: tamtę nacechowałem jednością, tę zaś podziałem. W owéj jedności umieściłem duszę rozumną, naturę prawdy i najwyższego dobra; w podziale zaś, nie wiedzieć jaką istotę nierozumnego życia, i jakąś istność i naturę najwyższego złego, z któregom zrobił nie tyIko rzeczywistą istotę, ale i życie prawdziwe niezależno od ciebie mój Boże, od którego wszystko pochodzi. Biédny fanatyk, pierwszą nazywałem „Monadą“ jednością duchowną bez płci; drugą „Dyadą“ podwójnością przyczyną gniewu w zabójstwach, podnietą w rozwiozłości; nie wiedzieć com nawet mówił. Nie wiedziałem o tém, anim się tego jeszcze nie nauczył, że żadna istota nie jest złém, że wewnętrzna duszy naszéj władza nie jest najwyższém i nieodmienném dobrem. Jako bowiem to jest zbrodnią kiedy umysł daje popęd przewrotnemu poruszeniu, i podnosi burzliwą nawałę swéj zapalczywości; a to jest rozwiozłością, kiedy dusza nie strzeże swéj skłonności, która ją wlecze do cielesnych roskoszy: tak niemniéj skaza przesądu i błędu, która życie sromoci, pochodzi z zamąconego rozumu, jakim wtedy był mój rozum, nie wiedząc że inném światłem być miał objaśniony, aby się stał ucześnikiem prawdy, nie będąc on sam prawdy naturą. „Bo ty rozświécasz pochodnię moję Panie Boże mój, ty rozjaśniasz ciemności moje [1]“ „a z twéj pełności, myśmy wszyscy wzięli [2]“ „ponieważ, ty jesteś światłość prawdziwa, która oświéca wszelkiego człowieka na świat przychodzącego [3]“ „u którego nie masz przemiany, ani znaczenia na przemianę [4].“
Usiłowałem przybliżyć się ku Tobie, aleś mnie odpychał od siebie abym śmierci zakosztował „bo ty poniżasz dumnych.“ Ale cóż dumniejszego, jako twierdzić z niesłychaném szaleństwem, że tém z natury jestem, czém ty jesteś? Nieuchronnéj odmianie ulegający czułem to dobrze w mojém pragnieniu, kiedym chciał dla tego być uczony, bym się stał z gorszego lepszym; wolałem raczéj ciebie uważać odmiennym, niźli mniemać, że tém nie jestem czém ty jesteś. Odpychałeś mnie przeto i sprzeciwiałeś się bredniom dumnych moich myśli: spokojnie więc wyobrażałem sobie cielesne postacie, i ciało oskarżałem sam będąc ciałem i wiatrem idącym, a do ciebiem nie powracał[5]; idąc tedy, przechodziłem myślą świat pełen wyobrażni takowych istót, jakie się ani w tobie, ani we mnie, ani w ciałach nie znajdują, ani były twego Słowa utworem, lecz mojéj próżności z ciał wywiedzionym wymysłem. Mówiłem więc do pokornych i wiernych dzieci twoich, do współobywateli moich, nie wiedząc żem od ich pokory był wówczas bardzo daleko, mówiłem do nich nierozważnie i szyderczo: jakie dusza moja, którą Bóg utworzył być może w błędzie? a znieść tego nie mogłem, gdy mi odpowiadano: jakże Bóg być może w błędzie? Dowodziłem upornie, że raczéj nieodmienna istota twoja w błąd była wcięgniona, aniżelibym uznać miał, że bardziéj moja odmienna istota dobrowolnie zboczyła, i za karę błądzi.
Liczyłem sobie około dwadzieścia sześć lub siedm lat, kiedym te księgi napisał, i te obrazy próżności napełniały mój umysł, które, jakby zwijanie owych ksiąg w uchu serca mojego szeleściały. Chciałem o słodka prawdo! nastawić mego ucha na wewnętrzną twoję melodyę; kiedym nad owém piękném i stósowném rozmyślał, „pragnąc stać przed tobą abym cię słuchał, i wielce się weselił dla głosu oblubieńcówego[6]“ lecz nie mogłem, bo głos błędu mojego przeszkadzał mi, i wywłóczył mnie zewnątrz; a brzemie méj pychy w przepaść mnie wtrącało. „Nie dawałeś bowiem słuchowi mojemu radości i wesela, ani rozradowały się kości moje, wówczas jeszcze nieuniżone[7].“