<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean Racine
Tytuł Z „Fedry“
Pochodzenie Antologja literatury francuskiej / Racine
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Całość jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z „FEDRY“[1].
Akt I, scena 3.

FEDRA:
Nie, nie pójdę już dalej, przystańmy, Enono.
Omdlewam; dziwna niemoc uciska me łono:
Oczy me razi jasność dawno niewidziana,
I drżące się podemną zginają kolana.
Och! och! (siada).

ENONA:
Bogi, wejrzyjcie na biedną krolowę!

FEDRA:
Jakże mi te klejnoty uciskają głowę!
Jakaż natrętna ręka, podchodząc mą wolę,
Włosy mi w puklów tysiąc zaplotła na czole?
Wszystko mnie drażni, wszystko w męczarnię się zmienia.

ENONA:
Jak sprzeczne nieraz twoje bywają życzenia!
Ty sama wszak, zamysły odmieniając swoje,
Kazałaś się przyoblec w najbogatsze stroje;
Ty sama chciałaś dzisiaj, pomna dawnej chwały,
W całym blasku powitać słońca krąg wspaniały.
Widzisz go oto, pani, i znów kryć się żądasz,
Zmierżona światłem, które niecisz i oglądasz?

FEDRA:
O ty, ojcze nieszczęsnych pokoleń prześwietny,
Ty, z którego mać moja ród wiedzie szlachetny,
Co może za mnie biedną płonisz się tam w niebie,
O, Słońce, raz ostatni dziś oglądam ciebie.

ENONA:
Jakto: jeszcze mi trzeba z ust twych słyszeć o tem!
Wiecznież patrzeć na ciebie, jak, gardząc żywotem,
Śmierci przedwczesnej wzywasz w zgubnem omamieniu?

FEDRA:
Ach, gdybyż można teraz w drzew odpocząć cieniu!
Ach, kiedyż danem będzie znów mojemu oku
Biec za rydwanem, widnym w kurzawy obłoku?

ENONA:
Jakto, pani?

FEDRA:Szalona! gdzie jestem? com rzekła?
Gdzieżem ja mem pragnieniem i myślą uciekła?
Rozum mi snadź odjęty mściwą bogów dłonią.
Enono, lica moje od wstydu się płonią:
Me hańbiące cierpienia zdradzam ci zbyt jawnie,
I oczy, wbrew mej woli, w łzach toną ustawnie.

ENONA:
Ach, rumienić się raczej trzeba ci za owo
Milczenie, co twe rany wciąż jątrzy na nowo.
Czyż zmiękczyć cię, ubłagać niema już sposobu?
Chcesz-li więc bez litości wpędzić się do grobu?
Jakiż szał na dni swoje targnąć ci się każe?
Jakież jady cię struły, jakie czary wraże?
Cień po trzykroć już niebo skrył w ciemnem pomroczu,
Od czasu jak sen twoich nie przesłonił oczu;
I blask już po raz trzeci powraca nam ninie,
Od czasu jak twe ciało bez pokarmu ginie.
Jakież straszne zamiary w sercu swojem ważysz?
Jakiem prawem na dni swe targnąć się odważysz?
Znieważasz bogi wielkie, co życie ci dały;
Zdradzasz małżonka, z którym śluby cię związały;
Zdradzasz wreszcie dziateczki swoje nieszczęśliwe,
Które śmierć twoja wtrąci pod jarzmo zelżywe.
Pomyśl, że dzień żałosny, co zbawi je matki,
Ten dzień obcej krwi wróci nadziei zadatki:
Wrogowi, co ku tobie nienawiścią płonie;
Synowi, w Amazonki poczętemu łonie;
Hipolitowi...

FEDRA: Bogi!

ENONA: Wreszciem ci dopiekła!

FEDRA:
Nieszczęsna! coś za imię w tej chwili wyrzekła!

ENONA:
Dobrze! niech buchną gniewu twojego płomienie:
Radam, że cię to imię przyprawia o drżenie.
Żyj więc: niechaj ci miłość i powinność świeci;
Żyj; nie ścierp, by Scytyjki syn, twe własne dzieci
Przygniatając brzemieniem niedoli złowrogiej,
Gnębił pierwszą krew Grecji, poczętą przez bogi.
Lecz nie zwlekaj; wszak każda chwila dla cię zgonem:
Myśl corychlej o zdrowiu, zbyt już nadwątlonem,
Póki jeszcze sił twoich, niknących nam co dnia,
Da się nawpół przygasła rozniecić pochodnia.

FEDRA:
Zbyt długo ciągnę żywot występkiem zatruty.

ENONA:
Jakto! czyżby ścigały cię jakie wyrzuty?
Jakaż zbrodnia początek dała twej udręce?
Czyżby się krwią niewinną splamiły twe ręce?

FEDRA:
Nie, dzięki niebu, ręce me nie są skażone.
Ach, gdybyż serce było niewinnem, jak one!

ENONA:
I jakiż czarny zamiar w niem hodujesz oto,
Iż serce twe tak straszną kaja się zgryzotą?
FEDRA:
Dosyć już powiedziałam: więcej wstyd mi wzbrania.
Umieram, aby tego uniknąć wyznania.

ENONA:
Umieraj więc, i sekret swój unieś na wieki;
Lecz inna ci, nie moja, dłoń zamknie powieki;
I, jakbądź rychło kraj ten chcesz okryć żałobą,
Dusza ma w śmierci bramy podąży przed tobą;
Sto dróg zawżdy otwartych wiedzie w zmarłych leże,
A moja słuszna boleść najkrótszą obierze.
Okrutna! kiedyż wiary twojej nadużyłam?
Nie pomnisz, że na rękach cię własnych nosiłam?
Dla ciebiem wszak rzuciła kraj mój, dzieci moje:
Takąż gorzką nagrodą dziś za to się poję?

FEDRA:
I dokąd zmierza twoje uparte zachcenie?
Zadrżysz od grozy, skoro przerwę me milczenie!

ENONA:
I cóż rzec zdołasz, coby straszliwszem mi było
Od grozy, iż, w mych oczach, stajesz nad mogiłą?

FEDRA: Choć wszystko poznasz, dola nie czeka mnie inna:
Umrę tak samo, jeno umrę bardziej winna.

ENONA:
Pani, na łzy me gorzkie zaklinam cię czule,
Na twe kolana wątłe, które oto tulę,
Rozjaśń te mroki, w których mój umysł się grzebie.

FEDRA:
Żądasz tego: wstań zatem.

ENONA:Mów, mów, słucham ciebie.

FEDRA:
Nieba! co ja mam wyrzec! co się dzieje ze mną!

ENONA:
Nie znieważaj mnie dłużej obawą daremną.

FEDRA:
O wy, gniewu Wenery straszliwe zadatki!
Czemże się stała miłość dla mej biednej matki!

ENONA:
Oddal, pani, te myśli; niech owo wspomnienie
Na wiek wieków pokryje żałobne milczenie.

FEDRA:
Arjadno, siostro! jakiemż szaleństwem trawiona,
Zginęłaś na pustkowiu kędyś porzucona!

ENONA:
Co czynisz, pani? jakaż śmiertelna katusza
Przeciw całej krwi własnej serce twe porusza?

FEDRA:
Wenus tak każe, abym, z tej krwi, nazbyt hardej,
Zginęła dziś ostatnia, najgodniejsza wzgardy.

ENONA:
Ty kochasz?

FEDRA: Bez pamięci, aż do obłąkania.

ENONA:
Kogóż?

FEDRA:
Głos tej ohydy wymówić się wzbrania.
Kocham... Serce na imię to mdleć już poczyna.
Kocham...

ENONA: Kogo?

FEDRA: Znasz wszakże Amazonki syna:
Księcia, com go tak długo gniewem swym ścigała?

ENONA:
Hipolit! Wielkie nieba!

FEDRA: Samaś go nazwała!

ENONA:
Bogowie! Krew się ścina od wieści straszliwej;
O rozpaczy! o hańbo! rodzie nieszczęśliwy!
O, złowroga podróży! och, czemuż nie minął
Tych zdradnych brzegów okręt, nim ku nim zawinął!

FEDRA:
Przekleństwo dawniej sięga. Ledwie, z szczęściem w sercu,
Z Tezeuszem na ślubnym stanęłam kobiercu,
I spieszyłam, stęskniona za domowym progiem,
Do Aten, tam spotkałam się z mym pysznym wrogiem.
Ujrzałam go: me lico spłonęło, pobladło,
Dziwne zmięszanie jakieś na duszę mi padło;
Oczy przestały widzieć, dech zamarł mi w łonie;
Uczułam, iż me ciało drży całe i płonie;
Poznałam moc Wenery we mnie rozpętaną,
Krwi, którą ona ściga, nieuchronne wiano!
Próbowałam przebłagać ją modły kornemi;
Wznosiłam jej świątynie po całej mej ziemi —
Próżno miota się serce raz ujęte w sidła!
Próżnom niosła ofiary, paliłam kadzidła;
Gdy usta me wzywały imienia bogini,
Wielbiłam Hipolita, i, w tejże świątyni,
Na tych ołtarzy, które okadzałam, progu,
Memu nienazwanemu jam święciła bogu...
Unikałam go wszędzie. Ha! srom płoni lica:
Oczy me dostrzegały go w kształtach rodzica!
Wreszcie, me ognie przeciw sobie się zwróciły:
Aby go prześladować, znalazłam dość siły.
By oddalić od siebie przedmiot nazbyt drogi,
Udawałam nienawiść macochy złowrogiej:
Zażądałam wygnania; a próśb mych wytrwałość
Zwyciężyła i prawo i ojcowską żałość.
Odetchnęłam, Enono; od owej godziny,
Dni moje, spokojniejsze, płynęły bez winy;
I, posłusznej małżonki pomna obowiązku,
Hodowałam owoce przeklętego związku.
Nieszczęsne przeznaczenie! Daremna obrona!
Do Trezeny przez męża oto przywiedziona,
Wroga spokoju mego musiałam tam zoczyć,
I rana, nazbyt świeża, znów poczęła broczyć.
To już nie krwi krążącej w mych żyłach pożary,
To Wenus sama wpiła się w gardziel ofiary!
Dla mej zbrodni odrazą bez granic przejęta,
Wraz z nią, znienawidziłam życia mego pęta!
Pragnęłam umrzeć, w śmierci szukając sposobą,
By hańbę moją złożyć ze mną wraz do grobu;
Zwyciężyły mnie wreszcie łzy i prośby twoje:
Wyznałam tobie wszystko; o nic już nie stoję;
Bylebyś, śmierci bliską szanując godzinę,
Oszczędziła wyrzutów próżnych za mą winę,
I byle twe starania nie budziły we mnie
Życia, które podtrzymać silisz się daremnie...




Akt II, scena 5.

FEDRA:
Mówią, że nas opuszczasz w najbliższej godzinie,
Książę; przybywam tedy, w tej smutnej potrzebie,
Za mym nieszczęsnym synem przemówić do ciebie.
Stracił ojca, a dzień już niezbyt jest daleki,
W której i moje zamknie stygnące powieki.
Tysiąc wrogów ku niemu zawiścią dziś płonie:
Ty jeden możesz stanąć w dziecięcia obronie.
Lecz tajemna zgryzota mieszka w mojej duszy;
Iż może na płacz syna zamknęłam twe uszy;
Drżę, aby żal twój słuszny, na jego osobie
Za matkę nienawistną pomsty nie wziął sobie.

HIPOLIT:
Zbyt nisko o mych czuciach ten niepokój mniema.

FEDRA:
Żalić się na twą niechęć praw, zaiste, nie ma
Fedra, prześladowczyni twoja najzaciętsza;
Nie mogłeś wszak do duszy mojej zajrzeć wnętrza;
Na łup odrazy twojej samam się wydała:
Nie mogłam ścierpieć ciebie w ziemi gdziem mieszkała;
Jawnie, skrycie powstając przeciw tobie, panie,
Chciałam, by mórz nas mogły rozdzielić otchłanie;
Wzbroniłam nawet, w prawie szukając ostoi,
By imię twoje zwano w obecności mojej.
Jeśli jednak twą krzywdę z mą męką się zmierzy,
Jeśli twych uraz źródło w mej niechęci leży,
Nikt, ach, litości godzien nie był snadź wyraźniej,
A mniej godnym, o panie, twojej nieprzyjaźni.

HIPOLIT:
Matka, nazbyt zazdrosna o swych dzieci prawa,
Rzadko bywa na obcych pasierbów łaskawa;
Wiem to, pani: niesnaski, podejrzenia tajne,
To są powtórnych związków owoce zwyczajne.
Każda inna, tąż samą obawą przejęta,
Jeszcze cięższeby może włożyła mi pęta.

FEDRA:
Och, panie! niebo wzywam na świadka, jak bardzo
Uczucia me względami podobnemi gardzą!
Jak zgoła inna troska trawi mnie i nęka!

HIPOLIT:
Pani, przedwczesną może jest twoja udręka:
Być może, twój małżonek i król jeszcze żywie,
I niebo łzom go naszym powróci szczęśliwie.
Neptun go wspiera: wierzmy, iż bóstwo tej mocy
Nie da ojcu napróżno wzywać swej pomocy.

FEDRA:
Dwakroć siedliska zmarłych nie widzieć nam, panie!
Skoro Tezeusz wstąpił w to smutne mieszkanie,
Próżno czekać, by wrócił go nam Bóg życzliwy:
Nie popuści ofiary swej Acheron chciwy.
Co mówię? on nie umarł, skoro żyw jest w tobie;
Widzę go, mówię... serce... co się ze mną dzieje...
Żar, który w mojem łonie... panie... ja szaleję!

HIPOLIT:
Oto przykład miłości twej, pani, niezłomnej:
Chociaż zmarły, Tezeusz twym oczom przytomny;
Samo wspomnienie jego twe serce porusza.

FEDRA:
Tak, książę; wzdycham, płonę wciąż dla Tezeusza:
Kocham go! nie tym, jakim piekła go widziały,
Zmiennym, w tysiącu przygód szukającym chwały,
Boga umarłych łoże pokalać gotowym;
Ale wiernym, i dumnym, i nieco surowym,
Uroczym, młodym, serca ciągnącym ku sobie,
Bogów podstawie świetnej podobnym, lub — tobie!
Twoją miał postać, głos twój, i twoje miał oczy,
Ten sam na twarzy wyraz zadumy uroczej,
Gdy się do naszej Krety w morską puścił drogę,
Godzien wśród cór Minosa niecić serc pożogę.
Co z tobą wówczas, panie? Czemuż cię nie było,
Gdy z bohaterów Grecji zbiegło się co żyło?
Czemuż, zbyt młody jeszcze, nie mogłeś w szeregi
Wstąpić książąt, co w nasze pomykali brzegi?
Z twoich rąk śmierć-by znalazł ów potwór przeklęty,
Mimo jaskini swojej zdradliwe zakręty:
Chroniąc cię od zbłąkania, siostra moja miła
Twojąby dłoń w nieszczęsną nitkę uzbroiła...
Lecz nie: tego sposobu pierwsza-bym się jęła;
Wpierw jeszcze-by tą myślą miłość mnie natchnęła;
Moja-to dłoń pomocna, książę, twoje kroki
Przez labiryntu zdradne powiodłaby mroki.
Do czegóż nie popchnęły-by mnie te powaby!
Nie dość-by twej kochance było nici słabej;
Jak wierna towarzyszka, w niebezpieczeństw dobie,
Sama poszłabym naprzód, przed tobą, przy tobie,
I, w złowrogi labirynt obok ciebie zbiegła,
Fedra-by ocalała z tobą, lub poległa.

HIPOLIT:
Bogi! Co słyszę... Pani!... pani zapomina...
Żona Tezeja mówiż to do jego syna?

FEDRA:
I skąd masz prawo wnosić, iżem zapomniała,
Książę? czylim cześć swoją na szwank w czem podała?

HIPOLIT:
Przebacz, pani: wyznaję, grzesznym po sto razy,
Żem się w niewinnych słowach mógł dopatrzeć zmazy.
Od wstydu ścierpieć wzroku twego-bym nie umiał;
Spieszę więc...

FEDRA: Ha, okrutny! dobrześ mnie zrozumiał!
Dosyć już powiedziałam, by wywieść cię z błędu.
Dobrze więc! poznaj Fedrę, w pełni jej obłędu:
Kocham. Nie myśl, iż, w chwili gdy ku tobie płonę,
Rozgrzeszam się z mej winy, biorę się w obronę;
Żem tej miłości, co mnie rozumu zbawiła,
Sama, w słabości niecnej, truciznę żywiła;
Ja, w której przedmiot strasznej niebios pomsty widzisz,
Więcej gardzę mną samą, niż ty się mną brzydzisz.
Bogi świadkiem, co sami zażegli w mem łonie
Ogień, w którym ród cały mój nieszczęsny płonie;
Ci bogowie, co chluby szukają, niestety,
W tem, aby serce wątłej opętać kobiety.
Wszystkie szańce zbyt mało były mi bezpieczne:
Twe wygnanie, okrutny, wyżebrałam wieczne;
Obmierzłą ci się chciałam stać tem oczywiściej;
By siebie strzec, szukałam twojej nienawiści.
Bezpożyteczna męka nacóż mi się zdała?
Tyś nienawidził; jam cię tem straszniej kochała.
Nieszczęścia twe stroiły cię w powaby nowe:
Tęskniłam, schłam w mym ogniu, łzy lałam jałowe;
Dość ci spojrzeć, by poznać com przeszła i ile,
Gdybyś, ach, gdybyś oczy miał dla mnie choć chwilę!
Co mówię? To, w tem miejscu, hańbiące wyznanie,
Że czynię je z mej woli, żali mniemasz, panie?
Drżąc o syna, w tej dobie co los nasz odmienia,
Przyszłam do cię dla niego błagać przebaczenia:
Kruche zamysły serca! dziś, w świeżej żałobie,
Widząc się, mówić mogłam jedynie o tobie!
Mścij się więc; za ten płomień ukarz mnie wyrodny,
Herosa, ojca swego, ty, potomku godny;
Uwolń świat od potwora, co wstrętem cię wzrusza:
Hipolita śmie kochać wdowa Tezeusza!
Wierz mi: zbyt długo potwór ten po świecie chodzi;
Oto serce — tu niechaj twa ręka ugodzi —
Niecierpliwe by grzech ten okupić, w swej męce
Czuję je jak się ciśnie naprzeciw twej ręce.
Uderz: lub, gdy je mniemasz niegodnem twej dłoni,
Jeśli wstręt twój tej kaźni tak słodkiej mi broni,
Lub jeśli krwią zbyt podłą lękasz się skażenia,
Użycz oręża bodaj, gdy nie chcesz ramienia;
Daj.




Akt IV, scena 5.

FEDRA, sama:
Odszedł. Jakaż wieść moje ugodziła uszy?
Jakiż żar, źle zdławiony, ocknął się w mej duszy?
Jakiż piorun, o nieba! jaka wieść złowroga!
Biegłam ratować mego najmilszego wroga,
I, przemocą wydarłszy się z ramion Enony,
Szłam, gdzie mnie głos wyrzutu pędził niezwalczony:
Kto wie, co byłam zdolna w tej chwili uczynić?
Samą siebie umiałabym może obwinić;
I, gdyby mi wzruszenie głosu nie odjęło,
Strasznej pokuty może-bym spełniła dzieło.
Hipolit wie co miłość i nie dla mnie płonie;
Arycja tkliwsze czucia zażegła w tem łonie!
Ha, bogi! gdy na moje spojrzenia namiętne,
Zbroił się w wzrok tak dumny, czoło tak niechętne,
Mniemałam, iż to serce, wszystkim równie harde,
Całej mej płci jednaką okazuje wzgardę:
Inna wszelako dumę zuchwalca ugięła;
Oczy, dla mnie okrutne, inna w jassyr wzięła;
Być może, serce jego na miłość jest tkliwe,
I dla mnie tylko jednej ma usta wzgardliwe.
I tego niewdzięcznika jażbym bronić miała!
(Wchodzi Enona).
Droga Enono, wiesz-li, com oto słyszała?

ENONA:
Nie; lecz, wyznaję, z drżeniem spieszę tu za tobą:
Zamiar twój nagły lękiem zdjął mnie i żałobą;
Drżę cała, że z ust twoich coś, co nie powinno...

FEDRA:
Enono, ktoby mniemał? wiesz, on kochał inną!

ENONA:
Jakto?

FEDRA: Hipolit kocha! tak, ten wróg zacięty
Miłości, wiecznie chmurny, wiecznie nieugięty,
Co go spojrzenie mierzi, każde słówko drażni,
Tygrys, przed którym zawsze jam drżała z bojaźni,
Dziś spętany, wręcz własnej nie zapiera klęski;
I wiesz? Arycji trofej przypada zwycięski.

ENONA:
Arycji?

FEDRA: Ha! boleści dotychczas nieznana!
Jakaż mi nowa jeszcze rozpacz jest pisana!
Wszystko com wycierpiała, me wzruszenia, lęki,
Szaleństwo żądz daremnych, ogrom hańby, męki,
Wzgardy tego zuchwalca zniewaga tak gruba,
To cierpień mych obecnych jeno mała próba.
Kocha ją! Jakim cudem zmamili me oczy?
Gdzie się widują? odkąd? jak? wściekłość mnie mroczy...
Wiedziałaś o tem: czemuś łudzić mi się dała?
O ich sekretnych ogniach czemuś nie wspomniała?
Czy często spotykali się? z sobą mówili?
Czy się z miłością swoją w lasów głębi kryli?
Niestety! mogli bawić z sobą najswobodniej:
W westchnieniach ich niebiosy nie widziały zbrodni;
Bez wyrzutu folgować mogli chęci własnej,
Dzień im wstawał co ranka pogodny i jasny!
A ja, natury całej zakała hańbiąca,
Kryłam się przed dniem białym, unikałam słońca,
Do boga śmierci jeno śmiałam zwracać modły;
Czekałam chwili, w której dech wyzionę podły.
Gorzkiemi łzy się pojąc, i żółcią karmiona,
Jeszcze, w męczarni swojej, zbyt pilnie strzeżona,
Oczu nawet dosyta w łzach obmyć nie śmiałam;
Z drżeniem się tą rozkoszą gorzką napawałam,
I, pod czołem pogodnem kryjąc wszystkie bole,
Nawet zapłakać na mą nie mogłam niedolę.

ENONA:
Jakiż owoc z daremnej miłości posiędą?
Nie ujrzą się już więcej.

FEDRA: Ha! kochać się będą!
Teraz oto, w tej chwili — och, myśli straszliwa! —
Z niewczesnej miłośnicy drwiąc sobie do żywa,
Mimo wygnanie, co ich nadzieje dziś grzebie,
Ślubują, nawspak losom, należeć do siebie.
Nie, nie zdołam ich szczęścia ścierpieć. Ach, Enono,
Ulituj się zazdrości co kąsa me łono;
Trzeba zgubić Arycję; trzeba króla judzić,
Przeciw krwi nienawistnej jego gniew pobudzić;
Niech na znikome kary czasu dziś nie traci;
Zbrodnia siostry przewyższa stokroć winy braci.
Póty błagać go będę, ściskać mu kolana...
Co czynię? dokąd myśl mnie wiedzie obłąkana?
Kogóż czynić mścicielem zazdrości mej chciałam?
Mąż mój żyw, a ja ciągle dawnym ogniem pałam!
Dla kogo? W jaką stronę me pragnienia mierzą?
Z każdem słowem od grozy włosy mi się jeżą;
Me zbrodnie, od tej chwili, dobiegły już granic:
Potwarcza, kazirodna, niepomna już na nic,
W dzikiem pragnieniu pomsty, w żądz plugawych męce,
Głodna we krwi niewinnej umazać swe ręce...
Nędznica!... i ja żyję! i spojrzenie cierpię
Tego świętego słońca, z którego ród czerpię!
Mym praszczurem jest ojciec i pan bogów wszelkich;
Niebo, świat cały pełne są mych przodków wielkich;
Gdzie się skryć? Niech moc piekieł mnie pochłonie żywą!
Ha! wszak mój ojciec urną tam włada straszliwą;
Los, mówią, jego dłoni zwierzył ją surowej:
Minos tam nas śmiertelnych sądzi blade głowy.
Jak wzdrygnie się cień jego, gdy, grozą przejęty,
Ujrzy przed sobą obraz swej córki wyklętej,
Zmuszonej wyznać życie plugastwem skalane,
I zbrodnie, samym piekłom, być może, nieznane!
Jak przyjmiesz, ojcze, widok ten, stokroć hańbiący?
Widzę, jak straszna urna z dłoni leci drżącej;
Widzę, jak, wielki przykład pragnąc dać przed światem,
Ty sam, własnej krwi swojej żądasz stać się katem!
Przebacz: nad rodem twoim niebiosa się srożą;
W szaleństwie swojej córy uznaj pomstę bożą.
Ach, biedne moje serce, z tej zbrodni ogromu,
Nie zebrało owocu innego prócz sromu:
Nieszczęściami ścigana po ostatek tchnienia,
Oddaję ducha, wszystkie zgłębiwszy cierpienia.




Akt V, scena 5.

TERAMENES:
Pospołuśmy Trezeny opuścili wrota;
On na swym wozie; obok, sług garstka stroskana,
Z współczuciem poglądając na twarz swego pana.
Jechał w milczeniu, myśli tocząc w głowie siła.
Dłoń jego koniom cugle swobodno puściła;
Rumaki, które dawniej nieraz się widziało
Jak, na głos pana, serce w nich z ochoty drżało,
Teraz, z wzrokiem przygasłym i spuszczoną głową,
Zdały się z myśli jego zgodnie iść osnową.
Wtem, straszny krzyk, wychodząc jakby z morskiej fali,
Spokojną atmosferę zamącił w oddali;
Zaś, z łona ziemi, inny głos niemniej donośny,
Jękiem się ozwał na ten krzyk straszny i głośny.
Aż do dna serc wstrząsnęły nas te dziwne znaki;
Zjeżyły pyszne grzywy spłoszone rumaki;
Naraz, z jasnego grzbietu wilgotnej otchłani,
Olbrzymia góra wodna wściekle się bałwani;
Fala zbliża się, łamie, i wraz nam przed oczy
Srogie monstrum wyrzuca z pienistej roztoczy.
Czoło szerokie, zbrojne rogów groźnych parą;
Całe ciało okryte łuską żółto-szarą;
— Nawpół potężny buhaj, wpół smok rozjuszony —
Kadłub w fałdy się dziwne przewala skłębiony;
Przeciągły ryk odległe wybrzeża rozdziera.
Niebo na monstrum dzikie ze wstrętem poziera;
Ziemia zadrżała, aura buchnęła skażona,
Fala, co go przyniosła, zbiegła przerażona.
Wszystko pierzcha; w junactwo nie bawiąc się próżne,
W świątyni wnet schronienie znajduje usłużne.
Jeden Hipolit, godna odrośl bohatera,
Wstrzymuje konie, groty skwapliwie wybiera,
I wnet pociski, celną prawicą miotane,
Bestji plugawej w boku czynią wielką ranę.
Z bólu i ze wściekłości rycząc, potwór srogi
Pada, koniom strwożonym toczy się pod nogi,
I, kłębiąc się po ziemi, zionie im przed oczy,
Pyskiem strasznym, co pianę, krew i ogień toczy.
Strach je ponosi: wichrów para rozhukana
Nie zna już ani cugli, ani głosu pana;
Darmo młody zwycięzca wszystkich sił dobywa:
Krwią barwi się wędzidło, dęba staje grzywa,
Ba, mówią, że widziano — ludzie przysiąc mogą —
Boga, jak bok spieniony żgał koniom ostrogą!
Poprzez skały, rozłogi, blady strach je goni,
Oś trzeszczy, pęka wreszcie, lejc wikła się w dłoni,
Już w kawałki rozbrysnął się wóz potrzaskany,
On sam na ziemię pada w cugle zaplątany.
Daruj, panie, mą boleść: to straszne wspomnienie
Wiecznie z mych oczu będzie toczyć łez strumienie.
Widziałem twego syna, jak — o straszna męko! —
Wlekły go konie, własną wykarmione ręką!
Woła: na nowo parę płoszy rozhukaną;
Pędzą: niebawem ciało jego jedną raną;
Naszym lamentem, krzykiem, napełnia się niwa.
Wreszcie się uspakaja ich furja straszliwa;
Wstrzymują się opodal mogił starodawnych,
Gdzie leżą zimne szczątki przodków jego sławnych.
Biegniemy: straż, dworzanie za mną; ja na przedzie:
Slad jego krwi szlachetnej niechybnie nas wiedzie;
Głaz się nią barwi; głogi przydrożne i trawy
Włosów jego odartych strzęp dźwigają krwawy.
Przybywam, wołam, syn twój otwiera powieki,
Zanim mu śmierć niebawem zamknie je na wieki:
„Ginę niewinnie, rzecze boleściwym głosem.
„Po mym zgonie, Arycji chciej się zająć losem.
„A jeśli kiedyś ojciec mój, prawdę przejrzawszy,
„Na syna smutną pamięć wzrok zwróci łaskawszy,
„Aby ukoić krew mą i cień mój żałosny,
„Niechaj się losom branki okaże litosny;
„Niech jej wróci...“ To mówiąc, bohater już kona;
Łachman ciała skrwawiony tulą me ramiona:
Biedne ciało, na którem gniew bogów się znaczy,
Po stokroć godny przedmiot ojcowskiej rozpaczy.








  1. Racine, Fedra, przełożył Boy, Gebethner i Wolff.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean Racine i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.