Z powodu zgonu Władysława Andrychiewicza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z powodu zgonu Władysława Andrychiewicza |
Pochodzenie | Z ciężkich lat (Mowy) |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1905 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Dn. 21 marca 1902 r.
W upłynionym tygodniu wieko trumny zakryło przed nami znaną wśród świata prawniczego postać dyrektora towarzystwa »Przezorności« Władysława Andrychiewicza. — Karyera jego zawodowa nie jest ani długą, ani w zaszczyty i odznaczenia bogatą.
Wyszedłszy z murów szkoły głównej, w której czerpał naukę i natchnienia, wstąpił w r. 1869 na aplikacyę sądową, a zaznaczywszy wkrótce niepospolitą zdolność w pięknej rozprawie o deportacyi, drukowanej w Przeglądzie Sądowym, otrzymał urząd podpisarza sądu pokoju w Warszawie i tu zaraz wykazał wyjątkową pracę i wyjątkową czystość charakteru, które go w szeregach rówieśników wyróżniały i na wybitnego urzędnika promowały. Z kolei zaawansował na asessora trybunału, aby następnie zostać podpisarzem sądu apellacyjnego królestwa polskiego, gdzie też wkrótce uzyskał delegacyę do pełnienia obowiązków podprokuratora.
Gdy otrzymał tę delegacyę, karyera jego sądowa zdawała się być zapewnioną i niewątpliwą.
Stało się jednak inaczej.
Nad krajem zawisła reforma sądowa, która w połowie 1876 roku w życie wprowadzoną została.
Gmach ówczesny sądowy nie był wolny od rysów i braków, ale nie o ich usunięcie chodziło.
Uderzono młotami i ciężkimi oskardami w mury, porozwalano ściany, rozsadzono nawet fundamenty, a pod gruzami walących się głazów, zgnieciono niejedno ludzkie istnienie, burząc nadzieję tych, którym z samej natury rzeczy do gmachu służyło prawo. Nie było to zresztą nowością dla owego czasu, był to raczej epilog w długim szeregu udręczeń, przez jakie powalone o ziemię społeczeństwo po ostatnim wybuchu wśród targanych wnętrzności przejść, przebyć i przeboleć musiało, — był to epilog ciężkiego dramatu, który się zakończył wyparciem swoich i swojej mowy nawet z przybytku sprawiedliwości.
Andrychiewicz spadł z etatu, propozycyę korzystnej posady gdzieś daleko odrzucił i stanęło przed nim pytanie: co robić?
Około tego czasu w książce tajemnych zwierzeń swojej duszy zapisał on te słowa:
»Niech się stanie! Wszak, Boże, Ty wiesz lepiej o tem,
»Jak być winno dziś, bo Ty wiesz, co będzie potem,
»To też miasto sarkania na losy tułacze,
»Korzę czoło przed Tobą, chociaż sercem płaczę.
»I pyszny dawniej, że świat Twój oceniać umiem,
»Dziś przyznaję, że Ciebie, Panie, nie rozumiem.
»Wybacz szczerość, a miłość wziąwszy na ofiarę
»W szczęście drogich nadzieję zostaw mi i... wiarę«...
W myśl tej nadziei i wiary, były towarzysz prokuratora drugiej instancyi bez szemrania, jak tylko się sposobność zdarzyła, przyjął skromne stanowisko sekretarza sądu handlowego, byleby pracować dla drogiego społeczeństwa, dla drogich ludzi.
W parę lat później został członkiem tegoż sądu i na tej posadzie przebywał lat piętnaście. Przyciągając siły młode i kierując niemi, stworzył on tam ład i porządek, wniósł czystość i powagę, zapewnił poszanowanie dla miejscowego prawa, dla miejscowych obyczajów handlowych, zapewnił, o ile było można, prawidłowy rozwój stosunków handlowych, przy trudnych warunkach wlał duszę w to ciało, do którego sam należał.
Położenie przecież nie było łatwe.
Ze szczupłej pensyi 1500 rubli wypadło utrzymywać siebie z żoną i dzieckiem, i opatrywać dwie sierotki, które mu ojciec zamiast majątku w spuściźnie serca zostawił.
Dźwigał zmarły ten ciężar ze spokojem i uśmiechem, prowadząc najskromniejsze życie, przyjmując udział w sprawach społecznych, pracując, pisząc i drukując, bo trzeba, jak mówił, dla kraju pracować.
Do tej epoki zaliczyć należy z istotną erudycyą napisaną pracę o firmie, do tejże epoki należy obszerne studyum o jawności handlowej, że pominę inne drobniejsze, a niemniej wartościowe i pożyteczne.
Do tej epoki należy udział w pracach przygotowawczych do nowego prawa o wekslach i do rejestru handlowego i w sporządzeniu projektów odnośnych ustaw. W owej także epoce rozpoczął w warszawskiej szkole handlowej wykłady prawa, które przez lat z górą dziesięć z wielkim dla młodzieży pożytkiem prowadził.
Pomimo trudnego położenia o awansach na posady w głębi państwa nie pozwalał sobie mówić, a z drugiej strony, gdy namawiano go, aby dla poprawy losu starał się o rejenturę, odpowiadał krótko: to nie dla mnie, jestem tu potrzebny.
Po 15 latach pracy na jednym i tym samym urzędzie, doczekał się jawnej niechęci ze strony tych, którzy o nim myśleć i byt jego poprawić byli powinni i wtedy, a było to w roku 1893, opuścił wydział sądowy i objął zaproponowane sobie wtedy kierownictwo świeżo założonej »Przezorności«. I na tej drodze nie czekały go same róże. Nowej instytucyi zapewnić rozwój, zabezpieczyć przyszłość, wśród różnorodnej konkurencyi, a zawsze na drodze tylko uczciwej pracy, bez wybiegów i forteli, bez krzyku i blichtru, nie było to łatwe do przeprowadzenia zadanie. Jednakże tego dopiął, instytucyę z powijaków niemowlęctwa wyprowadził, i o własnej sile chodzić nauczył, ale pod ciężarem nadmiernej bez wytchnienia pracy sam się na siłach zachwiał i ugiął.
Prace zawodowe nie wyczerpywały jeszcze jego życia. Strona działalności poza zawodem niemniej zasługuje na uwagę.
Jak już zaznaczyłem, nie zapominał o potrzebie pracy naukowej i przykładał rękę do ruchu piśmienniczego, zwłaszcza w dziedzinie wiedzy prawniczej. Niezależnie od przytoczonych powyżej monografii, o deportacyi, o firmie i o księgach jawności handlowej, był czynnym w redakcyi miesięcznika zwanego Przeglądem Sądowym, należał w r. 1872 do założycieli Biblioteki umiejętności prawnych, gdy zaś w r. 1874 powstała Gazeta Sądowa, również się w niej znalazł, i pracował dla niej stale aż do zgonu przez lat 28, aby organ specyalny przy życiu utrzymać. Nie obcą mu była literatura piękna. Wystarczy wspomnieć pełen poezyi obszerniejszy urywek p. t. Dżali (Ateneum, r. 1894, Lipiec), albo wzruszającą do głębi nowelę: Koboz (Gazeta Warszawska Nr. 204 do 209 z r. 1885) napisaną z okazyi rugów antypolskich, zarządzonych przez ks. Bismarcka. Wprawdzie usłużna ręka cenzora zmieniła mu tytuł Koboza na: Powiastkę, tem nie mniej rzecz robiła wrażenie. Popierał także swojem piórem wydawnictwa encyklopedyczne, na których piśmiennictwu naszemu zbywało, jak na przykład encyklopedyę handlową, wielką encyklopedyę ilustrowaną oraz encyklopedyę wychowawczą.
Czuły i wrażliwy na ludzką niedolę był zawsze na posługach, gdzie tylko nieszczęście się zdarzyło, lub gdzie zachodziła potrzeba pomocy. Już w młodości rozwijał tkliwą opiekę nad biednemi dziećmi w ochronach i czytelniach towarzystwa dobroczynności, a ileż sierot i wdów doznało w ciągu jego życia rady, poparcia i wspomożenia. W tym kierunku był nad możność swoją hojnym i dobroczynnym. Po pierwszym każdego miesiąca zgłaszali się różni i brali, co tylko zabrać było można. W ostatniej swojej woli pisze, że wydawał za dużo, ale nie dla siebie, i prosi swoich najdroższych, którym nie zostawia majątku, aby mu to wybaczyli.
Kiedy umarł Edward Hordliczka w testamencie mianował Andrychiewicza opiekunem przydanym dla swoich dzieci, wiedząc, że lepszej nie może im zapewnić w trudnych interesach pomocy i przeznaczając 1000 rs. rocznie na wynagrodzenie tego opiekuna. Andrychiewicz przyjął zlecenie, bo to obowiązek obywatelski, niemało czasu poświęcił na rozplątywanie zawiłych stosunków, ale wynagrodzenia nie przyjął, gdyż za usługi obywatelskie nie bierze się pieniędzy.
Przyszedł testament Czabana. Trzeba było człowiekowi dobrej woli dać odpowiednią radę i skierować tę wolę ku dobru ogólnemu. Zmarły zadał sobie tę pracę i chlubnie ją spełnił, — on to bowiem jest autorem tego testamentu.
W tym pięknym obywatelskim akcie zamyka się pożyteczna wskazówka nietylko dla testatora, ale i dla społeczeństwa. Wskazano tam, że trzeba popierać wszystkie dobre i pożyteczne cele, popierać wszystko, co swoje, bez czynienia różnic jakichkolwiek. W duchu tej myśli znalazły się zapisy na gminę żydowską i na gminę ewangelicką, a zarazem zapisy na wszystko to, co leżeć powinno na sercu, i tem większe, im potrzeba była większa.
Czaban przy zwróceniu się do Andrychiewicza oznajmił mu zamiar podziału znacznego funduszu na dziesięć części, z których jedna miała być przeznaczoną na wynagrodzenie dla wykonawców testamentowych. Zmarły odrazu zażądał zaniechania tej myśli, grożąc, że nie przyjmie obowiązku egzekutora testamentu, jeżeli wynagrodzenie będzie ustanowione. Kiedy obejmował urząd dyrektora zarządzającego w Przezorności, odmówił kategorycznie przyjęcia pensyi w ciągu pierwszych dwóch miesięcy, z zasady, że wedle jego słów uczył się dopiero.
Kiedy zachorował, rada dyrekcyjna Przezorności wyznaczyła mu 1000 rs. zapomogi na kuracyę, on jej nie przyjął, gdyż nie może brać podobnego wynagrodzenia ten, kto pozostając na kuracyi nie pracuje. Wszelki spór w tych rzeczach był z nim niemożliwy. Nikt nie zdołałby go zachwiać w podobnych postanowieniach.
Jeszcze jedna strona jego charakteru godną jest podkreślenia. Tą stroną była niezwykła skromność.
Nieograniczenie wyrozumiały względem innych, dla siebie był surowym zawsze sędzią i krytykiem.
O sobie nie mówił, o czynach swoich nie wspominał, a tem mniej siebie nie pochwalił. Cenił każdy dobry czyn, podnosił każdą zasługę, byleby te nie od niego pochodziły. Prace swoje porozrzucał po różnych wydawnictwach, nie myśląc wcale o ich zebraniu, ani ujawnieniu. Najpiękniejsze rozprawy o firmie i jawności handlowej utonęły w pracach przygotowawczych do rejestru firmowego wśród balastu różnych protokółów i rozpraw.
Prac poza dziedziną społeczną albo wcale nie podpisywał, albo pod literą A. ukrywał, zgoła się zresztą do ich autorstwa nie przyznając.
»Myśl moja, jak pisał, dzisiaj nawet nie śni, że siebie może przeżyć w swojej pieśni«.
Żył wśród przeciwności i na cierniach urabiała się jego dusza.
W tej duszy widnieje z jednej strony spokojna determinacya, a z drugiej skromność dochodząca do zaparcia się, do zapomnienia o sobie, do abnegacyi, a ponad tem wszystkiem miłość dla społeczeństwa, którego potrzeby są wskazówką, a rozumnie pojęte dobro celem i prawem.
Jeżeli można wypruć z siebie nici wszelakiego egoizmu, zmarły uczynił to i wypruł aż do ostatniej, jeżeli można żyć tylko altruizmem, zmarły doszedł do tego ideału. Wyrzucił z siebie wszystko, co duszę ludzką może kazić, co ją może w czemkolwiek obniżać lub gorszą czynić. Przy wadach i ułomnościach, któremi świat ludzki jest tak przepełniony, zmarły stanowił zjawisko moralne niezwykłe, budzące zdziwienie i zasługujące na cześć. Trudno bywa o wielką naukę, trudno o wielkie talenta, ale może jeszcze trudniej o wielkie charaktery.
W osobie Władysława Andrychiewicza społeczeństwo utraciło wielki charakter!
Ku uczczeniu zmarłego podnieście się z miejsca i westchnijcie do tej jasnej, do tej świetlanej duszy, która już teraz stoi zdala ponad nami u Pana na Wysokościach!