<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bellamy
Tytuł Z przeszłości 2000-1887 r.
Wydawca Nakładem drukarni Aleksandra Okęckiego
Data wyd. 1891
Druk Drukarnia Aleksandra Okęckiego
Miejsce wyd. Paryż
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Looking Backward: 2000-1887‎
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVI-ty.

Następnego poranku wstałem przed samem śniadaniem. Gdym schodził na dół do sieni, wybiegła Edyta z pokoju, w którym się odbyła opisana powyżej scena naszego wczorajszego widzenia się.
— A... — zawołała z wyrazem zachwycającej filuteryi — myślałeś pan, że się wymkniesz niepostrzeżony znowu na ranną włóczęgę, która tak szkaradnie na pana wpływa. Ale widzisz pan, że tym razem jestem już na nogach, zawcześnie może jak dla pana; jesteś pan, co się zowie, złapanym.
— Budzisz pani w skuteczność własnego środka leczniczego nieufność, jeżeli sądzisz, że taka przechadzka i teraz może mieć jeszcze złe następstwa.
— Cieszy mnie bardzo, gdy to słyszę. Właśnie byłam zajęta porządkowaniem kwiatów na stole, kiedy posłyszałam jakeś pan schodził i w twojem stąpaniu po schodach dostrzegłam coś podejrzanego.
— Jest pani dla mnie niesprawiedliwą. Anim myślał wychodzić z domu.
Pomimo jej wysiłku przekonania mnie o przypadkowości naszego spotkania, powziąłem podejrzenie, które się później sprawdziło, że ta pociągająca istota, wywiązując się z dobrowolnie przyjętych na siebie obowiązków czuwania nademną, w ostatnich dwóch czy trzech dniach niesłychanie wcześnie wstawała, żeby mi przeszkadzać w moich rannych spacerach. Ponieważ pozwoliła mi dopomagać sobie w ułożeniu bukietu śniadaniowego, poszedłem za nią do pokoju, z którego co tylko wybiegła.
— Czyś pan pewny, żeś się już zupełnie uwolnił od okropnych wzruszeń, jakie trapiły pana owego poranku?..
— Nie mogę powiedzieć, żebym był wolny od szczególnego nastroju... — odrzekłem. — Bywają chwile, gdy tożsamość mojej osoby z dawniejszą jest dla mnie zagadką. Wymagać, iżbym nie miewał czasem takich uczuć, byłoby to zbyt wiele żądać od mego dzisiejszego doświadczenia, ale co do tego, żebym miał całkowicie utrącić równowagę, jak mi to groziło owego rana, to sądzą, że niebezpieczeństwo takie przeminęło.
— Nigdy nie zapomnę, jakeś pan wtedy wyglądał...
— Gdybyś mi pani ocaliła tylko życie, byłbym może znalazł słowa do wyrażenia mej wdzięczności, ale ocaliłaś mi rozum i nie znajdują słów na wyrażenie mojej wdzięczności dla pani.
Mówiłem wzruszony i oczy jej zwilżyły się nagle.
— Zbyt pochlebnem dla mnie wierzyć temu wszystkiemu, z rozkoszą jednak słucham pana tak mówiącego. Drobnostką jest to, com uczyniła, byłam niespokojną o pana. Ojciec sądzi, że nie powinno nas dziwić nic takiego, czego przyczynę możemy wyjaśnić naukowo, jak to np., o ile sądzą, stosować się może do pańskiego długiego snu; pomimo to jednak, gdy siebie tylko wyobrażę na miejscu pana, w głowie mi się mąci. Wiem jedno, że nie zniosłabym tego zupełnie.
— Zależałoby to od tego, czy jaki anioł przyszedłby na pomoc pani ze swojem współczuciem w chwili krytycznej, tak jak się to mnie przytrafiło.
Jeżeli twarz moja wyrażała w ogóle uczucia, jakie miałem prawo żywić dla tej miłej i rozkosznej dziewczyny, co odegrała względem mnie tak anielską rolą, to wyraz jej twarzy był wtedy zachwycający. Czy to postawa moja, czy słowa, czy też jedno i drugie zniewoliły ją znowu do spuszczenia oczu z cudownym rumieńcem.
— Co do tego, to jeżeli doświadczenie pani nie było tak wstrząsające, jak moje, w każdym razie musiało być coś niezwykłego, gdy się widziało powstawanie z martwych człowieka, należącego do innego wieku i pozornie umarłego już od lat stu.
— Z początku wydawało się to istotnie dziwnem nad wszelki wyraz, ale kiedyśmy zaczęli później stawiać siebie na pańskiem miejscu i wyobrażać sobie, o ile dziwniejszem musiało wydawać się panu jego położenie, zapomnieliśmy prawie o naszych własnych uczuciach; tak było przynajmniej ze mną. Wtedy rzecz ta wydawała się już nie zdumiewającą, ale zajmującą i wzruszającą raczej...
— Ale czy nie było dla pani rzeczą bardzo dziwną siedzieć naprzykład ze mną u stołu, kiedyś wiedziała, kim jestem?..
— Powinien pan pamiętać, że nie musisz nam wydawać się tak dziwnym, jak my panu. My należymy do przyszłości, o której nie mogłeś pan wytworzyć sobie żadnego pojęcia, do pokolenia, o którem nie wiedziałeś nic, dopókiś nas nie zobaczył. Tymczasem pan należy do pokolenia, do którego należeli nasi praojcowie; myśmy wiedzieli o nich wszystko; imiona wielu z pomiędzy nich powtarzamy dziś jeszcze prawie codziennie. Myśmy uczyli się o waszych sposobach życia i myślenia; z tego, co pan mówi lub robi, nic nas nie zadziwia, tymczasem my nie mówimy i nie robimy nic takiego, coby się nie wydawało dziwnem panu. Tak więc, widzi pan, panie West, jeżeli pan czuje, że się z czasem do nas przyzwyczai, to nie powinieneś się pan zdumiewać, że już od samego początku myśmy prawie nie znajdywali w panu nic dziwnego.
— Nie pomyślałem o tem w taki sposób, istotnie ma pani wielką słuszność. Łatwiej jest spojrzeć wstecz o lat tysiąc, aniżeli w przyszłość o lat pięćdziesiąt... Stulecie nie jest znowu perspektywę tak odległą, mogłem znać pani pradziadków, możem znał nawet... Czy mieszkali w Bostonie?..
— Tak sądzę...
— Więc pani nie jest tego pewną?..
— Owszem, teraz myślę, że istotnie mieszkali...
— Miałem bardzo wielkie koło znajomych w mieście, nie jest więc nieprawdopodobnem, że mogłem znać kogo lub też słyszeć coś o nich. Może nawet znałem ich bardzo dobrze... Nie byłożby to zajmującem, gdybym mógł opowiedzieć ci, pani, o twoich praojcach?..
— Bardzo nawet...
— Czy pani zna swój rodowód o tyle, aby mi po wiedzieć, kto byli przodkowie pani w Bostonie za moich czasów?..
— O tak..
— Może więc zechce pani powiedzieć mi z czasem o ich nazwiskach...
Zajętą była bardzo porządkowaniem jakiejś upartej gałązki w bukiecie i ociągała się z odpowiedzią.
Kroki na schodach oznajmiły nam, że inni członkowie rodziny schodzą również na dół.
— Może kiedy później... — wyrzekła Edyta.
Po śniadaniu dr. Leete zaproponował mi pójść z nim do centralnego składu towarów, żebym mógł widzieć w pełnym ruchu mechanizm wydawania spożywcom wytworów, który mi opisała Edyta.
Po drodze odezwałem się:
— Od kilku już dni mieszkam u pana na stopie jak najbardziej niezwykłej, a raczej bez żadnej stopy... Nic mówiłem dawniej o tej stronic mego położenia, gdyż było wiele innych, jeszcze bardziej niezwykłych... Ale teraz, kiedy już czuję trochę gruntu pod nogami, kiedy rozumię, że jakkolwiek się tu dostałem, bądź co bądź jestem tutaj i powinienem przystosować się do położenia, teraz, powiadam, muszę pomówić o tem z panem.
— Co do tego, żeś pan moim gościem, to proszę bardzo nie kłopotać się o to, gdyż mam zamiar długo jeszcze pana zatrzymać. Przy całej swej skromności, możesz pan łatwo pojąć, że taki gość, jak pan, jest nabytkiem, z którym nie rozstajemy się dobrowolnie...
— Dziękuję doktorze, niedorzecznością byłoby zapewne, gdybym okazywał zbyt wielką drażliwość z powodu czasowej gościnności u tego, komu zawdzięczam, że nie leżę do końca świata w żywym grobie... Jeżeli jednak mam być stałym obywatelem tego stulecia, to muszę tu mieć jakieś stanowisko... Otóż za dni moich, osoba mniej więcej obyta w świecie, bez względu na to, jak się doń dostała, mogłaby żyć niepostrzeżenie w niezorganizowanej kupie ludzi i mogła znaleść dla siebie miejsce wszędzie, jeśli tylko była dość silną... Ale dzisiaj każdy jest cząstką jakiegoś systemu, ma oznaczono miejsce i czynność... Ja jestem poza systemem i nie wiem, jak się tam dostanę; zdaje mi się, iż nie ma innego sposobu, jak tylko: albo urodzić się w nim, albo wejść w charakterze wychodźcy z jakiegoś systemu innego...
Doktór Leete zaśmiał się serdecznie.
— Zgadzam się, że nas system grzeszy brakiem przewidywania takich wypadków, jak pański, ale, widzisz pan, nikt nie spodziewał się przyrostu ludności innego, niż sposobami zwykłymi, nie powinieneś pan jednak obawiać się, iż nie będziemy mogli z czasem znaleść dla pana miejsca i zajęcia... Zostawałeś dotąd w styczności tylko z członkami mojej rodziny, ale z istnienia twojego nie robiłem zgoła tajemnicy. Przeciwnie, wypadek pański już przed twojem ocuceniem, a w wyższym jeszcze stopniu później, zbudził powszechne zainteresowanie. Ze względu na krytyczny stan twoich nerwów, uznano za najlepsze powierzyć cię mojej wyłącznej opiece. Za mojem pośrednictwem i rodziny powziąłeś ogólne wyobrażenie o świecie, do którego się dostałeś i dopiero później zawrzesz znajomość z resztą jego mieszkańców. Jakie zajęcie winniśmy znaleść dla ciebie wewnątrz naszego społeczeństwa, o tem ani chwili nie mieliśmy wątpliwości. Mało kto z nas jest w stanie wyświadczyć tak wielką usługę narodowi, jak pan, skoro opuścisz mój dom, na co zresztą jeszcze długo nie pozwolę.
— Cóżbym ja mógł robić. Może wyobrażacie sobie, że posiadam fach jakiś, sztukę albo szczególną biegłość? Upewniam pana, że nic takiego nie umiem. Nie zarobiłem w życiu mojem jednego dolara, nie pracowałem na chleb ani jednej godziny. Jestem silny i mogę być robotnikiem pospolitym, ale niczem więcej.
— Gdyby to była najbardziej pożyteczna usługa, jaką pan byłbyś w stanie oddać narodowi, wówczas przekonałbyś się, że i to powołanie byłoby tak dobrze poważanem, jak i inne; ale możesz pan robić coś lepszego. Mógłbyś pan łatwo stać się mistrzem wszystkich naszych historyków w sprawach, dotyczących stanu społeczeństw ostatniej ćwierci wieku XIX-go, to jest historycznego okresu najbardziej pochłaniającego naszą ciekawość i kiedy w czasie właściwym oswoisz się pan należycie z urządzeniami naszemi, a zechcesz nauczyć nas czegoś o swoich, to znajdziesz gotowe dla siebie miejsce lektora historyi w jednem z naszych kolegijów.

— Bardzo dobrze, doprawdy bardzo dobrze... — odrzekłem — doznając wielkiej ulgi z powodu tak praktycznego pomysłu w sprawie, która mnie zaczynała już niepokoić... Jeżeli wasi współobywatele istotnie zajmują się tak bardzo wiekiem dziewiętnastym, to znajdę gotowe dla siebie zajęcie. Nie sądzę, iżbym posiadał coś innego, czem mógłbym na chleb zarabiać, ale w tym wypadku, bez zarozumiałości mogę utrzymywać, że posiadam pewne kwalifikacyje szczególne do zajęcia takiego stanowiska, jakie pan opisuje...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bellamy i tłumacza: Anonimowy.