Z siedmioletniej wojny/Tom II/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Z siedmioletniej wojny
Wydawca Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

W smutną nawet porę jesienną, gdy drzewa są z liści odarte, trawy wyschłe, niebo szare; a cała natura zda się martwą i obumierająca, krajobraz około Pirny, nad brzegami Elby zachowuje swój urok majestatyczny. Rzekłbyś ruina jakiegoś starożytnego świata, prawy brzeg rzeki naprzeciw miasteczka, które ponad lewym się rozkłada, ze swemi popękanemi, szaremi, wysokiemi piaskowca ścianami, porosłemi lasy i krzewami, z jodłami i sosnami czatującemi na wierzchołkach, przeglądający się w rozlanych wodach, łudzi jakoby pozorem zwalisk jakiejś zapomnianej budowy. Elba wije się tu, od Czech płynąc, jakby chciała coraz nowe zwiedzać zakąty, jakby pragnęła się ukryć a nie mogła, dopóki na szersze nie dobywszy się równiny, nie rozleje po łąkach, zobojętniała i spoważniała, wlokać się pod mury stolicy. Pirna ze swymi murowanymi domkami, poczepianymi nad nierównym brzegiem, stoi na straży rzeki.
Wąwozy, góry sąsiednie, parowy, wysoka skała, na której niezdobyta twierdza Koenigstein siedzi, Lilientein piętrzący się do góry, cała okolica nadelbiańska czynią położenie warownem i dla nieprzyjaciela niedostępnem. Nie można też było lepszego znaleźć miejsca dla wojsk saskich, które zbliżone do czeskiej granicy, mogły bez przeszkody się połączyć z oddziałem austrjackim generała Wied, aby stawić czoło pruskiemu wojsku Fryderyka. Nad brzegiem rzeki widać było rozbite obozy, namioty, szałasy, mnóstwo ładownych wozów, stada koni i wszystko co wojsku potrzebnem być może. Gościniec od Drezna zajmowały przednie straże i wysunięte placówki.
W najpiękniejszym z murowanych domów miasteczka, który Brühl urządzić kazał na pomieszczenie króla, ostawionym strażami dokoła, August III bawił już od dni kilku, dosyć podrażniony położeniem, w którem się znalazł cale niespodzianie. Książęta Karol i Ksawery znajdowali się przy nim: Brühl był nieodstępnym. Pierwszy z nich żywy, ognistego temperamentu, niecierpliwy; drugi łagodniejszy, choć w nim też krew rycerska grała, byli ulubieńcami ojca i matki. August III w Karolu przypominał sobie naturę ojca, Józefina pieściła Ksawerego, który był mniej śmiały i posłuszny.
Obaj królewicze również jak król znękani byli i upokorzeni wygnaniem ze stolicy, przymusem tym, który Brühl jako chwilowy tłómaczył i wiodący do niezawodnego trjumfu.
Król spędzał tu dni, które mu się długimi nad miarę wydawały; pozbawiony był wszystkich swych zwykłych rozrywek, opery, strzelania, myśliwstwa, galerji obrazów, towarzystwa ojca Guariniego i tego życia zegarkowego, do którego był nawykły.
Pomimo listów, które mu do podpisywania dawano, mimo wygnania tego do Pirny, August III niewiele wiedział, co się z nim i dokoło niego działo. Minister malował mu to w barwach świetnych, jako chwilową nieprzyjemność tylko, która się długo pociągnąć nie mogła.
Dwunastego września, król po obiedzie siedział z fajką w szlafroku w izbie, na której kominie palił się ogień jasny. Jeden z jego błaznów, gdyż drugi chory w Dreznie pozostał, siedział skulony w kątku, pilnując ogniska. Przeze drzwi, nawpół na prędce grubą portjerą przysłonione, widać było w sąsiednim pokoju gromadkę dworskich i wojskowych. Cisza panowała około domostwa, przed którem chodziły straże. Królewicze obaj wyjechali z Rutowskim do obozu.
Blady, z twarzą znękaną i chmurną wszedł minister, napróżno usiłując ukryć w sobie doznane świeżo wrażenie. Właśnie przez szpiega odebrał od Globiga szczegółowy opis zajęcia Drezna, odbicia archiwum i rabunku własnego pałacu. Na licu jego nienawykłem oddawna do gwałtownych wstrząśnień, znoszącem bez zmarszczenia powszednie życia bóle i zadraśnięcia, znać było przejście burzy, która po sobie zostawiła ślady zniszczenia. Oczy były wpadłe, usta ściśnięte, czoło zachmurzone, a choć na chwilę odzyskując przytomność, przymuszał twarz, by wróciła do zwykłego spokoju, wnet roztargnienie i zapomnienie na siebie wykrzywiało ją gniewem i troską.
Przestępując jednak próg królewskiego pokoju, potarł dłonią po czole, jakby z niego chciał zmieść ślady smutków. Król odwrócił głowę; Brühl kłaniał się i uśmiechał.
— Brühl — odezwał się August III, wychodząc jakby z zamyślenia — Brühl, powiedz ty mnie, pókiż to tego będzie?
— Najjaśniejszy Panie! — rzekł po namyśle minister — nie można nigdy dokładnie oznaczyć trwania takiego przesilenia. Jesteśmy w chwili, która decyduje o przekształceniu Europy, o przywróceniu Saksonji jej dawnej potęgi i blasku. To bez ofiar przejść nie może.
— Tak, tak — odezwał się król — to pewna; ale ten Fryderyk, ten Fryderyk, który sobie tak pozwala!...
— Rozpacz go ogarnęła, Najjaśniejszy Panie — odezwał się minister — potrzeba mu przebaczyć szaleństwo: to są ostanie podrygi bezsilności.
— Dobrześ się wyraził — wtrącił król — uważałeś kiedy, gdy odyniec zabity i oszczep mu w bok pakują, jak się rzuca, jak kłapie zębami; ale to nic nie pomoże.
— Ani Fryderykowi też jego zuchwalstwo, za które opłacić musi. Cesarzowa się postara, aby go ogłoszono wywołańcem, całe Niemcy pójdą nań, Francja, Rosja, Austrja, my, Szwecja. Jakże się potrafi obronić?
— Tak, to prawda, Brühl — rzekł król — ale dlaczegóż ja muszę siedzieć w Pirnie? Patrzaj jak tu paskudnie, pfe i nudno. Ja do takiej dziury nie nawykłem.
— A! Najjaśniejszy Panie, nikogo to tak nie boli, jak mnie — zawołał minister — mnie, najwierniejszego sługę Waszej Królewskiej Mości, któryby gotów wylać krew swoją, aby panu najdroższemu jedną minutę przykrości oszczędzić. Niestety! są takie wypadki.
— Słuchaj, ale w tym lesie — odezwał się król — tam na brzegu przeciwnym, tam są świnie dzikie, słowo ci daję. Gdyby można zapolować!
Brühl się zamyślił.
— Będziemy się starali polowanie urządzić.
— A co z Drezna? były tam jakie wiadomości? Nie przywieźli dla mnie moich myśliwskich przyborów?
Minister westchnął i spuścił głowę.
— Najjaśniejszy Panie, zdaje mi się, że Prusacy chwilowo zajęli Drezno.
August III fajkę rzucił o ziemię, po którą zaraz paź przybiegł i krzyknął:
— Odważył się...
— To rozpacz go prowadzi, Najjaśniejszy Panie.
— No patrzaj że! byle mi moich obrazów nie pokonfiskował. Człowiek w rozpaczy i na to gotów.
— O obrazy się nie lękam, gorzej — szepnął Brühl — żeśmy archiwum wywieźć nie mieli czasu.
Król ręką machnął.
Zdawało się go to mniej obchodzić, niż obrazy.
— To szczęście — rzekł — że ja tę Magdalenę Corregia zabrałem z sobą. Wszak jest tu z nami?
— Jest, Najjaśniejszy Panie, upakowana doskonale: Heinecken kazał na nią zrobić pudełko.
Zamyślił się mocno August i dodał cicho:
— On Ciebie bardzo nie lubi — rzekł — bardzo zły na ciebie; jeżeli już weszli do Drezna, no to oni tobie szkody narobią więcej, niż mnie. Biedny Brühl.
Westchnął minister.
— Najjaśniejszy Panie, z pałacu mojego już pozostała ruina tylko.
Król ręce załamał.
— To barbarzyńca! Dla niego nic świętego niema! To bezbożnik! A! co za szczęście, żem zabrał Magdalenę Corregia, bo na majestat Rafaela, tak jak na majestat królewski, porwać się nie będzie śmiał. Mówisz, że ci pałac splądrowali. A galerję?
— Bosza ją wykupił, zapłaciwszy dziesięć tysięcy talarów.
— Ja ci to powrócę, Brühl, — rzekł król wzdychając — ja wiem, że ty to cierpisz dla mnie. Niech tylko tego pyszałka zgniotę...
Łzy zakręciły się w oczach króla, który powoli poszukał fotelu za sobą, siadł podparł się na ręku i odezwał tęsknie:
— Masz słuszność; kiedy tak, to na te dzikie świnie polować nie wypada, póki Prusaków się nie pozbędziemy.
I była chwila milczenia.
— To nam tu w tej głupiej Pirnie gotowo wszystkiego zabraknąć — dodał król.
— Najjaśniejszy Panie! — mojem zdaniem — odezwał się minister — zdrowie i spokój Waszej Królewskiej Mości droższe są nad wszystko. Kraj się podźwignie po tych klęskach, byle pańskie na tem nie szwankowało szczęście i należne mu zaspokojenie potrzeb ciała i ducha. Wkrótce ma się rozpocząć sejm w Warszawie; gdyby nawet Prusacy nie byli weszli do Saksonji, zawszebyśmy byli zmuszeni wybrać się do Polski.
— Tak, tak — rzekł król — mieliśmy polować na niedźwiedzie i łosie.
— Dlaczegożbyśmy teraz zaraz nie udali się tam? Przesilenie — mówił Brühl — trwać długo nie może: Najjaśniejszy Pan nie potrzebujesz tu być osobą swoją. Możnaby udać się do Warszawy i tam oczekiwać rychłego rozwiązania sprawy.
— Którędy? — zapytał król — hę? a gdzież ja teraz sto trzydzieści koni znajdę na przeprzęgi?
— Zdaje mi się, że król Fryderyk przez Ślązk i Wrocław drogi dopuści: nie będzie śmiał zatrzymywać króla polskiego.
— Masz słuszność — odparł August — jednakże, hm? jeśliby Austrjacy nam w pomoc zaraz przyszli, a nasze 30 000 żołnierza połączyły się z nimi, żebyśmy tego najezdnika ścisnęli i wrzucili do Elby, a mogli w przyszłym tygodniu powrócić do Drezna? Królowa musi być bardzo niespokojna hm?
Brühl westchnął, nic nie umiejąc odpowiedzieć na tak zuchwałe żądanie. Nie śmiał też całej prawdy oznajmić królowi, zwykłym będąc do oszczędzania mu zmartwienia i ukrywania jej połowy, ażeby zarazem zmniejszyć winę swoją.
August III kazał sobie podać fajkę, palił ją i wzdychał ciężko. Niekiedy coś do siebie pomrukiwał niezrozumiałego.
Wtem w przedpokoju głośne dało się słyszeć stąpanie. Brühl przestraszony żywo pobiegł ku drzwiom, w których pokazała się chmurna twarz generała Rutowskiego.
— Generale! — szepnął mu — na miłość bożą, nic nie mówcie królowi.
— Ale dosyć już tego! — zawołał stłumionym głosem Rutowski. — Nie pora...
To mówiąc, zlekka odtrącił ministra i żywym krokiem zbliżył się do Augusta III, który go witał uśmiechem. Rutowski był, mimo uszanowania, jakie okazywał Augustowi, dosyć poufale z bratem.
— Najjaśniejszy Panie! — odezwał się — hrabia musiał już choć część złych nowin z Drezna udzielić. Wiadomości są złe, są szkaradne. Prusacy zajęli Drezno; Fryderyk odbił archiwum.
— Wiem — rzekł król — wiem, i zrabowali tego nieszczęśliwego Brühla, wszystkie te śliczności, z których byłem dumny.
— Ale co za zuchwalstwo, targnąć się na królowę! — zawołał Rutowski.
Brühl zapóźno dotknął ręki generała, aby go powstrzymać; może też nicby to nie pomogło. August za głowę, a raczej za perukę chwycił się, obejrzał dokoła i rzucił ku Rutowskiemu.
— Na królowę! — zawołał — jak to być może?
— Królowa osobą swą chciała bronić wnijścia do archiwum. Z rozkazu Fryderyka żołnierze ją porwali i odprowadzili... Śmieli targnąć się na majestat..
Zakrył król oczy i płakać począł; Brühl ukląkł przed nim.
— Najjaśniejszy Panie! pomścimy się tej zniewagi... niech się Wasza Królewska Mość nie gryzie, a szanuje swoje zdrowie...
Rutowski niespokojny przeszedł się krokiem żołnierskiem po pokoju.
— Dla wojska niema żywności! — zawołał — nie starczy nam sił, aby obsadzić przejścia wszystkie... któż wie, co się stać jeszcze może...
Brühl przyskoczył od króla do generała.
— Na miłość bożą, nie malujcież nam tak czarno położenia! Za dni kilka połączymy się z generałem Bourem... Na to długiego czasu nie trzeba.
Rutowski ramionami ruszył.
August milczał zatopiony w sobie.
— Barbarzyńca! — powtórzył po cichu — dziki człowiek! Brühl, napisz do niego list... silny... ja go natychmiast podpiszę. Niech Bellegarde jedzie, albo ktokolwiekbądź.
— List! jemu-by kulę nie list posłać trzeba — rzekł Rutowski — toby jedno poskutkowało.
Szczęściem jakoś nadeszła chwila podwieczorku; król ruszył milczący spełnić ten obowiązek i rozmowa się przerwała. Rutowski po kilka razy wtrącał jakieś słowo, ale August udawał, że nie słyszy, i nie odpowiadał.
Dosyć długo potem minister przy królu pozostał, sam na sam znim, pocieszając go umiejętnie, tak, że, gdy nadeszła snu godzina, August III po wieczornem winie, zwanem „Schlaftrunkiem“, prawie uspokojony poszedł za kotarę.
Brühl, ustawiwszy straże, wysunął się do sąsiedniego domu. Dano mu znać w progu, że posłaniec od żony czekał z Drezna. Był to przebrany Włoch Rotti, używany do posług różnych, zręczny, przebiegły, śmiały i gotów na wszystko dla hrabiny, której był ulubionym sługą. Ażeby wydobyć się z Drezna, musiał przywdziać łachmany robocze, w których go poznać było trudno: piękny i w sile wieku mężczyzna wydawał się prawie starym.
Brühl ze świecą musiał przystąpić blizko, aby być pewnym, iż on jest nie kto inny.
Rotti miał na plecach nalepiony plaster, pod którym było pismo hrabiny. Nie listem, ale rodzajem dziennika nazwać je było można. Godzina po godzinie zdawała sprawę w wyrazach krótkich, suchych, z tego, co się w mieście działo. Dyaryusz ten mimo swej zwięzłości, choć nie zawierał jednego wyrazu narzekania, choć zdawał się pisany z krwią zimną protokulisty, przejmował jakąś zgrozą. Brühl, czytając go, bladł, rumienił się i wstrząsał, gryzł wargi, wreszcie rzucił go na stół i twarzą ku stojącemu obrócił.
— Mów! — rzekł.
Rotti ręce roztworzył, głowę zwiesił, ramiona podniósł.
— Przepadło wszystko — rzekł — oni tam panują! Pałac zburzyli ze szczętem, zrabowali; zabrali, co zabrać było można, czego wziąć niepodobna, zniszczyli. Król sam był tam w czasie rachunku.
— To nic — przerwał Brühl zimno. — Ha! zwierciadła i porcelana kupują się za pieniądze. Co więcej?
— Archiwum — rzekł Rotti stłumionym głosem.
— To wiem — odezwał się minister — co więcej?
— Kasy zabrano wszystkie, ministrom zapowiedziano uwolnienie.
Brühl się uśmiechnął.
— Ale ich nie wypędzono?
— Nie. Wasza Ekscelencja mieć będzie pewnie od hrabiego Lossa osobną wiadomość.
— Teatr i aktorowie rozpuszczeni! — dodał Rotti. — Sam widziałem Hessego; wybiera się do Włoch napowrót; drudzy jeszcze nie wiedzą, co zrobią z sobą.
— Powiedz im, niech poczekają trochę — szepnął Brühl — gospodarstwo to nie potrwa długo; przyjdziemy z Austrjakami do Drezna i wygonim tych intruzów.
Rotti westnął.
— Oni bo się tam rozsiadają na dobre — rzekł. — Słyszałem, że posłano do Magdeburga i Elbą mają sprowadzić, kto ich wie, mówią dwieście pięćdziesiąt dział żelaznych, dla obsadzenia murów i wałów: snadź się chyba bronić myślą.
— To plotki — rzekł — wszystko wam w oczach rośnie.
Rotti zamilkł.
— Kiedy powracasz do Drezna? — zapytał po namyśle.
— Gdy mi Wasza Ekscelencja każe i gdy będzie podobna się dostać jakkolwiek do niego, bo teraz ani wydobyć się, ani dobić niełatwo. — To mówiąc, westchnął. — Boże! — dodał — ktoby się był takich na nas losów spodziewał?
Brühl, ręce złożywszy, oczy podniósł ku niebu pobożnie.
— I my i losy nasze w rękach bożych: modlić się trzeba, aby nam Opatrzność pomoc zesłała.
Zbudowany tem wielce pobożny Włoch westchnął także całą piersią, ale już usposobienie ministra się zmieniło; myślał snadź o czem innem, zbliżył się do Włocha i, rękę położywszy mu na ramieniu, szeptać zaczął:
— Mój Rotti, musisz wziąć z sobą kartki do hrabiny i do Globiga; ale pamiętaj, jeśliby cię schwytano, połknij je a nie daj im w ręce: idzie o twe życie, o króla o mnie....
Nie bójcie się — odparł Włoch — pisma rąk dojdą, choćbym ja miał zginąć!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.