<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz
Przerwa-Tetmajer
Tytuł Za sytko
Pochodzenie Na Skalnem Podhalu T. 5
Wydawca Gebethner i Sp.
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZA SYTKO


Przyhodzi do mnie mój spólnik, Francisek Walos, i pado mi tak: hłopi sie zbirajom, ksiądz wikaryji Kmietowic i organisty Jandrusikiewic wołajom na to i fcom wieść. Ze rzędu z Widnia pisma przisły na doliny, tamci hłopi panów mordujom i rabujom, bo im starostowie poozpisowali, ze ig panowie mieli wybić do nogi i grunta ig wziąść. Koło Gdowa, koło Bohnie, koło Sąca, koło Tornowa krew sie leje. Za rannego ślakcica, cy to bedzie i wto iny ze dworu, coby ino do pańskiego odzienia odziaty był, płacom w starostwak po pięć reńskik, za zabitego po dziesienć. Krziwda sie strasna i zbrodnia dzieje — krzicał ksiądz Kmietowic z ambony — bo panowie sie gotowali na Austryjom, a z Austryje ig własnyk hłopów na nik zwyrtli. Pado ksiądz Kmietowic: hybajmy się łącyć s témi, co sie proci Austryje dźwignąć fcom, hybajmy bronić niewinyk, bo co wto kie był winowaty, to je jest teroz, za tem raze przez winy! Wiém, żeście na tym kozaniu nie byli, to nie wiécie.
A jo na tym kozaniu nie béł, bok straśnie syna chorego miał, na łoźnice. Ku temu baba mi w połogu lezała, Bóg dał dwoje odrazu, a jesce było troje, takiego drobiazgu. A biéda u nas była w hałupie tako, co jus dokumentnie, sprowdy pedzieć, nie było co do gęby włozyć. A tu i zima twarda — i po drwa do lasu nié miał wto iść, widziało się, co jus ino skapać. A Francisek mi radziéł: biercie kose, Bartłomieniu, hybajcie s nami, Polskom bronić, pado organisty.
A jo mu na to tak:
Wiés ty, Franek, co? Kiebyś mie ty w Luptów, abo i do Polski ka pozywał, ka na jakom karcyme, abo na jaki pański dwór, coby my haństela piniądze, a jeść i pić przinieśli, hoć to grzych, weru na mój sto prawdu joby s tobom seł! Bo kie Ponbóg o mnie zabacył, to co jo mam o Nim pamiętać?! Syn, wiés, nostarsy, ten, co mi robić pomagał, ino, ino; baba lezy, przez mléka je, bo skąd, a tu to dwoje przy cyckak — a hańto troje ino płace, bo sie mu jeść fce. Krowy w oborze niéma, świni w hléwie niéma — nie trza ci gadać, bo wiés. Ostatnio biéda na mnie! I jo ci haw mom kose brać i pod Gdów kajsi, cy pod Tornów iść?! Wieraześci! Powiédz mi tak: Bartek podź! Krew nam z pod obuhów jak woda śknie, caski łupać bedziemy, z brzuhów dobro wydremy, ale sie twoje dzieci najedzom — to pude! Ludziom wziąść, sobie dać — pude! Ale nieg sie nie ino Galicyjo, ale świat cały wali — je wtoz tu do mnie s téj Galicyje prziseł na moje biéde zazirać — co? Był tu kie jaki pon z pod Gdowa, cy z pod Tornowa? Prziniós mojemu synowi łyzke rosołu, mojej babie krapke mąki, moim dzieciom hleba? Jageś go widział, to powiédz!
Poskrobał sie Francisek w głowe, markotno sie mu stało, bo wiedział, ze prowde mówiem, a i luto mu mnie béło, bo i on hudobny béł. Poskrobał sie i gwarzi: Zol s tobie sie obzywo, boleść. Jo ci sie, bracie, nie cudujem. Ino ze to... Kiebyś béł słysał co ksiądz Kmietowic z ambony krzicał, jako pote do nas przed plebanijom organisty Jandrusikiewic radziéł... Kiebyś był słysał...
Spar coło na ręcak — jaze mu cięzko béło od myśli, co mu je ksiądz i organisty w głowe nakładli, a jo tys głowe na ręcak spar, bo i mnie cięzko od myśli béło, hej, widziało sie mi wte jesce nie tak, jako jemu.
I tak myślimy oba, jaze mój spólnik wstaje i pado: No, to bydźcie zdrowi, Bartłomieniu, jo ide.
— S temi hłopami co idom?
— S temi.
— A baba, dzieci?
— Jako fcom. Hań mnie woła... Ostańcie z Pane Boge!
— Boze prowadz!
Dali my se renke, poseł. To béło rano, wcas.
W połednie wysełek jo przed hałupe, bok jus ani wysiedzieć niémóg. Płac, jęk, głód, nędza, co jus nie tak, ale sie widziało, co ostatnio godzina przyhodzi. Stojem przed izbom, słońce świéciło, patrzem — błysło! Idom hłopi z kosami, nascy haw ze wsi, Hohołowianie, a na przodku ksiądz wikaryji Kmietowic i organisty Jandrusikiewic z krzizami, Jandrusikiewic przi sabli, a Mahajcoków Pieter z horengwiom.
Idom, banda cało, mijajom mie. A jo stoje poprzed izbom i patrzem. Patrzem, patrzem, kie mie nie hyci drgowka! Zedrzałek telo, co cud, zmąciło sie mi w ocak. Kie mie cosi nie hyci za krztoń, za serce! Kie nie ryknie cosi se mnie, nie płac, ale tak, jak kiebyś wej krwiom płakał! A ci idom, tako cyrniawa, hłop przy hłopie, sami nascy, haw z Hohołowa. Ani jo sie nie nazdał, co robiem, hipnonek w izbe, łapiem cieślice, cok jom miał, cuhe na kamizelke, krzicem do baby:
— Idem!
— Ka? — pyto sie.
— Pod Gdów, pod Tornów, ka hłopi nascy idom, bronić Polskom od Austryje!...
Nie dokońcyłek — dźwigła sie na pościeli, woło:
— A coz jo? A coz dzieci?
— Bóg nad wami!
— A syn?
— Nieg skapie! To darmo! Jo musem iść, syscy idom!
Ino telo jesce skrzicała: — Bartek! — ale tak, jak kiebyś kure rznon — jo jus był w sieni!
Ostawiłek sytko, biéde, głód, chorość, śmierzć i miéłowanie — lecem!
— Tuś?! — pyto sie Francisek, kiek go doleciał.
— Tu! — padom mu.
Ścisneni my sie za rence — hej, ono było ostatni raz. Zastompili nom Cornodónajcanie z filancami, jogry, urzendnicy z miasta, ze rzędu przisło: nie puścić Hohołowianów! Zrobiła sie bitka. Leja, Wawrzek, z wyśniego końca z Dónajca, zacion ciupagom do głowy — Francisek spad na ziem, nie wstał więcyl.
A mnie wzieni, związali, pojehałek pote ze ziandarmami w Nowy Targ, pote do Sąca, pote na Śpilberg. Haniek w hereście wysiedział śtyry roki. Kiek wrócił, wiécie, co jek naloz? Nalozek syna pod ziemiom, dwoje dzieci pod ziemiom, dom Zyd wzion, a baba kejsi we świat s tym dwojgem, bo to umreć nie fciało, i s tym jednym, co wyzyło, posła, nigda jek sie niedowiedział ka? Telo jek naloz. Ale mi nie zol — co jek cuł wte, kiejek poprzed izbom stał, kiejek w izbe hipnon, to mi do końca zycia zapłaciło za sytko!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Przerwa-Tetmajer.