Powstanie chochołowskie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Powstanie chochołowskie |
Pochodzenie | Na Skalnem Podhalu T. 5 |
Wydawca | Gebethner i Sp. |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
„Powstanie“ chochołowskie to zupełnie odosobniony, jedyny, sam dla siebie czyn w żywocie chłopów polskich, czyn, który nie osiągnął żadnego realnego znaczenia i niczego nie spowodował, dlatego wogóle mało znany, a potem zapomniany prawie zupełnie, a który jednak jest najpiękniejszym momentem historyi polskiego chłopa.
Szlachta galicyjska w 46 roku gotowała się do powstania przeciw Austryi. Trzech gorących patryotów, ksiądz Józef Leopold Kmietowicz, urodzony w 1819 r. w Starym Sączu, podówczas wikary w Chochołowie; ksiądz Michał Głowacki, urodzony w 1804 r. w parafii Janowickiej w Sandeczczyźnie, podówczas wikary w Poroninie, a nadewszystko Jan Kanty Andrusikiewicz, urodzony w 1815 r. w Stopnicach Królewskich pod Limanową, organista z Chochołowa, powstanie ze swej strony, chłopskie, uczynić postanowiło i istotnie w Chochołowie do „poruseństwa“ przyszło.
Kmietowicz i Andrusikiewicz trafili w Chochołowie na grunt podatny. Chochołów należał niegdyś do królewszczyzny, później jednak nabywca od rządu austryackiego lasów tamtejszych zaproponował odkupienie ich chłopom, na co ci zgodzili się z radością i obrali pełnomocnikiem księdza Józefa Szczurkowskiego, proboszcza z Krosna, który fikcyjnie dla siebie lasy nabył. Od tego czasu rozpoczęła się niedola chochołowska. Ksiądz Szczurkowski zagarnął w oszukańczy sposób majątek chłopów[1] i począł ich ciemiężyć, z rąk jego i jego niecnej rodziny dostali się Chochołowianie w ręce innego łajdaka, szlachcica, barona Borowskiego z Sieniawy, prostego zbrodniarza, który dziewki gwałcił, ludzi katował i więził, a nadto, kto mu stał zanadto na drodze, truł; polany i grunta gazdowskie kradł, prawa paszy zaprzeczał, a w razie potrzeby miał zawsze pomoc w miejscowych władzach austryackich i ich wojsku, w poblizkim „cyrkule“ w Nowym Targu. Kulminacyjnym punktem tej szlachecko-niemieckiej antychłopskiej przyjaźni był maj 31-go roku, gdy do pędzonego na własną halę bydła chłopskiego służba barona Borowskiego strzelać rozpocząwszy przeniosła strzały i na ludzi, tak, że kilku padło, a gdy zrozpaczeni chłopi „opryszków barońskich“ kamieniami odpędzili, baron Borowski zaskarżył w cyrkule chłopów, że „chcieli iść w pomoc powstańcom za Wisłę — i że on ich na chwilę poskromił“.
Przybył komisarz cyrkułowy z dwiema kompaniami piechoty i bez sądu, bez jednego zapytania się chłopów, wskazanym przez Borowskiego po 80 do 100 kijów dać kazał, „że aż z ławek krew ciekła i psy ją lizały... wielu ludzi w kalectwo popadło i wcześnie pomarło“.
Chłopi tak niewiedzieli, za co byli bici, że myśleli, iż za to, że do siebie strzelać nie dali.
Nigdy uprzednio i tym razem także nie znaleźli chłopi u wyższych władz austryackich żadnego zadość uczynienia, żadnej opieki, żadnej sprawiedliwości.
Rozgoryczenie tam więc było do rządu olbrzymie; żal słuszny i wielki; niechęć gwałtowna i przekonanie, że póty nie będzie lepiej, aż „cyrniawa“ ruszy na Niemców i pożenie tych „psiogłowców ku Wadowicą, ku Krakowu“. Chłopi jednak dopytywali się pilno, coby się stało „potem“, obawiali się bowiem, że gdyby „z pana obrano króla, a takiego, jak baron Borowski był, toby wtedy zamiast jednego pana w całem państwie, dwudziestu w jednej wsi mieli“. Co do najbliższych dworów koło Chochołowa, to te trzymały z Austryakami.
Na rozkaz „kreiskomisarza“ z Nowego Targu wójci po całem Podhalu mieli każdego „podejrzanego“ chwytać i odstawiać za nagrodą 20 reńskich od osoby. Obawiano się emisaryuszy. Polecono zaprowadzić po wsiach specyalne w tym celu nieustające chłopskie warty. Otóż rzeczy te wykonywane były bardzo ściśle w szaflarskich dobrach p. Uznańskiego, w zakopiańskich zaś p. Homolacza tak ściśle, iż oficyaliści jego jeździli i chłopów kontrolowali, na kary pieniężne za zaniedbywanie warty skazując.
Kontrolowali tem gorliwiej, gdyż kary ściągane z chłopów im się dostawały.
Jednak Zakopianie i Kościeliszczanie, ten ekstrakt Podhalańców, zawsze byli zuchwali i dowcipni. Ponieważ oficyaliści dla lepszej kontroli przebierali się po chłopsku, schwycili leśniczego z Kościelisk Szmida i niby nie poznawszy, stłukli, jako „podejrzanego“, ile mogli. Na jego krzyki, że on Szmid, odpowiadali: „Co? Ty śmis gadać, coś ty Śmid, leśnicki z Kościelisk? A dyć tamten w pańskim odzieniu chodzi!“ Potem, u wójta, niby go poznawszy, bardzo go przepraszali.
Zakopianie a Kościeliscanie wte (wtedy) strasne huncfuty béły. W lasak sie to howało (żyło), we wirhak, to straśnie śmiałe i podufałe (zuchwałe, pewne siebie) béło, a do bitki wartkie. Ino ze ładne hłopy béły, mowne i do syćkiego zdatne. Syćko ci taki urobiéł, i truchłe, hoć stolarze niebéł, a i do truchły cie włozyć umiał. O haj!.
Rząd austryacki dowiedziawszy się o spisku powstańców, chwycił się strasznej broni. Włożył chłopom w rękę nóż i kazał rznąć. Zjawił się Szela, 4000 szlachty i nieszlachty, byle w surducie, padło. Chłopi rznęli „panów“, lecz mogli uwierzyć, że panowie ich rżnąć się zabierają.
Czterdziesty szósty rok w Galicyi.
Na Podhale przyszły wieści, iż „lachy“ (chłopi z dolin) panów mordują — koło Gdowa, koło Bochni, koło Tarnowa. Wtedy ksiądz Kmietowicz i organista Andrusikiewicz postanowili „iść“. Było to w końcu lutego, 22-go i 23-go. Jednak nim wyruszyć zdołali, po pierwszych zagarnięciach rządowych pieniędzy i rozbrojeniach gęsto wówczas rozsianych posterunków straży skarbowej: urzędnicy austryaccy z żołnierzami i z chłopami z sąsiedniego Czarnego Dunajca napadli ich, raz odparci, ponowili napad z większą siłą wojskową, urlopnikami i znowu z chłopami z Czarnego Dunajca i Podczerwiennego, księdza Kmietowicza i organistę Andrusikiewicza poranili i zaaresztowali. Kilku ludzi z obu stron w tych utarczkach padło, do więzienia zabrano mnóstwo, torturowano ich strasznie, a — niestety — Czarnodunajczanie pastwili się nad więźniami niegorzej od Niemców. Uwięzionych gnano wśród tortur z Czarnego Dunajca przez Nowy Targ, Sącz aż na Spielberg. Cicha to, ale krwawa karta martyrologii polskiej.
Tak tedy powstanie, czyli „poruseństwo“ chochołowskie w samym zarodku stłumione zostało; wątpić niemożna, że gdyby było się rozwinęło, obok Bartosza Głowackiego z dolin stałby jakiś Wojtek Zych, czy Jędrek Kojs z gór, od Witowa, czy Chochołowa.
Chochołów albowiem miał bohaterską wojenną tradycyę. Jestto obok Białki najznakomitsza sołtysia wieś na Podhalu, z nadaniami i przywilejami królewskiemi Batorego, Zygmunta III, Michała Wiśniowieckiego.
Ale gdy Białczanie, Nowobilscy sołtysi, głównie zbójeckiemi czynami sławę zdobywali, sołtysi Chochołowscy od czasów Stefana Batorego niejednokrotnie w piechocie łanowej na polu bitwy krew przeleli.
I ta dawna tradycya dostojna i pamięć „poruszeństwa“ zostawiła chochołowskim gazdom jakieś patryarchalne pierwszeństwo wśród siedzib górali nowotarskich. Jest tam jakaś do dziś wyjątkowa powaga wielkich sołtysich domów, z olbrzymich tramów budowanych, jest majestat w prawiecznych lipach koło kościoła, w typie starych gazdów i gaździn. Nie widzi się tam żbiczych i rysich oczu potomków zbójnika i strzelca. To gospodarze, rolnicy, pasterze, ludzie spokojni i dostojni. Ich nuta „chochołowska“ niema tej dzikości, jaką mają inne melodye podhalańskie. Kościół stał dawno, a Chochołowianie nie zrobili sobie w dzwonnicy „kasyna“, jak to uczynili zbójnicy w Białce, uważając, że to schronienie wygodne i bezpieczne, bo i na myśl nikomu łatwo nie przyjdzie i Pon Bóg blizko.
Chochołów leży od strony Orawskiej, u samej granicy Galicyi i Węgier, niżej gór nad Dunajcem Czarnym (rzeką). Tamtędy biegł w swoim czasie jedyny trakt handlowy na Węgry, o wiele wprzód, nim go na Nowy Targ ku Spiżowi ubito. Od pierwszych kościołów, a zatem i centr cywilizacyjnych na Podhalu, z Ludzimierza i Nowego Targu, w mniej dziką i górzystą okolicę, na Zachód naprzód biegły promienie. Od Zakopanego dzieli Chochołów Witów i Kościelisko, a Zakopane długi czas należało tam do parafii, nim swój kościół około 48-go r. wybudowało.
Postacie naczelników ruchu chochołowskiego, Andrusikiewicza i Kmietowicza, oraz sprzymierzeńca ich, Głowackiego z Poronina, zgoła nieznane i zapomniane, słusznie wydobył z pyłu w wybornej swej książce „Powstania Chochołowskie“ znamienity badacz historyi Tatr, dr. Stanisław Eljasz Radzikowski, z którego dziełka kilka szczegółów powyżej przytoczonych zaczerpnąłem. Andrusikiewicz sam spisywał pamiętnik, dyktował go także Zygmuntowi Kaczkowskiemu; przytem pozostało po nim sporo z więzienia pisanych listów. Była to dusza gorąca i zapalna, urodzony bohater. Podobnym był ksiądz Kmietowicz, asceta, wzór dobrych obyczajów i moralności. Najciekawszym jednak z tych ludzi jest ksiądz Głowacki, indywidualista na wskróś, polyglota mówiący i piszący wszystkiemi narzeczami słowiańskiemi, kazania mówił po chłopsku (podobnie mówił je potem słynny ksiądz Stolarczyk w Zakopanem), wiersze pisał, nieznany w kraju, ale znany słowiańskiemu Kollarowi i czeskiemu Safarzykowi, o tak przeczulonej duszy, że gdy raz z kazalnicy na jakiegoś obcego człowieka spojrzał: zemdlał. W kilka dni później dowiedział się, że ten człowiek popełnił był dopiero co morderstwo. Poezye swoje spalił, śmierć sobie przepowiedział i to w Sączu; tam też, uwięziony zaraz po Andrusikiewiczu i Kmietowiczu, torturowany, w szpitalu w koszarach jeszcze w 46 roku z wiosną życie zakończył. „Umarł w kajdanach“.
W kajdany zakuto ciężko rannych Andrusikiewicza i Kmietowicza. O Kmietowiczu biograf jego powiada: „godzien w poczet męczenników być policzony“, tyle zniósł katuszy w więzieniu.
W jaskrawem przeciwieństwie do tych księży stanęli ojcowie jezuici. Jezuita miał bezpośrednio po wypadkach 46-go r. takie kazanie do Chochołowian, „jak kiebyśmy nowienksymi zbójcami byli. W tej kwili coby sie była ziem ostampiła, ochotnie by był pojeden skocył w grób“ — słowa współczesnego gazdy.
Dodawać niepotrzeba nic więcej.
Tak w krótkim zarysie przedstawia się jedyny fakt w historyi chłopa polskiego, czyn na tle krzywdy od księdza, szlachcica i Niemców, rozpoczęty przez organistę z pod Limanowy i wikarego z Sącza, zapieczętowany kazaniem jezuity.)