Zaczarowany królewicz (Korotyńska, 1939)
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Zaczarowany królewicz | |
Podtytuł | Baśń fantastyczna | |
Pochodzenie | Księgozbiorek Dziecięcy Nr 10 | |
Wydawca | „Nowe Wydawnictwo” | |
Data wyd. | 1939 | |
Druk | Zakłady Graficzne „Feniks“ | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Ilustrator | anonimowy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY
EWA REŃSKA
Zaczarowany królewicz
BAŚŃ FANTASTYCZNA
Z ilustracjami
WARSZAWA
NOWE WYDAWNICTWO
|
Pewien zamożny kupiec — a było to wiele, wiele lat temu — miał małą córeczkę, którą kochał nad życie. Ponieważ matka dziewczynki umarła, kupiec postanowił ożenić się drugi raz, żeby dać dziecku kobiecą opiekę. Sam bowiem musiał często wyjeżdżać w odległe strony kraju i nieraz nie było go w domu przez kilka miesięcy. Bo w owych dawnych czasach podróżowano końmi — wierzchem lub powozem. Kupiec jeździł po zagraniczne towary, a gdy wracał, ciągnęły za nim długim szeregiem wozy, pełne różnych cennych przedmiotów. I mieszczanie przychodzili na drugi dzień do domu kupca, żeby zobaczyć, co też nowego przywiózł. Przynosili złote dukaty i hojnie płacili za towar.
— Dzielny człowiek z tego Jana Krzywonosa (bo tak nazywano kupca w mieście) — mówili. — Niebezpieczna to rzecz wozić towar taki kawał drogi. Na gościńcach czają się rozbójnicy.
Była to prawda, bo rozbójników wtedy było bardzo dużo. Kryli się po lasach i napadali na kupców, wiozących towar, grabili ich dobytek, a niejednego, co chciał bronić swego mienia, zabijali bez litości. Ale Jan Krzywonosy miał dzielną drużynę, a i sam dobrze mieczem władał, rozbijał więc w puch napastników. W jednej z takich bijatyk złamano mu nos i od tego czasu otrzymał swe przezwisko. Odwaga jego znana była w całym kraju i rabusie, po kilku daremnych próbach odebrania mu towarów, zostawiali go w spokoju.
Zbierał więc kupiec dukaty i żył dostatnio, nie żałując niczego żonie i dziecku. Toteż, gdy owdowiał, znalazło się dużo kobiet i panien, wzdychających do tak zamożnego męża. Idąc za radą przyjaciół ożenił się wreszcie Jan z młodą jeszcze wdową, mającą dwie córki nieco starsze od jego jedynaczki.
Wdowa była to kobieta próżna i lekkomyślna. Lubiła się stroić i bawić. Obie jej córki poszły jej śladem. Nic więc dziwnego, że nie mogły zrozumieć smutku i tęsknoty małej Majki za utraconą matką.
— Ciągle tylko wzdychasz i płaczesz. Lepiej ubierz się w tę nową jedwabną sukienkę i chodź z nami na zabawę.
— Powinnaś zacząć chodzić na bale. Może znajdziesz jakiegoś konkurenta i wyjdziesz za mąż — namawiała ją macocha.
— Kto by chciał mieć taką sowę za żonę — docięła starsza córka — siedzi w kącie przez cały dzień i nic nie robi. Nie potrafi się o męża zatroszczyć.
— Wy za to całe noce bawicie się i tańczycie, a dzień cały przesypiacie. Ojciec jest wciąż sam, gdy przyjdzie wieczorem do domu. A taki był wesoły, gdy jeszcze żyła moja mamusia — odparła Majka.
— Prosiłam go tyle razy, żeby chodził z nami na przyjęcia. Widocznie pod twoim wpływem stał się taki mrukliwy i ponury. Nie ty zresztą będziesz mnie uczyć obowiązków żony! — krzyknęła macocha.
W tej chwili wszedł do pokoju kupiec.
— Janie, twoja córka jest harda i źle wychowana. Robi mi uwagi, jakby to ona była moją opiekunką — poskarżyła się robiąc obrażoną minę.
— I nam wiecznie dokucza. Niech jej ojciec zabroni — zapiszczała jedna z sióstr.
Kupiec ze smutkiem spojrzał na pobladłą Majkę. Pogłaskał ją po głowie.
— Nie dokuczajcie jej. Niech żyje po swojemu, nie wtrącajcie się do niej, a i ona nie będzie się do was wtrącać. Lepiej zastanówcie się nad tym, co mam każdej z was przywieźć z podróży. Wyjeżdżam na kilka tygodni do obcej krainy, gdzie jest wiele pięknych rzeczy.
Majka pobladła jeszcze bardziej i przytuliła się do ojca.
— Znów wyjeżdżasz?... — szepnęła.
Za to macocha i siostry aż pokraśniały z radości. Zaczęły klaskać w ręce i szeptem naradzać się między sobą. Wreszcie macocha odezwała się pierwsza:
— Drogi mężu, pragnęłabym bardzo mieć naszyjnik brylantowy i taki sam diadem. W przyszłym miesiącu będzie bal u księcia i chcę wyglądać tak wspaniale jak sama księżna.
— Dobrze, postaram się przywieźć ci te cacka.
— Ale muszą to być prawdziwe brylanty, nie fałszowane — przypomniała żona.
— A ja chcę mieć suknię srebrem tkaną. W twoich składach, ojcze, widziałam małą próbkę. Przywieź mi więc tej materii — poprosiła starsza pasierbica.
— A ja chcę mieć pierścień z perłami i rubinem.
— A co tobie przywieźć, córeczko? — zwrócił się kupiec do Majki. — O czym marzysz najwięcej?
— Chciałabym mieć krzak róż takich, jakie kiedyś mamusia w ogródku zasadziła. Tamten krzak usechł już dawno. Pamiętasz go, tatusiu? Kwiaty były blado-kremowe, zaróżowione na brzegach płatków. Mówiłeś, że są podobne do twarzy mamusi, że mają taki sam rumieniec.
Wzruszony kupiec uścisnął córeczkę, ale macocha i jej córki zaczęły się wyśmiewać z sieroty.
— To dopiero głupia dziewczyna! Poproś ojca choćby o sznur korali. Przecież róże możesz dostać i w naszym mieście. Po co ci one? Mało to rośnie w naszym ogrodzie!
— Chcę je posadzić na grobie mamusi. Taki jest zaniedbany... — szepnęła Majka.
— Nie do nas należy pielęgnowanie grobu twej matki — obrażonym głosem powiedziała macocha.
Kupiec po raz pierwszy pomyślał, że życie jego córki wśród tych obcych jej kobiet nie jest ani wesołe, ani przyjemne.
— Jeśli będziecie jej dokuczać, to wam nic nie przywiozę — zapowiedział.
Nazajutrz wczesnym rankiem wyruszył kupiec w daleką i niebezpieczną podróż.
Nie było go przez trzy miesiące, nie nadchodziła też żadna wieść z podróży. Sąsiedzi i znajomi często odwiedzali jego żonę i snuli rozmaite domysły. Z drżeniem serca przysłuchiwała się im Majka, ukryta gdzieś w kąciku wielkiej sali gościnnej.
— Teraz czasy niebezpieczne. Może go rozbójnicy napadli.
— Może leży gdzieś w chłopskiej chacie zmożony chorobą.
— Może go zaczarował jakiś czarownik w tym obcym kraju.
Goście rozchodzili się i Majka wymykała się do swego pokoiku, by tam płakać z tęsknoty i niepokoju.
Wreszcie po kilku miesiącach powrócił kupiec do domu. Przywitał czule żonę i córki. Gdy przytulił do serca Majkę, smutek i trwoga zasępiły mu twarz. Dziewczyna spostrzegła to zaraz, ale nie chciała o nic pytać w obecności macochy.
— No, córeczko, jakże ci było tu przez ten długi czas? — spytał kupiec.
— Majka nie może chyba narzekać na brak opieki z mojej strony — wtrąciła szybko macocha. — Dbałam o nią więcej niż o własne córki. Sprawiłam jej nawet nową sukienkę, ale ona nie chciała jej ani razu włożyć.
— Za to dziś ubiorę się w nią dla mego tatusia — powiedziała dziewczynka i pobiegła do swego pokoju, by się przebrać.
Kupiec tymczasem rozdzielił upominki. Gdy Majka wróciła, musiała podziwiać lśniący brylantami naszyjnik macochy, srebrem tkany jedwab starszej siostry i rubinowy pierścień młodszej.
— Chodźcie teraz, moje córki, musimy przygotować wszystko do wieczornego przyjęcia — zawołała macocha. — Wezwę zaraz cztery szwaczki, żeby do wieczora zdążyły uszyć suknię dla Klotyldy. A ty, Matyldo, musisz swoją odprasować.
Wybiegły wszystkie trzy, nie zapytawszy nawet o zdrowie i interesy swego żywiciela. Majka odetchnęła z ulgą. Przytuliła się do ojca i patrząc na jego zatroskaną twarz spytała z niepokojem:
— Interesy poszły mi doskonale. Ale spotkało mnie wielkie nieszczęście, które ciebie dotyczy... Ach, córeczko, myśl o tym, co się stało, nie daje mi spokoju — powiedział kupiec.
— Nic się, ojcze, nie martw. Opowiedz mi tylko o swej przygodzie.
— Wracałem już, załatwiwszy wszystko pomyślnie, trapiło mnie tylko to, że nigdzie nie mogłem znaleźć takich róż, o jakie prosiłaś. Na próżno objechałem cały niemal kraj, w którym wówczas przebywałem. Wreszcie postanowiłem wracać, ale przykro mi było, że nie mogę spełnić twej prośby. Aż tu pewnego dnia pozostałem nieco w tyle za mymi wozami i nagle spostrzegłem prześliczny ogród. Brama była otwarta i widać było wspaniałe klomby, pełne najcudniejszych kwiatów. Jeden z nich obsadzony był dokoła krzakami róż. Krzyknąłem ze zdumienia. Były to właśnie tak poszukiwane przeze mnie kremowe róże z różowym odcieniem. Bez namysłu zeskoczyłem z konia i wszedłem do ogrodu. Ale na próżno szukałem ogrodnika. Na próżno przez godzinę przeszło błąkałem się po wszystkich alejach. Nie zauważyłem nawet śladu człowieka. Postanowiłem więc wykopać jeden krzaczek. Ledwie jednak to uczyniłem, gdy stanął przede mną olbrzymi, biały niedźwiedź. Zamarłem z przerażenia, a niedźwiedź przemówił ludzkim głosem: — „Jakim prawem zerwałeś te róże? Kto ci pozwolił wejść do tego ogrodu?“ — Ochłonąwszy z przestrachu opowiedziałem mądremu zwierzęciu prawdę. Wtedy stała się ta straszna rzecz. Zwierzę zażądało, żebym mu przywiózł mą córkę, inaczej i mnie, i całą moją rodzinę spotka zagłada. Musiałem przyrzec... — dokończył kupiec szeptem.
— Więc cóż z tego, ojcze? Przecież mnie ten niedźwiedź nie zje. Pojadę do niego, a potem powrócę znów do ciebie — powiedziała Majka z uśmiechem, choć serce jej zadrżało z trwogi.
W kilka dni później wyruszył znów kupiec w drogę zabierając ze sobą córkę. Ani żonie, ani pasierbicom nie mówił nic o celu podróży. One też nie interesowały się tym zbytnio.
Po trzech dniach ojciec z córką stanęli przed bramą ogrodu. Majka ucałowała kupca serdecznie i odważnie przekroczyła bramę. W tej chwili ujrzała przed sobą pięknego, białego niedźwiedzia. Wyciągnęła rękę i pogłaskała jedwabiste futro.
— Witaj, Majko, w moim państwie. Nie obawiaj się niczego. Będziesz miała zawsze wszystko, czego tylko zapragniesz — powiedziało zwierzę.
I rzeczywiście od tej chwili życie dziewczyny w pięknym, wspaniale urządzonym pałacu płynęło bez trosk i zmartwień. Prócz niej i niedźwiedzia nie było tu nikogo. Jakaś niewidzialna dłoń nakrywała do stołu, ścieliła łóżko, ustawiała kwiaty w wazonach. Majka mogła robić wszystko, na co tylko miała ochotę, pod warunkiem, że nie wyjdzie poza ogrodzenie parku. Niedźwiedź snuł się za nią jak cień, był na każde zawołanie, chętnie z nią rozmawiał i patrzył w oczy z miłością i przywiązaniem. Ale Majka nie była szczęśliwa. Tęskniła za ojcem i niepokoiła się wciąż o niego.
— Misiu kochany, pozwól mi wrócić do ojca. Nie zapomnę o tobie i będę cię odwiedzać, ale muszę być przy moim tatusiu.
Niedźwiedź spoglądał na nią smutno swymi mądrymi oczami, ale nie chciał jej puścić. Natomiast podarował jej lusterko czarodziejskie. Gdy w nie spojrzała, widziała, co w tej chwili robi jej ojciec. Odtąd najmilszym jej zajęciem było spoglądanie co pewien czas w zaczarowaną taflę. Poweselała, coraz rzadziej łzy błyszczały w jej oczach. Chętnie przebywała w towarzystwie niedźwiedzia, ale gdy ten ją pytał: „Majko, czy chcesz zostać moją żoną?“ — odpowiadała nieodmiennie:
— Lubię cię bardzo, misiu, ale twoją żoną nie zostanę.
Pewnego razu ujrzała w swym lusterku, że ojciec jej jest chory. Taka rozpacz ją ogarnęła, że niedźwiedź pozwolił jej wreszcie pojechać do ojca, pod warunkiem, że powróci za dwa tygodnie. Pożegnała go serdecznie:
— Wrócę na pewno. Co dzień też spoglądać będę w lusterko, żeby zobaczyć, co tu porabiasz.
Niedźwiedź odprowadził ją do bramy i dał jej czarodziejski pierścionek. Gdy go przesunęła na palcu i wypowiedziała jakieś życzenie, było ono natychmiast spełnione.
Radość zapanowała w domu kupca. Krzywonosy Jan wyzdrowiał wkrótce i cały niemal dzień spędzał z ukochaną córeczką. Macocha i siostry, chcąc mu się przypochlebić, były dla niej bardzo uprzejme. Majka zaczęła chodzić z ojcem na przyjęcia do znajomych kupców, dała się nawet namówić na udział w jednym balu. Ani spostrzegła, że dwa tygodnie dawno minęły. Zapomniała zupełnie o swym opuszczonym przyjacielu. Lusterko leżało w kieszonce jej domowej sukienki, nie używanej od chwili powrotu do domu.
Ale pewnego dnia, porządkując swe rzeczy, znalazła je Majka i poczuła nagle wyrzuty sumienia. Nie dotrzymała słowa, zapomniała o przyrzeczeniu. A miś tak prosił, żeby często zaglądała do lustra. Wyjęła je więc z kieszonki i spojrzała. W tej chwili okrzyk przerażenia wyrwał się jej z piersi. Ujrzała niedźwiedzia leżącego pod krzakiem. Oczy miał zamknięte, futro zmierzwione. Widocznie był chory, a może już nie żył. Bez namysłu dotknęła dziewczyna czarodziejskiego pierścienia.
— Chcę być w czarodziejskim ogrodzie — szepnęła.
W jednej chwili życzenie jej zostało spełnione. Gdy spojrzała na bezwładnie leżące zwierzę, łzy trysnęły jej z oczu.
— O, misiu, obudź się, spójrz na mnie! — zawołała przyklękając obok przyjaciela. — Patrz, to ja, Majka, wróciłam do ciebie!
Niedźwiedź z trudem otworzył powieki i powoli uniósł głowę.
— Czy chcesz być moją żoną? — spytał ledwie dosłyszalnym szeptem.
Majka, przejęta do głębi, objęła go za szyję:
— Zostanę twoją żoną, tylko żyj, tylko nie umieraj! — zawołała.
W tej chwili zerwała się zdumiona. Oto opadło białe futro i niedźwiedź przybrał nagle ludzką postać. Wysoki, smukły młodzieniec padł na kolana przed swą wybawczynią. Spojrzał na nią ciemnymi oczami — były to te same oczy, którymi tak smutno spoglądał niedźwiedź, gdy odjeżdżała.
— Jestem synem pana tego kraju. Zły czarodziej zmienił mnie w niedźwiedzia. Czar zdjąć mogła tylko dziewczyna, która zgodziłaby się zostać moją żoną z własnej woli. Dzięki ci, Majko, żeś to uczyniła.
Przez długi czas chodzili po ogrodzie i rozmawiali o przeszłości i przyszłości. Wreszcie Majka przypomniała sobie ojca.
— Musimy powiedzieć tatusiowi o wszystkim — zawołała i potarła pierścień.
Jakież było zdumienie kupca, gdy córka przedstawiła mu narzeczonego. Pobłogosławił im wzruszony. Wkrótce też urządzono huczne zaręczyny. Zawiadomiono ojca księcia, który zjawił się na uroczystość ze swą świtą. Stary książę płakał z radości na widok uratowanego syna. Od wielu lat nadaremnie poszukiwał zaginionego jedynaka.
Obie przyrodnie siostry były dla Majki bardzo serdeczne, choć w duchu zazdrościły jej szczęścia. Ale i one wkrótce znalazły narzeczonych wśród rycerzy księcia. W czasie przyjęcia zaręczynowego Majka miała przypiętą do sukni kremową różę o ciemniejszych brzegach.
Jeden z rycerzy, spojrzawszy na nią, podniósł kielich do góry i zawołał:
Piękna, piękna panna młoda
jak różany kwiat,
niech swą krasą oczy poi
wiele, wiele lat!