Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom II/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dzień pogrzebu Albina był dniem żałoby dla pułkownikowéj, odżywił on pamięć przybranego drugiego syna, którego straciła... W rodzinie Michaliny téż zniknięcie Władka, który od owéj nocy przebytéj w grobach klasztornych już się nie ukazał, pozostawiło niespokój i smutek.
A pułkownikowa nawet na pociechę swojéj Misi mieć tego dnia nie mogła, zaraz po nabożeństwie wróciła ona do ojca, tłómacząc się tém, że w domu była potrzebną... W istocie biedne dziewczę kryło się ze łzami... Nigdy może w tragiczniejszém położeniu nie była kobieta... Albin, który ją kochał, ubóstwiał... w czasie całego swojego pobytu w Warszawie i częstego przebywania w ich domu silił się z ukrywaniem uczucia, jakie miał dla Michaliny... Nawet oko zawsze domyślne, kobiety nie mogło dostrzedz śladu najmniejszego miłości ku sobie. Albin, który kochał pułkownikową jako matkę a wiedział dobrze o tém, że pragnęła dla syna zachować Misię, bo o tém ona mu często mówiła — przez cnotę powstrzymywał w sobie uczucie, aby nie zdradzić... téj, którą swą mateńką nazywał...
Nigdy nikt podchwycić nie mógł ani wejrzenia, ani słowa, ani śladu wielkiéj tajemnicy Albina. Umierając wszakże, czując już zbliżającą się śmierć biedny Albin... postanowił z za grobu pozdrowić swój ideał i powiedzieć téj, którą kochał... że ją i z za grobu jeszcze kochać nie przestanie. W liście, który, czując się gorzéj, wyprawił do przyjaciela w Warszawie, zamknięty był dawno napisany drugi do Michaliny, z poleceniem, aby jéj był oddany w dniu pogrzebu jego... złożyło się tak, iż wierny przyjaciel tegoż dnia odniósł list, niepostrzeżony w domu, a Misia go odebrała w chwili wyjazdu do kościoła. Rzuciła nań tylko okiem i rozpłakała się, nie powiedziała nic przed pułkownikową, ale wróciwszy do domu, zamknęła się z tym listem w swoim pokoiku i czytała go jak posłanie z drugiego świata...
Albin napisał go tak gorąco, tak pokornie prosząc o przebaczenie, że śmiał ją kochać po cichu — takiém uczuciem wiał ten błagający o trochę litości, ręką drżącą kreślony, poplamiony łzami świstek papieru, że Misia ukochała zmarłego pochwycona czytaniem...
Przychodziły jéj teraz na myśl wypadki, słowa, dawniéj dla niéj niezrozumiałe smutki i gorączkowe wesołości wybuchy Albina... cały on się jéj tłómaczył, a ta miłość milcząca, ofiarna, czysta taki miała urok dla dziewczęcia, iż, myśląc o tém, jak dlań była niewdzięczną, zimną, okrutną często, od łez się nie mogła wstrzymać...
To rozbudzone uczucie dla umarłego miało w sobie coś poetycznego, coś egzaltowanego, co przypadało do usposobień Misi... W pierwszéj chwili zapału powiedziała sobie...
— Nie będę nigdy niczyją — poświęcę mu życie... ukocham cień nieszczęśliwego... zaręczę się z nim w grobie... poślubię mu duszę moję.
Żaden pewnie żywy nie mógł walczyć teraz w jéj sercu z umarłym... Wspomnienie życia Albina, pełnego poświęceń, sprzyjało rozbudzonéj miłości... było w niém z czego zbudować ideał... bo wszystko aż do zgonu czyniło go bohaterem...
Pół dnia tak spędziła Michalina na ukrytych łzach, wreszcie przypomniała sobie nie mniéj zbolałą pułkownikowę i postanowiła w imię Albina pospieszyć do niéj ze słowem pociechy... ale o liście tym, który miał pozostać tajemnicą na zawsze pomiędzy nią a grobem... nigdy a nigdy nie wspomnieć.
Ubrawszy się na prędce, poszła... Zamiast saméj pułkownikowéj znalazła u niéj Stanisława i rzadkiego, bo nigdy pono nie spotykanego gościa, O. Athanazego. Staruszek tak był przez pobożność zerwał z rodziną, iż nigdy się nie dał dawniéj uprosić, by ją czasem odwiedził.
— Widzicie, mówił, mnichowi to nie potrzebne, zawiązuje to na nowo ściślejsze węzły, które, niestety, potrzeba dla wiekuistego z niebem i Bogiem rozerwać. Was to bawi zobaczyć zakonnika w salonie, a on i grzeszny i smutny powraca do celi.
Gdy Michalina weszła... pułkownikowa siedziała na sofie, O. Athanazy przy niéj w fotelu, jenerał stał u stolika przed nim. Starzec się w niego wpatrywał z ciekawością, z zajęciem, z pragnieniem jakby wciśnięcia się w głąb jego duszy.
Na widok Misi pułkownikowa krzyknęła z radości, roztwierając ramiona... ucieszyła się bowiem szczególniéj tém, że zastała jenerała... i że powoli... może myślała, dzieci się zbliżą do siebie. Wejście Misi przerwało ledwie rozpoczętą rozmowę...
— I ty masz oczy jakby zapłakane! odezwała się pułkownikowa do niéj.
— A! któżby po tym zacnym Albinie nie zapłakał... szczególniéj znając jego życie... I taka śmierć! o mój Boże... w gospodzie... bez przyjaciela, bez swoich, bez słowa pociechy... wśród obcych... kiedy się może serce rwało do tych, co go kochali, których on kochał...
— Dziecko moje, przerwał mnich... wszystko to prawda... chwila śmierci gorzką być mogła... ale dziś on szczęśliwy, jeśli zasłużył. Pamiętajmy o umarłych, ale nie płaczmy nad nimi, tylko nad sobą...
— Mój ojcze, rzekł jenerał cicho — płaczemy, bo nam źle bez nich...
Westchnął; Michalina, która wiedziała, że jenerał w sprawie ocalenia nieboszczyka odmówił pomocy, zdziwiła się mocno, w głosie i mowie jenerała znajdując wyraz prawdziwego uczucia.
Nie śmiała go spytać — ale oczy jéj zadały mu tak wymowne pytanie, iż jenerał, który spotkał to wejrzenie... zrozumiał je...
— Mało znałem Albina — dodał — i byłem w tak nieszczęśliwém położeniu, żem mu raz w życiu nie mógł pomódz, gdy najwięcéj tego pragnąłem. Szczęściem od niego samego otrzymałem rozgrzeszenie, dodał, bo on mnie zrozumiał.
— Jakto? od niego samego? podchwyciła Michalina (gdyż nikt o podróży jenerała nie wiedział), od niego samego??
— Tak jest pani... daję na to słowo uczciwego człowieka, dodał Stanisław, któremu szło o oczyszczenie się — proszę mnie nie pytać, jak... ale to, co mówię, było.
— A kiedyż ty się z nim widziałeś? zapytała pułkownikowa zdziwiona.
Jenerał zamilkł. — Niedawno — rzekł po chwili — nie dawno...
Wszyscy zamilkli. O. Athanazy wciąż badał twarz jenerała. Starzec w celi klasztornéj zapomniał był form światowych i zwyczajów, bo po tém wpatrzeniu wstał — podszedł do jenerała milczący — objął go rękami i uścisnął.
Zdziwił się i p. Stanisław i wszyscy...
— Ściskam w tobie ojca twojego, zawołał zakonnik, przypomniałeś mi go, przemówił do mnie... a ja go tak kochałem... o! prawdziwie jak się brata kochać powinno.
Jenerał, nawykły do hamowania się i milczenia (uczył się tego życie całe), nie mógł wytrzymać, schylił się, pocałował księdza w rękę...
— Nie prawdaż Stasiu, spiesznie począł starzec głosem stłumionym... ten mundur ciebie nie zmienił, serce ci doń nie przyrosło, ty pamiętasz, żeś matki Polki dziecięciem i matki Polski... synem... O! nie! to być nie może, byś zapomniał, iż ojciec twój zmarł na wygnaniu wdowcem, sierotą, nędzarzem...
Popatrzył w oczy jenerałowi, który się mienił. Nałóg skrytości walczył w nim z gwałtowną potrzebą objawienia uczucia... Matka i Michalina patrzały, ze drżeniem śledząc każde twarzy drgnienie..
— Ojcze — odezwał się po namyśle — gdy przyjdzie chwila, w któréj będę mógł pokazać się, kim ja jestem... o! nie powstydzicie się mnie ani wy, ani ojciec i dziadowie. Ale dziś jam... powtarzam to, co stokroć mówiłem matce, jam dla siebie, dla was, dla świata zagadką. Dozwólcie mi nią zostać do uroczystéj godziny...
Nikt nie śmiał się odezwać, słuchano tych wyrazów w głębokiém milczeniu, Misia uczuła bicie serca, głos jenerała wzruszony, boleści pełen, podziałał na nią... Matka się rozpłakała i wyciągnęła doń ręce. Ks. Athanazy błogosławił... i usiadł uspokojony...
— Boję się, rzekł — byś ty mnie źle nie zrozumiał — najgorszym bowiem komentarzem słów moich są wypadki dzisiejsze i one im mogą inne, niżbym pragnął, nadać znaczenie.
— Dziecko moje — ja nie żądam ani od ciebie, ani od nikogo z polskich dzieci, aby ojczyznę gwałtem i podziemnemi knowaniami wskrzeszali... ją należy wyznawać życiem... Stokroć to powtórzę, łatwo dla niéj umrzeć, ale trudno żyć dla niéj. Pęt nie potargamy siłą, ale cnotą, ale pokorą, ale świętością... Bądźmy święci... a Polska odmłodzona wstanie!
— A! ojcze mój! ty to mówić możesz tylko, pędząc życie w celi, ale nam żywym — rzekł jenerał — jakże do tego ideału dojść trudno...
— Nie przeczę... macie przecież wskazówkę w ideale Chrystusowym, rzekł zakonnik. Ale nie w modzie jest wieku w Chrystusie go widzieć... I do mnie do celi mojéj dochodzi szum fali tego wzburzonego oceanu, który się światem nazywa... i ja tę pieśń słyszę ludzkiéj mądrości, która chce z Boga uczynić człowieka... aby się za swą słabość i niedołęztwo nie wstydzić... Wiem ja, że dla was już Chrystus nie jest Bogiem, a jego prawdę znaleźliście w śmieciach przeszłych wieków... wiem, że nauka dzisiejsza innemi drogi idzie do prawdy... ale toć właśnie... pychy ludzkiéj dzieło — złem jest...
Ujrzycie, gdy wszystko wywrócone zostanie, gdy ruiny was otoczą, gdy kościoły obrócicie na warsztaty a ewangielią na archeologiczny zabytek, że wam zabraknie tchu do życia, ochoty... siły...
Ale po cóż ja to mówię, dodał stary, vox clamantis in deserto! Bóg wielki. Do prawdy pozwala iść manowcami... bo i błąkanie się ma dla ludzkości pożytek...
Głos jego, podniesiony zrazu, cichł powoli i skończył się szmerem, wszyscy słuchali poruszeni...
Michalina pierwszy raz zobaczyła jenerała innym, przez szczelinę otwartą zdawało się jéj, że do duszy jego zajrzała i odgadła w niéj tém jaśniejszą stronę, że ukrytą. I ten człowiek miał więc tajemnicę — a co więcéj lepszą od tego, co na pokrycie jéj ułożył... uczuła cześć dla niego. Ale czy się nie omyliła, czy dwuznaczne te słowa... to mówiły, co ona odgadła?
Właśnie jenerał podniósł głowę i zaczynał mówić[1] Michalina, która miała na ustach pytanie — zamilkła.
— Mój ojcze — odezwał się... może być, że po świecie krążą idee, o których mówicie, doleciał mnie nieraz jakby oddźwięk ich daleki... alem ja był długo wśród takiego zamarłego żywiołu, w którym te fale zmarżają. Może temum winien, że ocalała we mnie wiara dziecinna. Ocierając się o ludzi różnych wyznań, różnych kościołów, nie wiem, czym zachował orthodoksyą... alem ocalił wiarę i miłość...
— O mój Stasiu! rzekł mnich, składając ręce — ten co ma wiarę, ma wszystko...
Strzeżcie się tych, co pod pozorem gorliwości potępiają a wyklinają... w imię Chrystusa, który przebaczał i miłował...
I znowu było milczenie... Rozmowa nadto uleciała wysoko, ażeby się na tych wyżynach utrzymać mogła... kobiety słuchały i czekały jeszcze... ale O. Athanazy zamilkł, a jenerał jakby zawstydzony, spuściwszy głowę, zakłopotany szeptał coś do matki...
Misia widocznie była zaintrygowaną panem Stanisławem... Porównywała go z biednym Albinem, tamten zdawał się jéj postacią jeszcze piękniejszy może — ale ten... ten téż nowym był dla niéj. Takim go nie znała... ani się domyślała...
Wymówione nazwisko Michaliny zwróciło O. Athanazego oczy na nią. Albo jéj stary nie widział lub zapomniał...
— To waćpanna jesteś... musisz być krewną pana Władysława? zapytał.
— Stryjeczną siostrą, ale zkądże wy ojcze go znacie? Wszak go nie ma biedaka, musiał się skryć gdzieś, póki burza nie przeminie.
— I o tém wiem, odparł ksiądz, uśmiechając się, bom... (zniżył głos) ukrywał go w pierwszéj chwili niebezpieczeństwa...
— A teraz?
— O! już o nim nic nie wiem! zawołał mnich..
Jenerał mówił z matką i umyślnie zdawał się nie chcieć słyszeć tego urywka rozmowy. Godzina była już dla O. Athanazego spóźnioną, wstał i począł się żegnać. A gdy z kolei przystąpił do jenerała, ponowił uścisk i błogosławieństwo, Stanisław przeprowadził go z salonu...
Dwie kobiety zostały na chwilę same...
— Moja droga mateczko, odezwała się — szybko i żywo Michalina — jakie my biedne jesteśmy! Życie teraźniejsze tak nas jakoś oddziela od najbliższych, że powiedzieć możem, iż ich nie znamy... Biednego, poczciwego Albina ja dopiero dziś znam lepiéj, a... (zawahała się) a waszego jenerała dotąd nic a nic...
— W tém nie ma nic dziwnego, smutnie odpowiedziała pułkownikowa, myślicież, że ja go znam? Ja go przeczuciem odgaduję... Z nim to nie mogło być inaczéj...
Jenerał wszedł nazad...
Na czole jego tego dnia wisiała chmura czarna... widział wypalone oczy Maryi Pawłownéj, zwrócone na siebie i groźnego a smutnego ich wyrazu zapomnieć nie mógł. Przyjazd jéj był dlań straszną groźbą... czuł się może swobodniejszym, dopóki o niéj mógł zapomnieć.
Pod wrażeniem tém roztargniony był, smutny, i draźnił Michalinę swém posępném milczeniem. Szczęściem rozmowa przeszła na Albina, jego życie i śmierć... a jenerał mógł już być tylko słuchaczem...
Tak upłynęła część wieczora... a pod koniec jego Misia potrafiła nareszcie dobyć kilka słów z milczącego jenerała...
Cóż z tego? mówić naówczas o czém inném jak o otaczającém nie było podobna... a zdania jenerała w sprawie kraju niepodobieństwem się było dowiedzieć. Ta tajemnica draźniła Misię.
— No? a jeśli przyjdzie do... wybuchu — cóż pan zrobisz w takim razie? zapytała z dziecinną natarczywością.
— Ja mam nadzieję, że do tego nie przyjdzie — odpowiedział Stanisław.
— Ale gdyby przyszło?
— Czy pani sądzisz, że mógłbym pójść i kazać strzelać lub bić się z jéj i moim bratem??
Odpowiedź nie była wyraźną, ale dawała do myślenia.
— Czy pan szczerze jesteś przekonanym, że wybuchu uniknąć można?
— Gdyby wszyscy wzięli się za ręce i — i nie wstydzili w sprawie Polski bronić porwania do oręża...
— Ale możemyż my przejednać się i żyć w zgodzie z Moskalami?
Na te słowa, rzucone mu w oczy, Stanisław uśmiechnął się.
— Czy nie mogąc żyć w zgodzie, koniecznie jutro bić się potrzeba? zapytał...
Misia ruszyła ramionami.
— Pan jesteś stworzony na dyplomatę.
— A pani na instygatora i sędziego indagacyjnego...
— Przecież nic z pana nie dobyłam — niestety! zawołała Michalina.
— A! droga pani! rzekł biorąc za kapelusz Stanisław — nie badaj pani nigdy głębin duszy człowieka, abyś dobywszy z nich jakiéj poczwary, nie przeraziła się... nie znienawidziła ludzi... Oko twe jasne powinno patrzeć na blask powierzchni... co słońce odbija... na dnie... błoto i... kały!!
Nie dając jéj czasu do odpowiedzi, pocałował w rękę matkę i ją i pospiesznym wyszedł krokiem...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; przed słowem Michalina poprzedzonym przecinkiem lub pauzą brakuje słowa gdy lub kiedy albo a.