Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom II/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W r. 1867 (co nie nowina) koléj petersburgsko-warszawska wyrzuciła jednego wieczora na bruk nowy kilka postaci widocznie przybyłych tu po raz pierwszy. Poznać je było można po ruchach, ubiorach, mowie i pewnéj bucie zwycięzkiéj, z jaką przybywali zająć zawojowaną Polskę, uważając ją za swoją. Panów tych, dosyć nędznie odzianych, z których dwóch nie miało kołnierzyków od koszul ale za to ogromne wstęgi świętéj Anny na szyi — zdawał się prowadzić na zdobycie ziemi obiecanéj nieco pokaźniejszy od nich mężczyzna, średniego wieku, mizerny, chudy ale jeszcze mający pewne pretensye do uchodzenia za to, co zowią w Moskwie szczygłem. Vice-mundur miał zrobiony porządniéj i umiał się obchodzić z rękawiczkami, nawet stare buty podróżne były przed rokiem lakierowane....
— Chodźcie tylko za mną, mówił, obracając się do towarzyszów — ja tę Warszawkę znam... ja tu był, ja tu miał tę sławną awanturę, od któréj mnie mało diabli nie wzięli...
— Jaką awanturę? spytał jeden...
— Ej! niby to kto nie wie historyi Arsena Prokopowicza, zawołał przewodnik...
Pochlebiał sobie zanadto elegant, gdyż jego cni towarzysze, z których jeden był z Tomska a drugi z Wołogdy rodem, nie tylko o awanturze, ale o Arsenie Prokopowiczu nie słyszeli jako żywo. — Z fizyognomii czynowników, których zresztą nie zdawała się w téj chwili wiele obchodzić przygoda Arsena, poznał on, iż odgłos jego imienia nie tak był w Rosyi upowszechnionym, jak się miał prawo spodziewać. Ubodło go to tak dalece, iż zapowiedział towarzyszom, że im musi opowiedzieć sławną historyę swoją.
Nie długo na nią czekali, gdyż zaledwie dostali się do hotelu i kazali podać wieczerzę a dla rozochocenia do przyszłego urzędowania szampana, Arsen Prokopowicz dał każdemu z nich po jedném cygarze rygskiéj fabryki i podniósł kwestyą w zawieszeniu będącą.
— Jak to być może — odezwał się, abyście wy nie znali historyi Arsena Prokopowicza! Ona sławna jest na całą Rosyą... z niéj byście się wy dowiedzieli, co polska intryga znaczy... To kraj, w którym nie inaczéj się chodzi, tylko jak po szańcu podminowanym, lada chwila mogącym wylecieć w powietrze. Ej Polaczki, psie syny! ja ich się znać nauczyłem.
Posłuchajcie... kochało się nas dwóch w Maryi Pawłownie...
To mówiąc, spojrzał po fizyognomiach tomskich i wołogodskich i przekonał się po raz wtóry, że nawet o Maryi Pawłownie ludzie ci nie wiedzieli.
Ruszył ramionami, w duchu mówiąc — to bydło, ale nie mniéj ciągnął daléj, bo przygodę swą niezmiernie opowiadać lubił...
— Wystawcie sobie... ja... ot! niczego! a jeszcze przed tą awanturą doprawdy lepiéj wyglądałem!!... Drugi Polaczek, jenerał... Czyście wy i o Stanisławie Karłowiczu Zbyskim nie słyszeli?...
Urzędnicy zgodnie odpowiedzieli —
— Nie. —
— To bałwany! myślał Arsen i mówił znów daléj. Było to w Petersburgu, Marya Pawłowna wdowa, no i milionerka... wszak mówią... że jéj Mikołaj dał przez Kleinmichela dwakroć sto tysięcy rubli w samych dyamentach... a piękna była i taka arystokratka... że no! choć przed nią tylko bić pokłony... Miałem ja na nią chrap i na milionczyki i na osóbkę, ale Polaka opętała... Dopieroż my z nim wzięli się za bary... kto kogo zmoże? Silny ty, duż i ja... Czekaj niewiaro! Chodziłem za nim w trop... aż doszedłem... Polak spiskował. Wy wiecie; oni wszyscy tacy, żeby ich od szyi do pięt obwieszał krestami, dla tego, jak im tam Polska zapachnie... nie wytrzymają...
— To prawda... jej, jej! rozśmiali się czynownicy chórem...
— Pokopałem pod nim takie doły, że nareszciem się jego pozbył... Przyszło powstanie... jemu kazali iść na swoich, nie wytrzymał, poszedł do lasu... Ale co myślicie? Jak zaczęli zamazywać tę sprawę, tak go niby umorzyli z cholery, pochowali i powiedzieli, że umarł. Ja, jak głupi pojechałem za trumną, a trumna była pusta.
— A to bestya! zawołał wołogodzki urzędnik, pięścią bijąc o stół... taż to powiesić za to...
— Rozumie się powiesić, nie co innego tylko powiesić, odezwał się drugi...
— Byłem już rzeczy tak nastroił, że i Marya Pawłowna wściekła na niego była... i mścić się chciała, długo gadać za co... Ale kaduk ją przyniósł, przyjechała po tę zemstę do Warszawy, ja téż... a docierałem z bliska...
Choć nie rychło, doszedłem przecież, że jenerał nie umarł i był w powstaniu... Myślę sobie dobrze, już nie ujdzie... Była bitwa... powiadają okrutna, nasi w pień cały oddział wyrznęli... a ja już miałem ślad, że on tam i że bił się i że padł. Ale myślę sobie, dojdę, a nuż mi do Maryi Pawłownéj drugi raz wstanie z grobu?.. Zacząwszy śledzić, dochodzę, że ranny, że się liże w chacie, w lesie... tego mi potrzeba... podjechaliśmy, wziąłem go, zawiózłem i do cytadeli oddałem. Teraz myślę, jak się wyrwie z moich szpon, będzie mądry... Ale co nam wojować z babami. Marya Pawłowna formalnie zwaryowała... Domyśliła się, że ja sprawy dopilnuję... kto ją wie, jak, przez kogo... wyrobiła, żeby mnie aresztowano! ot co!! ot co!
Wszyscy czynownicy zakrzyknęli, słysząc to, a czulszy z nich ręce załamał.
— Mnie, dodał Arsen Prokopowicz, któremu rząd winien był tyle, com mu służył życiem, potem... porwali mnie ztąd, i — co myślicie... niby omyłka jak pchnęli aż nad Amur!...
Westchnął.
Dobrze to komu innemu, co ma familią, plecy, przyjaciół i pieniądze, ale mnie co, miałem tylko moje zasługi, jak głową w wodę... zdawało się, że przepadnę. Szczęściem głowa na karku, stary czynownik, wkręciłem się do kancelaryi, a dokłady umiem robić... Gubernator, dobry człowiek, do pióra nie był skory... i ja wydobyłem się jakoś z jego pomocą... Dopieroż śledztwo, kto kazał wywieść, za co?? Nie dojść było, końce poszły w wodę, nakazano milczenie... przybyłem do Petersburga, to mnie tylko cieszyło, że Stanisława Karłowicza nie ma pewnie na świecie... A co myślicie?
— No co? zapytał wołogodzki... co?
— Co? diabeł nie baba! wyprzedała się z brylantów, ziemie pooddawała, pałac w Petersburgu, folwark... moskiewski dom... i... wykradłszy Polaczka, uciekła za granicę...
— Ale jakże go mogła wykraść?
— A jak mnie mogła wysłać niewinnego jak nowo-narodzone dziecię? Jak? u nas w świętéj Rusi — pieniądze miéj z reszty się śmiéj. To tak! Jenerała nie poznali, liczył się za umarłego, ochrzcili go inaczéj, wysłali gdzieś na mieszkanie... pojechała baba za mim... i znikli oboje.
— Ale dokądże uciekli?
— Dokąd! albo ja wiem! świat szeroki, a jeszcześmy do tego nie przyszli, żeby nam wydawali naszych zewsząd i nie ważyli się poddanego państwa trzymać...
— Cara, poprawił jeden.
Arsen pogardliwą zrobił minę. — U nas teraz państwo! zawołał, i my do tego Europę przyprowadzim, że ona nie będzie śmiała naszych zbiegów przetrzymywać... Niech no w domu ład zrobimy!! zobaczym!
Wszyscy się rozśmiali... Arsen Prokopowicz podniósł kieliszek szampana... i powiódł oczyma po towarzyszach...
— Wy mnie rozumiecie i pamiętacie, cośmy w drodze gadali... podajmy sobie ręce... a dobrze będzie... za sto lat... ani szlachcica u nas, ani Niemca, ani Polaka nie stanie, no... i... zapanuje nasz brat...
Okrzykiem — hurrah! rozległ się hotel a służący hotelowi byli najpewniejsi, że Moskale pili carskie... zdrowie.

Genewa-Homburg, 1864 — 1868.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.