Zakład Wychowawczy „Nasz Dom”/II/Rozrywki. Praca ręczna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zakład Wychowawczy „Nasz Dom” |
Podtytuł | Szkic informacyjny |
Wydawca | Towarzystwo „Nasz Dom” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Krajowa” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O pracy ręcznej — w dziale organizacji pracy — mówić wypadało.
Organizację rozrywek równolegle z organizacją pracy postawić należało.
Na terenie „Naszego Domu“ oba te działy — rozrywka i praca ręczna — zespoliły się ze sobą ściśle.
I oba — ze względu na warunki lokalu i braki finansowe, stanęły poza granicami organizacji planowej wychowawców.
I oba — żywy nurt żywego życia dzieci sam nadał pęd i kierunek i z czasem z całokształtem organizacji powiązał.
Wolno się dorasta do tego, by zabawę, rozrywkę dziecka — na jednym z pracą postawić poziomie i równouprawnić w pojęciu ważności. By — umieć skonstruować wolny czas dzieci z pożytkiem dla ich indywidualnego rozwoju, — nie tłumiąc, lecz właśnie dając pole — do wypowiadania się samorodnej ich twórczości.
Ale trzeba też sprawiedliwie wymierzyć i ocenić trudności, jakie spotyka wychowawca w tej dziedzinie.
Organizacja godzin wolnych dzieci, dnia święta, — o wiele trudniejsza od organizacji godzin pracy, dnia powszedniego, bo więcej — żąda. — Ciasnota terenu, brak najelementarniejszych środków pomocniczych — paraliżuje — beznadziejnie nieraz — swobodę ruchu i realizację planu — wychowawcy.
W budżecie wydatków „Naszego Domu“ przez lata cale nie odnajdzie się grosza, wydanego na rozrywkę dzieci, na materjał do robót ręcznych dzieci, — poza wydatkiem na drzewko wigilijne, świeczki choinkowe i papier kolorowy na ozdoby do choinki. Nie — przeoczenie ważności i potrzeby. Twarda konieczność. Zjawisko naturalne i zrozumiałe tam, gdzie przez miesiące długie chleb jeden raz na tydzień bywał tylko.
(Pamięć zatrzymała fakt taki: roku pewnego Amerykanka z „Tow. Przyjaciół“ przysłała 10 dolarów w okresie przedświątecznym — na rozrywki świąteczne dla dzieci. Za te 10 dolarów kupiono mleka, mięsa i chleba białego na święta).
Pogodnie dzieci niedostatek znosiły. Chleba nie było, ale śmiechu i zabawy nie brakło.[1] Żart, śmiech, zabawa — w środowisku dziecięcem nie przytłoczonem, nie omroczonem poniewierką dziecka — we wszystko się wplecie, wszystko prześwietli — i naprzekór wszystkiemu — wszystkie przeszkody ominie.
Do zabawy — to i owo potrzebne było. Niema, — więc zrobić. Słowo „kupić“ — nie zabrzmiało, do głowy nikomu nie przyszło. — Pomysłowość, jak coś zrobić z niczego, wdzięczne pole do popisu miała. Majstrowano, tworzono. Z maleńkich skrawków papieru okręty kunsztowne wyrastały; cacka prawdziwe: — domki dla malusieńkich gołębi, z gliny artystycznie lepionych, fantastyczne pomysły — maszyn fabrycznych. Chłopcy dziewczynkom rysowali lalki, dziewczynki wycinały. Były całe domy wychowawcze w kasetkach dziewczynek, wzorowano się na organizacji „Naszego Domu“, były gazetki, sądy i dyżury. W błędach wychowawczyń — papierowych dzieci — wychowawca, — nieświadomie skarykaturowane, błędy własne swoje odzwierciadlone mógł nieraz odnaleźć. — Rysunek — jako łatwy sposób zabawy, małych środków pomocniczych żądający, — wybitne miejsce zajął wśród zajęć — zabaw dzieci w ich wolnych od szkoły i prac domowych godzinach.
Pogodny teren współżycia dzieci wypromieniowywał sam formy zabawy i rozrywki. Stopniowy wzrost ogólnego poziomu kultury dzieci podnosił poziom kultury ich zabaw. — Prace ręczne, — wytwór potrzeby dziecka dania sobie pomocy w zabawie, — przy pewnem polepszeniu warunków finansowych zakładu, rozszerzać swe ramy zaczęły, bardziej planowemi się stawać, nie zatracając pierwotnego charakteru swojego: — zajęć dowolnych. Posunięcie naprzód — w kierunku usystematyzowania, objęcia w określoną i przemyślaną formę organizacyjną obowiązków i odpowiedzialności z pracą daną związanych. Formę: pracy — rozrywki, pracy — przyjemności osobistej — zachowały.
Warsztacik szewski daje możność dzieciom przerabiania starego zużytego obuwia — na obuwie do gry w football. Dokonywania mniejszych naprawek obuwia, które noszą.
Dawne naiwne notesiki, z pokryjomo wyrywanych kartek z zeszytów, domorosłemi sposobami zszywane i oprawione w tekturki, ustąpiły miejsca prawidłowej oprawie książek. Książek szkolnych i bibljoteki Zakładu.
Struganie kozikiem — rozwinęło się pięknie w staranne wykonywanie robót przeróżnych z drzewa, — rzeczy użytkowych, a estetycznych.
Rysunek znalazł, — między innemi, — praktyczne zastosowanie w wypalaniu ozdób na robotach z drzewa, w wyrabianiu przezroczy do latarni projekcyjnej.
Inicjatywa w zabawie szeroko się rozwinęła. Przedstawienia cyrkowe i teatralne przechodziły ewolucję ciekawą, lecz zachowały także swój charakter pierwotny: samorodnej twórczości dzieci.
Ominęły, zlekceważyły zdumiewająco — ciasnotę domu. Gdy dorosłym brakło odwagi i inicjatywy pokusić się — według własnych zrozumień stworzyć, — w przytłaczająco ciasnych ścianach lokalu, — organizację zabaw dzieci, one umiały i umieją wcielać w życie coraz to nowe pomysły. — Umiały i umieją z malutkiej kuchenki (umywalni chłopców) — 6 kroków wzdłuż, 4 wszerz, — salę teatralną zrobić, pomieścić scenę, pomieścić widownię, dać miejsce kilku dziesiątkom widzów. — Ta sama kuchenka, — umywalnia chłopców, — w pewnych godzinach dnia w warsztat szewski się zmienia. Dzwonek na odrabianie lekcji: warsztat szewski do worka się chowa, by w wolnym czasie — znów praca szewska zawrzała. Warsztat stolarski — w szpitaliku się mieści. Gdy niema chorych, pracować tam można. (Szpitalik — to zarazem — jedyny — „pokój gościnny“ w domu). Introligatornia — kąt w pokoju pracownicy nauczycielki znalazła. Pogodzić się musi z bibljoteką, która również tam sobie siedlisko obrać musiała. Roboty z drzewa — rozgościły się w innym pokoju prywatnym. — Ulubione miejsce do gry na mandolinach i bałałajkach (gry — uprawianej masowo) to tak zwany: „Przygórek“, — najwyższa kontygnacja schodów, ze strychem granicząca. (Ileż ten „przygórek“ widział zabaw cudownych. Czem on już nie był w barwnej i żywej wyobraźni dzieci. Zna bitwy morskie, szczyty gór śnieżnych, pamięta łąkę kwiecistą, bywał borem tajemniczym, zakładem wychowawczym, zwierzyńcem pełnym zwierząt dzikich, klasą szkolną).
Przez czas długi tylko — ustalić się nie mogły zabawy wspólne ogółu dzieci naraz. Kto widział dom nasz — przy ulicy Cedrowej, własność p. Pawłowskiego, nędzę podwórka przy tym domu, zrozumie łatwo — dlaczego. Ostatni rok powiązał dzieci młodsze i starsze, chłopców i dziewczynki w jedynie możliwej tu zabawie ogólnej — w tańcu.
Potrzeba ruchu, wyładowania energji w skoordynowanej zabawie znalazła ujście. Po tak zw. „ciszy“ (odrabianiu lekcji) z uczelni na dole (8 kroków wzdłuż — 6 kroków wszerz) na korytarzyki wynoszą się stoły, uczelnia — salą zabaw się staje.
Szeroki wiew życia żywego: — to pierwszy wyjazd dzieci wszystkich na lato w 1926 roku do Klimontowa w okolice Sandomierza.
Długa, ciekawa, pełna wrażeń droga, obszerny lokal (preparanda nauczycielska udzieliła gościny na czas wakacyjnych tygodni). Czarująco piękna przyroda. Zabytki historyczne, legendy z niemi związane. Wycieczki, z początku bliższe, nieśmiałe, potem coraz dalsze, najdalsza 6-ciodniowa w Świętokrzyskie Góry („Ja nic nie wiedziałem, powiedział Wacek R., że Polska taka ogromna i taka prześliczna“). Zwiedzenie Sandomierza, Kazimierza, Puław.
W roku zeszłym — drugi z kolei wyjazd letni do Solca nad Wisłą. Doba jazdy statkiem. Obszerny lokal seminarjum państwowego. Przychylność i uczynność dyrektora Seminarjum p. Łoteckiego, gospodarza terenu. Dwa boiska. Kąpiele w rzece. Piękne wzgórza nad Wisłą. Przeogromne, rozlegle widoki. Wycieczki.
Zbliżanie dzieci do piękna przyrody. Poznawanie kraju. Rozszerzanie zakresu zainteresowań umysłowych.
Możność sprawdzenia na nowym terenie, wśród nowych ludzi, w nowych warunkach — wytrzymałości przyzwyczajeń dzieci, nabytych u nas, organizacyjnej sprawności.
- ↑ Przypadkowo otworzony zeszyt „Kalendarza“ — kroniki: Tytuł: „Wesołe szorowanie“ (M. Pop.) „Wczoraj pani M. mówi do Karzełka, że Karzełek ma za dużo dyżurów“. To ja mówię, „to ja za niego wezmę jeden dyżur“. I ja wziąłem ustępy. A pani M. mówi: „ale trzeba zaraz zrana uszorować. A ja mówię: „no, — to dobrze!“ i ja zaraz wziąłem szczotkę, miednicę i szorowałem i śpiewałem tak sobie“.
Obok tytuł: „Zabawa w konie“ (Zygmuś K.) „Bo myśmy dzisiaj przy parkanie narwali sobie trawy i posłaliśmy dla koni, a Jurek tak odgrodził i napisał: stajnia. Kasztan siwy, kasztan kary. I Olesia była Flegiera żona. A Flegier był dziedzic. Pan dziedzic. A ja byłem parobek. Takieśmy się bawili tam dobrze. Psów mieliśmy czworo, jeździliśmy na koniach. Olesia rozdawała obiad, śniadanie, kolację — dla psów, koni i dla nas. Pojechaliśmy na polowanie, zabiliśmy dwóch bawołów, z konia zrobiły się bawoły, z bawołów nazad konie. Takeśmy się bawili“.
A tu — „Piekarnia“ (14.X.1921) — (Janek K.) „Od kilku dni chłopcy zbudowali sobie z papieru kominy i piece — i z chleba robią sobie bocheneczki, strucle, obwarzanki i wsadzają do pieca. I pieką. I później, jak się wypiecze, to biorą łopatę, bo sobie porobili z drzewa, — i biorą i zjadają. Porobili sobie łopaty do wsadzania i wyjmowania chleba, miotły do wymiatania pieca i deseczkę do wyrabiania chleba. I tak się bawią w piekarnie, codzień tak. Jak niema chleba, to z gliny“.
Obok: — „Piekarnie“ (Z. Kurk.) „Bo chłopcy mają takie piekarnie z pudełek. I robili z chleba takie małe bocheneczki, ciastka i ja też roztopiłem dwie sacharyny i dopiero potrochu nalewałem w te bocheneczki. Takie słodkie!“.
„Piec“ (Staś K.) „Dziś od jednego chłopca dostałem pudełko, bo mi obiecywał, że mi da. Zrobiłem sobie ciastek z chleba i nie miałem w czem upiec. I dziś zrobiłem sobie piec z pudełka i sobie teraz piekę nie potrzebuję pożyczać. A przedtem — pożyczałem“.
— Gdy inaczej nie można, — pozostaje — marzenie.... „Gołębiarnie“ (Wacek Rum.) Olek Mal. mówi, żeby chciał trzymać gołębie ze mną. — Żeby gdzie na wsi trzymać. Żebyśmy starsi byli. I mówił tak: „chciałbym, żeby ten dom i tamten dom, żeby należał do nas, a te komórki, co na tamtem podwórzu stoją, żeby były na gołębie. Żebyśmy trzymali“.