Ze wspomnień aktora

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Galasiewicz
Tytuł Ze wspomnień aktora
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZE WSPOMNIEŃ AKTORA.


Zaangażowawszy się do Teatru krakowskiego, odwiedzałem często rodzinną wioskę, odległą o mil trzy.
Gdym przybył do chaty mojego ojca, wnet krewni, sąsiedzi zjawiali się jeden po drugim, niby to niechcący, lub z urojonym jakimś interesem, a to dlatego, ażeby zblizka zobaczyć ciaracha, który przez długi czas gdzieś w świecie się curał[1] i znów ni stąd ni z owąd we wsi się zjawił.
Z początku nieufni i podejrzliwi trzymali się zdala, a choć się z czasem oswoili ze mną i chętnie gawędzili o różnych rzeczach, jednak ta jakaś dziwna podejrzliwość co do mej osoby nie ustawała; w każdem ich słowie, geście, spojrzeniu tkwiła jakaś tajemnicza, ale zarazem wstydliwa ciekawość. Pojąć nie mogłem, o co im chodzi, aż pewnego razu jeden z nich, czerwieniąc się jak burak, zadaje mi następne pytanie:
— Powiedzcie wy mi, panie Jonie... cem wy to jezdeście w onym Krakowie?
— Jakto, czem jestem?
— No dyć!... bo to my wiemy, że w miastach są kupcy, kamienicniki, prefesory, sędzie... rózne rzemieślniki i fabrykanty... jest wojsko i urzędniki... kuzdy jest cemsik!... a wy cem jezdeście?...
— Ja?... ja jestem aktorem.
— Achtór?... a cóż to to?
— Hm... co? Mam kondycję w tak zwanym teatrze.
— Tryjater?... a cóż to niby jest?
— Oh... to już trudno!... ja wam tego słowami nie wytłómaczę... jest to takie zajęcie, które trzeba widzieć, żeby je zrozumieć.
Wtedy mój interlokutor, rumieniąc się jeszcze bardziej, bąka nieśmiało:
— Darujcie, ale jo kiedyś byłem na Scepańskim placu... i pytołem się przekupki, co to jest tryjater?... a ona pedziała, że to komendyje.
— No tak... jedni to nazywają komedjami, drudzy teatrem, lecz to wszystko jedno.
— Wszyćko jedno? Oh! to już wiem, co to jest!...
— Wiecie?... — pytam się zdziwiony.
— No dyć! — odpowiada — jeśli komendyje, to wiem!.. widziałem je!
— Widzieliście?... kiedy?
— Ano bedzie temu... zaraz... — tu jął sobie przypominać w sposób chłopom właściwy — Zaroz, zaroz... Banasikowa krowa się ocieliła... Wojtek złomoł radło... a ten... zaroz, zaroz... aha!... bedzie temu akurat lat dwadzieścia pięć. Zgodziłem sie na flis... Oh, bo za młodu flisok był ze mnie co sie nazywo. Mieliśwa płynąć ze solą do Zawichosta... naładowaliśma krypy u Podgórza[2] i puscoj!... cóz kiej wody brak... ani rus płynąć... do dom także wrócić nie było mozna, bo zgoda była na obowiązek... zreśtą strawne[3] płacą, to siedź i cekój az woda przybierze... tak tyż i było... bonowałem se po onym Krakowie, kiejby jaki pon!... roboty zodnej, ino spacyry to po Kaźmierzu, to po Stradomiu... kaj kto chciał! Roz pomnę przysedem na plac pod Zamek... wiecie kaj?...
Skinąłem głową na potwierdzenie, nie przerywając mu ani jednem słowem opowiadania, on zaś ciągnął dalej:
— Otóż przysedem na ten plac jakoś przed wiecorem... patrzę jakoś buda!... Ki cort! myślę se... ze ziemi wyrosła, cy co?... wcora nic a nic nie było na placu, a dziś jest taki gmach!... Przeżegnałem się po chrześcijańsku, i zdziwiony pytom się jednej przekupki, co niedalecko tamoj siedziała:
— Pani!?... a ona pedo:
— No?... Wskazuję jej budę i pytom:
— Cóz to to?... a ona mi na to:
— Idź, chamie, to uźrys... Idź, idź, myślę se... abo to tam puscą?... oblozłem oną budę naokolusieńko... Kataryna grała jaz nogi wiergały... wtem patrzę... jakieś okienko, a w nim jakaś pani... podchodzę i pytom: Pani?!... a ona: No?... jo znów się pytom: a można tam wliźć do onej budy? a ona na to: kup bilet to wlizies... Kupić?... a cóz to kostuje? A ona pedo: seść starych grajcarów (12 groszy). Stuk grosa myślę se... skoda marnować... ale z drugiej strony znowu se tak myślę: idzies na ten flis... zwiedzis siła świata... płynies to Wisłą, to Norwią... Muchowcem... zawadzis to o Warsawę, to o Brześć to o Gdańsk... a gdy wrócis na jesieni do dom, wszyscy się pytają: cóześ w świecie widzioł?... a ty godos... umhu!...
Waguję se tedy to tak, to owak... wreście wyjonem piniądze i kupiłem bilet... wlozłem do środka na okrutny chór... patrzę... a tam jedna psio-krew na ciukach[4] chodziła!...
Po tej długiej opowieści zwraca się do mnie i zapytuje:
— Cy i wy, panie Jonie, takim samym ciukowcem jezdeście?...
— Co?
— No?... cy takie same komendyje pokazujecie?
— Ja?... uchowaj Boże!
— Jakto? przecież to, com widzioł, były komendyje... a wy jezdeście tyz w komendyjach?...
Masz djable kaftan!... pomyślałem teraz ja z kolei... mają mnie tutaj za akrobatę... jak tu z tego wybrnąć?... Co im tam wtenczas naopowiadałem jaka jest różnica między teatrem a wędrownym cyrkiem, trudnoby mi było w tem miejscu opisać... mówiłem o ciele, o duszy i o zabawie i o nauce, wszystko napróżno!... W tem przyszła mi szczęśliwa myśl zapytać się ich, czy nie znają jakiej historyjki?... Wszyscy, jak jeden, znali powiastkę o Śtej Genowefie, znałem ją i ja! Określiwszy im w przybliżeniu, jak teatr wygląda, scenizując na prędce w myśli sytuacje, malując słowami akcję sceniczną odegrałem przed nimi całą Śtą Genowefę!... Trzeba było widzieć ich twarze, ich oczy... a zwłaszcza słyszeć ich wykrzyki, aby zrozumieć, jakie wrażenie wywarł w ich umysłach ten zaimprowizowany przezemnie teatr!
Następnie odegrałem im w ten sam sposób „Okno na trzeciem piętrze“ Korzeniowskiego; poczem mój interlokutor rzekł:
Teraz rozumiem dobrze, co jest tryjater... Jest to niby tak: Dziwne a ciekawe historyje mozno opowiedzieć i mozno pokazać... jedne są pisane i te się cyto... drugie są gadane, te się pokazuje... akurat tak samo, jakbym jo obocył coś ciekawego i potem moim somsiadom com widzioł, opedzioł, abo tyz im oną dziwotę na ocy pokozoł... to, co im opowiem, bedzie historyjką pisaną, a to, co pokozę, tryjatrem!... a kiedy takie historyje jak Śta Gerowefa, abo ta hrabina, co na kochanka pistolet porwała, żeby czci mężowskiej bronić, tryjater pokazuje? to robi dobrze... i nie powinien się nazywać komendyjami... jeno skołą abo tyz inacej!

Warszawa.Jan Galasiewicz.








  1. Tyrał... Mieli na myśli moją kilkoletnią włóczęgę prowincjonalną.
  2. Podgórze, miasteczko na prawym brzegu Wisły przy Krakowie.
  3. Strawne, tygodniowa płaca na życie.
  4. Ciuki, duże palce u rąk.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kanty Galos.