Zielona mumia/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zielona mumia |
Wydawca | Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co. |
Data wyd. | ok. 1908 |
Druk | Kraków: W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów, Nowy Jork |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Green Mummy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Usłyszawszy te słowa, Hervey skoczył jak oparzony i zmienił się na twarzy jak gdyby go kto dotknął rozpalonem żelazem. Zapanowało nagłe milczenie, które trwało kilka minut, ale cisza ta była tylko zapowiedzią groźnej burzy zbierającej się nad głową Jankesa. Profesor tylko, nie zdawał się wcale wzruszony i chichotał szyderczo, zadowolony widocznie z tego obrotu rzeczy. Hiram Hervey odzyskał pierwszy zimną krew i rzekł spojrzawszy zuchwale na Don Pedra.
— Zapłacisz mi głową za to oszczerstwo.
— Nie zdaje mi się — odparł zimno hidalgo. — Poznałem cię odrazu, bo twarz twoja została mi aż nadto w pamięci. Poznałem także twój głos, gdyś zaczął mówić.
Umyślnie też zaproponowałem ci papierosa, aby cię zmusić do wyciągnięcia ku mnie ręki, na której masz wytatuowane słońce oplecione wężem. Pamiętasz zdrajco Lolę Farjados, na której cześć napiętnowałeś się tym symbolicznym znakiem? Wszystko to działo się przed trzydziestu laty, miałeś wtedy dwadzieścia lat, dziś masz ich pięćdziesiąt, co mi jednak nie przeszkodziło poznać cię od pierwszego wejrzenia.
— Wszystko to kłamstwo! — rzekł Hervey, siadając.
— Profesorze! Panie Hope! bądźcie świadkami, czy człowiek ten nie jest zupełnie podobny do rysopisu, który skreśliłem wam dokładnie.
— Ależ najzupełniej — zawołał Archie — widać to odrazu, pominąwszy owe tatuowanie na lewem ręku, którego na razie nie mogłem sprawdzić.
Hervey palił spokojnie cygaro i nie okazywał najmniejszej gotowości do ukazania na światło dzienne owego symbolu Azteków. Tu niespodzianie Bradock przyszedł w pomoc Don Pedrowi.
— Ten człowiek jest niewątpliwie Wazą — rzekł — poznałem go także, bo widziałem go przed trzydziestu laty w Ameryce, zaraz po wojnie.
Słysząc to Hervey, obrócił się z krzesłem w stronę profesora, a w spojrzeniu, które rzucił z ukosa na małego uczonego przebijał odcień złośliwości.
— Myślałem — rzekł powoli swoim przewlekłym akcentem — że pan nie będziesz taki głupi, aby stawać po stronie żółtoskórego Dona.
— Poznałem cię już dawno — rzekł sucho profesor — jeszcze wtedy, kiedym się z tobą układał o przewóz mumii.
— Wszystko to nie należy do rzeczy — zauważył Don Pedro. — Kapitanie Hervey, zaprzeczasz więc jakobyś był Gustawem Wazą?
Za całą odpowiedź kapitan zawinął rękaw i pokazał wszystkim tatuowane miejsce.
— Możecie to oglądać, jeżeli się wam podoba — rzekł — co zaś do tego, czy nazywam się Waza czy Hervey, to już nikogo nie obchodzi. Jestem obywatelem całego świata. Ot co!
— I złodziejem! — zawołał Don Pedro.
— Powiedz pan, co zrobiłeś z rękopisem? — podchwycił szybko Archie.
— Słuchajcie — rzekł Hervey — gdyby nie było tu tej panny (ukazał na Łucyę) pokazałbym tej pomarańczowej małpie, że mu nie wolno kręcić mną, jak pierwszym lepszym murzyńskim brudasem, zwłaszcza, gdy mi się to nie podoba.
— Lucy, moje dziecko — rzekł profesor — wyjdź proszę cię, a może wtedy kapitan udzieli nam potrzebnych objaśnień.
Łucya posłuszna wezwaniu wyszła z pokoju.
— A teraz powiedz nam, coś zrobił z rękopismem? — pytał Don Pedro.
— Nie wiem, może oddałem go temu, który kupił mumię a ten musiał go odprzedać kolekcyoniście z Malty.
— To być nie może — zaprzeczył profesor — Bolton pisał mi tysiące szczegółów o mumii, nie wspomniał zaś ani jednem słowem o rękopiśmie.
— Bo wolał go odczytać sam dla siebie — zauważył cynicznie Hervey — rozumiał się przecie na tych znakach.
— Czy chcesz pan przez to powiedzieć, że wiedział o istnieniu szmaragdów, i zamierzał je sobie przywłaszczyć?
Hervey zrobił ruch potakujący.
— Z pewnością już on sobie dobrze obmyślił jak zwędzić kamyki — a potem chciał zakopać do ziemi zielony czerep.
— Mógł je przecie ukraść jeszcze na pokładzie pańskiego statku.
— To nie. — Jabym mu na to nie pozwolił, chyba gdyby się był ze mną podzielił.
— I śmiesz pan przyznawać się do tego głośno?
— Śmiem zawsze robić wszystko, co mi zysk przynosi — nie pytając o zdanie żadnych żółtoskórych donów — to też i panu radzę siedzieć cicho i nie wtrącać się do moich interesów.
Słowa te zwrócone były do Don Pedra, który wyciągnął rękę chcąc uchwycić za kołnierz zuchwalca, ale kapitan cofnął się szybko pod ścianę i błyskawicznym ruchem wydobył z kieszeni rewolwer którym zmierzył prosto w hidalga. Lecz Hope podbił mu szybko rękę, rewolwer wypalił w górę, a kula przebiła sufit.
— Boże jedyny! Łucya! — zawołał Archie, przypomniawszy sobie, że Łucya przebywa zwykle w salonie, położonym bezpośrednio nad muzeum. I wypadł przerażony spiesząc na górę.
Hervey zdawał się być zażenowany swoim postępkiem i rzekł, zwracając się do Don Pedra:
— Przepraszam pana.
Don Pedro skłonił się w milczeniu.
— Do dyabła! — krzyknął profesor — o mało nie zastrzeliłeś mojej pasierbicy. — Ale w tej chwili Łucya weszła do Muzeum, oparta na ramieniu narzeczonego. Była trochę blada, ale na szczęście nie odniosła żadnej rany.
— Pani daruje — rzekł Hervey, kłaniając się Łucyi.
— Ale ja ci nie daruję łotrze! kości ci połamię, jeżeli poważysz się raz jeszcze użyć rewolweru,
— Uspokój się Archie — mówiła Łucya, chcąc załagodzić sprawę — nic mi się przecie nie stało, a przekonana jestem, że kapitan nie będzie strzelał w mojej obecności.
— Z pewnością miss — rzekł z galanteryą marynarz.
W parę minut potem do sali wszedł Frank Random w towarzystwie Donny Inez.
— Przychodzę — rzekł — aby objaśnić państwu sprawę rękopismu.
— O nim właśnie mówimy — odparł Don Pedro. — Czy wiesz pan już w jaki sposób znalazł się w pańskim pokoju?
Na to Random rzekł, ukazując palcem na Herveya.