Zielony promień (Verne, tł. Szyller)/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Zielony promień
Podtytuł Opis Archipelagu Hebrydzkiego
Wydawca L. Szyller i Syn
Data wyd. 1898
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leopold Szyller
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
Z parowca na parowiec.



Po doskonałem angielskiem śniadaniu, złożonem z potraw zimnych i gorących, podanych w stołowej sali parostatku „Kolumbii“, miss Campbell i bracia Melwilowie powrócili na pokład. Podszedłszy do miejsca na pomoście zkąd poprzednio badała horyzont, nie mogła się wstrzymać od okrzyku rozczarowania.
— Gdzie się podział horyzont?! zawołała.
Trzeba przyznać, że horyzont rzeczywiście znikł na kilka minut przed powrotem p. Campbell na pokład.
Parostatek szedł właśnie w dół cieśniny pomiędzy wyspami Kyles i Bute.
— Bardzo źle postąpiłeś, wujaszku Samie — rzekła z dąsem Helena.
— Ależ, moja droga...
— Nie zapomnę tego, wuju Sebie!
Bracia nie wiedzieli co odpowiedzieć na swoje usprawiedliwienie, a tymczasem oni wcale temu nie byli winni, że parowiec zwrócił się na północno-wschód.
Z Glasgowa do Obanu można jechać w dwóch kierunkach: jedna droga, mianowicie ta którą wybrała „Kolumbia“ była najkrótszą; druga, dłuższa szła z przystani Rothesay, od wyspy Bute w dół brzegów tej wyspy około wielkiej i małej Cumbray do południowego brzegu wyspy Arran, należącej do hrabiego Hamiltona i wzniesionej 800 metrów nad poziom morza.
Z tego punktu parostatek zwracał się na zachód, okrążał wyspę Arran i półwysep Cantyre znacznie wystający w morze i szedł znów na wschód przez wązką cieśninę Sund do przesmyku Gigha między wyspami Islay i Jura i wchodził do portu Forth-of-Arran cokolwiek na północ od Obanu. Panna Campbell miała istotnie niejaki powód być niezadowoloną z drogi jaką obrał sobie parostatek „Kolumbia“, nawet sami bracia Melwill mogliby w następstwie pożałować tego — ponieważ przejeżdżając poniżej wybrzeża Islay ujrzeliby przed sobą dawną rezydencyę Macdonaldów, którzy zwyciężeni i wygnani w początkach XVII stulecia, zmuszeni byli ustąpić miejsca Campbellom. Przed tem miejscem na którem rozegrało się historyczne zdarzenie, tak blizko obchodzące braci Melwilów, serca ich zabiłyby od wzruszenia, nie mówiąc już nic o Becie i Patrydżu których to miejsce wprawiłoby w uniesienie.
Co się tyczy miss Campbell to ją także zadowoliłaby ta droga pomimo że była długą, nużącą i niebezpieczną dla osób bojących się silnych wiatrów, wiejących po przestrzeni wysp Hebrydzkich. Horyzont morza miałaby długo przed oczami — ponieważ od Contyre do Islay morze rozlewało się szeroko i gładko. Niedogodności tej drogi podsunęły przedsiębiorcom myśl przerobienia półwyspu Contyre na wyspę, za pomocą przekopania kanału, który skrócił drogę co najmniej o dwieście mil (angielskich). Kanał ten można przepłynąć w ciągu trzech kwadransów, i „Kolumbia“ obrała sobie drogę do Obanu, właśnie przez ten kanał.
W chwili gdy pasażerowie opuściwszy jadalnię wychodzili na pokład, parowiec już mijał dolną część maleńkiej wysepki Elbangreig — ostatniego schronienia księcia Argyla, który bił się za niepodległość Szkocyi, był zwyciężony i w końcu stracony w Edymburgu. Zostawiwszy za sobą wyspę, parostatek zawrócił do cieśniny Bute, przeszedł pomiędzy najbardziej malowniczemi skalistemi wyspami, zarosłemi lasem, i okrążywszy przylądek Ardlamont, skierował się na północ i dostał się nareszcie do zamku Lochgilphead, leżącej przy wejściu do kanału Crinan.
W tem miasteczku pasażerowie „Kolumbii“ musieli przesiąść się na mały parostatek, co uskutecznili w przeciągu kilku minut, przeniósłszy się na parowczyk „Linnet“, który chyżo wpłynął do kanału. Miłośnikom pięknych widoków przejazd przez kanał mógł sprawić prawdziwą rozkosz: parostatek przejeżdżał naprzemian to koło skalistych brzegów, to koło zielonych pagórków, zmieniających się stopniowo w obszerne łąki. Od czasu do czasu statek musiał się zatrzymywać przy upustach, a podczas tych przystanków młode dziewczęta i dzieci z okolicznych wiosek schodziły się, żeby częstować przejezdnych ciepłem mlekiem, gwarząc przytem między sobą w staroceltyckiem narzeczu, którego nawet bardzo wielu anglików nie rozumie.
Po dwóch godzinach jazdy pasażerowie „Linnet“, znowu musieli się przenieść na inny parowiec. Na ten raz był to duży statek noszący nazwę „Glengarry“. Po paru godzinach „Glengarry“ okrążył przylądek na którym wznosił się starożytny zamek Duntroon-Castel, lecz morski horyzont dotąd nie był widzialny — ku wielkiemu zmartwieniu miss Campbell. Jej zdawało się, że przez cały ten czas podróżuje po Szkocyi — po kraju jezior: dlatego, że ciągle miała przed oczyma to skały, to zielone pagórki, to wysepki zarosłe leszczyną i brzozą. Niecierpliwość jej dochodziła ostatnich granic. Ale oto nareszcie „Glengarry“ objechał wyspę Jura, a przed oczami dziewczyny rozwinęła się panorama morza spływającego się z niebem na krańcach widnokręgu.
— Oto je masz, otwarte morze, droga Helenko! — rzekł brat Sam wyciągając rękę w kierunku zachodnim.
— To nie nasza wina, że te przeklęte wyspy pomiędzy któremi sam stary Nik (duch) mógłby się zbłąkać — zasłaniały przed nami morze — dodał Seb.
— Przebaczam wujaszkom, odpowiedziała figlarnie Helena, tylko żeby się to więcej nie powtórzyło...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Leopold Szyller.