Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Skoro skończył się przegląd dowodów rzeczonych, przewodniczący oświadczył, że śledztwo sądowe jest skończone i nie przerywając toku sprawy, dał głos podprokuratorowi, sądząc, że i on przecież jest człowiekiem, że pewnie pragnie i zapalić, i obiad zjeść, że zmiłuje się nad sądem. Ale podprokurator ani siebie, ani nikogo nie oszczędził. Skoro mu dano głos, wstał powoli, zaprezentował ludowi swą nadobną postać i położywszy obie ręce na mównicy, skłoniwszy lekko głową, obrzucił oczyma salę, unikając wzroku podsądnych, i zaczął w te słowa:
— Sprawę, którą rozpatrywać macie, panowie przysięgli — brzmiała przygotowana podczas czytania protokołów i aktu oskarżenia mowa — sprawa ta jest charakterystycznem, jeśli tak powiedzieć można, przestępstwem.
Przemówienie podprokuratora powinno było posiadać, wedle jego przekonania, to doniosłe znaczenie społeczne, jakie mają znakomite mowy głośnych adwokatów. Prawda, że audytoryum stanowiło: trzy baby, t. j. szwaczka, kucharka i siostra Szymona, oraz furman. Ale to nic nie przeszkadzało. I tamte znakomitości rozpoczynały od małego. Zasadą zaś podprokuratora było, aby zawsze stać na wysokości zadania, inaczej nie można wejrzeć w głąb psychologicznego znaczenia występku i obnażać wrzody społeczne.
— Widzicie, panowie przysięgli, przed sobą charakterystyczne przestępstwo końca stulecia, przestępstwo, które, jeśli tak można powiedzieć, nosi na sobie cechy tych głównych przejawów rozkładu, jakiemu podlegają obecnie te elementy naszego społeczeństwa, które znajdują się pod szczególnie palącemi promieniami niniejszego procesu.
Podprokurator mówił bardzo długo, starając się wypowiedzieć wszelkie mądre rzeczy, jakie obmyślił, a przedewszystkiem zwracał baczność na to, aby mowa jego płynęła bez przerwy niby strumień, przez godzinę i kwadrans czasu. Jeden tylko raz zaciął się i długo łykał ślinę, ale przestanek ten wynagrodził, dając folgę wylewowi krasomówstwa. Mówił to łagodnym, przenikającym głosem, przestępując z nogi na nogę i patrząc na przysięgłych, to cichym tonem urzędowym, patrząc w swój zeszycik, to podniesionym dobitnym tonem, zwracając się już to do słuchaczów, już do przysięgłych. Ale na oskarżonych, co wlepili w niego oczy, nie spojrzał ani razu. W mowie było wszystko, co z nabytków wiedzy stanowiło przedmiot na czasie w danej chwili, i co dziś jeszcze poczytują za ostatnie słowo mądrości. Była i dziedziczność i zbrodniczość wrodzona, i Lombroso i Tarde, i ewolucye, i walka o byt, i hypnotyzm i suggestye i Charcôt i dekadentyzm.
Kupiec Smiełkow, wedle określenia podprokuratora, była to silna, dziewicza niejako, szeroka natura rosyjska, natura, co wskutek swej łatwowierności i wielkoduszności padła ofiarą osobników przewrotnych, w których moc dostała się sama. Szymon Kartinkin, to twór atawizmu poddaństwa, człowiek tępy, prostak bez zasad, nawet bez wiary. Eufemia to jego kochanka, ofiara dziedziczności. Można odnaleźć w niej wszelkie cechy zwyrodnienia.
Ale główną sprężyną przestępstwa jest Masłowa, ujawniająca najniższe stopnie dekadentyzmu.
— Ta kobieta — mówił, nie patrząc na oskarżoną podprokurator — ta kobieta otrzymała nawet wykształcenie, jak to zeznała dziś w sądzie jej makarela. Ta kobieta nietylko umie czytać i pisać, ale posiada nawet język francuski. Sierota, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nosząca w sobie zarodki występku. Wychowana w inteligentnym domu szlacheckim, mogła utrzymywać się uczciwą pracą, ale ona porzuca swoich dobroczyńców, oddaje się chuciom sprośnym, wyróżnia się wykształceniem swojem, i, jak to słyszeliśmy tu na tem miejscu, panowie przysięgli, słyszeliśmy od makareli, umie władać tym tajemnym, w ostatnich czasach tak dokładnie przez naukę, a osobliwie przez szkołę Charcota zbadanym wpływem, wpływem suggestyi. Mocą tego wpływu potrafiła ona zawładnąć tym bohaterem ruskim, dobrodusznym, ufającym i bogatym kupcem gościem, wyzyskawszy jego zaufanie na to, aby go najpierw okraść, a następnie bezlitośnie pozbawić życia.
— No — tutaj to chyba zagalopował się nieco — rzekł, uśmiechając się, przewodniczący do surowego sędziego.
— Straszny osioł i bałwan — potwierdził surowy sędzia.
— Panowie przysięgli — ciągnął dalej podprokurator, nadobnie wyginając cienką figurę w różne strony — w rękach waszych spoczywają losy obwinionej, ale także i losy społeczne. Wniknijcie w naturę przestępstwa, oceńcie niebezpieczeństwo, jakie zagraża społeczeństwu od takich jednostek, jak Masłowa. Chrońcie je od zarazy, brońcie żywioły krzepkie, niewinne od miazmatów i zguby!
I sam najwidoczniej przybity ważnością sprawy i zachwycony własną mową, podprokurator osunął się na krzesło. Sens mowy po odtrąceniu ozdób retorycznych był ten, że Masłowa, zahypnotyzowawszy kupca, wkradła się w jego zaufanie, i przyjechawszy z kluczem do numeru, chciała najpierw sama zabrać wszystko, ale przyłapana na gorącym uczynku przez Szymona i Eufemię, musiała się z nimi podzielić. Następnie zaś, aby ukryć ślady zbrodni, znów do hotelu przyjechała z kupcem i tam go otruła.
Po mowie prokuratora z ławki adwokackiej podniósł się średnich lat jegomość we fraku i płynnie wygłosił obronę Kartinkina i Boczkowej. Byłto najęty za 300 rubli adwokat. Uniewinnił oboje, zwalając winę na Masłową. Odrzucał jej zeznanie, jakoby Boczkowa i Kartinkin byli razem w numerze, gdy brała pieniądze, albowiem zeznanie jej, jako trucicielki przekonanej o występek, niema znaczenia. Pieniądze w kwocie 2,500 rubli mogli zarobić ludzie pracowici, otrzymujący niejednokrotnie od 3 do 5 rs. dziennie od gości. Pieniądze zaś kupca zagrabiła i pewnie oddała komuś, albo zgubiła wprost Masłowa, bo znajdowała się w stanie anormalnym. Otrucie również Masłowa spełniła. Prosił przeto o uwolnienie Kartinkina i Boczkowej od zarzutu kradzieży, a jeśliby ten zarzut nie został usuniętym, to o wyłączenie udziału w otruciu, i bez wprzód obmyślanego zamiaru.
Co się zaś tyczy dziedziczności (tu adwokat wsadził w bok pikę podprokuratorowi), to jakkolwiek dziedziczność jest ważną sprawą i może niejednokrotnie rzecz wyjaśnić, to w tym razie na nic nie jest przydatną, albowiem Boczkowa jest córką rodziców niewiadomych. Podprokurator, jakby warcząc, coś gniewliwie zapisał w papierach i ściągnął ramiona z politowaniem i splunął.
Następnie powstał obrońca Masłowej i trwożliwie jąkając się, wygłosił swoją obronę. Nie zaprzeczając, że Maslowa brała, udział w kradzieży pieniędzy, nastawał na to, że nie chciała Smieikowa otruć, lecz dała mu tylko na to proszek, aby zasnął.
Chciał popisać się wymową, wykazując, że Masłową wprowadził na złą drogę mężczyzna, który oszukał ją, uwiódł i porzucił, a mimo to nie został za to ukarany, kiedy ona musiała wziąć na siebie wszelkie skutki winy i upadku.
Ale ta wycieczka w dziedzinę psychologii chybiła celu i wszystkim zrobiło się jakoś nieswojo. Kiedy paplał bez sensu o tyranii mężczyzn i bezradności kobiet, przewodniczący, pragnąc mu dopomódz, zwrócił uwagę, aby nie odbiegał od przedmiotu.
Dalej podprokurator odpowiedział na zarzuty adwokata, dotyczące dziedziczności, że jakkolwiek Boczkowa jest córką rodziców nieznanych, to prawdziwość nauki o dziedziczności nic na tem nie traci, ponieważ prawo dziedziczności do tyła uznanem zostało przez naukę, że możemy nietylko wywodzić przestępstwo od dziedziczności, ale i dziedziczność od występku.
Co się zaś tyczy wniosku obrony w tem, że Masłowa została pchniętą w życie występne przez jakiegoś istniejącego w wyobraźni (wyraz ten wymówił szczególnie uszczypliwie) mężczyznę, toć wszelkie dane prędzej za tem przemawiają, że ona to raczej pociągnęła do zepsucia wiele a wiele ofiar, które przeszły przez jej ręce.
Co powiedziawszy, usiadł z miną pogromcy.
Następnie pozwolono tłómaczyć się oskarżonym.
Boczkowa utrzymywała, że o niczem nie wie, że w niczem nie brała udziału i jest niewinną. I uparcie całą winę zwalała na Masłową.
Szymon powtórzył tylko kilkakrotnie:
— Wola prześwietnego sądu — a zawsze niewinnie i bez potrzeby.
Masłowa nic nie powiedziała. Na przedstawienie przewodniczącego, co może przytoczyć na swoją obronę, podniosła na niego oczy, obejrzała się po wszystkich, jak zgonione na śmierć zwierzę, i spuściwszy oczy, zapłakała, łkając głośno.
— Co panu jest? — zapytał siedzący obok kupiec, usłyszawszy dziwny jęk, jaki się wydarł z piersi Niechludowa.
Niechludow nie pojmował jeszcze stanu, w jakim się znajdował. Tłómaczył to sobie rozdrażnieniem nerwów, ledwie wstrzymując łkanie i łzy. Nałożył pince-nez i zaczął nos ucierać chustką. Strach przed hańbą, jakaby go okryła, gdyby oto tutaj w sali sądowej dowiedziano się o jego postępku, zagłuszał odbywającą się w głębi duszy walkę. Strach ten w chwili obecnej był silniejszym nad wszystko.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.