<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Niemojowski
Tytuł Zwierzątka
Pochodzenie Trójlistek
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1881
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
Zwierzątka.

Niektóre dziatki wychodząc z granic
Pokory, jaka zdobi wiek młody,
Mają wszelaki byt tworów za nic
I czczą um własny w cudach przyrody,

Szeregiem stworzeń niewinnych gardzą,
Co skromnie snują istnienia wątek,
A jednak one podobne bardzo
Są do zwierzątek.

Słuchajcie tylko: Swawolne chłopię,
Co zawsze pędem z klasy ucieka,
Skacze i wierżga i nogą kopie,
Czyliż ma w sobie cechy człowieka?
Patrząc na malca, który sposobny
Tylko do pustot, który wciąż bryka,
Czyż nie powiecie, że on podobny
Jest do konika?

Czasami także widziéć się zdarza
Panienkę, która jak echo w lesie
Wszystko co słyszy zaraz powtarza,
I tym sposobem plotkę w dom niesie.
Kłócą się wszystkie kumy, sąsiadki,
Patrząc niechętnie jedna na drugą;
Czyż taka panna, powiedzcie dziatki,
Nie jest papugą?

Jeźli są miłe grzeczne chłopczyki,
To jakiém mianem nazwać się godzi
Takiego malca, co na wpół dziki,
Kryje się w kątek, gdy gość nadchodzi,
A gdy go wciągną gwałtem do sali
Mruczy z podełba patrząc ukradkiem....
O tego słusznie wielcy i mali
Zowią niedźwiadkiem.

Bywają znowu łakome córki
Co miasto Matkom dać pomoc w domu,
W pośród śpiżarki, albo komórki,
Szperają tylko wciąż pokryjomu;
A gdy tam znajdą jakie łakotki,
Lub w smaczne ciastka kieszeń obłowią,
Chrupią je w kącie. Takie istotki
Myszkami zowią.

Znałem chłopczyka, a miał trzy latka,
Który, gdy raz co powiedział sobie,
Choć go za upor strofuje Matka,
On wciąż powtarza: „tego nie zrobię!”
O! takie krnąbrne, niegrzeczne dziécię,
Z ćwiekiem uporu twardym jak kołek,
Jest przez swe wady znaném na świecie
Jako koziołek.

Inny znów płacze wieczór i z rana,
Świtem i mrokiem, a nawet nocą;
Twarz jego zawsze łzami zalana,
Choć płakać nie ma doprawdy o co.
Ojciec mu miłym, grzecznym być każe,
Lecz on rad Ojca nie ma na względzie,
Więc tego beksę co wciąż się maże,
Bobrem zwą wszędzie.

A jak nazwiecie takiego chłopca,
Co w ksiąg się nie chce kształcić rozumie,
Któremu wszelka praca jest obca,
Który nic nie wié i nic nie umie,

Który jak ślepy po świecie chodzi,
Bo z swéj głupoty wszędzie jest znanym;
Jak go nazwiecie, pytam was młodzi,
Czyż nie baranem?

A inny, co się na wszystkich dąsa,
Chociaż do gniewu nie ma przyczyny,
Zadziera nosa, głową potrząsa
I stroi jakieś dziwaczne miny,
Który, gdy spotka się z kolegami
Wita ich fukiem, gniewem, lub krzykiem;
Czyliż takiego, powiedzcie sami,
Nie zwać indykiem?

Trafia się znowu, że jaki chłopiec
Wkrada się zręcznie w zwierzchników łaski,
Cichy na pozór, wszystkim chce dopiec,
Siejąc przez skargi w klasie niesnaski;
Lecz choć obłudny zawsze wstręt budzi
Swym charakterem brudnym i nizkim,
W gronie zaś zacnych i prawych ludzi
Zowią go liskiem.

Bywa i taki, który, gdy jadło
W obiedniéj porze na stół podano,
Łyka żarłocznie co pod ząb wpadło,
Jakby nic nie jadł przez całe rano;
Gdy inni skromnie siedzą przy stole,
On wszystko zmiata z półmisków milczkiem,
No, mówcie dzieci — czyż to pachole
Nie nazwać wilczkiem?


A nudziarz, który czynem i mową
Zamąca spokój w każdéj dnia porze,
Wołając ciągle: „daj to, zrób owo,”
Na jakie miano zasłużyć może?
O, taki malec, co wszystkich dręczy,
Co się naprzyksza młodym i starym,
Co koło uszów jak owad brzęczy.
Zwie się komarem.

Jak nazwać tego, co się wciąż boi:
Psa który szczeka, kozła co beczy,
Dziada co z kijem przy wrotach stoi,
I świerszcza który po nocach skrzeczy;
O takim tchórzu, co w każdéj porze,
Czy do snu idąc, czy z łóżka wstając,
Lęka się — każdy powiedziéć może:
To istny zając!

A ów, co pyszni się swym ubiorem,
Nową żakietką, trefionym włosem,
I sądząc, że jest wykwintu wzorem,
Na mniéj bogatych patrzy ukosem.
O, taki chłopiec co w całym świecie,
Niewczesną dumą, śmiéch tylko sprawia,
Zasłużył — powiem wam to w sekrecie,
Na nazwę pawia.

Znałem znów chłopca, który mnie zdumiał
Swém roztargnieniem. Gdy co mówiono
Nic nie pojmował, nic nie rozumiał,
Bo miał uwagę wciąż roztrojoną,

Nie mogąc skupić myśli w swéj głowie,
Ciągle się gapił wieczór i rano,
Więc mu nadali inni uczniowie
Cietrzewia miano.

Skromność jest cnotą, lecz ja powiadam,
Że gdy panienka pomimo trudu,
Jaki z nią sobie zadaje Madame,
Jest tak nieśmiałą, że ani dudu,
No, to się wtedy nie dziwię wcale,
Że nawet z sporą rozumu wiązką,
Taką o zwartych usteczkach lalę,
Świat zowie gąską.

A ta znów, która w każdéj godzinie,
W wszelakiéj porze, wieczór i we dnie,
Ta, ta, ta, ta, ta, jak koło w młynie
Paple, wciąż trzepie — rozliczne brednie,
I w snu dopiéro ucichnie chwili,
Kiedy znużone zamruży oczko:
Czyż taką pannę, o, moi mili,
Nie nazwać sroczką?

Nie trzeba zatém, wychodząc z granic
Pokory, jaka zdobi wiek młody,
Byt tworów świata uważać za nic,
I czcić um własny w cudach przyrody,
Bo wiele dziatek, gdy cnotą gardzą,
Gdy złych narowów wysnują wątek,
W licznych swych wadach podobne bardzo
Są do zwierzątek.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Niemojowski.