Zyndbad Podróżnik
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zyndbad Podróżnik |
Pochodzenie | Nowe baśnie z 1001 nocy |
Wydawca | „Nowe Wydawnictwo” |
Data wyd. | ca. 1931 |
Druk | „Grafia” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały „Zyndbad podróżnik“ Cały zbiór |
Indeks stron |
Za czasów sułtana Harun al Raszyda mieszkał w Bagdadzie bardzo biedny wyrobnik imieniem Zyndbad. Pracował bardzo ciężko na kawałek chleba dla siebie i rodziny i jeszcze brakowało im nieraz na niezbędne w życiu potrzeby.
Pewnego razu, upał był straszliwy, słońce paliło i osuszało pola, deszcz oddawna nie padał ani na chwilę a nasz biedny tragarz dźwigał okropne, siły przechodzące ciężary i oblewał się strugami potu.
Naraz spostrzegł przed wspaniałym pałacem stojącą ławeczkę.
— Siądę tu chociaż chwilkę! — wyrzekł do siebie — to mówiąc położył na ławeczce swój ciężar i ocierając pot z czoła, wyszeptał: — Ot, ci mają dobrze! Śpiew słychać i muzykę, bawią się i weselą i nic nie robią, podczas, gdy ja potem się oblewam i jeszcze dość wszystkiego nie mamy... Obdarci jesteśmy i często głodni... O, jakażto niesprawiedliwość!
Jedni rodzą się i umierają w bogactwie, drudzy nędzę wciąż cierpią...
W tejże chwili przed pałac zajechała wspaniała kareta, potem druga i trzecia. Panowie weszli do pałacu, furmani pozostali przy koniach.
Do jednego z nich, najbliżej siedzącego odezwał się Zyndbad:
— Czyjto pałac? Musi tu chyba mieszkać syn kalifa albo conajmniej jaki książę?..
— Coo? — odpowiedział zdziwiony furman — chodzisz po dniach całych po mieście i pytasz, ktoby tu mieszkał?
Mieszka tu nie żaden syn kalifa ani książe, ale Zyndbad Podróżnik, najbogatszy człowiek w Bagdadzie...
— Cha! cha! — zaśmiał się nasz tragarz — a to paradne! I ja też mam to imię, tylko że nie marynarz ale tragarz i nie bogacz, ale największy nędzarz w Bagdadzie.
Rozmowa ta doszła do właściciela pałacu.
Nie upłynął kwadrans a zbliżył się do niego jeden ze służących i kazał iść za sobą.
Mylisz się chyba, przyjacielu! — rzekł tragarz, co za interes miałby do mnie twój pan, taki bogaty i możny?..
— Nie mylę się — odrzekł sługa — i nie marudź, ale idź zaraz, jeśli nie chcesz, żeby mój pan fatygował się tu do ciebie!..
— O, co to, to nie! — zawołał Zyndbad — i poszedł za służącym do pałacu.
Po marmurowych schodach prowadził służący Zyndbada do jadalni, gdzie wytworne towarzystwo jadło obiad wraz z gospodarzem.
Zyndbad, zobaczywszy przepych siedzących dostojników, nie wiedział co z sobą począć.
Kłaniał się na wszystkie strony i mało brakowało, żeby nie uciekł.
Pan domu poprosił łaskawie do siebie, posadził go po prawej stronie, nakładał najlepsze potrawy i poił najdroższem winem.
Gdy już ukończono obiad, przeprosił gości, że na chwilę ich zaniedba i zabrawszy ze sobą biednego, oszołomionego tem wszystkiem tragarza, wypytywać go zaczął, jak się nazywa, czem się zajmuje, jak liczna jest jego rodzina i t. p. rzeczy.
Zyndbad opowiedział wszystko, potem, posłyszawszy od właściciela pałacu, że wie, jaką rozmowę prowadził ze stangretem, przepraszał go pokornie za wymówione niebacznie słowa.
Ale pan obruszył się na jego przeprosiny, zapewniając go, że wcale się o to nie gniewa, że prawdopodobnie będąc w jego położeniu, wypowiedziałby tożsamo.
Ale omyliłeś się, drogi bracie — rzekł do tragarza, — co do jednej rzeczy: nie urodziłem się tak bogatym, jakim mnie w tej chwili widzisz i nie otrzymałem tego darmo, co posiadam. Cały ten przepych jaki mnie otacza, wszystko przyszło z wielkim trudem, z pracą mozolną i z udręką duszy i ciała... Chcecie, panowie, — rzekł zwracając się do gości, abym wam opowiedział w jaki sposób doszedłem do obecnego bogactwa, opowiem wam w krótkich słowach.
Goście prosili go serdecznie, aby opowiedział jaknajszczegółowiej historję swego życia, kazał więc Zyndbad, gospodarz domu, schować w bezpieczne miejsce pakunki, które dźwigał tragarz przed wejściem do pałacu i rozpoczął swą ciekawą opowieść następującemi słowy: