Zyndbad Podróżnik/Pierwsza podróż
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zyndbad Podróżnik |
Pochodzenie | Nowe baśnie z 1001 nocy |
Wydawca | „Nowe Wydawnictwo” |
Data wyd. | ca. 1931 |
Druk | „Grafia” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały „Zyndbad podróżnik“ Cały zbiór |
Indeks stron |
Urodziłem się w domu dość zamożnym i po śmierci rodziców otrzymałem trochę majętności.
Młody byłem, lekkomyślny, prędko więc wydałem to com dostał i znalazłem się w położeniu bardzo smutnem.
Co robić? Nie chciałem dojść do stanu ostatecznej nędzy i postanowiłem pracą własną zdobyć pieniądze, a wiadomo, że pracą zdobyte są zawsze i dobrze użyte.
Sprzedałem więc wszystkie swe ruchomości i to co mi było niepotrzebne, za te pieniądze zakupiłem towarów i umówiwszy się z kapitanem okrętu, który właśnie wyruszał w drogę do Indji, postanowiłem tam zbyć z zyskiem moje towary.
Wyjechaliśmy w piękną pogodę, która nie zmieniała się przez czas dłuższy.
Ale zaledwieśmy na nią weszli i zacząłem rozpalać ognisko, wyspa zaczęła się podnosić, drżeć i rzuciła nami tak mocno, żeśmy się porządnie potłukli.
Kapitan, stojąc na brzegu wołał na nas donośnym głosem, żebyśmy czemprędzej uciekali, mniemaną bowiem wyspą był olbrzymi wieloryb, obczepiony wodną trawą i wodorostami.
Wyobrazić sobie można nasze przerażenie!
Uciekaliśmy, co sił starczyło, na nieszczęście przewrócony przez jednego z uciekających, wpadłem w morze, a gdym wybrnął z bałwanów, okręt odszedł już dawno i zdawał się być małą łupinką od orzecha.
Zrozpaczony zacząłem płynąć. Płynąłem dzień i noc, aż natrafiłem na jakąś wysepkę.
Zmęczony i prawie omdlały rzuciłem się na trawę i usnąłem.
Gdym się przebudził, słońce było już wysoko, głód i pragnienie dokuczały mi straszliwie.
Zacząłem szukać korzonków jadalnych i słodkiej wody źródlanej, które na szczęście znalazłem, poczem puściłem się wgłąb wyspy.
Na łące ujrzałem stado ślicznych rumaków i pasterzy nawołujących do opuszczenia łąki, zobaczyli mnie i podszedłszy zapytali, skąd się tu wziąłem i jaki cel mojego tu przybycia.
Opowiedziawszy swe przygody, dowiedziałem się, że konie pasące się na łąkach są własnością maharadży, że nazajutrz stąd wyjeżdżają i że, gdybym jutro tutaj przypłynął, napewno umarłbym z głodu, gdyż nie mieszka tu nikt i tylko parę razy do roku przywożą się tu owe konie, gdyż łąka ma tu bardzo bujne i zdrowe trawy.
Nazajutrz wybrałem się w drogę z maharadżą, który rozmawiał ze mną bardzo łaskawie i postanowił mi dopomódz.
Przyjechawszy do portu otrzymałem duży zasiłek od tego dobrego człowieka i postanowiłem czemś się zająć, aby zdobyć trochę pieniędzy.
Właśnie w porcie stał wtedy okręt z mnóstwem towarów przywiezionych do sprzedaży.
Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem paru marynarzy znajomych i moje własne towary.
Zrozumiałem, że to ten sam okręt, w którym poprzednio jechałem.
Podszedłem więc do kapitana, który mnie tak wynędzniałego i dawno niegolonego nie poznał i zapytałem, czyje to są towary rozłożone teraz do sprzedaży?
Kapitan odpowiedział mi ze smutkiem, że należały one do jednego z tych, co utonęli wskutek pomyłki, sądząc, że wieloryb leżący w morzu był wyspą, na której mogli odpocząć.
Położyłem mu wtedy rękę na ramieniu i powiedziałem: — Ten, o którym mówisz, że utonął, stoi przed tobą — jestem Zyndbad...
Ale kapitan nie uwierzył. — O, nie tak łatwo mnie oszukać — zawołał — Zyndbad utonął wraz z paru innymi a ty jesteś oszustem!
Nie obraziłem się, boć nie winien był temu, że mnie nie poznał. Opowiedziałem mu tylko moje przygody, poprosiłem maharadżę aby zaświadczył o prawdzie mych słów, poczem przywołałem kilku marynarzy znajomych ze stojącego okrętu i ci poznali mnie natychmiast pomimo obrosłej twarzy i wynędznienia.
Wtedy kapitan rzucił mi się na szyję, przepraszając za swoją omyłkę i ciesząc się mojem wyratowaniem się z bałwanów morskich.
Mówił mi, że miał zamiar sprzedać towary a pieniądze zwrócić mojej rodzinie.
Oddano mi teraz z powrotem wszystką moją majętność, obdarzyłem hojnym podarkiem szlachetnego maharadżę i postanowiłem jechać po zdobyciu wszystkiego do Bagdadu.
Przybywszy do Bagdadu zakupiłem kawał placu, wybudowałem wspaniały budynek i pozakładałem ogrody. W dostatku i szczęściu zapomniałem wkrótce o mych niefortunnych z początku przygodach“.
Opowiedziawszy tę pierwszą podróż zatrzymał się pan domu i rozkazał muzykantom aby zagrali najulubieńsze jego sztuki, poczem po sutej kolacji zaprosił swych słuchaczy na dzień następny, w którym opowiedzieć zamierzał o dalszych swych losach.
Zyndbad tragarz otrzymał woreczek ze stu sztukami złota i zaproszony na następny dzień wracał uszczęśliwiony do domu.