<<< Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Królowa duchów
Pochodzenie Nowe baśnie z 1001 nocy
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. ca. 1931
Druk „Grafia”
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Królowa duchów.

W mieście Balfora, w dużym budynku założono fabrykę farb.
Właścicielem był piękny i okazałej postaci młodzieniec, który, posiadając wielkie zdolności i niezwykły talent do malarstwa mógłby zajść bardzo daleko.
Cóż, kiedy nie starczyło środków na kształcenie i biedny Azem zmuszony był dla utrzymania siebie i starej matki zająć się podrzędniejszą pracą.
Razu pewnego, gdy pracował, jak zwykle w swej fabryce, wszedł do jego pokoju jakiś nieznany mu człowiek i oznajmił chęć porozmawiania z nim o bardzo ważnych rzeczach.
Azem zgodził się z chęcią i cóż usłyszał?
Oto nieznajomy przedstawiał mu możność wyrabiania przy jego pomocy prawdziwego złota z przeróżnych metali.
Chciał on, jako alchemik mieć kogoś do pomocy, kogoby wtajemniczył i po śmierci zostawił sposób wyrabiania sztucznego metalu.
Azem ucieszył się bardzo z tej obietnicy, marzeniem jego było otoczyć matkę dostatkiem. Zgodził się więc z chęcią na zrobienie nazajutrz próby i czemprędzej zamknął skład i pobiegł do matki, aby jej o bytności alchemika opowiedzieć.
Matka nie zachwyciła się tak bardzo, jak jej syn propozycją zrobioną przez nieznanego człowieka.
Znała świat i ludzi podstępnych i zatrwożyła się o syna. Macierzyńskie jej serce wyczuło w tych obietnicach coś niedobrego i wszelkiemi sposobami starała się wyrwać z pamięci Azema bytność owego alchemika.
Nie powiodło się to wcale. Azem wprawdzie obiecał być ostrożnym, ale zobaczyć się z alchemikiem postanowił.
Nazajutrz ledwie świt już był w sklepie.
Alchemik zaraz się zjawił, radząc żeby jaknajprędzej wyruszyć w drogę, gdzie ma duży skład przeróżnych metali, mogących się przy jego sztuce zamienić w wyborowe złoto.
Azem poszedł pożegnać matkę, mówiąc, że wróci wieczorem, ale minął wieczór i drugi dzień i trzeci a syna nie było widać.
Zrozpaczona płakała dzień i noc, otoczona życzliwemi sąsiadkami i przyjaciółkami, wreszcie usiadła przed oknem swego mieszkania i przez całe miesiące przesiadywała tak, czekając na powrót syna.
Tymczasem biedny Azem, już w pierwszych dniach podróży, pożałował ciężko, że matki swej nie posłuchał.
Alchemik zaprzągł go do najcięższej roboty, grożąc biciem, o ileby się do niej nie chciał zabrać.
Miał on okręt własny, na którym mieli jechać w dalekie kraje — o wyrobie złota już nie wspominał.
Często tylko powtarzał, że czterdziestu dziewięciu muzułmanów już zamęczył, Azem zaś będzie pięćdziesiątym.
Nienawiść jego ku mahometanom była tak wielka, że podstępem ściągał do siebie łatwowiernych i męczył różnemi sposobami, dając konać śmiercią powolną nieszczęśliwym.
Gdy odjechali do okrętu, alchemik kazał Azemowi i jego nieszczęsnym współwyznawcom pracować bardzo ciężko na dnie okrętu.
Tamci, okryci ranami, wystraszeni wytężali wszystkie swe siły aby wykonać zadaną pracę. Sił tych jednak było bardzo mało i wciąż spadały na nich plagi.
Azem robił ile tylko mógł, młody był i zdrów, z tej strony więc przyczepić się do niego nie mógł okrutny władca.
Ale zaczął go zmuszać do zmienienia wiary, na co Azem przywiązany do swych wierzeń zgodzić się nie chciał.
Bito go i znęcano się nad nim, aby zmusić do zaparcia się Mahometa, ale nic to nie pomogło. Cierpiał i trwał w uporze.
Pewnego dnia straszna burza zawrzała na pełnem morzu.
O ratunku nie było mowy. Rozszalałe fale unosiły się wysoko w górę, szarpiąc żagle i trzęsąc jak łupiną okrętem.
Nieszczęśni niewolnicy postanowili z tego przerażenia skorzystać i wyrwać się z rąk okrutnika.
Pierwszą myślą ich było zabić go i do brzegu dopłynąć, o ileby burza zniszczyła okręt.
Nie udało się biedakom. Niegodziwy człowiek uprzedził ich zamiary, każąc dla ulżenia okrętowi powrzucać ich do burzliwego morza, Azema tylko oszczędził. Potrzebny był mu jeszcze do roboty na okręcie, przytem, za mało jeszcze cierpiał, aby mógł pozwolić mu umrzeć.
Azem więc wraz z okrutnikiem wydostawszy się na brzeg, gdyż okręt wkońcu zatonął, pojechali na wielbłądach — ale dokąd? tego nie wiedział biedny muzułmanin.
Jechali i jechali wciąż prosto przed siebie, naraz prześliczny pałac ukazał się ich oczom.
Na widok tego pałacu, alchemik zakrzyczał przeraźliwie i czemprędzej zaczął uciekać.
Zdziwił się Azem, tembardziej, że okrutnik machał przytem rękami, wołając bez ustanku: — Biada mi! Biada!
Azem nie śmiał o nic pytać, ale sam opowiedział mu, że w pałacu tym mieszkają jego wielcy wrogowie i że jaknajdalej od nich być musi...
Jechali tak dni kilka, zanim przybyli do jakiegoś miejsca, zupełnie ogołoconego z roślinności, na którem kazał alchemik zejść Azemowi z wielbłąda, a sam puścił się pędem wraz z dwoma wielbłądami ku powrotowi.
Azem, zostawiony na wyschłej pustyni, bez wielbłąda, bez odrobiny wody i jadła, wiedział, że śmiercią głodową umrzeć musi.
Modlił się więc gorąco do proroka i nie zamierzał stąd odejść. Bo i dokądby poszedł?
Pustynia wokoło, piaski i piaski głębokie, jakżeby przeszedł?
Naraz przypomniał sobie, że ów niegodziwiec, który go tu zostawił, bał się wspaniałego pałacu, stąd o dni kilka drogi odległego.
— Jeśli on się boi, to musi tam być ktoś potężniejszy od niego, on mnie obroni i od śmierci wyratuje — myślał Azem, i postanowił iść o ostatnich siłach do pałacu.
Szedł tydzień cały a może i więcej, stracił bowiem już liczbę dni ze zmęczenia i głodu.
Nareszcie dojrzał zdala piętrzące się szczyty budynku i nadzieja wstąpiła do jego serca.
Wszedł na podwórze pałacu, nikt słowem jednem nie bronił mu wstępu.
Wstąpił na schody i na pierwszem piętrze ujrzał siedzące trzy podobniutkie do siebie siostry, które przywitały go uprzejmie i zapytały o powód przybycia.
Azem opowiedział o całym przebiegu poznania alchemika, o jego podstępie i rzuceniu go na pastwę śmierci, poczem prosił o opiekę i ratunek.
Siostry nie zdziwiły się temu, co usłyszały. Znały alchemika i całą historję Azema już dawno. Żyły one jak duchy, przenikające wszędzie i widzące każdego, a alchemika znały jako zły i nikczemny twór, którym brzydziły się i których on bał się bardzo.
Nakarmiono biednego Azema, ubrano w czyste i całe szaty, te bowiem, które miał z domu, wisiały na nim w strzępach, poczem powiedziano mu, że może tu pozostać, dokąd zechce, z nadmienieniem jednak, żeby, o ile chce tu być szczęśliwym, nie zaglądał do okna będącego na najwyższem piętrze pałacu.
Azem był przez czas jakiś posłuszny. Gdy jednak ciekawość, coby tam być mogło, nie dawała mu spokoju, poszedł pewnego dnia na basztę i wyjrzał przez okno tam znajdujące się...
I cóż zobaczył? Cudnej piękności dziewica, w koronie złocistej na głowie, w powiewnych, srebrem tkanych szatach unosiła się w powietrzu, otoczona rojem dziewic, pląsających wkoło niej i śpiewających.
Widok cudnej dziewicy utkwił mu w oczach i sercu i nie dawał od tej pory spokoju.
Zakochany od pierwszego spojrzenia, nie jadł, nie pił, mizerniał i zadumany stąpał jak senny po komnatach sióstr, nie odzywając się ani słowa.
Zrozumiały zaraz, że Azem zakochał się, patrząc, wbrew napomnieniu, przez okno w najwyższej baszcie i zamyślały mu dopomódz.
Polubiły go bowiem bardzo i starały się uczynić szczęśliwym.
Razu więc pewnego przywołały go do siebie, zapytując, niby nie wiedząc o niczem, czemu jest tak smutny i dlaczego nie odkryje im swego zmartwienia.
Azem, zniewolony dobrocią mu okazywaną, opowiedział o swej miłości do cud dziewicy, która, bujając w powietrzu, nigdy do niego należeć nie będzie.
Siostry biadały nad nim, poczem oznajmiły mu, że jest na to rada, żeby zmusić dziewicę do pozostania na ziemi.
Oto, trzeba jej zasłonę, którą zawsze przed uniesieniem się w powietrze zdejmuje, — porwać i nigdy nie dawać. — W takim razie będzie wciąż z nim na ziemi i nie odejdzie, chybaby ktoś jej zwrócił zasłonę.
Azem od tej pory wciąż czatował na zasłonę, dnie i noce całe stojąc w ukryciu i oczekując sposobności porwania takowej.
Razu pewnego, gdy cudna królewna duchów szybowała w powietrzu, pozostawiwszy zasłonę na murawie, Azem złapał czemprędzej zasłonę i uciekł. Schowawszy ją w bezpiecznem miejscu, skąd niktby mu tego skarbu nie mógł wydrzeć, poszedł do swych opiekunek i kogoż zastał?
Oto cudną księżniczkę na niego mile patrzącą i gotową połączyć się z nim na wieki.
Uszczęśliwiony Azem postanowił ją jaknajszybciej poślubić i zawieźć do ukochanej a tak bardzo za nim tęskniącej matki.
Siostry z żalem, ale zgodziły się na wyjazd, zobowiązawszy go przedtem obietnicą, iż za rok zjawi się tu znów u nich i o swem pożyciu opowie.
Azem zgodził się i w otoczeniu mnóstwa sług, wielbłądów i wozów naładowanych złotem i kosztownemi materjami, które w podarunku od swych opiekunek otrzymał — wyruszył ku swej ojczyźnie.
Przyjechali bardzo prędko, gdyż w drodze im jakiś duch opiekuńczy pomagał.
Za dochowanie wiary, za męki, jakie Azem w niewoli u alchemika przeniósł, czuwał nad nim ktoś przez jego Boga przysłany i wszystkie trudności oddalał.
Z jakąż radością witała matka swego jedynego syna i cudną, jak kwiat synowę!
Wypowiedzieć tego nikt nie potrafi.
W dostatku, w szczęściu upłynął im rok tak szybko, że ani się spostrzegli, jak Azem zmuszony był jechać do swych opiekunek.
Płakał Azem, płakała cudna jego żona, zalewała się łzami stara jego matka!..
Ale cóż robić? — dotrzymać obietnicy musiał.
Oddał Azem matce do przechowania ową czarodziejską zasłonę, zaklinając ją na miłość dla syna, aby nigdy nikomu nie pokazywała, nawet synowej.
Gdyby bowiem do rąk jej się dostała, powróci do krainy duchów wraz z urodzonem dzieciątkiem, a on zostanie sierotą...
Schowała spłakana staruszka ów zawój tajemniczy i obiecała zrobić to, o co ją prosił.
Po wyjeździe Azema, coś w parę tygodni, do miasta Balfora przyjechała w otoczeniu służby i pań nadwornych żona sułtana, nadobna Fatyma.
Posłyszała ona o cudnej piękności żonie Azema i chciała ją koniecznie zobaczyć; ale zobaczyć w całym blasku jej urody i zręczności w tańcu mogła tylko w takim razie, jeśliby zasłona dawnej księżniczki została zwrócona.
Synowa błagała matkę męża, aby jej tylko na wizytę u sułtanki oddała zasłonę i wymogła to nareszcie, że owinięta w swój czarodziejski zawój udała się na dwór Fatymy.
Ta ostatnia zachwycona była pięknością i prześlicznym tańcem żony Azema i podarowała jej piękny sznur drogocennych pereł na pamiątkę.
Zaledwie wyszła z domu Fatymy, wbiegła do domu, porwała swe dzieciątko i uniosła się w powietrze...
Na krzyki rozpaczającej matki odpowiedziała tylko: — Jadę na wyspę Waak, jeśli mnie mąż kocha, niech tam szuka, tęskno mi za rodziną, więc odchodzę!..
Nie widziano jej więcej, tak szybko uniosła się w powietrze i tak prędko odleciała od ludzkiego wzroku...
Biedna matka! co wycierpieć musiała myśląc, że swemu ukochanemu synowi taką wyrządziła krzywdę...
O, jakżeż żałowała, że uległa prośbom synowej i dała jej zasłonę!..
Wrócił Azem stęskniony do cudnej swej małżonki i synka, ale cóż go za widok uderzył!
Matka wydawała okrzyki rozpaczy, kołyska pusta, żony niema!
Zrozumiał co się stało, po opowiedzeniu przez matkę całej historji, nie robił jej bynajmniej wymówek, boć takie musiało być przeznaczenie, lecz czemprędzej zaczął się z powrotem wybierać do swych opiekunek a stamtąd na wyspę Waak, z nazwy mu zupełnie nieznaną.
Pożegnawszy się z matką wyjechał w strony teraz mu doskonale znajome, ufając, że zacne siostry zajmą się jego dolą i do żony go doprowadzą.
Ale opiekunki jego co do tej wyprawy były zupełnie bezsilne.
Wyspa Waak była gdzieś w obłokach i to tak daleko, że trzeba było tysiące lat tam dążyć — nie marzyć więc Azemowi o wyszukaniu żony. Raczej niech wraca.
Ale Azem nie chciał wracać bez żony.
Dotąd błagał trzy siostry, aż uprosił, że wskazały mu adres swych braci. Były to duchy potężne, które może jakim sposobem zmniejszą drogę i pomoc dadzą Azemowi.
Z wdzięcznością wyruszył nieszczęśliwy małżonek do jednego z braci, zwanego Abdul Kuddusem.
Dojeżdżając do miejsca przez siostry z pałacu wskazanego, ujrzał Azem przecudne ogrody pełne najpyszniejszych owoców, kwiaty słały się kobiercem, drzewa kwieciem i owocem pokryte uginały się pod ciężarem a przepiękne różnokolorowe ptaki śpiewem napełniały powietrze.
Przed jednym ze wspaniałych pałaców na dywanie wzorzystym siedział siwowłosy starzec.
Zdziwionym wzrokiem ogarnął zbliżającego się podróżnika i zanim spytał go o powód przybycia, ugościł go przeróżnemi przysmakami i owocami.
Po usłyszeniu opowieści Azema starzec odradzać mu począł wyprawę, mówiąc, że szkoda jego młodości i zabiegów.
Azem jednak trwał przy swoim zamiarze, błagając starca o pomoc.
Wzruszony jego stałością i prośbami, Abdul Kuddus obiecał go wysłać do swego brata Abdul Siliba, który pomódz mu może potrafi.
Wezwał ducha o potężnych skrzydłach i kazał mu zanieść Azema do pałacu Abdul Siliba.
Duch zabrał Azema na plecy i uniósłszy się w powietrzu, w kilka godzin był, już na oznaczonym miejscu.

Abdul Silib był o wiele bogatszy od swego brata, pałace jego były z marmuru i złota, a sług było tak wiele, że przewyższała ich liczba największą ilość wojska w pułku.
Dowiedziawszy się o przyczynie przybycia Azema probował krzykiem i złością wybić z głowy tego ostatniego myśl dotarcia do wyspy Waak.

Gdy to jednak nie pomogło, zatrzymał Azema przez trzy dni u siebie, poczem zwołał hufiec dobrych duchów i kazał unieść go na wyspę.
Duchy jednak oznajmiły starcowi, że nie w mocy są dalej jak do granicy wyspy zanieść podróżnika.
Azem z radością i na to przystał, spodziewając się już stamtąd łatwiej dotrzeć do celu.
W dni parę Azem przyniesiony był do granic wyspy, zostawiony w dzikiej pustyni bez napoju i jedzenia, puszczony na łaskę losu.
Biedak szedł wciąż przed siebie, modląc się gorliwie do swego Boga i mając w nim ufność.
Dni całe przechodził bez widoku ludzi, naraz któregoś dnia spostrzegł trzech młodych ludzi bijących się ze sobą na drodze.
Przywołali go i opowiedzieli o powodzie walki.
Oto ojciec, umierając pozostawił im w spuściznie te oto trzy przedmioty: płaszcz, trąbkę i piłkę.
Płaszcz ma własność czynienia człowieka niewidzialnym, trąbka zwołać może całe zastępy duchów, piłka unieść może człowieka przez dwa dni na odległość dwustu dni.
Kłócą się oto teraz i biją, komu co ma być dane. Niech podróżny rozsądzi...
Azemowi zabłysły oczy z radości. Oto to, co mu potrzebne! Musi zyskać te czarodziejskie rzeczy a dotrze do swej ukochanej małżonki!
— Rozsądzę was sprawiedliwie — rzekł Azem, ale skąd wiem, czy te przedmioty posiadają własności, o których mówicie. Sam sprawdzić muszę!...
— Ależ owszem, — odrzekli — sprobuj i rozsądź!
Azemowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Owinął się w płaszcz, zawiesił trąbkę u pasa, siadł na okręciku przytwierdzonym do piłki i puścił się w drogę.
Zapóźno spostrzegli bracia swą nieroztropność.
Krzyczeli, wołali, aby wracał — nic nie pomogło.
Azem leciał z szybkością nadzwyczajną i pod wieczór był już na wymarzonej wyspie.
Doszedłszy do wspaniałego zamku stojącego pośrodku wyspy, zapytał pilnującego wrót starca o swą żonę, opowiedział mu wszystko i tak wzruszył strażnika, że obiecał mu pomoc w porwaniu żony, którą matka, królowa duchów uwięziła w podziemiach, za to, że wyszła za człowieka nie zaś za kogoś z krainy duchów.
Obiecał mu wskazać więzienie i dopomódz do wejścia wraz z kimś, co będzie odwiedzał uwięzioną.
Azem, włożywszy płaszcz niewidzialny stanął u drzwi więzienia i gdy wchodziła królowa wraz ze służebnemi, aby urągać swej córce, wsunął się niewidzialny przez nikogo i umieściwszy się w kącie przyglądał się całej scenie.
Królowa duchów wszedłszy do więziennej celi zaczęła urągać córce poswojemu, a wnuka, który tulił się do niej, odepchnęła ze wstrętem.
Nie mógł wytrzymać tego widoku ukryty w kącie Azem, nie zdejmując więc z siebie płaszcza zawołał: — Precz stąd, niegodziwa kobieto! precz! nie urągaj nieszczęśliwej!
Królowa obejrzała się na wszystkie strony, a nie widząc nikogo, umknęła wraz ze swemi służebnemi z więzienia.
Wtedy Azem, widząc wzruszoną jego głosem żonę, zrzucił z siebie płaszcz i padł w objęcia swej żony.
Rzuciła mu się do nóg, przepraszając za swą ucieczkę, przysięgając, że się to nigdy nie powtórzy.
Azem tulił żonę i syna do piersi i postanawiał tego dnia jeszcze uwolnić ich z tego więzienia.
Gdy przyszła, sypiająca w żony pokoju posługaczka, przynosząc więzionej kolację, Azem siedział okryty płaszczem i czekał.
Żona jego podzieliła się kolacją z posługaczką i kazała sobie posłać łóżko.
Po dokonaniu tego dziewczyna usnęła mocno, Azem wyjął z jej kieszeni klucze, otworzył celę, wyprowadził żonę i syna, poczem usadowili się oboje wraz z dzieckiem na okręciku i uciekli.
Wkrótce po ich ucieczce królowa zauważyła nieobecność swej córki, wysłała więc za nimi hufiec duchów, aby ją odebrali.
Spostrzegł Azem tumany jakieś za nimi lecące, zatrąbił i w tej chwili hufiec duchów otoczył tamtych i pędził zwyciężonych przed sobą wraz z ich królową.
Ale Azem nie był mściwy. Na prośby żony uwolnił królowę i jej poddane duchy i pożegnani i pobłogosławieni przez matkę, wzruszoną dobrocią zięcia, wyruszyli spokojnie i przybyli szczęśliwie do domu.
Stara matka uszczęśliwiona ich powrotem witała z radością, sąsiedzi i znajomi cieszyli się również, a goniec został natychmiast wysłany do Fatymy do Bagdadu, aby donieść, że żona Azema powróciła do domu i że sułtanka może już zaprzestać łez, które wylewała wciąż z tego powodu, że wskutek żądania, aby ukazała się na dworze w zasłonie duchów, Azema pozbawiła żony i stała się jakby złym duchem ich domu.
Sułtanka na cześć szczęśliwie przybyłych, wydała ucztę, na którą zaprosiła Azema i jego rodzinę i obdarzyła ich kosztownemi podarkami.
Po tak dziwnych przygodach wszyscy byli odtąd szczęśliwi i długie jeszcze lata spędzili razem, otoczeni dziećmi a potem i wnukami.
Niegodziwy czarodziej, który stał się powodem nieszczęść Azema, stracony był za jakiś uczynek morderczy i od tej pory przestał być dla ludzi szkodliwym.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.