Czarodziejski rumak (Korotyńska, 1931)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarodziejski rumak |
Pochodzenie | Nowe baśnie z 1001 nocy |
Wydawca | „Nowe Wydawnictwo” |
Data wyd. | ca. 1931 |
Druk | „Grafia” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Wielkie były przygotowania na perskim dworze.
Ruch panował nietylko w pałacu królewskim, ale i na obszernym dziedzińcu.
Miały się odprawiać turnieje rycerskie, wielkie doroczne zabawy.
Każdy mógł przyjść przed tron siedzącego naówczas króla i przedstawić mu coś osobliwego.
Nazjeżdżało się mnóstwo ludzi i mających brać udział w wyścigach i widzów i różnych artystów z cudownemi jakoby przedmiotami.
Gdy ranek zaświtał wszyscy byli na placu, a każdy starał się jaknajlepsze zająć miejsce.
Zatrąbiły trąby, zahuczały bębny i oto zjawił się król perski w otoczeniu swych ministrów i dworzan.
Szedł w purpurowej szacie, złotem bogato haftowanej, na ramionach miał płaszcz gronostajowy, na głowie wysadzaną brylantami koronę, w ręku berło szczerozłote.
Suknię jego podtrzymywali paziowie a niewolnicy powiewali nań wachlarzami ze strusich piór.
Obok króla postępowała królowa w otoczeniu służebnych i dwie cudne księżniczki.
Jedna z nich szczególniej odznaczała się przecudną urodą i zwracała wszystkich wzrok na siebie. Tuż przy królu postępował syn jego, następca tronu, młodzieniec nadzwyczaj odważny i do boju rwący się.
Usiadł on przy swym ojcu i z zaciekawieniem śledził bieg gonitw i samby rad już wystąpić na arenę.
Ale ojciec nie pozwalał mu jeszcze. Bał się dla swego jedynaka wypadku, miłował go bowiem serdecznie i nigdy na krok od siebie nie puszczał.
Gdy zakończono gonitwy i księżniczka rozdała nagrody zwycięzcom, rozpoczęło się przedstawianie robót kunsztownych i różnych czarownych rzeczy.
Przedstawiano więc królowi misternie tkane szaty, cienkie, jak pajęczyna materjały, różne złote i srebrne wyroby — król chwalił, które się podobały kupował i kazał składać do skarbca, aby potem użyć dla siebie lub królowej i księżniczek.
Na końcu uroczystości zbliżył się do monarchy Chińczyk z jakoby cudownym koniem.
Rumak był piękny, siodło na nim drogocenne i wszyscy przyznali, że wspaniale jest wykonany, tak, że trudno było poznać, że jest wyrobiony z materjału.
Życie zdawało się tryskać z jego oczu, kształt był szlachetny, a podniesiona, jakby do biegu noga, zdawała się lada chwila odbiedz od widzów.
Król łaskawem okiem patrzył na rumaka, ale jakoś nie myślał o kupnie. Pocóż mu rumak sztuczny, gdy ma tyle wspaniałych żywych koni w swej stajni.
Ale Chińczyk chciał koniecznie, aby jego wynalazek uznany został za najlepszy i dlatego, podszedłszy do króla, rzekł:
— Rumak ten zasługuje na szczególniejszą uwagę Jego Królewskiej Mości, posiada bowiem zalety prawdziwego konia, połączone z możnością unoszenia się w powietrzu... Ta zaleta jest u rumaków niebywała i dlatego uznany być winien za niemającego sobie równych.
Król nie chciał temu uwierzyć, ministrowie pokiwali głowami z niedowierzaniem, a dworzanie śmiać się pocichu zaczęli.
Ale Chińczyk na to nie zważał. Przybliżył się do konia i obróciwszy się ku królowi powiedział:
— Miłościwy Panie, zróbcie próbę, a okaże się prawda słów moich.
— A więc dobrze, — odrzekł monarcha, wzleć na tym rumaku o mil cztery od naszego pałacu i przynieś z góry wysokiej, która się tam wznosi gałązkę jemioły z dębu. Jeśli to zrobisz, uwierzę, że twój rumak jest naprawdę czarodziejskim.
Chińczyk podszedł do konia, nacisnął ukrytą w nim sprężynę i tejże chwili uniósł się ze swym jeźdźcem w górę, kłaniając się przyglądającemu się tłumowi.
Za kilka minut Chińczyk wrócił z gałązką jemioły, i położywszy ją u stóp króla, powiedział:
— Czyż nieprawdą jest, że rumak mój jest cudowny i że wyżej stoi od wszystkich rumaków tego świata?
Król potwierdził temu i objawił chęć kupienia rumaka.
Ale właściciel nie chciał się na to zgodzić.
Twierdził, że ma go tylko na swą własność, że, otrzymując go uczynił ślub, iż nikomu go nigdy nie sprzeda.
Ale król żądał stanowczo sprzedania cudownego rumaka i groził śmiercią Chińczykowi, jeśliby się na to nie zgodził. Kazał mu przytem nauczyć sposobu wzlatania w powietrze.
Tymczasem młody książę zapałał chęcią wyjazdu w obłoki na czarodziejskim rumaku. Powiedział ojcu, że pierwszą podróż odbędzie on, a potem niech sobie inni jeżdżą.
Król zawahał się chwilę, bał się bardzo o swego ukochanego jedynaka, ale, kiedy Chińczyk zaręczył mu zupełne bezpieczeństwo, zgodził się monarcha, prosząc tylko syna, aby jaknajkrócej pozostawiał ich w obawie o niego.
Książe podszedł do konia i zanim Chińczyk zaczął mu tłomaczyć, jak się ma obchodzić z rumakiem przy wsiadaniu i wylądowaniu, książe zaczął oglądać konia i usiadłszy nacisnął niechcący sprężynę.
Koń uniósł się do góry i chwila minęła a królewicz znikł z oczu zrozpaczonych rodziców i dworu.
Przerażeni patrzali w górę, wzywając niebios, aby królewicz nie wpadł w morze lub nie rozbił się o skały, nie wiedząc w jaki sposób wylądować, a całą złość swą za ten niespodziany wypadek spędzili na nieszczęsnego Chińczyka.
— Jeśli syn mój w przeciągu krótkiego czasu nie wróci do ojczyzny będziesz stracony — rzekł król surowo. — Twoja to wina, żeś przyprowadził tu tego rumaka i żeś nie zdążył go uprzedzić o niebezpieczeństwie...
Wrzucono Chińczyka do więzienia, gdzie miał oczekiwać na powrót księcia, a tymczasem ten ostatni pędził w przestworzu, nie wiedząc dokąd biegnie i w jakiej jest stronie.
Lecąc tak godzin kilka nie mógł zrozumieć jaki przeciąg czasu dzielił go od wyruszenia w powietrze, dzień czy dwa, czy kilka godzin, nie wiedział i nie miał o tem pojęcia.
Głód mu dokuczał, pragnienie osuszało gardło, a sen ogarniał go całkowicie. Ale bał się usnąć, bo mógłby spaść z konia i utonąć lub zabić się. Przelatywał bowiem wciąż nad skałami i morzem i nad przepaściami straszliwemi.
Chciał uczepić się którego z drzew, ale w żaden sposób uchwycić się gałęzi nie był w możności. Zawsze widział tylko pod swemi stopami zieleń drzew, nad sobą ani przy sobie nie miał jej nigdy.
Lecąc tak myślał o krótkiem swem życiu, o niezobaczeniu nigdy rodziców i kraju i ból serdeczny zalewał mu serce.
Oto ginie w kwiecie wieku, pełen sił i zdrowia, ginie marnie, z ciekawości tylko, dla poznania jazdy w powietrzu, z uporu, boć ojciec nie chciał mu narazie na to pozwolić.
Naraz przypomniał sobie o sprężynie ukrytej pod siodłem, za pociśnięciem której wzbił się w niebiosa.
Kto wie? może tam pod siodłem jest jeszcze inna jakaś sprężyna, za której pociśnięciem spaść może na dół bezpiecznie...
Zaczął szukać, probować dotknięciem i nagle okrzyk radości rozległ się w przestworzu.
Książe znalazł drugą sprężynę za której pociśnięciem spadać począł na dół momentalnie.
Spuszczał się powoli i ostrożnie i wreszcie osiadł na jakiejś płaszczyznie.
Wysunąwszy głowę z poza konia dostrzegł, chociaż to była noc, i to dosyć ciemna, że stoi ze swym rumakiem przed wspaniałym pałacem i że dach szklany budynku jest otwarty.
Postanowił skorzystać z tego, że stanął przed ludzką siedzibą i zapukać o ratunek. Głód mu tak dokuczał, że sił nie miał aby ustać na nogach, co zrobi, jeśliby tu zemdlał? jaki znajdzie ratunek? Zanimby kto przyszedł i zobaczył, mógłby umrzeć.
Postanowił więc pozostawić rumaka przy stajni, a sam wdrapał się na ściany pałacu i wszedłszy na dach szklany zajrzał do wnętrza.
Zobaczył słabo oświetloną komnatę, a na łożu cudnej piękności dziewicę.
Postanowił iść do niej i o ratunek błagać.
Spuścił się więc do korytarzy pałacowych i iść ku komnacie począł.
Ale na drodze do komnaty spotkał przeszkodę.
W przedpokoju leżeli uśpieni, z dzidami w rękach murzyni. Pilnowali oni wejścia do komnat księżniczki niezawodnie lub królowej, taki przepych widniał wszędzie i tak grubo złotem tkane były zasłony przy drzwiach i oknach przedpokoju.
Książe cichutko i bardzo ostrożnie szedł koło uśpionych, bojąc się ich przebudzić i dzięki tej ostrożności doszedł do komnaty szczęśliwie i zbliżywszy się do łoża śpiącej dziewicy stanął pełen podziwu.
Odkąd żył na świecie, nie widział tak cudnej panny. Włosy czarne jak heban falami całemi opadały aż na dywan leżący przed srebrnem łożem, rysy jak wyrzeźbione, napełnione urokiem i spokojem snu były przecudne.
Jedna ręka zwieszała się z łóżka ku ziemi. Rękę tę książe podniósł delikatnie i ucałował.
Na pocałunek ten obudziła się uśpiona i ze zdziwieniem patrzała na klęczącego u nóg jej młodziana.
Nie przeraziła się jednak. Z dziwną ufnością spoglądała na księcia i nawet nie sięgnęła ręką do dzwonka na złotym stoliku leżącego.
— Kim jesteś i czego żądasz? — spytała po chwili milczenia.
— Jestem księciem z dalekiej krainy, uniesiony byłem przez czarodziejskiego rumaka i tu na ten dziedziniec opuszczony.
Ratunku błagam i opieki u ciebie, cudna dziewico, bom nieznany w tym kraju i nie wiem nawet gdzie jestem...
Księżniczka, bo była to córka monarchy tamtejszej krainy obiecała mu ratunek i pomoc w powrocie do ojczyzny, opowiedziała mu gdzie jest i u kogo, że ma przed sobą córkę panującego tam króla i że jutro zawezwie go do siebie, aby mógł opowiadać swe dzieje...
Zadzwoniła i natychmiast weszło sześć służebnych, którym kazała zająć się księciem, nakarmić i usłać łoże do snu.
Służebne zaprowadziły księcia do wspaniałego pokoju, gdzie znalazł usłane łóżko, stół zastawiony pożywieniem i nawet pisma do czytania.
Książe, zjadłszy z apetytem kolację, położył się i twardo usnął.
Nie spał już zapewne conajmniej ze dni kilka, leciał bowiem wciąż i leciał bez wytchnienia i odpoczynku a spać na nieznanym rumaku było bardzo niebezpiecznie. Opuściłyby się ręce, przytrzymujące szyję i byłby z nim koniec.
Słońce świeciło cudownie, zapach pomarańczowego kwiatu i laurów wchodził doń przez okna i przypominał mu, że jest w kraju gorącym, gdzie słońce pali mocno a zimy nie znają mieszkańcy, przypomniał sobie, że jest u cudnej księżniczki, pod jej wszechmożną opieką, że mu się tu nic złego nie stanie i że przy jej pomocy wróci do swoich ukochanych z pewnością.
Ledwie się ubrał, zawezwano go do księżniczki.
Była już ubrana po królewsku i oczekiwała na jego przyjście.
Piękność jej była tak wielka, że książe stał w podziwie, nie mogąc ani słowa przemówić.
Dopiero księżniczka pierwsza odezwała się doń łaskawie, prosząc aby usiadł i dzieje swe dziwne opowiedział.
Książe mówił o swych przygodach z rumakiem, o nadpowietrznej wędrówce, o wrażeniach, jakie wyniósł z tej niezwykłej podróży, o ptakach, jakie widział tuż przy obłokach, o wichrze szalonym, który gnał rumaka w przestworza, wreszcie o swojem tutaj przybyciu i zachwycie na widok uśpionej dziewicy. Wyznał wkońcu, że ją szalenie pokochał, i że, jeśli się na to zgodzi, uda się do jej ojca i poprosi o jej rękę.
Księżniczka zarumieniona przyznała mu się, że go również kocha, że pragnie jego być żoną, ale, że lepiej będzie i pewniej, gdy książe powróci do swego kraju i stamtąd przyjedzie po nią i zabierze.
Tożsamo myślał książe, ale bał się ją utracić, jeśliby bez niej odjechał.
Siedział więc wciąż w ukryciu, w pałacowem skrzydle przeznaczonem dla księżniczki i jej służebnych, niewidzialny dla nikogo prócz dla nich. Miał się dopiero ukazać przed królem, gdy pozwolenie od swego ojca otrzyma.
Tymczasem księciu nie śpieszyło się wcale odjeżdżać.
Chciałby jak najdłużej obcować z księżniczką, cieszyć się jej widokiem i szczęściem.
Cudne jej oczy, jak gwiazdy patrzały na świat Boży, napełniając radością serca tych, którzy na nią patrzyli, cóż więc dziwnego, że i serce księcia napełnione było uwielbieniem, patrząc na kochającą narzeczoną i że mu się od niej nie chciało odjeżdżać.
Tymczasem w Persji smutne się działy rzeczy.
Król i królowa i obie siostry księcia w nieustannej pozostawały rozpaczy.
Nieświadomość losu księcia, rozpacz z tego powodu, wywoływała łzy z ich oczu i napełniała dwór cały smutkiem.
Byli pewni, że zginął gdzieś w morskich odmętach lub głowę o skały roztrzaskał i pałali złością ku Chińczykowi.
Parę razy już chciano go wywlec z więzienia i stracić, ale zawsze błagał o cierpliwość i zwłokę.
Chińczyk, jako czarownik dobrze wiedział, co się stało z księciem i gdzie przebywa. Za pomocą czarów, zjawiał się przed nim, aby mu przypomnieć, że wracać do domu powinien i że będzie miał jego życie na sumieniu, jeśli nie powróci prędko, gdyż kazano go stracić, o ileby w przeciągu miesiąca nie stanął przed królem żyw i cały.
Książe za każdem takiem widzeniem, wybierał się już do Persji, ale łzy księżniczki wstrzymywały go zawsze od tego kroku.
Wkońcu jednak, gdy Chińczyk ukazał mu się grożąc, że spadnie na księcia ciężka kara za krzywdę wyrządzoną temu, co oddał mu w ręce tak cudowny wynalazek, a za to jeszcze śmiercią ma być karany, — powiedział stanowczo księżniczce, że jechać do rodziców musi, ale, że wróci wkrótce i ją ze sobą zabierze.
Księżniczka była niepocieszona i nie wierzyła mu, że powróci po nią; może się w kimś innym zakochać i o niej zapomnieć, a wtedy, wtedy, ona tego przeżyć już nie potrafi...
Wreszcie, gdy książe dosiadł już cudownego rumaka, księżniczka uczepiła się księcia i ten zabrał ją razem do swego królestwa.
Lecieli i lecieli dni całe i noce, aż nareszcie ujrzeli szczyty budynków perskich i pałace królewskie i ogrody.
Książe, zanim miał wprowadzić do domu swą narzeczonę, umieścił ją w domu, o kilka wiorst od pałacu odległym, gdzie miała na niego i służbę, która miała po nią wraz z księciem przyjechać, godzin kilka poczekać.
Tymczasem książe zajechał przed dwór na koniu wypożyczonym od znajomych a czarodziejskiego konia zostawił na opiece księżniczki.
Przybywszy do dworu królewskiego książe został powitany entuzjastycznie przez dworzan a z radością wielką przez rodzinę.
Opowiedział o księżniczce, swej wybawicielce, prosząc o pozwolenie sprowadzenia jej do pałacu i poślubienia.
Król i królowa zgodzili się jaknajchętniej, rozkazując dworzanom i służbie, aby wyjechali na spotkanie księżniczki i przywieźli ją wraz z księciem do pałacu.
Słyszał to uwolniony z więzienia czarownik i postanowił skorzystać z ogólnego zamieszania i sprowadzić księżniczkę, ale nie do pałacu, lecz do swego kraju i zabrać z powrotem czarodziejskiego konia.
Podczas więc, gdy wyprawiano ucztę dla odnalezionego księcia, gdy dworzanie i służba przygotowywali się do sprowadzenia księżniczki, niegodziwy czarodziej wyruszył czemprędzej do domu, w którym przebywała księżniczka i przedstawił się jako wysłaniec od księcia, który ma mu przywieźć jego narzeczoną na czarodziejskim koniu i wprowadzić do królewskiego pałacu. Księżniczka uwierzyła niegodziwcowi.
Księżniczka nie poznała się na zdradzie i z radością wzbiła się w powietrze na cudownym koniu, aby módz czemprędzej zobaczyć się ze swym narzeczonym.
Jakież jednak było jej przerażenie, gdy spostrzegła, że lecą w przeciwną zupełnie stronę, że z oczu jej znika widoczny przed chwilą pałac księcia i że na drodze stoją dworzanie królewscy, wołający rozpaczliwie z wyciągniętemi ku niej rękami.
Przybyli właśnie z wielkim przepychem, z całym orszakiem służebnic i niewolników, aby przywieźć przed króla jego przyszłą synowę!
Księżniczka zrozumiała teraz, że podstępem została porwana przez jakiegoś niegodziwego człowieka i krzyczeć i wyrywać się z jego rąk poczęła.
Ale Chińczyk trzymał ją mocno i szyderczo śmiał się z jej usiłowań.
— Poco mnie porwałeś i czego chcesz odemnie, niegodziwy człowieku? — spytała wreszcie nieszczęśliwa księżniczka.
— Chcę, byś moją żoną została — odparł Chińczyk.
Zawiozę cię do mego kraju i tam pojmę za żonę.
— Co? ja będę twą żoną? obrzydliwy kosooki potworze?.. Nigdy!
I z całej siły szarpnęła się od niego, chcąc raczej śmierć ponieść, spadłszy na dół, niż być jego małżonką.
— Nie próbuj ucieczki — rzekł Chińczyk, na nic ci się to nie zda, jesteś w mojej mocy i nikt mi ciebie nie wyrwie!..
To mówiąc przycisnął ją jeszcze mocniej do siebie i pędził niewzruszony jej płaczem i krzykiem w przeciwną od pałacu stronę.
Widząc, że jest we władzy silniejszego, księżniczka przestała się wydzierać z jego rąk i cicho zdała się na wolę niebios, zamyślając uciec jakimkolwiek sposobem od Chińczyka, gdy wyląduje już do swego kraju.
Tymczasem dzień już minął i noc przeszła, a oni wciąż lecieli bez odpoczynku.
Nareszcie głód i pragnienie zmusiły Chińczyka do opuszczenia się na ziemię.
Spuścił się w gęstym lesie i odszedłszy na chwilę, aby poszukać gdzie źródła do napicia się wody, postawił nieszczęsną księżniczkę pod drzewem, każąc jej czekać.
Tymczasem księżniczka czujnem uchem zasłyszała głos trąb myśliwskich i nawet spostrzegła wkrótce gromadkę myśliwych, z których jeden, na czele jadący odznaczał się wykwintnem ubraniem i zdawał się rozkazywać z nim jadącym.
Księżniczka zaczęła wydawać krzyki rozpaczy i wołania o ratunek.
Posłyszawszy to jeźdźcy podeszli do nieszczęśliwej, zapytując, czego tak płacze i czem się jej mogą przysłużyć.
Opowiedziała wtedy wśród łkań, co się z nią przytrafiło, z jakiego pochodzi kraju i rodu i błagała o wyrwanie z rąk niegodziwca.
Jeździec, a byłto książe tamtejszego kraju, spojrzawszy na piękne i szlachetne rysy mówiącej, na jej sposób opowiadania, zrozumiał, że ma przed sobą rzeczywiście damę wielkiego rodu i postanowił ją wyratować.
Tymczasem nadszedł Chińczyk, a zapytany, jakiem prawem porwał księżniczkę, oburzył się okropnie i począł krzyczeć, że ma prawo z nią robić, co mu się podoba, bo jest jego żoną i nikt nie ma prawa do niego się wtrącać.
Ale szlachetny książe, który znał Persję i wiedział, że wszystko co opowiedziała mu księżniczka jest prawdą, uznał niegodziwego Chińczyka za bandytę i kazał mu natychmiast ściąć głowę.
Księżniczkę uradowaną z pozbycia się złego i okrutnego człowieka, zabrał książe do swego pałacu i otoczył ją wielkiemi wygodami i zbytkiem.
Obiecywał jej wprawdzie, gdy wyratował z rąk bandyty, że odeśle ją do Persji, do narzeczonego, ale na nieszczęście swoje, księżniczka była bardzo piękna; zakochał się w niej książe, acz już niemłody, do szaleństwa i postanowił się z uratowaną przez siebie ożenić.
Księżniczka kochała swego narzeczonego z Persji nad życie i pomyśleć nawet nie mogła o tem, aby wyjść za kogo innego.
Raczej śmierć ponieść.
Co tu robić? Książe nie na żarty zaczął się przygotowywać do zaślubienia pięknej dziewicy.
Kazał pałac odświeżyć, meble najkosztowniejsze sprowadzić, obsypywał swą mniemaną narzeczoną najcenniejszemi klejnotami i bardzo krótki termin naznaczył na uroczystość weselną.
Nie miała księżniczka innej rady na uwolnienie się od księcia, jak udawać obłąkaną.
Kiedy więc trzy dni tylko oddzielały od wesela zaczęła rzucać się na księcia, gdy się zbliżył i na służbę i nikomu nie dała do siebie przystąpić.
Wydawała przytem niemożliwe krzyki i po całym rzucała się pokoju.
Nieszczęśliwy książe zwoływał najsłynniejszych lekarzy z całego kraju i okolicy, wzywał astrologów i uczonych, ale nic na tę chorobę księżniczki nie wynaleziono.
Musiano więc odłożyć wesele i czekać na wyzdrowienie nieszczęśliwej, rozumiejąc, że biedna księżniczka dostała obłędu wskutek straszliwych i dziwnych przygód, jakie przeniosła z Chińczykiem.
Nie ustawał leczyć i sprowadzać lekarzy zrozpaczony niedoszły małżonek, ale nic to nie pomagało.
Uznano wreszcie ten rodzaj choroby za nieuleczalny i sprowadzano tylko czarodziejów, aby za pomocą czarów zamienili obłęd księżniczki na dawniejsze zdrowie i piękność.
Księżniczka bowiem zaczęła szczupleć z tęsknoty za swym ukochanym księciem i jak kwiat lotosu, wątła, prawie przejrzysta zdawała się cieniem tej pełnej życia i świeżości dziewicy.
Tymczasem nieszczęśliwy książe w Persji, dowiedziawszy się o porwaniu księżniczki przez niegodziwego Chińczyka, najprzód wpadł w rozpacz okropną i zdawało się, że życie lada chwila sobie odbierze.
Po pewnym czasie, postanowił otrząsnąć się z przygnębienia, które go bardzo obezsilało i zabrać się energicznie do poszukiwań księżniczki.
Przebrał się przeto za derwisza i poszedł w świat.
Szedł długo, długo, wywiadując się wszędzie o ukochaną, ale nikt nie mógł mu o tem powiedzieć.
Błądził po różnych miastach i miasteczkach, zachodził do gospód różnych, do różnych ludzi, aż dnia jednego wszedłszy niespodziewanie do miasta, w którem znajdował się ów książe, co wybawił księżniczkę z rąk Chińczyka, wysłuchał w pewnej oberży opowieści dziwnej o cudnej piękności księżniczce, która na dwa dni przed weselem rozchorowała się w ten sposób, że żaden z doktorów nie mógł zgadnąć, coby to było.
Opowiadano, że księżniczka rzuca się na każdego, ktoby chciał do niej podejść i że każdy ucieka od niej, bojąc się jej furji.
Młody książę wysłuchał tego wszystkiego i nabrał przekonania, że tą cudną dziewicą była jego narzeczona, broniąca się w ten sposób od zamążpójścia.
Postanowił biedaczkę ratować i to jaknajprędzej.
Przebrał się więc w szaty uczonego, włożył okulary, aby nie być poznanym natychmiast przez ukochaną, mogłaby bowiem wydać się i tym sposobem jego zamiar zabrania stąd byłby udaremnionym.
Poprosiwszy o posłuchanie u księcia, udał się do jego komnat, przedstawiając się za wielkiego uczonego przybyłego z Egiptu i ofiarowując swą pomoc w uzdrowieniu księżniczki.
Książe, choć z powątpiewaniem co do pomyślnego obrotu jego zamiarów, zezwolił na zobaczenie się z księżniczką, nadmieniając, że ta ostatnia nie da mu się napewno do siebie przybliżyć.
Uzbrojony w swą miłość dla księżniczki i pewny zwycięstwa udał się do jej komnat.
Księżniczka, zobaczywszy znów kogoś, kto chciał ją wyleczyć, z wyciągniętymi do odparcia rękoma stała w miejscu nieporuszona.
— Precz! Precz! — wołała na niepoznanego przez siebie księcia — precz! bo zabiję!
Ale książe wiedział, że uspokoi się natychmiast, jak tylko go pozna.
Podszedł więc do niej blizko, nie zląkłszy się wyciągniętych ku drapaniu rąk swej ukochanej i szepnął tak, żeby go nikt nie słyszał:
— To ja, twój narzeczony, przyszedłem cię wyratować. Udaj, żeś mnie nie poznała!
Cóż za zdziwienie ogarnęło wszystkich, gdy zobaczono, że księżniczka uspokoiła się, opuściła ręce i stała wpatrzona w lekarza.
Z zaszczytami wielkiemi zaprowadzono księcia do komnat gościnnych, uraczono wspaniałą ucztą i proszono, aby pozostał aż do zupełnego wyleczenia księżniczki.
Mniemany lekarz obiecał ją wyleczyć zupełnie, twierdząc, że do uzdrowienia jej potrzebny niezbędnie koń czarodziejski, że nazajutrz sprowadzi księżniczkę na podwórzec zamkowy i przez dotknięcie się konia i pewne czarodziejskie zaklęcia uzdrowi ją najzupełniej.
Zgodzono się najchętniej na tę kurację i na drugi dzień potem wyprowadzono konia na podwórze, a ów lekarz uczony wszedł z uspokojoną zupełnie księżniczką i zbliżył się do czarodziejskiego rumaka.
Cały dwór towarzyszył temu widowisku, z niecierpliwością oczekując skutku zabiegów uczonego.
Książe wymówił jakieś wyrazy, poczem wziął księżniczkę za rękę, objął wpół, przycisnął sprężynę pod siodłem konia i wskoczywszy na niego uniósł się ze swą narzeczoną w powietrze.
Powstał gwałt i krzyk nie do opisania.
Zaczęto nawet strzelać, spostrzegłszy podstęp mniemanego lekarza, ale nic nie pomogło...
Książe znikł ze swą ukochaną, pozostawiając wszystkich w zdumieniu.
Książe powrócił ze swą ukochaną do swego kraju, ożenił się i był bardzo szczęśliwy.