Świat kobiety/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Świat kobiety |
Rozdział | Pomocne żony |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Waleria Marrené Teresa Prażmowska |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Skoro panna w nagrodę swych wdzięków i uzdolnień, nie zaś sposobami niegodnemi siebie, dostała odpowiedniego męża, może zostać za łaską Bożą pomocną żoną dla tego męża. Dla zachęty tych, co chciałyby pozyskać ten tytuł, po tytule matki najzaszczytniejszy, jaki kobieta osiągnąć może, zaznaczę parę przykładów żon, sławnych ze swéj zaradności i pracy; przykłady te przecież każdy dopełnić może mniéj znanemi, które znajdzie w swém towarzyskiem kole.
Chory stary kawaler. Doktorze, czuję się źle na ciele i umyśle. Co mi przepiszesz?
Doktor (opryskliwie). Żonę.
Wielu podobnéj porady usłuchało. A nieraz ci, co mało byli warci przed małżeństwem, dużo zyskali po ślubie. Przy ołtarzu dopiero, kiedy, otoczony gronem przyjaciół, wymawia sakramentalne wyrazy, które go mężem uczynią, mężczyzna pojmuje dokładnie całą wyższość kobiety. Dziewięciu przynajmniej na dziesięciu w podobnéj chwili drży, jakby ich miano aresztować pod zarzutem morderstwa, — gdy dziewięć kobiet na dziesięć dopełnia z tak naturalnym wdziękiem uroczystego obrzędu, jakby to była czynność codzienna. I to ów przelękniony mężczyzna ma bronić i strzedz spokojnego anioła, ustrojonego w aureolę z pomarańczowego kwiatu. Jakiż tu dziwny sarkazm w téj myśli! A w dalszem życiu, gdy mężczyzna znużony jest codziennemi staraniami, gdy kłopoty zniszczą pogodę jego umysłu, jakżeż się wówczas dzieje? Ta kobieta, którą przyrzekł się opiekować, staje się jego opiekunką. Ona to dostrzegła wśród chmur promień słońca, ona wygładza mu pomarszczone czoło, powraca zachwianą równowagę umysłu, wlewa nowe życie w piersi jego, nowe nadzieje w duszę, aż pokrzepiony idzie z nową odwagą w bój życia, podejmując mężnie daléj walkę i odpowiedzialność. Kobieta może być słabszą od mężczyzny, ale nie łamie się tak szybko jak on pod naciskiem przeciwności.
Lady Rachela Russel była jedną z wielu sławnych kobiet, zachęcających męża do wytrwałości i siły. Dzień po dniu siadywała przy nim w czasie sądu, notując i zbierając to, co mogło mu być pomocném. Starała się o jego uwolnienie, dopóki mogła to uczynić, dopóki on sam nie prosił, by zaprzestała daremnych usiłowań. Wreszcie, gdy zrozumiała, że wszystko stracone, zebrała odwagę i swoim przykładem wzmocniła jego postanowienie. A gdy ostatnia chwila nadeszła, gdy żona i dzieci oczekiwały pożegnalnego uścisku, ona do końca zachowała swe męztwo, i nie chcąc dodawać mu boleści, potrafiła powstrzymać wybuch rozpaczy i skryć ją pod pozorem spokoju. Rozstali się w milczeniu, po tkliwym uścisku, a gdy odeszła, lord William powiedział: „Teraz gorycz śmierci minęła.”
Pojęcia i wywody niektórych myślicieli nigdyby nie zostały poznane, gdyby nie miłość i uwielbienie ich żon. Taką była żona Zimmermanna, którego wiekuistą melancholię starała się rozrywać, ona jedna rozumiała i umiała rozjaśniać jego myśli. Umierająca, już na łożu śmiertelném, rzekła jeszcze do niego te wzruszające wyrazy: „Mój biedny Zimmermannie, któż cię teraz rozumiéć będzie?”
Żona stawała się nieraz okiem, ręką, umysłem męża.
Powaga pod względem pszczół, przyrodnik genewski Huber, był niewidomym od siedemnastego roku życia, a przecież poczynił ważne odkrycia w téj gałęzi historyi naturalnéj, wymagającéj naściślejszych spostrzeżeń i bystrego oka. Czynił je przez oczy swéj żony, umysł zaś jego pracował nad podanym przez nią materyałem. Ona to zachęcała go do studyów, ażeby zmniejszyć mu ciężar kalectwa, o którém w końcu zapomniał zupełnie.
Franklin mówił zawsze, iż ten, co chce, żeby mu się dobrze działo, powinien słuchać żony. Tego samego zdania był bohater następującego opowiadania:
Duchowny, przejeżdżając przez wioskę Kettle w Fifeshire, proszony był o danie ślubu w zastępstwie miejscowego pastora, który z powodu jakiegoś wypadku nie mógł dopełnić ceremonii.
Gdy wymawiał słowa obrzędu i zwrócił się do narzeczonego, by powtarzał za nim przysięgę miłości i szacunku dla żony, tenże narzeczony podsunął wyraz „posłuszeństwo,” sądząc zapewne, że został przypadkowo pominięty, jakkolwiek należy on tylko to roty przysięgi niewieściéj. Pastor, zdziwiony, iż ktoś dobrowolnie z góry poddaje się jarzmu, nie zważał na to, ale narzeczony znów sprostował jego mniemane opuszczenie i szepnął: „I posłuszeństwo, panie; ślubuję miłość, wiarę i posłuszeństwo.” Biedak, zdawał się bardzo zafrasowany, iż jego napomknienia spełzły na niczém.
W parę lat później pastor znów przez tę wieś przejeżdżał, gdy ten sam człowiek spotkał go i zatrzymał, mówiąc: „Czy pamiętasz pan, gdyś nam ślub dawał, a ja chciałem zaprzysiądz posłuszeństwo żonie. Możesz się dziś przekonać, iż słuszność była po mojéj stronie. Chociażeś pan tego nie chciał, słuchałem żony; i, patrz pan, ja jeden mam tu tak ładny, wygodny i porządny dom.”
Nieraz — mówi Oliver Wendell Holmes w swoim „Profesorze przy śniadaniu,“ — kiedym pływał po morzu w czarnéj, wązkiéj kołysce, w której lubię się kolebać na łonie tej wielkiéj matki, widziałem wspaniały okręt, prowadzony przez niewidzialną linę, ciągniony setkami rąk silnych; żagle jego były zwieszone, komin pochylony, nie miał ani kół, ani steru, płynął przecież spokojnie, jakby o własnéj sile. Ale ja wiedziałem, że gdzieś przed olbrzymem, rysującym się tak wspaniale, był blizko mały, czynny parowiec, i gdyby popuścił go tylko, wielki okręt stałby się pastwą bałwanów, kołysał się tu i tam i wraz z odpływem morza poszedł nie wiedziéć gdzie, na zgubę.”
„I znałem także nie jeden wielki, wzniosły talent, dobrze uzbrojony, o szerokich żaglach, a jednak, gdyby nie silne, pracowite ręce i gorące serce dobréj żony, która kryła się w jego cieniu i wiernie trzymała w objęciach, by żadna burza rozdzielić ich nie mogła — talent ten uległby potędze okoliczności, puściłby się z biegiem fal i niktby o nim więcéj nie słyszał.”
Niektórzy autorzy przyznają bez wahania, ile winni swym żonom. Tomasz Hood miał takie zaufanie w rozumie swéj żony, że przed nią czytał, poprawiał i odczytywał wszystko, co napisał. Wiele artykułów pisała ona wprost pod jego dyktandem, a jéj wyborna pamięć służyła mu w cytatach i objaśnieniach. Antoni Trollope mówił, że tylko jedna żona czytała jego rękopisy, a było to z wielką dla nich korzyścią, bo poprawiała je nieraz.
Żony wielu autorów i dziennikarzy nietylko były dobremi kopistkami, ale i współpracowniczkami swych mężów. Niedawno Sala wypowiedział swój smutek z powodu utraty tak pomocnéj żony: „Teraz — pisał — jestem już tylko zrozpaczonym i bezsilnym starcem.” Alfons Daudet uczynił postanowienie zostania kawalerem, gdyż lękał się złém małżeństwem obniżyć swego talentu. Uwagi swoje w tym względzie wypowiedział wyraźnie w „Żonach artystów,” a szczególniej w noweli „Pani Heurtbise“ od któréj się cały zbiór zaczyna. Gdy poznał jednak pannę Julię Allard, osobę zakochaną w literaturze, obdarzoną wdzięcznym talentem i zmysłem krytycznym, trwoga ta się rozwiała. Skojarzyło się szczęśliwe małżeństwo, a praca wspólna stanowi miły rys biograficzny. „Odtąd — pisze brat Daudet’a — żona jest światłem jego ogniska, regulatorem pracy i dyskretną doradczynią natchnienia. Niéma jednéj karty w jego dziełach, któréjby nie przejrzała, nie dotknęła piórem, nie ożywiła, a mąż złożył świadectwo jéj poświęcenia i niezmordowanej pomocy, dedykując jéj „Naboba.” Ona przecież nie pozwoliła, by ta dedykacya wydrukowaną została.”
Zdarzyło się raz, iż zaszła pomiędzy małżonkami jakaś dramatyczna scena.
— Zdaje się — rzekł mąż, — że to rozdział, wypadły z jakiéj powieści!
— Albo raczéj — odparła żona — rozdział, który do niéj włożyć należy.
Najważniejsze przykłady składanéj autorskiéj pracy dali małżonkowie Hall oraz Wilhelm i Marya Howitt. Państwo Hall pracowali razem przez lat pięćdziesiąt sześć i napisali w ten sposób 340 tomow. Pani Howitt zaś, pomimo talentu, doskonale spełniała domowe obowiązki. „Moja żona — twierdził Howitt — jest najlepszą poetką i najlepszą gospodynią w Anglii.”
Żony podobne do pani Carlyle dopomagały pracy mężowskiéj, zajmując się domem; staranność ich nie dopuszczała niestrawności i gniewów, nadwerężających równowagę umysłu. Hawthorne przyznawał, iż żona, oraz miłe, spokojne życie domowe, jakie mu stworzyć umiała, były najważniejszemi czynnikami jego natchnienia.
Robert J. Burdett, dobrze znany dziennikarz, opisuje w następujący sposób podnietę i pomoc, jaką była dla niego chora, niedawno zmarła żona, a kończąc, dodaje te tkliwe wyrazy: „Co tylko poważnego i podnioślejszego jest we mnie, zawdzięczam najrozumniejszéj, najlepszéj i najwdzięczniejszéj krytyce i współpracownictwu kochającej żony.” O swoich utworach zaś mówi: „Gdy zdrowie opuściło panią Burdett, zacząłem coraz więcéj pracować w domu, aż usunąłem się zupełnie z pracy redakcyjnéj i pisałem tylko u siebie. Jéj mała, słodka Wysokość była wówczas zupełnie bezwładna, cierpiąc co chwila przeszywające bóle w zreumatyzmowanych stawach. Przecież w tych latach ciężkich cierpień więcéj niż kiedykolwiek ważném było jéj współpracownictwo w moich artykułach. Każdy rękopis był przez nią odczytany starannie, zanim do dziennika oddany został. Tu i owdzie dodała myśl jakąś, nasunęła zmianę słowa lub frazesu, a to tak łagodnie, iż ten niecierpliwiący się błękitny ołówek stawał się w jéj drżących rękach źródłem błogosławieństwa, nawet gdy podznaczał całe peryody lub wypieszczone paragrafy. Wiedziała doskonale, czego drukować nie należy. Błogosławionym jest autor, nad którego ramieniem pochyla się jako krytyk żona, stokroć więcéj dbała o sławę męża, niż o jego miłość własną.”
Doskonałe zjednoczenie się żony z mężem co do jego celów i zamiarów widzimy w kilku amerykańskich stadłach. Inżénier, prowadzący budowę wielkiego mostu, który łączy New-York z Brooklynem, wskutek choroby nie mógł już doglądać robót, gdy jeszcze było daleko do ukończenia dzieła. Wówczas żona jego, która dopomagała mu w wykonaniu planów i obrachowań, a zatém poznała wszystkie szczegóły budowy, zajęła jego miejsce i szczęśliwie doprowadziła do końca wspaniały most. Przy codzienném doglądaniu robót zdobyła sobie szacunek dostawców i pracowników swą znajomością rzeczy i zdolnością w prowadzeniu trudnego zadania.
Drugi podobny przykład dała nam pani Frank Leslie, jedyna dziś, jak sądzę, kobieta, stojąca na czele wielkiego wydawniczego przedsiębiorstwa, razem wydawczyni i kierowniczka. Mąż jéj umarł przed sześciu laty, zostawiając interesa w beznadziejném zawikłaniu. Ostatnie jego słowa do żony były: „Idź do mego biura, zasiądź i pracuj na mojém miejscu, dopóki długi moje nie będą zapłacone.” Pracowała dnie i noce, mieszkając na poddaszu, odmawiając sobie wszystkich przyjemności i wygód życia, dopóki nie postawiła interesu na tak pewnéj stopie, na jakiéj nigdy nie stał.
„Dopóki do tego nie doszłam — mówi pani Leslie, — żyłam pracowitém życiem mężczyzny, a nie miałam żadnéj męzkiéj przyjemności.” Dodać trzeba, iż ma to być jedna z najpiękniejszych i najbardziéj pociągających dziennikarek amerykańskich.
Carlyle nazywał żartobliwie swoją żonę złem konieczném, a wielu bardzo mężczyzn po krótkich latach pożycia ocenia tak dobrze pożyteczność swych żon, iż się bez nich obejść nie może. Praca domowa kobiety jest nieustanna: zadysponować obiad, dopilnować sprzątania pokoi, rozmówić się z dostawcami, przejrzéć rzeczy, oddawane lub odbierane z prania, uczyć dzieci, robić sprawunki, oddawać wizyty. Dla większéj części mężczyzn, którzy bardzo rzadko mają sposobność dysponować obiad, obowiązek ten zdaje się trudnym, o ileż więcéj musi się takim wydawać kobiecie, która zwykle dogląda każdego posiłku, a nawet waży mięso, zanim je ugotują. Słyszałem nieraz od znajomych mi pań, iż największą przyjemnością w życiu hotelowém lub w odwiedzinach u krewnych i przyjaciół jest niewiadomość, z czego obiad składać się będzie, kiedy się siada do stołu.
Kobieta może miéć wiele teoretycznéj wiedzy, ale pomimo to zawsze coś niespodzianego zdarzyć się może. Nieprzyjemności, spowodowane ułomnością ludzką, oraz działanie naturalnych czynników, doprowadzają niekiedy do rozpaczy gospodynię domu. Jeśli z jakiéjkolwiek przyczyny nie dospała w nocy, trudno jej wstać o zwykłéj godzinie i pracować dzień cały z energią, jak to się czyni, gdy fizyczny ustrój jest w zupełnej równowadze, a zatém może podołać swemu codziennemu zadaniu. Jednakże dobra gospodyni musi wstawać rano, bo lada przedłużenie spoczynku zakłóciłoby porządek dnia całego. Napróżno potém dopędzać straconą chwilę, godziny lecą bez względu na ludzkie pragnienia.
Powodem niezliczonych przykrości bywa także nieuczciwość lub nawet tylko niedbalstwo którego ze służby. Dobra gospodyni ciągle walczyć musi z zimnem, gorącem i innemi wpływami, które oddziaływają na warunki domowe.
Ojcu rodziny wydaje się rzeczą tak naturalną — jak to, że dzień nadchodzi po nocy, a noc po dniu, — iż posiłki podawane są o zwykłych godzinach i złożone z odpowiednich potraw, iż służący codzień spełniają swoje obowiązki, iż dzieci nie mącą mu spokoju, iż kominy są wycierane, zanim zbyteczna ilość sadzy stanie się niebezpieczną, i wogóle że cała domowa maszyna, dobrze nakręcona, działa, jak działać powinna. Ale niechby tylko nie miał zaradnéj żony, cóżby się stało?
Słyszymy ciągle aż do zbytku o bezrobociach i skargach ludzi pracujących. Jest przecież klasa robotnic, która nigdy nie urządza bezrobocia, a skarży się bardzo rzadko. Robotnice te wstają o piątéj rano, rzadko zaś przed dziesiątą lub jedenastą udają się na spoczynek. Pracują one przez cały dzień, a całą ich zapłatę stanowi pożywienie i odzienie. Znają one wiele gałęzi pracy, od rachunkowości do sztuki kucharskiéj. Znużone odpowiedzialnością, upadając pod ciężarem obowiązków, często obarczane wymówką, nieuznane, nie buntują się jednak nigdy. Nic nie mogą dla siebie uzyskać. Choroba nawet nie uwalnia ich od pracy. Niéma dla nich żadnéj zbyt ciężkiéj ofiary, a nieświadomość w jakiejkolwiek gałęzi nie znajduje uwzględnienia. Na cześć ich wytrwania nikt nie pisze poematów. Umierają wprzężone w jarzmo, a ubytek natychmiast zastąpiony bywa. Taki jest los żon, prowadzących gospodarstwo w domach pracujących mężów.