Żebrak murzyn/Przy świetle księżyca

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Żebrak murzyn
Podtytuł Powieść
Wydawca Ruben Rafałowicz
Data wyd. 1852
Druk Drukarnia Gazety Codziennej
Miejsce wyd. Warszawa, Wilno
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le mendiant noir
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PRZY ŚWIETLE KSIĘŻYCA.

Służący zaprowadził Ksawerego do pokoju, przeznaczonego mu przez Margrabinę. Samotność i opuszczenie jego, żadnego na nim nie uczyniły wrażenia. Położył się w łóżko upojony radością i usnął wśród lubych marzeń. Przez wieczór bowiem Margrabia okazywał mu wielką przychylność, a Helena w głębi serca czytać dozwoliła.
Około 1-szej po północy smaczno i mocno zasnął. Trzy razy lekko zasztukano do lufcika, co raz silniejsze były te uderzenia; nareszcie ręka w chustkę zawinięta wybiła szybę. Ksawery wówczas dopiero usłyszał, lecz sądząc, iż to było przewidzenie tylko, odwrócił się i powtórnie zasnął.
W tenczas ręka odsunęła roletę, otworzyła okno, i mężczyzna do pokoju wskoczył.
Burza przeszła, a księżyc uwolniony od chmur, świetnym i spokojnym blaskiem oświecał śpiącą twarz Ksawerego.
Gość nieproszony wszedł do pokoju i stanął przy łóżku młodzieńca. Przez chwilę wpatrywał się w niego, a potem złożywszy ręce modlić się zaczął, i pocałował w czoło młodzieńca. Kiedy powstał, księżyc blaskiem swoim oświecając, odkrył twarz hebanową żebraka.
W pierwszym momencie chciał przebudzić Ksawerego, lecz cofnął się i poszedł zamknąć okno, które zapuścił firankami, aby zupełna ciemność panowała. Poczem ukrył się poza łóżkiem Ksawerego.
Zaledwo pół godziny upłynęło, kiedy usłyszał w korytarzu głos dwóch osób, cicho rozmawiających i zwolna idących. W tejże prawie chwili, klucz w zamku się obrócił i drzwi powoli się otworzyły. Carral ukazał się na progu. Zdawał się być bezbronnym. Mulat zapewne przypuszczając, iż może Ksawerego przebudzonym zastać, wybrał się tak, aby w razie potrzeby mógł się wytłomaczyć nocną wizytą, do której ścisłe z Ksawerym związki niejakie nadawały mu prawo.
Ostrożność ta słuszną była: zabójstwa nikt nie przypuszcza, gdyby więc Ksawery się przebudził i zobaczył Carrala, nie byłby nawet pomyślał, iż zamordować go przychodzi. Ale tam był świadek, który wiedział o wszystkiem.
Mulat zbliżył się z uśmiechem, trzymając w ręku zapaloną świecę. Przekonawszy się, że Ksawery śpi, zmienił nagle wyraz twarzy. Brwi się zmarszczyły, lica zapadły, oczy ponurym ogniem zajaśniały; wsunął rękę pod surdut i wyjął puginał, potem postawił na stole świecę, zagasił ją, namyśliwszy się poprzednio, gdzie ma zadać raz śmiertelny.
Podniósł rękę, ale w tej chwili uczuł, jak ktoś jedną pięścią wytrącił mu puginał, a drugą gardło ścisnął. Wydał okrzyk okropny, ale jeden tylko. Potem wśród śmiertelnego jęku i chrapania padł bezwładny na ziemię. Murzyn pomścił się sposobem afrykańskim, udusił swego nieprzyjaciela.
Ksawery przerażony, obudził się i usiadł na łóżku. Głębokie milczenie nastąpiło po śmiertelnym jęku mulata.
Margrabina drżąca pozostała w korytarzu, pod wpływem najsroższych myśli. Słysząc ostatni jęk konającego, zachwiała się na nogach, i wysunąć się chciała drugą stroną galeryi, ale właśnie światło księżyca jakąś postać jej ukazało; przerażona zatem, wpadła do pokoju Ksawerego, i zamknęła drzwi za sobą.
— Czy już? zapytała głosem cichym.
Ksawery chciał odpowiedzieć, ale żebrak nakazał mu milczenie.
— Już po wszystkiem! odpowiedział.
— Czy umarł już? zapytała raz jeszcze Margrabina, przerażona tyle prawie ciemnością, ile zbrodnią.
— Umarł! odrzekł żebrak.
— To rzecz dziwna, Carralu, mówiła dalej pani Rumbrye, iż głosu twego nie poznaję.
Ksaweremu zdawało się ciągle, iż jest dziwnego snu igraszką.
— Gdzież jesteś? rzekła znowu Margrabina.
I potknęła się o ciało Carrala.
— Trup! zawołała przerażona.
Żebrak zsunął firanki i światło księżyca nagle pokój oświeciło.
— Pani Rumbrye! rzekł osłupiały Ksawery.
Margrabina zwróciła na Ksawerego swoje dzikie oko, a potem schyliła się ku Carralowi. Gdy się podnosiła, wejrzenie jej padło na żebraka murzyna, który stał przed nią z założonemi na krzyż rękoma.
Chciała uciekać.
— Pozostań, powiedział, wdowo po Kapitanie Lefebvrze, mamy z sobą załatwić długi porachunek.
— Wdowa po ojcu moim! zawołał Ksawery; moja matka!..
I przecierał sobie oczy, jak gdyby chciał przytomność odzyskać. Obecność żebraka, ciało człowieka na ziemi leżącego, i kobieta, którą zwano jego matką, wszystko to zmysłów go pozbawiło.
— W imię Boga! mówił dalej, cóż się to stało?
Margrabina z największem usiłowaniem, z zimną krwią powtórzyła:
— Cóż się to stało? Przychodzę krzykiem przebudzona, i zastaję trupa u jednego z gości moich?
— Ciało człowieka, któregom ja zabił pani, przerwał Neptun, a to dla tego, iż wypełniając rozkazy twoje, chciał zabić twego syna.
— Czy być może!... poszepnął Ksawery.
— Mego syna! powtórzyła Margrabina. Nie mam innego prócz Alfreda Lefebvre des Vailées.
— Miałaś go już za straconego, nie prawdaż? mówił dalej murzyn. Te czasy są tak odległe, tak w niepamięć puszczone, iż sądzisz, że wypierając się, ocalić się zdołasz! Mylisz się wszakże, pani; mam tu (i uderzył się w pierś) przekonywające dowody. Masz dwóch synów, ten tu jest prawy! a drugi bękart!
— Murzynie! rzekła Margrabina, jak gdyby w swoim kreolskim alfabecie nie mogła znaleźć więcej hańbiącego wyrazu; drogo za śmiałość twoją mi zapłacisz!.. Jesteś u mnie.... Jestem tu panią... Wszystko co mówisz, jest kłamstwem i bezczelną potwarzą!...
Trup mulata zdawał się galwanizować, i lekko się poruszył.
— Powstań na moją obronę, Carralu!... zawołała Margrabina, której rysy gniewem miotane, wyraz straszliwy przybrały. Mów... mów więc!....
Carral podniósł się zwolna z wielką trudnością, i nienawistnem umierającem już okiem spoglądając na swoją dawną panią, wyrzekł te słowa:
— Ten człowiek powiedział prawdę.... Życie twoje było długiem kłamstwem... Oby cię, pani, Bóg srogo ukarał!...
Padł, i ciało jego śmiertelne konwulsye rzucać zaczęły.
Margrabina w wściekłość wpadając, popchnęła go nogą i rzekła:
— Umieraj więc niewolniku!
Potem zwracając się ku Ksaweremu, dodała:
— I ty, panie, drżyj wraz z twoim wspólnikiem!... w domu moim zabójstwo popełnionem zostało. Morderstwo to bezkarnie nie ujdzie... Oh! nie wiem dobrze, na czem się opiera wasze zbrodnicze działanie, ale cel jego odgaduję!.. Wiem, iż ty, dziecię bez ojca, który żyjesz z tajemniczej jałmużny, poważasz się myślić o pannie Rumbrye... Potrzebując matki, nazwiska!... mnie sobie wybrałeś... Chciałeś przywłaszczyć sobie nazwisko mego syna!... Jesteś nikczemnym potwarcą i kłamcą!
Ksawery napadnięty tak niespodziewanie, i nie znając dobrze własnej sprawy, nie mógł i nie umiał się bronić.
— Pani!... wyjąkał zaledwo.
— Zamilcz!... rzekł tonem rozkazującym żebrak; ja sam mówić powinienem To dziecię za matkę uznać cię nie chciało, bo twoje dawne postępowanie przejmowało go zgrozą... lecz ja, wiernie wypełniając wolę twego zmarłego męża, pragnąłem wykryć cię koniecznie. Napróżno się wypierasz, mam dowody. Co się zaś tyczy zabójstwa, nie nas ono zatrważać powinno!...
Wyjął z zanadrza papiery Kapitana Lefebvre i świecę zapalił.
— Czytaj! mówił dalej, oddając jej takowe.
Margrabina szybko wzrokiem przebiegła akt urodzenia.
— Jednej tylko brakuje rzeczy, odrzekła śmiało, to jest mojego nazwiska.
Carral raz jeszcze się podniósł i na papier spojrzał.
— Ale jest na nim moje, powiedział gasnącym głosem Jonuille.... To dziecię jest twojem... nikczemna zabójczymi...
— Ten człowiek ma malignę, odrzekła pani Rumbrye, walcząc odważnie przeciw rzeczywistości. Zresztą na cóż przydać się może jego świadectwo?... Już kona!..
Carral raz jeszcze na łożu się uniósł:
— Użycz mi kilku jeszcze godzin, wielki Boże! poszepnął, abym ją mógł potępić i pomścić się!...
I zamknął oczy.
— Umarł! zawołała Margrabina, chcąc rozedrzeć akt urodzenia. Któż ci teraz uwierzy, żebraku?
Neptun i Ksawery jednocześnie przypadli wydrzeć papier z rąk pani Rumbrye, lecz lekka jak ptaszek, wymknąć się zdołała, i otwierając drzwi, z tryumfem rzekła:
— Któż ci teraz uwierzy?
— Ja, pani, odpowiedział głos poważny i surowy.
Margrabina, jakby piorunem rażona, usunęła się aż na środek pokoju. Pan Rumbrye stał na progu, potem zbliżywszy się do żony, wziął z rąk jej papier, i oddał go żebrakowi, mówiąc:
— Słyszałem wszystko; nie masz ani słowa na twoją obronę, pani! Przyszedłem na odgłos rozpaczy tego człowieka.... i widziałem na własne oczy hańbę mego domu... Odejdź, jutro ci wolę moją oznajmię.
Margrabina w milczeniu się oddaliła.
Uśmiech zadowolenia ożywił usta konającego Carrala. Umarł pomszczony.
Żaden z gości nie został uwiadomiony o tym nadzwyczajnym i ponurym dramacie. Nazajutrz pani Rumbrye, jak zwykle, robiła honory świetnego śniadania. Wszyscy się na nim znajdowali prócz mulata, o którego nikt nie pytał, bo tacy ludzie żyją i umierają bez zwrócenia uwagi.
Po śniadaniu pan Rumbrye oznajmił, iż niespodziewany i nader ważny interes, zmusza go do Paryża powrócić.
Tłum, jak przybył tak się oddalił, ale tą rażą żaden fiakr pocztowego powozu wyprzedzić nie usiłował.
Pan Rumbrye wyjechał ostatni z córką, Ksawerym i czarnym żebrakiem.
Pan Alfred nie mógł wyjść z podziwiania, przysięgając na honor, iż nic podobnego jeszcze nie widział.
Nie tu wszakże był koniec jego zadziwienia. Bo kiedy powóz Margrabiego ku Paryżowi się toczył, ekwipaż kredki w przeciwną ją stronę do Bretanii unosił.
— Niech mnie diabli porwą, zawołał Alfred, jeżeli ten pocztylion nie jest pijany.
Margrabina nakazała mu milczenie i twarz śmiertelnej bladości rękoma okryła.
— Odtąd mieszkać będziemy w Bretanii, w mieście de.... rzekła głosem ponurym i cichym.
— Słowo honoru, pani, odpowiedział wysmukły młodzieniec, ja tego pojąć nie mogę.
Przez długi czas dowiadywano się w hotelu Rumbrye o panią Margrabinę. Mąż jej mówił wszystkim, iż dla zdrowia mieszka na wsi. Nie wiemy, czy nieobecność młodego Alfreda wielki w towarzystwie żal sprawiła, ale zapewnić możemy, że ten piękny i miły kawaler, pilnie pracując nad sobą, wyuczył się tak doskonale grać w bilard, iż stał się najpierwszym graczem w całej Bretanii.
W miesiąc po wypadkach wyżej wspomnionych, pan Rumbrye przywołał Ksawerego do swego gabinetu. Stary szlachcic był smutny, jego prawa i wspaniała dusza cierpiała skrycie nad mikczemnem postępowaniem kobiety, której nadał nazwisko przodków swoich. Przywiązanie do córki zwiększyła jeszcze pogarda, jaką przejęty był dla żony.
— Mój przyjacielu, rzekł do Ksawerego, mam intraty 500,000, które do córki mojej należą. Wiem o tem, iż ty ją a ona ciebie kocha. Co do mnie, jestem z szacunkiem i przyjaźnią dla ciebie. Za szczęśliwego bym się uważał, gdybyś zięciem moim został.
Tu Margrabia się zatrzymał. Ksawery z radości od zmysłów prawie odchodził.
— Ale, mówił dalej pan Rumbrye, jestem ostatnim potomkiem znakomitej rodziny. Nazwisko Rumbrye nie może więc ze mną wygasnąć. Zięć mój przechować i uwiecznić je powinien. Wielu przyjmuje ten warunek i dobija się o rękę córki mojej, lecz dla niej i dla siebie, tobie pierwszeństwo oddaję.... Czy chcesz być Margrabią de Rumbrye?
Ksawery spuścił głowę.
— Przedsięwziąłem już stosowne środki w tym przedmiocie, rzekł stary szlachcic, obawie przypisując wahanie się młodzieńca. Jego Król. Mość łaskawie przyjąć raczył prośbę. Ktokolwiek więc zięciem moim zostanie, będzie miał prawo nosić mój tytuł i moje nazwisko.
— Miesiąc temu, odrzekł spokojnie Ksawery, dowiedziałem się o nazwisku ojca mego.... Zdobiło ono walecznego żołnierza, i nie rozstanę się z niem aż w grobie.
Margrabia nie mógł ukryć podziwienia swego. Powstał i z niecierpliwością kilka razy przez pokój przeszedł. Po tem jednak zbliżywszy się ku Ksaweremu, podał mu rękę.
— Byłbym tak samo postąpił, rzekł. Pochwalam twój czyn.... Ale nazwisko Rumbrye musi mnie przeżyć! Na tem się rozstali; wszystko na zawsze zerwanem się zdawało. Lecz piękna Helena zdołała obie pogodzić strony. I w kilka dni potem, w kościele Saint Germain des Près, odbył się ślub, którego świadkami byli: z jedne] strony pan Rumbrye, z drugiej szlachetny Neptun. Ten ostatni zastępował panu młodemu miejsce ojca.
Kiedy przechodził próg kościoła, spojrzał na ganek poblizkiego hotelu. Narzeczony toż samo uczynił i ścisnął serdecznie rękę murzyna. W akcie małżeństwa zapisano. Ksawery Letebvre Margrabia de Rumbrye.
Znajdą się może surowi sędziowie, którzy za złe wezmą, iż Ksawery przystał na ten układ, lecz gdyby byli w roku 1816 znali Helenę, nie byliby tak nieubłaganemu .
Nazajutrz po ślubie, Neptun przyszedł do Ksawerego, miał mantelzak na plecach, a długi swój kij w ręku.
— Paniczu, rzekł, przychodzę pożegnać się z tobą.
Pożegnać się ze mną! powtórzył zdziwiony Ksawery. Czyś zmysły postradał mój zacny przyjacielu! Odtąd już nigdy się nie rozłączym.
Murzyn smutnie się uśmiechnął.
— Pragnąłbym tego, paniczu, odrzekł, ale cóż kiedy odjechać muszę.... Zlecenie moje spełnionem zostało. Uczyniłem wszystko co mi rozkazał... Teraz muszę powrócić do moich braci.... Udaję się do San-Domingo.
Ksawery użył wszelkich środków, aby go odwrócić od spełnienia tego zamiaru. Murzyn był niewzruszonym.
— Czy mniej mnie kochasz, jak braci twoich? zapytał Ksawery.
Neptun pochwycił rękę młodzieńca, i serdecznie ją ucałował.
— Nie, nie! odrzekł, nie czynię tego dla braci moich! Oni już dawno o mnie zapomnieli.... ale dla niego! Pójdę oznajmić spoczywającemu w grobie, iż dopełniłem ostatniej jego woli. Uklęknę na miejscu, na którem skonał.... a jak nadejdzie godzina, spocznę na wieki przy jego mogile.
Głos żebraka drżał, oczy w niebo się wzniosły, przykląkł i rękę na sercu położył.
— Dobry panie, poszepnął z egzaltowanem przywiązaniem; gdybym tu umarł, dusza moja za daleko byłaby od twojej... Tam, usłyszysz ostatnie moje tchnienie, i przywołasz sługę twego.
Raz jeszcze ucałował rękę Ksawerego, otarł łzę nieznacznie i odszedł aby więcej nie wrócić.




KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.