Życie Buddy/Część pierwsza/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie Buddy |
Podtytuł | według starych źródeł hinduskich |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia Sp. akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Odzież bohatera zniszczyła się po sześeioletniem używaniu, więc pomyślał:
— Dobrzeby było dostać skądś nową odzież.
Niedługo będę goły i uchybię przyzwoitości.
Pewnego dnia przechodził koło cmentarza. Najnabożniejsza z pośród dziesięciu dziewcząt, które go żywiły tak długo, Sujeta, miała niewolnika który zmarł właśnie. Owinęła zwłoki w całun z rudawego płótna i kazała złożyć na cmentarzu. Bohater spostrzegł to i, pochyliwszy się, zabrał płótno.
Było jednak brudne i utarzane w pyle a Sidharta nie miał wody, by je wyprać. Sakra widział z nieba jego zakłopotanie, zstąpił tedy, uderzył w ziemię i oczom świętego ukazał się staw.
— Mam tedy wodę, — powiedział — potrzeba
mi jeszcze kamienia, do prania.
Sakra stworzył kamień i położył go na brzegu stawu.
— Człowieku czysty! — rzekł mu. — Daj mi to płótno, a wypiorę ci je.
— O nie! — odparł święty. — Znam obowiązki zakonne. Ja sam wypiorę płótno.
Po skończeniu prania wykąpał się. Ale szatan Mara, który go ścigał od kilku już dni, podniósł brzegi stawu, uczynił je spadzistemi, tak że święty nie mógł wyjść z wody. Na szczęście, rosło nad stawem wielkie drzewo, tedy święty jął prosić bogini, mieszkającej w jego koronie:
— Spraw, o bogini, by gałąź drzewa przygięła się ku mnie!
Gałąź nachyliła się zaraz, święty uchwycił ją,, wyszedł na brzeg i jął szyć z płótna ubranie.
Nastała noc, a gdy zasnął, miał pięć snów.
Naprzód zauważył, że spoczywa w wielkiem łożu, którem jest ziemia. Miał pod głową poduszkę, którą był Himavat, jedną rękę położył na morzu zachodniem, drugą na wschodniem, a stopami sięgał morza południowego.
Potem zobaczył krzak, wyrastający z jego pępka, który rozwijał się szybko, aż sięgnął sklepienia niebiosów.
Następnie robaki zaczęły pełzać po nim, zaczynając od nóg, i pokryły całe jego ciało.
Dalej spostrzegł, że z wszystkich stron nadlatują ptaki, gdy zaś uniosły się nad jego głową były jakby złote.
W piątym śnie ujrzał wreszcie ogromną górę śmiecia i odchodów, wszedł na nią i zszedł zpowrotem, nie zawalawszy się wcale.
Po obudzeniu, zrozumiał na podstawie tych snów, że osiągnął wiedzę najwyższą i niebawem zostanie Buddą,
Wstał i ruszył ku wiosce Uruvilva żebrać jedzenia.
Właśnie wydoiła Sujata ośm przepysznych krów, jakie posiadała, a mleko ich było tłuste, gęste i wonne. Zmieszała je z miodem i mąką ryżową, potem zaś zaczęła gotować w nowym piecu. Utworzyła się masa zawiesista, ale nie wypływała poza brzegi garnka, ani też z pieca nie uchodził dym. Zdziwiona wielce Sujata powiedziała do służebnej Purny:
— Purno! Sprzyjają nam dzisiaj, widocznie,
bogowie. Wyjrzyj, czy nie zbliża się do domu
święty mąż.
Z progu dostrzegła Purna Sidhartę, zmierzającego wprost ku zagrodzie Sujaty. Wielką światłością promieniało ciało jego, tak że olśniło ono służebne. Wróciła co prędzej do pani swojej, wołając:
— Idzie, o pani! Idzie mąż święty. Ale oczy twe nie zniosą blasku, jaki go otacza!
— Niech tylko przyjdzie! — odparła żywo Sujata. — Dla niego to właśnie przysposobiłam polewkę z mleka krów moich.
Wylała polewkę do złotej misy, czekając na świętego męża.
Wszedł, a cały dom napełnił blask wielki. Sujata oddała mu siedm pokłonów czci, on zaś usiadł. Sujata przyklękła, umyła mu wonną wodą stopy, potem zaś podała złotą misę z polewką. Pomyślał:
— Każdy Budda czasów dawnych spożywał ze złotej misy jedzenie ostatnie, nim został Buddą. Dar Sujaty jest mi przeto znakiem, że osiągnę to dostojeństwo.
Potem zapytał:
— Siostro moja, co mam uczynić z tą misą?
— Jest ona twoją własnością! — odrzekła.
— Nie potrzebuję takiej misy! — zauważył.
— Uczyń z nią więc co chcesz, — powiedziała. — Byłoby to bardzo niewłaściwe dawać ci pożywienie, nie dając zarazem misy.
Wyszedł ze złotą wazą w ręku, a znalazłszy się nad rzeką, wziął kąpiel i nasycił głód. Opróżniwszy misę, rzucił ją w wodę, mówiąc:
— Jeśli mam dziś jeszcze zostać Buddą, niech
ta misa płynie pod prąd, nie zaś z wodą.
Misa padła na sam środek rzeki, potem zaś jęła płynąć pod prąd, bardzo szybko. Znikła wkońcu w wirze, wydając dźwięk harmonijny, gdyż uderzyła w świecie podziemnym o inne czary złote, z których jadali Buddowie czasów minionych.
Bohater przechadzał się nad rzeką, aż do wieczora, kiedy kwiaty zwijały kielichy, wonie płynęły z ogrodów i łąk, a ptaki śpiewały spokojnie.
Wówczas udał się bohater pod drzewo wiedzy.
Drogę zaścielał pył złoty, a po obu stronach stały palmy, okryte klejnotami. Szedł wzdłuż stawu, którego wody słały rzeźwy oddech, wielobarwne lotosy nęciły oczy, a łabędzie, pływając po zwierciadlanej powierzchni śpiewały przecudnie. Opodal stawu, tańczyły pod palmami apsary, a bogowie, patrzący z nieba, podziwiali bohatera.
Zbliżywszy się do drzewa, spostrzegł tuż przy drodze żniwiarza Svastikę i rzekł mu:
— Soczyste są, o Svastiko, zioła, które kosisz. Daj mi trochę, bym je rozpostarł, siadając tam, gdzie uzyszczę mądrość najwyższą. Zioła, które kosisz, Svastiko, są zielone, daj mi trochę, a poznasz prawo, gdyż nauczę cię go, byś mógł innych uczyć.
Żniwiarz dał świętemu ośm garści ziół.
Drzewo wiedzy stało opodal. Bohater skłonił mu się siedm razy i, zwrócony ku wschodowi, rzucił na ziemię zioła i zaraz stanął pod drzewem tron rozłożysty, którego siedzenie nakryły owe zioła, niby dywanem.
Bohater usiadł, wyprostowany, i rzekł, zwracając twarz ku wschodowi, głosem uroczystym:
— Choćby zeschła skóra moja, choćby opadła bezwładnie ręka moja, choćby się w proch rozsypały kości moje, nie wstanę z tego tronu, dopóki nie przeniknę najwyższej mądrości.
To rzekłszy, skrzyżował nogi.