Życie Buddy/Część trzecia/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor André-Ferdinand Hérold
Tytuł Życie Buddy
Podtytuł według starych źródeł hinduskich
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



*   X.   *

Devadatta był pyszałkiem, gniotło go jarzmo i pragnął zająć miejsce Buddy, Wiedział jednak, że liczyć nie może na pomoc mnichów w otwartym buncie i musi mieć za sobą króla, lub księcia.
— Król Vimbasara jest stary, — pomyślał pewnego dnia — a dzielny książę Adżatasatru pała żądzą objęcia co prędzej tronu. Muszę udzielić księciu kilku zbawiennych rad, a on dopomoże mi wzamian do zawładnięcia gminą wiernych.
Udał się do księcia i jął mu schlebiać, sławiąc siłę, męstwo i piękność jego.
— Ach, gdybyś ty panował, książę, — mawiał mu — jakąż chwałą okryłaby się Radżagriha! Podbiłbyś królestwa sąsiednie, wszyscy władcy świata przybywaliby do ciebie z hołdami, stałbyś się potężnym i czczonoby cię jak boga.
Takiemi słowy pozyskał Devadatta zaufanie Adżatasatru, dostawał odeń cenne podarki, a pycha jego wzrastała z dniem każdym.
Madyalyayana spostrzegł te częste wizyty Devadatty u księcia i zawiadomił Mistrza.
— O panie! — rzekł. — Devadatta przebywa ciągle u księcia Adżatasatru.
— Niech robi, co chce! —przerwał mu Błogosławiony. — Dowiemy się niedługo, jakim jest naprawdę. Te wizyty u księcia nie posuwają go, zaprawdę, na drodze cnoty. Pycha Devadatty wiedzie go do zguby. Banan i bambus owocuje przed obumarciem, zaszczyty przyspieszą mu jeno zatratę.
Tymczasem pycha Devadatty dosięgła szczytu. Pewnego dnia rzekł do Buddy, którego przewagi znieść nie mógł:
— Mistrzu! Osiągnąłeś wiek zgrzybiały, rządzenie mnichami sprawiać ci musi straszny trud, przeto porzuć tę władzę, medytuj w spokoju nad przedziwnem prawem, które odnalazłeś, a oddaj w me ręce całą gminę wiernych. Mistrz uśmiechnął się drwiąco:
— Jesteś niezmiernie dobry, Devadatto, skoro troszczysz się tak dalece o mój spokój. Ale sam poznam godzinę, w której mam porzucić dzieło moje. Narazie zachowani jeszcze rządy. Nie oddałbym ich zresztą nawet w ręce Sariputry, ani Madyalyayany, tych ludzi wybitnych, podobnych jasnym pochodniom, ty zaś jąć się chcesz tego, Devadatto, człowieku o umyśle przeciętnym, który podobny jest zaledwo do mizernej lampki nocnej?
Devadatta skłonił się Mistrzowi z szacunkiem, nie mogąc atoli zagasić wściekłego błysku oczu swoich.
Mistrz wezwał Sariputrę i rzekł mu:
— Idź, Sariputro, do miasta i tam, chodząc po ulicach, głoś, by się strzeżono Devadatty, bowiem opuścił drogę zbawienia, a Budda nie bierze już odpowiedzialności za jego słowa i czyny. Devadatta nie jest już powolny prawu i zerwał związek z gminą wiernych, tak że występuje własnem jeno imieniem.
Zasmuciło Sariputrę to zlecenie, zrozumiał jednakże Mistrza i ogłosił w mieście hańbę Devadatty. Mieszkańcy słuchali jego słów, myśląc: — Mnisi zazdroszczą pewnie Devadacie przyjaźni księcia Adżatasatru! — Inni jednak mówili sobie: — Ciężko, zaprawdę, zgrzeszyć musiał Devadatta, skoro Mistrz pohańbił go tak w obliczu całego miasta.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: André-Ferdinand Hérold i tłumacza: Franciszek Mirandola.