Życie Buddy/Część trzecia/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie Buddy |
Podtytuł | według starych źródeł hinduskich |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia Sp. akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Devadatta jął dumać:
— Sidharta upokorzyć mnie zamierzył. Po każę mu, że nie jestem człowiekiem przeciętnym i sprawię, że sława jego zblednie przy mojej sławie. Lampka nocna rozbłyśnie, jak słońce. Ale posiada on opiekę i przyjaźń starego króla Vimbasary, tak, że póki on żyje, jestem bezsilny zupełnie. Przeciwnie, książę Adżatasatru ceni mnie i obsypuje zaszczytami. Niechże wstąpi jeno na tron, a uzyskam wszystko, czego pragnę.
Ruszył prosto do pałacu księcia i rzekł mu: — O panie, w jakże smutnych czasach żyjemy. Najgodniejsi rządów czekają niemal do śmierci na tron, ze szkodą ludu. Życie pokolenia naszego jest tak krótkie, że długowieczność ojca twego niepokoi mnie.
Mówił długo jeszcze, udzielając Adżatasatru najzgubniejszych rad. Książę słuchał i umyślił zabić ojca.
Dniami i nocami snuł się teraz po pałacu, czyhając na sposobność zadania śmiertelnego ciosu. Nie uszło to baczności straży. Zdziwieni ciągiem wałęsaniem się księcia pod komnatą Vimbasary powiedzieli królowi:
— Panie! Od niejakiego czasu syn twój, Adżatasatru zachowuje się dziwnie, jakby miał złe zamiary.
— Milczcie! — rozkazał król. — Syn mój jest zbyt szlachetny, by miał snuć nikczemne myśli.
— Powinieneś, panie, strzec się i pomówić szczerze z synem.
— Milczcie! — powtórzył. — Nie obwiniajcie lekkomyślnie księcia!
Strażnicy pilnowali dalej bacznie, gdy zaś po dniach kilku znowu ostrzegli króla, wezwał tenże syna, by ich przekonać dowodnie o pomyłce.
Adżatasatru stanął przed ojcem, drżąc ze strachu.
— Czegóż chcesz ode mnie, panie? — spytał.
— Synu mój! — powiedział Vimhasara. — Strażnicy moi twierdzą, że od czasu pewnego snujesz się po pałacu tajemniczo, jakby w złym zamiarze. Mów, czy kłamią oni?
— Nie kłamią! — zawołał książę, tknięty wyrzutami sumienia, pełen wstydu padł królowi do stóp i wyznał:
— Chciałem cię zabić, ojcze! Zadrżał Vimbasara i spytał boleśnie:
— Dlaczegóż to chciałeś mnie zabić?
— Aby panować!
— Panuj tedy! — krzyknął król. — Tron nie wart tyle, by przezeń mieć wroga we własnym synu.
Nazajutrz obwołano Adżatasatru królem.
Rozkazał on przedewszystkiem, by oddawano najwyższe honory ojcu, ale Devadatta bał się wpływu starego króla i umyślił go sprzątnąć.
— Jak długo wolnym będzie ojciec twój, o panie, — mówił do Adżatasatru — władza twa nigdy nie będzie pewną. Ma on licznych zwolenników, musisz go tedy obezwładnić w sposób właściwy.
Devadatta uzyskał wpływ przemożny nad Adżatasatru, to też biednego króla wtrącono do więzienia, a niebawem postanowił go syn uśmiercić i rozkazał, by mu nie dawano jeść.
Królowę Vaidaki wpuszczano jednak czasem do męża i przynosiła ona potajemnie ryż zgłodniałemu. Adżatasatru dowiedział się o tem i rozkazał rewidować ją przed wpuszczeniem. Królowa chowała tedy jedzenie we włosy. Wykryto i to, a biedna królowa musiała się jąć mnóstwa wybiegów, by nie dopuścić do zagłodzenia Vimbasary. Daremne były atoli wysiłki, zostały niebawem uniemożliwione, a królowej zabroniono wstępu do więzienia.
Adżatasatru prześladował wiernych Buddy, zakazał utrzymywania w porządku świątyni, w której złożył ongiś Vimbasara włosy i paznokcie Mistrza, nie palono tam już kadzidła i nie zamiatano nawet posadzki.
Żyła w pałacu Adżatasatru kobieta wielce pobożna, imieniem Srimati. Smuciło ją, że nie może pełnić świętych uczynków i zachodziła w głowę, jakby w tych czasach ciężkich dowieść Mistrzowi, iż dochowała mu wiary. Przechodząc mimo świątyni, widziała, jak jest opuszczona i cuchnąca, rzekła sobie tedy:
— Dowie się Mistrz, że w murach tych żyje jeszcze ktoś, kto go czci! — potem narażając życie, oczyściła świątynię i przystroiła ją w wieńce.
Adżatasatru spostrzegł je, wpadł w gniew na to nieposłuszeństwo i jął szukać winowajcy. Nie kryjąc się wcale, stanęła Srimati dobrowolnie przed królem.
— Dlaczegóż to sprzeciwiłaś się moim rozkazom? — spytał.
— Sprzeciwiłam się twoim rozkazom, by spełnić rozkazy ojca twego! — odparła.
Blady z wściekłości rzucił się Adźatasatru na Srimati i przebił ją sztyletem. Padła na ziemię konając, ale oczy jej błyszczały i jęła śpiewać radośnie :
— Widziałam tego, który ma w opiece świat, który go oświeca i dla niego to zapalałam nocą lampy. Dla tego, który rozprasza ciemności, rozpraszałam je. Światłością swoją prześciga on słońce, promienie jego są czystsze od słonecznych, a ja poiłam niemi oczy moje. Zaprawdę, dla tego,
który rozprasza ciemności, rozpraszałam je.
Skonała, ale po śmierci nawet zwłoki jej pałały światłością.