Życie pasterskie w Tatrach
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Życie pasterskie w Tatrach | |
Podtytuł | Szkic etnograficzny | |
Pochodzenie | Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego, Tom I, 1876 | |
Wydawca | Towarzystwo Tatrzańskie | |
Data wyd. | 1876 | |
Druk | Drukarnia Władysława L. Anczyca i Spółki | |
Miejsce wyd. | Kraków | |
Ilustrator | Walery Eljasz-Radzikowski | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Od kilku lat dopiero Tatry nabrały u nas szerszego rozgłosu i coraz większe zamiłowanie zwiedzania okolic górskich ziemi ojczystéj rozbudzać się poczęło. Corocznie liczba zwiedzających je znacznie się powiększa. Coraz téż częściéj pojawiają się w czasopismach i osobnych broszurach to opisy naukowe okolic górskich, to wspomnienia przyjemnych wrażeń z nich wyniesionych. Publikacye podobne obok korzyści naukowéj najlepszą są zachęta do zamiłowania i zwiedzania najpiękniejszych okolic ziemi naszéj, którym niezaprzeczenie królują Tatry.
Obok majestatycznéj piękności nagich granitowych szczytów, zuchwale strzelających w obłoki, i romantyczności u ich stóp rozrzuconych uroczych dolin, niemniéj zajmującém będzie poznanie sposobu życia pasterzy koczujących latem w tych rozkosznych dolinach i halach tatrzańskich. Przybywającego w okolice podtatrzańskie gościa wszystko uderza nowością. Nietylko majestatyczny widok olbrzymiego muru, najeżonego wyniosłemi basztami niebotycznych szczytów, zachwyca podróżnika, lecz także chaty, postawa, strój i obejście się mieszkańców tamtejszych miłe a całkiem nowe robią na nim wrażenie. Na pierwszy rzut oka uderza go wybitna cecha, różniąca Podhalanina od mieszkańca nizin nadwiślańskich.
Nieurodzajność okolic Podhala, długa tam zima, częste słoty i śniegi nawet wśród lata, brak przemysłu, zarobku, zdawałyby się niesprzyjać licznemu zaludnieniu okolic podtatrzańskich — a jednak gęste wsie, podsuwające się prawie pod same najwyższe szczyty, w stosunku do wsi na równinach przepełnione są ludnością. Pomimo nędznego wyżywienia i niedostatku, góral każdy przywiązuje się do rodzinnego zakątka i nie zamieniłby nigdy swéj kamienistéj i owsianéj polany na urodzajną, pszeniczną zagrodę najżyzniejszych innych okolic kraju. Przywiązanie to, pomimo różnicy w obyczajach, stroju i mowie, jest właściwém wszystkim mieszkańcom gór i pochodzi może ztąd, że wzrastając pomiędzy wysokimi szczytami gór, oddzieleni od reszty świata czują się swobodniejszémi i stanowią, możnaby powiedzieć, jednę rodzinę. Ciągłe stykanie się z malowniczą i piękną przyrodą, lekkie i czyste powietrze, czysta i zdrowa woda, lżejsza praca, młodość spędzona na pasterstwie, swoboda i wiele innych powodów przyczyniają się wiele do pokochania górskiego zakątka, a przedewszystkiém wpływają korzystnie na zdrowie i swobodne, wesołe usposobienie górali.
Lud górski, mianowicie téż w Tatrach, jest wzrostu średniego, kształtny i wysmukły, zgrabny; cerę ma czerstwą, wejrzenie przyjemne, wzrok śmiały, bystry. W ruchach lekki i zwinny, w towarzystwie ochoczy, otwarty i szczery. Władze umysłowe nierównie bardziéj rozwinięte jak u ludu z nizin: bystry, pojętny i ciekawy, ale przytém do ciężkiéj i wytrwałéj pracy niechętny, w dotrzymaniu postanowienia chwiejny, niestały. Niechęć do ciężkiéj pracy zdaje się ztąd pochodzić, że około roli góral nie wiele i nie długo pracuje z przyczyny późnéj wiosny, wczesnéj zimy i uprawy ziemiopłodów mniejszego zachodu wymagających; że gospodarstwo jest przeważnie pasterskie, a przemysł i rękodzielnictwo nierozwinięte. Tradycya o mniemaném bohaterstwie dawnych rozbójników w Tatrach, o zuchwałych a szczęśliwych niegdyś wyprawach, a przedewszystkiém nędzne wyżywienie, brak regularnego zarobku i częsty niedostatek usposabia ich do chciwości pieniędzy. Przemysłu, któryby mógł Podhalanom przynieść jakiekolwiek korzyści, nie ma tu prawie. Oprócz uprawy roli i chowu bydła i owiec, nie trudnią się górale Tatrzańscy żadném specyalném rzemiosłem. Kopalnie rudy, żelezistéj w Tatrach, kuźnice w Zakopanem dają niektórym zatrudnienie i mierny zarobek, jakoto: za zwóz rudy, węgla do kuźnic i rozwożenie żelaza do Krakowa. Najwięcéj jeszcze zarobić mogą, lecz tylko Zakopianie, od przybywających do nich w lecie gości, a to: z mieszkań, za wożenie ich, obsługę, przewodnictwo, oraz za nabiał, drób i jaja, które zimową porą także do Krakowa wywożą. Skromne zbiory rolne nie są w stanie przez cały rok dostatecznie ich wyżywić; dlatego ubożsi idą najczęściéj gromadnie w lecie do Królestwa Polskiego, Galicyi lub do Węgier na zarobek, wracając do domu na swoje żniwa. Majętniejsi zaś kupują zboże (siacie) na przednowku w Nowymtargu, Kezmarku lub na Orawie. Ziemi urodzajnéj, jeżeli ją tak nazwać można, we wsiach podhalańskich w stosunku do ludności, jest mało, na któréj udaje się tylko cieńki owies (połownik), gdzieniegdzie jęczmień (jarzec) i len; z ogrodowin zaś kapusta, groch, sałata, ziemniaki (grule). Zdarza się często, że i te ubogie produkta przed samym zbiorem wiatr halny wytłucze lub śnieg pokryje. Drzew owocowych zupełny tu brak, z powodu wysokiego położenia okolicy i ostrego klimatu. Około domów sadzą górale najwięcéj jesionów (Fraxinus excelsior L.) i z nich wyrabiają wozy, różne sprzęty gospodarcze, oraz dosyć udatne sprzęty domowe. Do stolarstwa i ciesielstwa mają górale najwięcéj zdolności. Domy górali różnią się wiele kształtem, urządzeniem wewnętrzném i czystością od chat innych naszych włościan. Budowane z jodłowego lub świerkowego grubego drzewa, spiczastym dachem z gontów lub desek (dranic) pokryte. Wszystkie niemal domy tak są zbudowane, iż w środku budynku jest sień, po obu jéj stronach są izby. Jedna izba zwykle po prawéj stronie sieni, świetlicą albo białą izbą zwana, jest utrzymywana w wielkim porządku, na przyjęcie gości zazwyczaj przeznaczona. Izbę taką utrzymuje gospodyni (gazdzina) chędogo, przystrajając ją w co może najlepszego. W drugiej izbie mieści się kuchnia i piec piekarski oraz inne sprzęty kuchenne. Chaty Podhalan różnią się jeszcze tém od domów innych włościan polskich, iż ściany ich wewnątrz nie są nigdy bielone, lecz szczelnie ułożone z drzewa przepołowionego i gładko heblowanego. Izba gościnna ma zawsze podłogę, piec kaflowy lub z cegły bielony, lubo w wielu chatach go nie ma; okna otwierać się dające, gdzieniegdzie z kratami żelaznemi; drzwi grube, ciężkie, nadzwyczaj nizkie, okute zawiasami, klamką i zamkiem. W jednym kącie izby stoi pierzyną i poduszkami wysoko usłane łóżko, nad niém wiszą na żerdzi również pierzyny i poduszki, lub burki (cuchy) i kożuchy. Dokoła ścian obiega ława, miedzy oknami stoi stół zwykle jaworowy (Acer pseudoplatanus L.) i kilka stołków własnego wyrobu. Pod sufitem (powałą), na wystających belkach wspartym, biegnie podłużnie na jednéj z ścian misternie w kształcie drabinki wyrobiony z drzewa gzéms (listwa) z wieszadłami: na gzémsie za drabinką poustawiane talerze i miski różnobarwne, na wieszadłach zaś rozmaite dzbanuszki. Na ścianie obok drzwi wisi szafka z półkami, zawarta drzwiczkami zwykle rzeźbionemi. W niéj mieszczą się wszelkie naczynia szklanne do napoju. Resztę miejsca na ścianach zajmują obrazy świętych, przeważnie na szkle malowane. Z izby białéj bywa wchód do komory, która jest szatnią gazdowstwa. Tam trzymają oni swoje stroje, bieliznę i co mają droższego w domu, lub téż w jaskrawo malowanéj skrzyni. Domy stawiają zawsze oknami na południe zwrócone. Przy boku chaty przodem do podwórza stoją szopy na bydło (statek): zabudowania te również porządnie jak i domy stawiane, a złożone zwykle z stajni, stodoły i chlewków, otaczają czworobokiem dziedziniec, wyłożony niekiedy płaskim karpackim piaskowcem.
W pobliżu domu, jak już wspomnieliśmy wyżéj, rosną jesiony, gromadką a częściéj szeregiem zasadzone, dla zachrony domostwa od szalonych wichrów jesiennych. Klimat i gleba tutejsza zdają się sprzyjać wzrostowi tych drzew, bo rzadko gdzie zdarza się napotykać tak piękne jak tutaj jesiony.
Oprócz budowania domów, wyrabiania sprzętów domowych, narzędzi rolniczych itp., do czego wiele mają zdolności, trudnią się jeszcze górale tatrzańscy wyrobem sukna grubego z wełny, z którego robią sobie odzież jakoto: guńki (cuchy), spodnie, szkarpetki (kapce), rękawice, czapki itp. Dwa razy do roku tj. na wiosnę i w jesieni strzygą z wełny owce, stosując się do ich przysłowia: Na święty krzyż owce strzyż! W zimie, kiedy już owies wymłócony i opał z regli zwieziony, zajmuje się czeladź górska czyszczeniem wełny, którą czochrają, gremplują i przędą. Mężczyzni i kobiety tkają z téj przędzy grube rzadkie sukno, które potém, aby było gestém i gładkiém, do foluszu oddają.
Jak chaty górali mają odrębna cechę od domów mieszkańców równin, to daleko bardziéj jeszcze wyróżniają się Podhalanie strojem. Ubiór górali tatrzańskich jest lekki, krótki i opięty. Podhalanin nosi koszulę z białego swojskiego płótna krótką, sięgającą ledwie pasa, z szerokiemi rękawami bez obszywki. Pod szyją wiąże ją wstążką lub zapina szklannym kolorowym guzikiem, na piersiach dużą mosiężną w kształcie orła klamrą ozdobioną wiszącemi łańcuszkami. Koszulę przypasuje szerokim we dwoje złożonym skórzanym pasem, nabijanym licznemi guziczkami i spiętym czterema mosiężnemi sprzączkami na przodzie. Spodnie obcisłe z białego grubego sukna, z wypustką na lampasie z czerwonego sznurka i takiémże koło pasa wyszyciem; góral nosi je zimą i latem nawleczone na wązki skórzany pasek. Stopy nóg po kostki obwijają górale i góralki onóżkami z białego płótna, na te wdziewają chodaki (kierpce) z surowo wyprawionéj skóry końskiéj, przymocowując je czarnemi rzemieniami (nawłokami). Na koszuli noszą kożuszek krótki jak kamizelka i bez rękawów (serdak). Góral wybierając się w drogę, przewiesza z prawego ramienia na szerokim rzemieniu skórzaną torbeczkę (tajstrę), w któréj chowa maleńką fajkę glinianą, okutą mosiężną blachą, krótki, zakrzywiony, drewniany cybuszek (piparek), krzesiwo i hubkę, oraz kapciuszek (macherzynę) z tytuniem (chabryką). Na to wszystko wdziewa z białego, bronzowego lub czarnego sukna krótką guńkę (cuchę), którą często na ramiona tylko zarzuca i pod szyją mosiężną klamrą spina, nie biorąc na rękawy, wolno wiszące. Na głowie noszą czarny i nizki kapelusz okrągły z wazką i prostą kresą, sznurkiem białych muszelek morskich obwiedziony. Starzy górale noszą długie włosy spadające na ramiona, za to golą brody i wąsy.
Podhalanki lubią się stroić szczególniéj na święto, wesele, radośniki lub inne uroczystości domowe. Czego im wyrób własny nie dostarczy, kupują na jarmarku w Nowymtargu. Koszulę białą jak śnieg z cienkiego płótna, wyszywaną na kołnierzu i mankietach czerwonym sznurkiem i tegoż koloru wstążką wiążą pod szyją. Na nią wdziewa gorset zgrabnie wcięty z materyi bogatéj (adamaszku), czerwony lub niebieski, na piersiach wstążką sznurowany. Spodnice wełniane lub perkalowe jasnego koloru mają szerokie, gęsto fałdziste i krótkie, a na nich również krótki fartuszek odmiennego koloru (zapaskę). Na białe pończochy kładą obcisłe, zgrabne buciki z czarnéj lub żółtéj skóry, na przodzie tasiemką sznurowane. Przed kilkunastu jeszcze laty Podhalanki ubierały się w święto w żółte lub czerwone buty, obecnie tylko jeszcze stare zachowały ten rodzaj obówia — młode zaś, zapatrzywszy się na panie przybywające w góry, noszą czarne skórzane kamaszki, które sobie kupują w Nowymtargu, a większe elegantki przenoszą nad nie krakowskie. Na ramionach chustka duża kolorowa lub cienki muszlinowy rańtuch; na szyi noszą korale prawdziwe, naśladowane lub szklanne paciorki, u których zawieszają na przodzie srebrny lub złoty krzyżyk albo medalik. Głowy ubierają chustką małą we dwoje złożoną jasnokolorową, związaną dwoma końcami pod brodą, spuszczając w tył dwa drugie. Włosy splatają w dwa warkocze, do których dziewczęta wplatają kilka szerokich i długich wstążek. W powszednie dnie zamiast gorseta, chustki dużéj i bucików, noszą serdak, zapaskę i kierpce.
Z lnu, który się tutaj udaje, przędą góralki wieczorami w zimie cienkie przędziwo, tkają piękne i mocne płótno. Nie mając jednak wiele gruntu pod zasiew lnu, zaledwie opędzają nim domowe potrzeby, mało co sprzedając. Główną podstawę bytu górali stanowi bydło, dostarczające im żywności i ubrania. Wprawdzie chów jego zaniedbany i w stosunku do pożytku, jaki mają z hodowli bydła górale tyrolscy i alpejscy a nawet huculi we wschodnich Karpatach, za mały; jednak niekorzystny ten stosunek pochodzi więcéj z właściwości klimatu i kształtu gór tatrzańskich niż z zaniedbania i nieumiejętnego hodowania poprawnéj rasy owiec lub bydła. Mały stosunkowo obszar pastwisk, a mniejszy jeszcze łąk wydających siano, nie wystarcza na wyżywienie poprawnéj rasy. Żadne zaś, o ile już doświadczano, nie udały się rośliny dające obfitszą karmę dla bydła. Koniczyna rośnie tu bujno, lecz potrzebuje częstego nawozu, a tego brak, ponieważ spotrzebują go pod ziemniaki, kapustę a nawet pod len i połownik. Największy pożytek odnoszą jeszcze z owiec, których hodowanie nie wymaga tyle zachodu i pracy co rola. Najubożsi gazdowie mają po kilka owiec, majętniejsi miewają ich po sto najwięcéj, lecz takich gospodarzy mało jest na Podhalu.
Każda prawie wieś tutejsza ma własną polane lub halę w Tatrach. Na takiéj polanie lub hali paszą się przez lato owce, miejscami także bydło z całéj wsi razem w liczbie od 200 do 800 sztuk najwięcéj. Rozróżnić tu należy hale od polan. Hala jestto upłaziste pastwisko dla owiec położone powyżéj górnéj granicy lasów (regli), sięgające w górę, miejscami samych grzbietów gór, mianowicie w zachodnich Tatrach. Hale te będące po większéj części górnemi kończynami i bokami dolin, ogołocone z drzew, które na téj wysokości już nie rosną, pokrywają się pod wpływem korzystnych okoliczności bujną roślinnością, dającą najlepszą paszę dla owiec. Pastwiska te zarośnięte najrozmaitszemi kwiatami alpejskiemi, tworząc różnobarwne kobierce, przedstawiają miły dla oka widok, udzielając powietrzu najprzyjemniejszéj woni. Ponad niemi wznoszą się granitowe, nagie ściany wyniosłych jak grzebień poszarpanych lub spiczastych szczytów. Polany zaś są to łąki lub pastwiska bydła położone poniżéj hal, najczęściéj w lesie (w reglach). Na polanach wypasają bydło, konie, zbierają siano, zaś na halach tylko owce, barany, jagnięta. Każda hala lub polana ma nazwę téj wsi lub rodziny, do któréj należy, jak np. Hala Chochołowska, Miętusia, Jarzębcza, Gąsienicowa, Waksmundzka itd. Niektóre hale sprzedane zostały innym wsiom, np. Waksmundzka Białodunajczanom, inne przeszły na własność dworu jak np. Konratowa, którą dziedziczyli niegdyś Pyzowianie, jest własnością dworu w Poroninie. Hale lub polany należące do obszaru dworskiego wynajmują gazdowie na paszę za pewne wynagrodzenie od sztuki bydła lub owiec.
Na wiosnę, kiedy już wiatr halny śniegi z gór zwieje a upłazy dobrze się zazielenią i przychodzi pora wyruszenia z bydłem i owcami na całe lato na hale, co zwykle dzieje się w końcu Maja lub na początku Czerwca, nastaje powszechna radość i ruch w każdéj wsi podhalańskiéj. Przyrządzają i czyszczą naczynia potrzebne do gospodarstwa szałasowego, zmawiają i najmują gazdowie juhasów, wybierają baców. Starsi i doświadczeńsi juhasi i bacowie udzielają rad młodszym, jak się obchodzić ze statkiem w halach podczas słoty i śniegu, jak się strzedz wilków lub niedźwiedzi itp. Ten ruch i ożywienie we wsi trwa zwykle kilka dni przed tak zwaném mieszaniem. Po takich przygotowaniach do kilkotygodniowego w szałasach gospodarstwa ogłaszają dzień mieszania, w którym spędzają owce z całéj wsi na jedno umówione miejsce, oddają je pojedynczo juhasom i bacy, potém mieszają razem i liczą, ile całe stado (kierdel) sztuk wynosi (co znowu nazywają czytaniem). Czytanie odbywa się w ten sposób, że jeden juhas trzy mając koronkę w ręku, za każdą odliczoną dziesiątką owiec przekłada jeden paciorek. Drugi bierze z kierdela po jednéj owcy i przepuszczając ją z ogrodzonego koszaru liczy: jeden, dwa, trzy itd. aż do dziesięciu, a za każdą dziesiątką woła: desat. Gdy już wszystko do drogi gotowe, następują pożegnania z domownikami, przyczém życzą sobie nawzajem szczęścia do kilkotygodniowego pobytu w halach, do życia pasterskiego, które dla nich pełném jest uroku i poezyi. Baca[1] kropiąc wodą święconą cały kierdel, prosi Pana Boga o opiekę i zachowanie ich od jakiego nieszczęścia, a potém zrobiwszy siekierką (ciupagą) krzyż na drodze przed owcami i powiedziawszy do pozostających: „Ostajcie z Bogiem“, daje znak juhasom do pochodu. Cały więc kierdel, otoczony drużyną na koniach, wśród brzęku dzwonków, beczenia owiec, szczekania psów, nawoływania, oraz przy śpiewie i grze na fujarkach lub kobzie postępuje wesoło i gwarnie ku górom niby orszak weselny. Przodem idą juhasi w czarnych, wymoczonych w tłuszczu koszulach, wywijając zwinnie w powietrzu ciupagami. Obok nich białe duże psy, wszędzie im towarzyszące. Na ostatku jadą wozy z potrzebnemi do mleka naczyniami i innemi sprzętami szałasowemi. Przybywszy w tym samym dniu na swoją halę, gdzie przez lato pozostać mają, urządzają się w pozostałym z poprzednich lat szałasie, rozpalają w nim ogień, układają naczynia w porządku, naprawiają zepsuty dach, obok szałasu grodzą miejsce do dojenia owiec (strągę), znoszą paliwo itp. Szałas jestto mała szopa czworoboczna bez powały, zwykle z okrąglaków świerkowych zbudowana, na dwie izby podzielona, śpiczastym dachem z desek lub kory ze świerków pokryta. W jednéj połowie szałasu, służącéj za mieszkanie pasterzy, jest ognisko (watra), nad niém wisi duży miedziany kocioł do gotowania żentycy używany. W drugiéj połowie szałasu mieszczą się potrzebne na mleko naczynia drewniane jakoto: puciera, gielety, obońki, czerpaki itp. Szałasy budują zawsze w blizkości wody i kosodrzewiny, w zaciszu i na równém miejscu. W każdym szałasie pies niezbędnym jest towarzyszem juhasów. W szałasach trzymają ich po dwóch lub czterech najwięcéj. Są one właściwéj na dolinach nieznanéj rasy, podobnéj do neufundlanzkiéj, tylko z tą różnicą, że psy tutejsze mają na sobie długie kędzierzawe kudły i pysk podłużny. Czarne i błyszczące oczy świadczą o ich sile i śmiałości. W dzień zwykle po dwóch idą z juhasami do zaganiania owiec, w nocy zaś stróżują wszystkie przy szałasie owce przed wilkami lub niedźwiedziem. Gdy się kto obcy do szałasu zbliża, wypadają szczekając na niego i pewnieby go poszarpały, gdyby ich juhasi nie przywołali. Psy równie jak juhasi żywią się żentycą i mlekiem. Przybywszy na szałas zaganiają owce do strągi (ogrodzonego miejsca dojenia). Baca i juhasi po dwóch twarzą do siebie lub téż po jednemu siadają w oknach (otworach, w których owce doją i któremi je ze strągi wypuszczają), baca w oknie najbliższém szałasu. Chłopiec (goniec) stojąc w strądze pośród owiec, napędza owce ku oknom. Przed oknami strągi leżą kawały duże soli, do któréj się cisną wydojone owce. W dniu przybycia do szałasu, gdy już chłopiec wszystkie owce wpędził przez zawory do strągi, baca wstaje, idzie do szałasu po żarzące węgle, ziele święcone na Matkę Boskę Zielną, i żywicę uzbieraną w lesie, co wziąwszy w łubek z kory świerkowéj i przyszedłszy do strągi, zdejmuje kapelusz, żegna się i kadząc trzy razy od zachodu ku wschodowi obchodzi strągę, nic przytém nie mówiąc. Obszedłszy ją raz trzeci, w środku przed strągą przewraca ogień (węgle) na ziemię i łubkiem przykrywa, wzywając zarazem juhasów do modlitwy. Ci klęknąwszy w oknach na jedno kolano, aby im owce nie powyskakiwały, odmawiają z bacą trzy do dziesięciu paciorków do Opatrzności Boskiej, aby się dobrze wiodło. Pomodliwszy się woła na chłopca: Goń! Ten zagania owce do okien, a juhasi doją, wypuszczając owce wydojone. Po wydojeniu wszystkich goniec woła: Dość! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Juhasi żegnają się i chuchnąwszy w ręce idą do szałasu. Baca wstępując pierwszy do szałasu, chociaż tam nikogo nie ma, mówi: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! poczém na białe płótno rozciągnione na pucierzy, kładzie mały krzyżyk z wosku ze świec kościelnych, najchętniéj z paschału, i przykrywszy ten krzyżyk smreczynką baca wlewa wydojone co dopiéro mleko z gieletów do pucierzy, obchodząc ją w kierunku od wschodu na zachód (w posłoń) raz, a za nim wszyscy juhasi po jednemu. Gielety wypróżnione z mleka odbiera goniec za drzwiami, leje do pierwszéj wodę i popłuknąwszy ją, przelewa z jednéj gielety do drugiéj aż do ostatniéj, a z téj do korytka dla psów. Teraz zabiera się baca do przyrządzenia żentycy. Do napełnionéj mlekiem owczém pucierzy wrzuca kawałeczek tak zwanego klagu (żołądka cielęcego), aby się mleko w jednéj chwili ścięło (sklagało tj. na sér i serwatkę zwarzyło). Tak oddzielony sér od serwatki wyjmuje baca rękami z puciery, zbija go w jeden bondz, zwany udojem i zanosi do drugiéj izby szałasu. Pozostałą serwatkę wylewa z puciery do wielkiego miedzianego kotła nad ogniem wiszącego, miesza ją ciągle ogromną warzechą, aby się do kotła nie przypaliła i wszędzie jednocześnie ogrzewała. Gdy się już zagotuje a baca uważa, że już dobra jest do picia, studzi ją odsuwając kocioł z nad ognia i przelewając ją warzechą w powietrzu nad kotłem. W ten sposób przyrządzona serwatka nazywa się żentycą. Wystudzoną żentycę nabiera baca czerpakami i częstuje juhasów po kolei, zaczynając od najstarszego wiekiem; jeźli przypadkiem znajdują się potenczas podróżni goście, daje im pierwszeństwo przed wszystkimi; obdzieliwszy wszystkich obecnych, sam pije. Żentycą żywią się pasterze w szałasach przez całe lato, nie jedząc nic przytém innego prócz kawałka séra i to dla oszczędności nie zawsze. Wyglądają pomimo to bardzo dobrze i czerstwo. Inaczéj nieco przyrządzają żentycę na clenie (leczenie) dla gości, która tém się różni od zwyczajnéj, że jest cedzona a zatém bez grudek séra. Żentyca gorąca jest słodkawa i bardzo pożywna, trzeba się jednak do niéj przyzwyczaić aby smakować mogła. Ponieważ owce doją trzy razy dziennie, zatém można mieć ją zawsze gorącą i świeżą. Dla słabych na choroby piersiowe ma być bardzo zdrową i skuteczną. Najlepsza pochodzi od owiec pasących się na wysokich halach tatrzańskich, gdzie rośnie mnóstwo roślin i wonnych kwiatów alpejskich.
W trzy dni po przybyciu owiec na hale, kiedy się już pasterze gdzie najlepsza pasza rozpatrzyli i w szałasie na dobre urządzili, przychodzą za nimi właściciele owiec (gazdowie) do miary (miru) tj. aby się dowiedzieć w przybliżeniu, jaki będą mieli pożytek (chasen) ze swoich owiec. Kilku z przybyłych gazdów idą z juhasami paść owce na rano i pasą je po najżyzniejszych upłazkach, zkąd powróciwszy na południe do szałasu z owcami, właściciele sami do odmierzonych gielet owce doją. Po wydojeniu wszystkich owiec każdy właściciel kładzie do mleka w gielecie od swoich owiec cienki patyk i w miejscu, gdzie powierzchnia mleka dosięga, robi znak na nim. Według téj miary robi na drugim patyku téj saméj długości również taki znak i ten ostatni oddaje bacy do przechowania a pierwszy zostawia sobie. Według téj miary ma się obliczyć baca w końcu lata z gazdami a to w ten sposób: przez ile tygodni zostawały owce na hali, tyle wód ma oddać baca właścicielowi tj. leje wodę do naczynia odmierzonego każdemu gazdzie do wysokości znaku na jego patyku tyle razy, ile tygodni były owce na hali. Te wody razem waży, a ile zważą, tyle ma oddać baca gaździe séra. Tak oblicza się z każdym właścicielem z osobna. Po odtrąceniu umówionéj wypłaty sérem juhasów i bacy, jedna owca przynosi właścicielowi około 10 lb.[2] séra z całego lata (Pozostałą resztą z obliczenia się z gazdami dzielą się juhasi i baca.). Nie zawsze czekają gazdowie porachunku w końcu lata, lecz częstokroć wśród lata przychodzą lub przyjeżdżają po sér i zabierają go w bondzach lub oszczepkach według powyżéj opisanego obrachunku.
Tak zwane oszczepki, brusy, kaczki itp. robi baca z owczego séra w następujący sposób. Dobrze wymieszany i ugnieciony sér jak ciasto kładzie do drewnianych form, albo wyciągnięty w nici splata w rozmaite kształty, które gdy stężeją, kładzie do słonéj wody a potém wyjmuje i suszy. Przyrządzeniem żentycy, robieniem oszczepków i w ogóle całém gospodarstwem mleczném zajmuje się baca; on jest odpowiedzialnym zarządcą szałasu. Obowiązkiem jego utrzymywać porządek i czystość około nabiału i karność pomiędzy pasterzami. Jako ojciec rodziny wydaje on codziennie juhasom rozkazy, ilu z nich oraz w którą stronę hali ma iść z owcami, co téż oni z przykładném posłuszeństwem spełniają. Oprócz juhasów są także w szałasach chłopcy (gońce), których używają do napędzania owiec do strągi i do paszenia jagniąt (jarek), które nie pasą się razem z owcami.
Inaczéj urządzone są szałasy na bydło, które nie mogąc wspinać się jak owce po stromych i wysokich upłazach, a szczególniéj po wąskich ponad przepaścią wijących się ścieżkach (perciach), pozostaje w dolinach na mniéj pochyłych równinkach. Tu między reglami, najczęściéj między górną ich granicą a kosodrzewiną, znajdują się dość obszerne płaszczyzny bujną porosłe trawą. Więc téż obok nich budują obszerne szałasy, po kilka w jedném miejscu, stósownie do ilości bydła znajdującego się na takiéj polanie. W tych szałasach, zwanemi tutaj krowiemi, zamykają pasterze bydło, sami zaś w osobnym się mieszczą. W szałasach krowich nie ma bacy ani juhasów, ale zazwyczaj pasterki, z których jedne pasą, inne robią około nabiału. Każdy właściciel krów na polanie ma tu swoją pasterkę, któréj oddany dozór mleka. Oprócz krów pasą się na tych halach także konie, woły i jałówki. Gdzie na polanach i halach znajdzie się obszerna i równa płaszczyzna, téj nie wypasają przez lato, lecz zostawiają na łąkę i po sianożęciu nawożą. Łąki takie w dolinach tatrzańskich okrywają się bujną trawą, różnobarwnemi przerosłą kwiatami. Najpiękniejszą i największą jest Mała łąka, pod Czerwonym Wierchem (ob. drzeworyt). Gdy górskie upłazy i łąki w pełném są kwiecie, nęcą do siebie botanika, który ma wtenczas najlepszą sposobność zebrania najrzadszych roślin alpejskich. Na początku sierpnia odbywa się w Tatrach sianożęcie. Ponieważ pogodę tu przerywają nagłe i niespodziane dészcze, przeto górale baczyć muszą, aby uprzątnąć się ze zbiorem siana za pogody. Przychodzą więc gazdowie ze wsiów z liczną czeladzią na polany, koszą trawę, suszą i do szop składają. Nie na każdą polanę można dojechać w lecie wozem, tém mniéj z ciężarem, dla téj przyczyny siano pozostaje na takich polanach do zimy. Po śniegu łatwiéj je do wsi sprowadzić na saniach.
Po stronie Tatr południowéj mianowicie, górale liptowscy i orawscy wypasają także oprócz owiec młode do dwóch lat woły po dolinach tatrzańskich, przenosząc się często z jednéj na drugą polanę. Pasterze wołów, których bywa po dwóch przy jedném stadzie, nie mają jak juhasi stałych szałasów, lecz w miejscu, gdzie ich noc zapadnie, zapalają ogień i przy nim pod gołém niebem, lub téż pod gałęzistém drzewem nocują. W czasie burzy lub dészczu chronią się w urządzonéj z gałęzi świerkowych kolebie lub w pobliskiéj grocie. Co tydzień przynoszą im ze wsi żywność, jakoto: mąkę, mięso surowe, słoninę, bryndzę itp.
Znudzony długą i uporczywą zimą, z tęsknotą spogląda juhas z okien swéj chaty na ukochane szczyty, oczekując rychło opadnie biały całun, pokrywający je szatą martwoty; więzień z po za krat swéj celi nie wygląda z wiekszém upragnieniem godziny wyzwolenia, jak pasterz tatrzański nadejścia wiosny. Lecz gdy powiew ciepłego wiatru, wsparty to promieniami słońca, to wiosennym dészczem stopi śniegi, gdy pogoda się ustali, a polany i hale pokryją młodocianą trawką, gdy po szałasach dość mleka i séra — wtedy wesołość i swoboda dla juhasa. Puste, głuche i martwe dotąd doliny i wąwozy ożywiają się: szczekanie psów, wesoły bek owiec i jagniąt i odgłos dzwonków rozlega się dokoła, a skaliste ściany turni odbijają echem to pieśń pastuszą, to wdzięczne tony fujarki. Rozkoszne te chwile pasterskiego życia dochodzą szczytu wesołości podczas sianokosów, gdy prawie połowa podhalskiéj młodzi obojéj płci przychodzi na polany dla sprzętu i suszenia zimowéj paszy.
W tym czasie zwykle turyści puszczają się na wycieczki; z upragnieniem wyglądają ich bacowie i juhasi: pierwsi w nadziei sprzedaży mleka, którém wycieńczonych posilają — drudzy dla wesołéj gawędki, przewodniczenia podróżnym, a przy téj sposobności zarobienia kilku grajcarów za poniesienie rzeczy, pokazanie lepszego przejścia i wszelakiéj pomocy; więc téż są dla nich uprzejmymi, gościnnymi. Przychodzących witają serdecznie, częstują żentycą i serem. Gdzie liczniejsze są szałasy i juhasów więcéj się gromadzi, a między nimi znajdzie się grajek na fujarce, skrzypcach (gęślach) lub kozie, wtedy improwizując przed muzykiem różne śpiewki z życia pasterskiego wzięte, tańczą ochoczo hajduka, skacząc i drepcząc pojedynczo w jedném miejscu. Taniec ten, właściwy tylko juhasom tatrzańskim, wymaga siły w nogach, lekkości i zgrabnych ruchów.
Przyczyną téj jego osobliwości są właśnie góry, gdzie juhas czy to przy owcach na urwisku turni, czy przy ognisku w szałasie nie mając wiele obszernego i równego miejsca na wirowe lub inne tańce, chce sobie przecież na odgłos fujarki lub kobzy potańczyć, więc skacząc na jedném szczupłém miejscu do taktu muzyki, utworzył swój własny, na równinach nieznany taniec. Z hal i szałasów przeniesiono go do wsi podhalskiéj i tu pomimo obszerności miejsca jest on przecież zwyczajnym i najwięcéj ulubionym u Podhalan tańcem. Widzieć go można najczęściéj na weselach lub w niedziele, kiedy po nieszporném nabożeństwie zgromadzi się do pobliskiéj karczmy młódź góralska, któréj w tańcu hajduka przybyli z hal juhasi z wielką butą przodują. Zgrabny młody juhas w opiętych białych spodniach zrzuca z ramion cuchę, występuje na środek izby, zaśpiewa muzykom improwizowany dwuwiersz, np.
Grajcie mi dudziczki z téj siwéj koziczki,
Co mi się zabiła z wysokiéj turniczki,
i zaczyna taniec przebierając nogami w najrozmaitszy sposób, skacze, tupie, poświstuje lub wykrzykuje. Jedna z dziewcząt krokami drobnemi tańczy (bockuje) wokoło mężczyzny tańczącego, to zbliża się do niego, to znów oddala. Muzyka towarzysząca na skrzypcach i basach nie należy do zbyt przyjemnych, jest monotonną i melancholiczną. Gdy się już tancerz do sytu nadrepci i natupie, wtedy porywa nadskakującą przed nim tancerkę i wykręca się z nią hołupca z niewymowną prędkością. A młódź góralska całkiem odrębna od młodzieży zamieszkującéj podgórze Karpat. Nie ujrzysz tu ponurych spojrzeń, ani głupowatego oblicza, jakie tych cechuje. Z młodego chłopca lub dziewczyny wiejskiéj na równinach, trudno czasami wydobyć odpowiedzi na najprostsze zapytanie: juhas przeciwnie nietylko zaraz ci odpowie, ale z naiwnością i śmiałością sam cię zasypuje mnóstwem pytań, gawędzi wesoło i dużo — pasterka zaś na każdy żarcik ma gotową odpowiedź i nieraz tak się zręcznie odetnie, że dowcipniś miejski zostaje pokonany.
Juhasi i w ogóle pasterze górscy otoczeni najpiękniejszemi obrazami wdzięcznéj przyrody, oddychając wonném i lekkiém powietrzem, nie troszcząc się o nic w świecie, a przytém pełni czerstwego zdrowia i sił, mają umysł swobodny więc wesoły. Życie pasterskie z wszystkiemi swemi przyjemnościami, a dodajmy z słodkiém próżnowaniem, odpowiada najbardziej ich usposobieniu, ma dla nich wielki urok i powab. Juhas kocha swe skały, doliny i wierchy, oddalony od nich tęskni za niemi; z dziwną lekkością wspina się śmiało po niedostępnych urwiskach ponad przepaściste głębie; jak mieszkanka tych gór kozica wdziera się szybko na gładkie prostopadłe turnie i paląc na krótkim cybuszku maleńką fajkę, lubi dumać i rozglądać się z zadowolnieniem po przecudnym krajobrazie rozścielającym się u stóp jego.
W szałasie również wesołe i gwarne prowadzi życie. Wieczorami zasiadają pasterze i juhasi około ogniska (watry), na którém ogień całą noc się pali, i kurząc fajki lubią słuchać opowieści starych baców o junactwie i przebiegłości opryszków (zbójników) tatrzańskich, którzy przed laty byli postrachem mieszkańców dolin. Najsławniejszym junakiem i bohaterem nietylko u Podhalan ale i u wszystkich Słowaków węgierskich jest Janosik. Prawdopodobnie żył on w połowie zeszłego wieku, bo tradycya o nim żywa krąży w Tatrach; wszystko, co tylko wyobraźnia górali mogła wymyślić najświetniejszego w życiu opryszka, otacza tę postać. Najwięcéj broił Janosik w Liptowie, Orawie, na Spiżu i pomiędzy Podhalanami; zapuszczał się wprawdzie daléj do Tatr i gór Rożnawskich, ale w Tatrach i przyległych miasteczkach najwięcéj dokazywał wspólnie z swymi dwunastoma towarzyszami. Pokazują w Tatrach miejsca, kędy przechodził do Węgier, skały, na których biesiadował, groty, które zamieszkiwał. Miał być nadzwyczaj silnym, w przedsięwzięciach zuchwałym, trafnym strzelcem, zręcznym tancerzem, dorodnym junakiem, a w postępkach wspaniałym i dobroczynnym. Według opowiadań góralskich, prawie wszystko co odbierał bogatym, oddawał biednym. Kochanek miał mnóstwo, które za nim szalały. Te przymioty razem wzięte uczyniły Janosika ideałem całéj góralszczyzny i dlatego Podhalanie wszystkie odpowiednie ich charakterowi doskonałości i całą poezyą w nim skupili. Smutny jednakże był koniec jego. Złapany w Liptowie, został w Mikołaszu powieszonym. Napotkać można jeszcze niezgrabnie malowane obrazy po całéj góralszczyznie słowackiéj i polskiéj na ścianach wiszące, przedstawiające Janosika z towarzyszami. Zbójnicy owi niepokojący szałasy, niekiedy rozzuchwaleni napadali na podróżnych, rabowali domy, dopuszczali się gwałtów i morderstw w nizinach, ale zato góralom nie czynili krzywdy, a w szałasach ograniczali się na wzięciu nieco serów, zabiciu i upieczeniu barana, czemu nawet radzi byli bacowie i juhasi, bo gdy opryszki nawiedzili szałas, rozpoczynała się w nim wesoła a czasem i rozpustna biesiada. Pasterze żyjący żentycą i serem, używali wtedy na mięsiwie, obficie skropioném wódką, któréj zbójnicy hojnie dostarczali; przy odgłosie skrzypiec tany i wesołe okrzyki trwały do świtu, poczém banda opuszczała szałas uchodząc w najniedostępniejsze zakąty.
Tak bywało dawniéj, dziś zmieniły się czasy. Surowe środki rządu przedsiębrane przez czas dłuższy przeciw zbójnikom i kary wymierzone na przechowujących ich, odstraszyły najśmielszych i położyły stanowczo koniec rozbójnictwu. Znikli zbójnicy z Tatr. Bezpiecznie udaje się tu każdy w góry. Powieści i śpiewy o Janosiku i o przesadzonéj liczbie zbójników, przechowują się jeszcze jako przypomnienie powabnéj dla górali przeszłości pomiędzy pasterzami w szałasach lub na wieczornicach przy kądzieli; z pewnym jakoby żalem za owemi czasami swobody rozprawiają starzy — jestto dla nich jakoby rodzaj homerycznéj epopei Tatr.
Juhasów można tu zaraz poznać po odmiennym nieco stroju, którzy tém się tylko od innych różnią, że noszą koszule szarozatłuszczone z szerokiemi rękawami, z wiszącemi u nich kutasikami z paciorków różnokolorowych, oraz umajone alpejskiemi kwiatami kapelusze. Nieodłącznym juhasów towarzyszem jest na długiém stylisku toporek (ciupaga), którym ścina gałęzie na ogień, sporządza sprzęty, podpiera się w przejściach przez niebezpieczne miejsca, a w potrzebie broni.
Tańce owe wesołe i na halach swobodne stanowią w życiu juhasa najpoetyczniejsze chwile młodości. Juhas ciężkiéj pracy nie znosi, oddaje się jéj wtenczas tylko, gdy musi. Przyzwyczajony do wałęsania się po górach, lubi sobie popróżniaczyć (juhasić), gości po Tatrach wodzić, na kozy polować, to ideał życia tatrzańskiego górala.
Zdarza się często, że scena swobody i wesołości zmienia się nagle, kiedy gęste mgły i słota przylegną góry, lub gdy w czasie lata kwieciste hale i polany pokryją się śniegiem. Wtenczas dokuczające zimno i brak paszy spędza ich z całym dobytkiem na dół, opuszczają szałasy i pomiędzy reglami szukają schronienia; a bywa czasem, że i do wsi wśród lata ze statkiem wracać muszą. Słoty długie i zimne zrządzają oprócz niewygód ubytek mléka u krów i owiec, które w takim razie chorują, zdychają, lub oderwawszy się od kierdela, wśród gęstéj mgły błąkają się po urwiskach i zaroślach kosodrzewiny, a czasem giną.
Mgła w Tatrach bywa częstokroć tak gęstą, iż zaledwie na parę stóp dokoła przedmioty rozpoznać można, a wtedy bardzo często można wpaść w szczelinę lodowca lub ześlizgnąć się z gładkiego głazu, zwłaszcza, gdy mgłom takowym towarzyszy burza z gęstą zamiecią śnieżną.
Podczas ciepłego i pogodnego lata zostają pasterze ze statkiem w halach do połowy sierpnia. Koło święta Wniebowzięcia N. Panny Maryi spędzają już owce na dół, ponieważ dzień już jest krótszy, nocy na górach zimne a we wsi rozpoczynają się żniwa.
Do Zakopanego, jako najbliższego punktu hal i szałasów tatrzańskich, zjeżdżają się wiosną i latem z bliższych i dalszych stron Polski goście, chorzy dla leczenia się żentycą, przeważnie jednak przybywają zdrowi dla poznania przecudnych gór naszych, wytchnienia po pracy i zwiedzania piękniejszych partyj tatrzańskich. Liczba chorych, szukających pokrzepienia lub poratowania zdrowia żentycą, coraz więcéj w Tatrach się powiększa, tém bardziéj, że teraz znajdują się w Zakopanem więcéj wygodne mieszkania i łatwość nabycia rozmaitych wiktuałów, a nawet kilka nienajgorszych restauracyj. W ostatnich latach zaczęło się zjeżdżać wiele gości z Królestwa Polskiego, głównie téż z Warszawy. Goście ci pożądani góralom, którzy umieją wyzyskiwać ich w najrozmaitszy sposób. Obok wielkich przymiotów mają jedną wadę, że psują górali zbytniém szafowaniem grosza, co bardzo szkodliwie wpływa na usposobienie tego ludu, już z natury chciwego. Uczy ich bowiem najrozmaitszych zabiegów dla uzyskania pieniędzy, podnosi ceny mieszkań, usługi i wszelkich potrzeb życia: a jeżeli tak dłużéj potrwa, to Zakopane należeć będzie do najdroższych miejsc wycieczek letnich. W interesie więc ogółu należałoby tę nieoględną hojność nieco powstrzymać.