Życiorys Jana de La Fontaine

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Noskowski
Tytuł Życiorys Jana
de La Fontaine
Pochodzenie Bajki
Wydawca Jan Noskowski
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ŻYCIORYS
JANA DE LA FONTAINE.

Są pisarze, o których nigdy nie powiedziano wszystkiego, bo ich życie jest nieprzebranym skarbcem dla badacza. Do ich liczby należy La Fontaine: żaden poeta nie był tak często i przez tylu znamienitych krytyków wysławiany, a jednakże nastąpią po nas inni krytycy, inni biografowie i z równym jak my zapałem pracować będą nad życiorysem La Fontaine’a, wolni od obawy, że ich w czemkolwiek uprzedzono. La Fontaine bowiem, to odwieczny a wierny przyjaciel młodych pokoleń, którego wspomina się z nowem zawsze upodobaniem, a zawsze z jednakiem uwielbieniem.
La Fontaine urodził się 8 Lipca 1621 roku, w Château-Thierry, małem miasteczku Szampanii, gdzie jego ojciec, Karol de La Fontaine, sprawował urząd królewskiego nadzorcy wód i lasów; matka, Franciszka Pidoux, była córką sędziego z Coulommiers. Jan La Fontaine od dzieciństwa okazywał wielką słodycz charakteru, lecz był przytem ociężały, gnuśny, mało przykładał się do nauk i przez czas bardzo długi, geniusz jego nie objawił się żadnym błyskiem, żadną iskierką. Doszedłszy lat dwudziestu, przeczytał kilka dzieł treści religijnej i zdało mu się, że ma powołanie do stanu duchownego; wstąpił więc do seminaryum w Saint-Magloire, razem ze swym bratem, Klaudyuszem, który wytrwał w obranym zawodzie, podczas gdy Jan, po rocznym pobycie, opuścił seminaryum i wróciwszy do domu rodzicielskiego, rozpoczął, wzorem większej części ówczesnej młodzieży szlacheckiej, życie bezczynne i bezcelowe, zabawom tylko i rozkoszy oddane. Rodzice, pragnąc rozbudzić w nim poczucie obowiązku i zamiłowanie do pracy, nakłonili go do ożenienia, a ojciec przeznaczył go na swego następcę w urzędowaniu. La Fontaine miał wówczas dwadzieścia sześć lat, ale nie myślał jeszcze o swej przyszłości i nie przeczuwał jej wcale.
Oda poety Malherbe, którą posłyszał przypadkiem, rozbudziła w jego duszy zamiłowanie do poezyi. Z gorączkowym zapałem przeczytał wszystkie utwory Malherbe’a i zaczął go naśladować; wszelako liryzm i elegijny nastrój tego poety, byłyby talent La Fontaine’a na błędne skierowały drogi, gdyby dwaj przyjaciele przyszłego bajkopisarza, Pintrel i Maucroix, nie zachęcili go do szukania innych, doskonalszych wzorów. Wtedy to La Fontaine zwrócił się do Platona i Plutarcha, odczytywał ich dzieła w tłumaczeniach, bowiem nie umiał po grecku; zachwycał się Horacym, Wirgilim i Terencyuszem, a z autorów francuzkich upodobał sobie Marot’a, Rabelais’go, Des Periers’a, Regnier’a i Urfé’go, twórcę poematu Astrea, który to poemat do końca życia nazywał arcydziełem natchnienia i sztuki.
Związek małżeński nie sprowadził oczekiwanej zmiany w jego usposobieniu. Marya Héricart, z którą się połączył w r. 1647, była piękną i wykształconą kobietą, lecz nie posiadała stanowczości charakteru i zamiłowania do pracy, owych zalet niezbędnych i rzeczywistych, za pomocą których mogłaby była podbić i trwale przywiązać do siebie męża. Podczas gdy dnie całe trawiła na czytaniu romansów, La Fontaine szukał rozrywek poza domem, lub marzył o utworach swoich ulubionych poetów. Na majątku młodego stadła zaciężyły długi; ojciec La Fontaine’a zostawił po swojej śmierci interesa powikłane: nowe pożyczki, zaciągnięte dla zaspokojenia dawnych, stały się źródłem uciążliwych kłopotów, tak, że łatwo pojąć jakim sposobem poeta, nienawykły do oszczędności i nieumiejący dać sobie rady w życiu praktycznem, przejadł, jak sam powiada, kapitał wraz z procentami, tak dalece, że po upływie lat kilku nie miał ani procentów, ani kapitału.
W sprawowaniu urzędu nadzorcy wód i lasów, La Fontaine prawdopodobnie niewiele zadawał sobie trudu. Czynność jego ograniczała się bezwątpienia na długich przechadzkach i marzeniach w cieniu lasów lub nad brzegami szemrzących strumieni. Mamy prawo tak mniemać, gdyż wiadomo że doszedłszy późnej starości, La Fontaine jeszcze nie rozumiał wyrazów technicznych, zwykle używanych w leśnictwie. Natomiast coraz pilniej zajmował się poezyą; pisał z początku wierszyki okolicznościowe, które zyskiwały sławę w Château-Thierry, i wreszcie odważył się na komedyę: w braku pomysłu oryginalnego wziął treść z Terencyusza; zmienił nazwiska osób działających, i w tłumaczeniu odstąpił w niektórych miejscach od oryginału. Jednakże nie kusił się nawet o wystawienie swego dzieła; ogłosił je tylko drukiem, i za pomocą tej komedyi, miernej lecz dość gładkim wierszem napisanej, postawił pierwszy krok na drodze sławy. Zaczynał wówczas trzydziesty trzeci rok życia.
Wkrótce potem krewny La Fontaine’a, J. Jannart, radca królewski, przedstawił go Fouquet’owi. Nadintendent był rzeczywiście mecenasem literatury: lubił poetów i hojnie ich wynagradzał. Wśród królewskiego przepychu jakim się otaczał, ludzie tacy jak Molière, Racine, La Fontaine, byli nie dodatkiem podrzędnym, lecz pożądaną i wysoko cenioną ozdobą towarzystwa. Fouquet mianował La Fontaine’a swoim poetą nadwornym z płacą tysiąca liwrów. Wtedy to rozbudził się umysł i serce, a z niemi i drzemiący dotąd geniusz przyszłego następcy Ezopa. Natchnęła go najprzód wdzięczność: Sen w Vaux nie był tylko apoteozą Fouquet’a, lecz pierwszym objawem rzeczywistej zdolności poetyckiej La Fontaine’a; przecudna Elegia do nimf w Vaux, napisana po uwięzieniu nadintendenta, postawiła autora w rzędzie najcelniejszych mistrzów. La Fontaine był dotychczas tylko miłym i zręcznym wierszopisem: dopiero boleść po utracie opiekuna i przyjaciela podniosła go na wyżyny prawdziwej poezyi, i wspomniana elegia zawsze liczyć się będzie do arcydzieł literatury francuzkiej. Żal jego nie był powierzchownym ani krótkotrwałym: w kilka lat potem, przejeżdżając przez Amboise, zapragnął zobaczyć pokój, który był pierwszem więzieniem Fouquet’a; nie otrzymawszy pozwolenia wejścia, zatrzymał się na progu gorzko płacząc, i — jak sam powiada — dopiero z nadejściem nocy zdołano oderwać go z tego miejsca.
Gdybyśmy dawali zupełną wiarę opowiadaniom o naiwności i roztargnieniu La Fontaine’a, to trudno byłoby zrozumieć jego powodzenie wśród tylu rzeczywistych talentów, z jakich składało się otoczenie Fouquet’a. Nie przeczymy że La Fontaine, jak każdy marzyciel, był roztargnionym i łatwowiernym; ale zaszczytne przyjęcie jakiego wszędzie doznawał, jest jawnym dowodem że gdy chciał, potrafił być rozmownym, miłym i towarzyskim. Roztargnienie było dla niego puklerzem przeciw natrętom: udzielał się tylko tym, których towarzystwa pożądał; i wtedy to występował na jaw cały jego dowcip, delikatna, subtelna ironia i głęboki dar spostrzegawczy, pokryty maską dobroduszności.
Z upadkiem Fouquet’a, La Fontaine powrócił na łono życia rodzinnego, równie jak przedtem niezdolny do poświęcenia się obowiązkom męża i ojca. Miał już wówczas syna; ale to ogniwo zamiast łączyć, odstręczało go raczej od domu; bowiem nienawidził dzieci i wstręt swój przy każdej sposobności objawiał. Ten mały ludek, jak się wyraża poeta, posiada istotnie przywar niemało: dzieci — biorąc w ogóle — są natrętne, wymagające, hałaśliwe, żądne pieszczot i pochlebstwa; zresztą, były one, z natury rzeczy, współzawodnikami La Fontaine’a, który wszędzie chciał być i był rzeczywiście dzieckiem domu, dzieckiem rozpieszczonem, mającem wszystkich i wszystko na swoje rozkazy. Jego życie upłynęło w dziecięctwie; wzrósł, posiwiał i zestarzał się, nie przestawszy na chwilę być dzieckiem. Tylko z tego punktu można pojąć i sądzić La Fontaine’a; to tylko wyjaśnia i po części usprawiedliwia zaniedbanie obowiązków, zasługujące — wedle zasad ścisłej moralności — na surową naganę.
Przy takiem usposobieniu, La Fontaine z radością pochwycił sposobność opuszczenia rodziny i Château-Thierry, które to miejsce, po pobycie u Fouquet’a, wydawało mu się grobem. Jannart, wygnany rozkazem królewskim do Limoges, zawiadywał majątkiem pani Fouquet i powołał La Fontaine’a do siebie. Poeta opisał tę podróż w listach do żony, pełnych dowcipu i przeplatanych zgrabnemi wierszykami. Krótko jednak bawił w Limoges i udał się do Paryża. Odtąd przebywał kolejno w Paryżu i w Château-Thierry, to sam, to z żoną. Takie ustawiczne przejażdżki coraz bardziej wikłały jego interesa; lecz mało tem się troszczył, tembardziej, że tracił tylko swój własny majątek, bowiem posag żony był prawnie zabezpieczony. Powiedzmy także mimochodem, że nie zapomniał o swoim synu i zajmował się jego losem do czasu, w którym prokurator jeneralny, de Harlay, wspaniałomyślnie podjął się zastępować go w tej powinności.
W tym czasie rozpoczęła się znajomość La Fontaine’a z Racine’m, prawdopodobnie za pośrednictwem Molière’a, z którym La Fontaine zawiązał był ścisłe stosunki na dworze Fouquet’a. Do tego towarzystwa przyłączyli się: Boileau, wprowadzony przez Racine’a, i Chapelle, wprowadzony przez Molière’a. Chapelle, był to Anakreon wiecznie podchmielony, niezmordowany wynalazca okazyj do hulanki i zawsze walczący przeciw rozsądkowi przyjaciół, zwłaszcza pod koniec wieczerzy. Surowy Boileau napominał często biesiadników, ale bezskutecznie, a nawet pewnego razu sam uległ pokusie wśród nader zabawnych okoliczności, gdyż Chapelle spoił go podczas kazania o trzeźwości, które satyryk improwizował w ciągu biesiady. To życie hulaszcze omal że nie zakończyło się tragicznie. Podchmieliwszy sobie w Auteuil, czterej biesiadnicy postanowili utopić w Sekwanie wszystkie zawody i smutki tego życia, i byliby dokonali zamiaru, gdyby nie wniosek Molière’a, że ten czyn, odłożony do dnia następnego, będzie jeszcze bardziej bohaterski.
Dla przywrócenia jakiejkolwiek równowagi pomiędzy wydatkami i dochodami, La Fontaine jeździł dość często do Château-Thierry, aby sprzedać jakąś cząstkę swej majętności, i nieraz zabierał z sobą Boileau i Racine’a, a do nich przyłączał się Maucroix, który następnie ciągnął La Fontaine’a do Reims, gdzie następował ciąg dalszy uczt i zabaw. Nasz poeta nie pragnął niczego więcej, bowiem sam powiada:

Nad wszystkie nasze miasta Reims mi się podoba;
Jest to Francyi zarazem chwała i ozdoba.

Pani La Fontaine zniechęciła się tem życiem rozrzutnem i przestała towarzyszyć małżonkowi w wycieczkach do Paryża: rozdział nastąpił nie bez burzy, lecz przynajmniej bez procesu. Racine niejednokrotnie zachęcał swego przyjaciela do zgody; ulegając namowom, La Fontaine pojechał do Château-Thierry i wrócił w dwa dni potem, nie zobaczywszy się z żoną. «I cóż? — pytano — odwiedziłeś żonę? pogodziliście się? — Pojechałem do niej, ale była na nieszporach.» Co za naiwność! wołają biografowie, jaki rys prześliczny roztargnienia i dobroduszności! — Niestety! tego nie możemy powiedzieć. La Fontaine wiedział co czynił: przedsięwziął podróż niechętnie, dla zadośćuczynienia życzeniom przyjaciół; nie zastawszy żony w domu, odjechał co prędzej, szczęśliwy że dotrzymał słowa i uniknął zarazem niemiłej rozmowy; a powróciwszy do Paryża, odpowiedział swym doradcom wymówką dziecinną, z której śmiał się razem ze wszystkiemi.
Tak żyjąc, La Fontaine doszedł lat czterdziestu, i z wyjątkiem miernej komedyi naśladowanej z Terencyusza, jakoteż prześlicznej elegii o Fouquet’cie, nie stworzył nic takiego, coby mu nadawało godność wyższą nad miano salonowego poety. W tym czasie został dworzaninem księżnej Orleańskiej, wdowy po Gastonie, bracie Ludwika XIII. Księżna de Bouillon również zajmowała się losem poety: nakłoniła go, aby naśladował swawolne opowieści miłosne, które Ariosto i Boccacio zapożyczyli od trubadurów francuzkich. La Fontaine z zapałem usłuchał tej rady i utworzył Joconde, pierwszą ze swoich słynnych powiastek, których główną zaletą jest, że odkryły drzemiący w nim dotąd talent do apologu. Jednakże, na tę część sławy La Fontaine’a musimy rzucić zasłonę; dobroduszny poeta dziwił się wprawdzie, iż za pięć czy sześć niedorzecznych baśni obwiniano go o szerzenie niemoralności, lecz ten zarzut ma aż nadto rzeczywistą podstawę.
Ustalona sława La Fontaine’a byłaby mu niewątpliwie zjednała względy Ludwika XIV, który miernym nawet talentom nie odmawiał wsparcia i opieki; lecz lekkomyślne życie poety, a zwłaszcza wspomniany wyżej zwrot jego ku poezyi erotycznej, wpływały zarówno na niechętne usposobienie monarchy, jak i surowego Colbert’a, szafarza łask królewskich. Przyczyną tej obojętności nie mogły być stosunki, wiążące niegdyś La Fontaine’a z Fouquet’em, gdyż w tym samym czasie Pélisson, wymowny obrońca nadintendenta, był w największej łasce u dworu.
Wiedział nasz poeta o powodach niechęci króla i przedsięwziął okupić swe błędy gorliwą i poważniejszą pracą literacką. Z własnego popędu powziął zamiar pośredniego współdziałania w wychowaniu Delfina, zaczynającego wówczas nauki. Oddawna ujęty prostotą Ezopa i wdziękiem Fedra, zaczął ich naśladować; a lubo był mistrzem w sztuce opowiadania i kreślenia żywych i trafnych obrazów, nie przypuszczał wcale że może doścignąć, a nawet zaćmić swoich poprzedników. Z całą naiwnością uznawał się niższym od Fedra, co dało Fontenelle’owi powód do dowcipnego powiedzenia, że La Fontaine tak mówi «z głupoty.» Była to wszakże tylko szczera i może przesadna cześć dla imion, otoczonych aureolą ustalonej sławy. Wrodzona prostota chroniła La Fontaine’a od próżności i wzbraniała mu uznać swój talent; dopiero głos ogółu oznajmił zdumionemu poecie, że godzien jest stanąć obok najpierwszych mistrzów słowa.
Pierwszy zbiór bajek, z sześciu ksiąg złożony, ukazał się w r. 1668, pod skromnym tytułem: Bajki Ezopa, ułożone wierszem przez Jana de La Fontaine. Zbiór ten był poświęcony Delfinowi, i ta okoliczność zdradza wymienione wyżej, tajemne dążenie poety, który później, za pośrednictwem Fenelon’a, jeszcze czynniejszy brał udział w wychowaniu wnuka Ludwika XIV. Zanim wypowiemy swoje zdanie o tych nieporównanych utworach, zwracamy uwagę na dziwnie powolny rozwój talentu La Fontaine’a: ileż to lat upłynęło, zanim umysł ten dojrzał i wydawać zaczął owoce! Ileż dni przepędził poeta w lekkomyślnych zabawach i bezczynności! Dopiero gdy — jak sam powiada — przejadł procent wraz z kapitałem, gdy całą utracił ojcowiznę, wtedy dopiero duch jego ocknął się z uśpienia; możnaby powiedzieć, że w miarę znikania zasobów materyalnych, rósł i potężniał kapitał duchowy poety i ten przyniósł mu zysk największy, sławę, która sowitą za wszystkie straty była mu nagrodą.
Powiedzmy jednak, że nieprzezorność La Fontaine’a w sprawach majątkowych podsycana była przez poświęcenie przyjaciół, w które wierzył i które istotnie nie zawiodło go nigdy. Skoro ze śmiercią księżnej Orleańskiej utracił stanowisko i opiekę, natychmiast przyjęła go w swój dom pani de La Sablière, wspaniałomyślna opiekunka uczonych i literatów, których szczodrą wspierała ręką. La Fontaine do siedemdziesiątego drugiego roku życia, to jest przez lat dwadzieścia, mieszkał w pałacu pani de La Sablière, z początku jako współtowarzysz wielu innych codziennych gości, a później jako zastępca gospodyni, która, pod koniec swego życia w modlitwie szukając pociechy, rzadko kiedy ukazywała się gościom i obowiązek przyjmowania ich zdała na La Fontaine’a.
Tym więc sposobem los bajkopisarza został zapewniony; wolny od troski o jutro, domownik pani de La Sablière mógł ze swobodnym umysłem rzucić się w objęcia Poezyi, która coraz to obszerniejszy i wspanialszy widokrąg odkrywała przed jego okiem. Pierwszy zbiór bajek powitano z zapałem; zabrał się przeto do dalszej pracy i — szczęśliwszy w tem od wielu poetów — nie zeszedł z raz zajętej wyżyny. Nie same jednak bajki zatrudniały La Fontaine’a: w chwilach wytchnienia napisał kilka komedyj i romans pod tytułem: Psyche. Utwór ten podobał się publiczności, a może najbardziej samemu autorowi, który tworzył go z zamiłowaniem, jako rozrywkę po pracy najważniejszej, to jest po bajkach, do których z coraz większym powracał zapałem. Mniejszego powodzenia doznał Sen w Vaux; może pamięć o Fouquet’cie, smutne w więzieniu wiodącym życie, przeszkodziła czytelnikom powitać z zapałem utwór, będący niejako odą pochwalną upadłej wielkości. Przytem, przepych niedawno ukończonego Wersalu zaćmił blask uroczej siedziby nadintendenta, i niebawem La Fontaine obrał za przedmiot do nowego romansu opis królewskiego pałacu, osnuty na kanwie allegorycznej. Romans ten, napisany wytworną prozą i przeplatany udatnemi wierszami, ukazał się wkrótce po pierwszym zbiorze bajek. Publiczność przyklasnęła autorowi, a Molière, Corneille i Quinault przerobili to dzieło na operę, do której Lulli napisał muzykę.
Mniej szczęśliwym był La Fontaine na polu dramatycznem, lubo Furetière niewątpliwie wpada w przesadę, mówiąc, że aktorowie ograniczali się zawsze na jednem przedstawieniu komedyj La Fontaine’a, z obawy, aby na drugiem publiczność ich nie ukamienowała. Bądź co bądź, teatr, a więcej jeszcze towarzystwo aktorów, nęciły zawsze La Fontaine’a: wspomnieliśmy już o jego zażyłości z Molière’m; w latach późniejszych poeta opuszczał nieraz salon pani de La Sablière i przepędzał długie godziny u aktorki Champmeslé, tworząc do spółki z jej mężem komedye, nie wznoszące się nad poziom mierności, tak, że wątpić można, czy współpracownictwo jego było bardzo gorliwem. W jednej tylko, krótkiej komedyjce pod tytułem: Florentczyk, zawierającej parę scen godnych Molière’a, udział La Fontaine’a jest widoczny. Pomimo niepowodzeń teatralnych, bajkopisarz powziął zamiar napisania tragedyi, podobno z namowy Racine’a, który niejednokrotnie lubił zażartować z przyjaciół. Wszelako La Fontaine wczas się opamiętał i zaniechał tej pracy, wcale nieodpowiedniej rodzajowi jego talentu.
Wycieczki poetyczne La Fontaine’a poza granice apologu w niczem nie czynią ujmy jego sławie; nikną one w obec zasług bajkopisarza, który, pomimo wielu prób mniej udatnych na polu dramatu i liryki, nie przestał być godnym następcą Ezopa i jak on, po wszystkie czasy nieśmiertelnym zostanie. Bo też bajka, uszlachetniona i wydoskonalona przez La Fontaine’a, należy do najszczęśliwszych płodów ducha ludzkiego. W ciasnych ramach umiał autor zamknąć i zjednoczyć wszystkie zasoby poezyi: bajki jego przypominają epopeję nastrojem stylu; przypominają dramat odwzorowaniem charakterów i ruchliwością wprowadzonych na widownię aktorów; od liryki zapożyczają wdzięku, a pędzla od poezyi dydaktycznej. Wszystko tam tryska życiem, prostotą i swobodą; urok, pod którego wpływem tworzył poeta, udziela się i czytelnikowi. Ze wszystkich poetów jeden tylko Homer w równym stopniu posiadał też same zalety. Można bez przesady powiedzieć, że pod ręką La Fontaine’a pióro przekształca się w pędzel: nie czyta się jego bajek, lecz ogląda, jak obraz biegłą dłonią na płótno rzucony.
Nie sądźmy atoli, że La Fontaine był twórcą apologu we Francyi; na wiele wieków przedtem używali tej formy trubadurowie, czego dowód mamy w Historyi Lisa, w której zwierzęta przedstawiają ówczesne spółeczeństwo feudalne. Ale nasz poeta nie czerpał z tego źródła i nie wiedział również, że w trzynastym wieku, Marya, księżna Francyi, naśladowała Ezopa, nadając swym utworom ową cechę naiwności, którą La Fontaine podniósł i udoskonalił. Oprócz Maryi, kilku poetów współczesnych i późniejszych trudniło się naśladowaniem Ezopa, i La Fontaine, nie wiedząc o tem, kilkakrotnie zapożyczył od nich rymu i budowy wiersza. Pewną jednakże jest rzeczą iż czerpni wprost ze źródeł greckich i łacińskich; wzorami jego byli: Ezop, Fedr i Bidpaj; zaś między poetami francuzkiemi trzej tylko poprzednicy mogli mu ukazać drogę do tej doskonałości, jaką on jeden tylko osiągnął. Byli to: Blanchet, który w swej komedyi Adwokat Świętoszek, zamieścił bajkę: Kruk i Lis; Marot, który z bajki Szczur i Lew, stworzył dramacik pełen wdzięku, i Régnier, który, odmieniwszy tytuł, bajkę p. t. Koń i Wilk przerobił na dowcipną satyrę. Tych tylko trzech poetów znał La Fontaine i nie naśladował ich wcale; pomimo pewnych podobieństw, które prawdopodobnie odgadł intuicyą, był zawsze na wskróś samoistnym i oryginalnym. Ta samoistność widoczną jest nietylko w układzie treści, lecz i w formie, w nieporównanych zwrotach i wyrażeniach. Język jego jest zawsze czysty i poprawny, pomimo przestarzałych wyrazów i zwrotów, którym szczęśliwie umiał nadać nowożytne piętno i odmłodzić je niejako, odejmując im pleśń klasyczną, wytwór przesady, właściwej piętnastemu i szesnastemu stuleciu.
La Fontaine uzyskał wreszcie pozwolenie przedłożenia drugiego zbioru swych bajek Ludwikowi XIV i otrzymał na owe czasy nader zaszczytny przywilej, gdyż w pozwoleniu na druk dzieła, wydanem przez króla, pomieszczoną była i pochwała dla autora. Poeta tymczasem, przez wzgląd na swoją opiekunkę, panią de La Sablière, zaczął stateczniejsze wieść życie. Miał on przytem cel inny: pragnął zostać członkiem Akademii. Kołysany tą nadzieją, przezwyciężył tak dalece samego siebie, że napisał wiersz na cześć Colbert’a, który był głównem i namiętnem narzędziem zguby Fouquet’a. Należy jednak powiedzieć, że członkowie Akademii sami zapraszali La Fontaine’a do swego grona i wzywali go, aby swojem postępowaniem ułatwił im zadanie; bowiem wybór członka musiał być zatwierdzony przez samego króla. Stronnicy poety w Akademii byli tak dalece czynni, że po śmierci Colbert’a wybrano rzeczywiście La Fontaine’a na członka Akademii, pomimo że Boileau miał za sobą dwór cały i samego Ludwika XIV. Ale bajkopisarz nie odrazu wszedł do grona wybranych; król ani zatwierdził, ani odrzucił jego wybór; zwlekano tylko dopóty, aż zgon innego członka opróżnił drugie miejsce w uczonem zgromadzeniu i wtedy dopiero obaj poeci dopięli celu swych życzeń, lubo La Fontaine musiał czekać jeszcze przez rok cały, podczas gdy Boileau, otrzymawszy zatwierdzenie królewskie, bez żadnej zwłoki mógł zasiąść w krześle akademickiem.
Od tej chwili Akademia zajęła cały umysł i wszystkie myśli La Fontaine’a. Ciągnęło go do niej zamiłowanie literatury zarówno jak i przyjaźń kolegów; nie opuszczał żadnego posiedzenia i punktualność jego pod tym względem znaną była powszechnie. Ta okoliczność nasuwa nam pod pióro fakt nader charakterystyczny: wedle ustawy Akademii, członkowie przybywający na posiedzenie, otrzymywali od kontrolera znak obecności (jeton de présence), za który następnie kassa wypłacała honoraryum; atoli spóźniający się o minut piętnaście lub więcej, nie dostawali już znaku obecności, a więc i płacy. Pewnego dnia, La Fontaine spóźnił się; koledzy, wiedząc, że «znak obecności» jest prawie jedynym jego dochodem, podnieśli głosy, aby na ten raz pominąć surową ustawę. Ale La Fontaine oparł się temu i znaku nie przyjął. Pomimo tego, Furetière, podczas swoich zatargów z Akademią, zelżył La Fontaine’a, nazywając go «myśliwcem na znaki obecności.» Powodem nienawiści Furetièra było to, że gdy w skutek żółciowych swoich wycieczek przeciwko kolegom został wykluczony z Akademii, La Fontaine, czy to przez zwykłe roztargnienie, czy też przez poczucie obowiązku łączności z kolegami, złożył do urny głos wykluczający. Od tej pory Furetière smagał go nielitościwie w swoich broszurach, bardziej obelżywych aniżeli dowcipnych, i dobroduszny poeta wycierpiał niemało od zawziętego przeciwnika. Tej jednej tylko krzywdy w tym rodzaju doznał w ciągu całego życia.
Dopóki baczne, macierzyńskie oko pani de La Sablière czuwało nad La Fontaine’em, dopóty wiódł życie przykładne; lecz gdy szlachetna ta opiekunka oddzieliła się od świata kratą klasztorną, poeta, jak dziecko zostawione bez dozoru, zaczął używać i nadużył swobody. Książęta Vendôme zapraszali go na swoje uczty: La Fontaine, oszołomiony zbytkiem i rozkoszą, nie miał pamięci na wiek swój podeszły, niestosowny do biesiad i wybryków wszelkiego rodzaju. Nie wahamy się wspomnieć o tych słabostkach, gdyż żal szczery zgładził przewinę starca.
Ciężka choroba oznajmiła La Fontaine’owi, iż powinien przygotować się do chrześciańskiego zakończenia żywota. Błądził i grzeszył nasz bajkopisarz, lecz, pomimo licznych usterek, przechował w duszy świętą wiarę, ową nić niewidzialną, łączącą człowieka z Niebem. Przyznajemy, że La Fontaine późno, dopiero przy schyłku życia, pełnić począł obowiązki chrześcianina; ale nawrócenie jego było zupełne, natchnione tym samym świętym zapałem, jaki objawiał, gdy w młodych latach swoich zamierzał oblec sukienkę duchowną. Racine, oddawna już nawrócony z błędów młodości, czuwał nad przyjacielem podczas choroby i przyczynił się do pojednania go z Bogiem. On to przywiódł spowiednika do łoża poety, on wspomagał i pocieszał La Fontaine’a. Sędziwy poeta przyjął z rąk wikarego kościoła świętego Rocha ostatnie Sakramenta, a uniesiony pragnieniem pokuty za przeszłość, przyrzekł solennie, że jeśli łaska Boża zdrowie mu powróci, to poświęci resztę dni swoich na tworzenie dzieł treści moralnej i religijnej. Szczerem było to nawrócenie i głośnem tak dalece, że gdy w Paryżu rozeszła się wieść, iż La Fontaine zakończył życie, powszechnie mówiono, że umarł jak święty.
Pogłoski o śmierci La Fontaine’a były jednakże bezzasadne; podniósł się wkrótce z łoża boleści i dowiódł następnem swojem życiem, że szczerze wierzył i szczerą czynił pokutę. W modlitwach i skupieniu ducha przepędził ostatek żywota, zajęty jedynie zbawieniem swojej duszy.
W tymże samym czasie, kiedy La Fontaine powracał do zdrowia, pani de La Sablière kończyła dni swoje w klasztorze. Poeta musiał opuścić schronienie, w którem przez dwadzieścia dwa lat przemieszkiwał; wychodząc z pałacu, spotkał pana d’Hervart, który przybywał, aby poecie ofiarować u siebie schronienie. «Właśnie szedłem do ciebie» odparł La Fontaine. Rzadki i rzewny dowód przyjaźni z jednej, wiary w przyjaźń z drugiej strony!
W mieszkaniu margrabiego d’Hervart przepędził La Fontaine dwa ostatnie lata swego życia. Uczęszczał jeszcze na posiedzenia Akademii, ale częściej bywał w kościele: przekładał wierszem psalmy Dawida, ujął w ramy przecudownej poezyi hymn: Dies irae, a niekiedy, odzyskując natchnienie i zapał młodzieńczy, tworzył nowe bajki. W ten to sposób Fénélon używał go za współpracownika w wychowaniu księcia Burgundyi; nauczyciel i uczeń otaczali troskliwą opieką miłego starca, który prawie do końca życia nie postradał ani wrodzonej dobroduszności, ani zalet umysłowych. Dzięki tej troskliwej opiece, dzięki przyjaźni i pociechom religijnym, można o zgonie poety wyrzec:

Zstąpił Anioł, co duszę z ciała wyswobodzi:
Zgasł wieszcz, jak gaśnie słońce, gdy wieczór nadchodzi.


Po kilku miesiącach wielkiego osłabienia, La Fontaine zakończył życie w dniu 13 Lutego 1695 roku. Szczerze opłakiwał go Racine; a Fénélon, natchniony boleścią, uczcił bajkopisarza przemową, której ostatnie wyrazy przytaczamy:
«Czytajcie go i powiedzcie, czy można znaleźć większy wdzięk w żartach Anakreona? czy Horacy przybrał moralność i filozofię w ponętniejsze ozdoby? czy Terencyusz odwzorowywał prawdziwiej i naturalniej ludzi i obyczaje? czy Wirgili wreszcie posiadał więcej rzewności i harmonii?»
Nie szukajmy innych wyrazów dla oddania czci należnej geniuszowi La Fontaine’a; w tem zaś, co dotyczy jego charakteru, objaśni nas dokument, nieznany dotąd biografom. Maucroix, dowiedziawszy się o zgonie La Fontaine’a, skreślił wyrazy następne: «Ukochany i wierny przyjacielu, La Fontaine zakończył życie. Żyliśmy z sobą w przyjaźni przez lat przeszło pięćdziesiąt, i dziękuję Bogu, że pozwolił mi dochować tę przyjaźń aż do kresu życia, bez zmiany i bez przerwy; gdyż mogę powiedzieć, że w ostatnim dniu jego żywota kochałem go tak samo jak w pierwszym. Oby Bóg przyjął go do swej łaski i udzielić raczył wieczny spoczynek jego duszy! Był to umysł szczery i niewinny: równego mu nie znałem nigdy. Nie wierzę, aby skłamał raz jeden w całem życiu.» Nie wątpimy, że prośba Maucroix została wysłuchaną i że Bóg miłosierny przyjął sędziwego wieszcza i pokutnika do swojej chwały.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Noskowski.