Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom II/Część druga/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
MONSIEUR I PONURY.

Żona Dagoberta wstąpiła do kościoła pomodliła się i podążyła do domu; skoro przybyła na ulicę Brise-Miche, dopędził ją odźwierny kościelny i prosił, aby natychmiast wróciła do księdza Dubois, bo ma jej powiedzieć jeszcze coś bardzo ważnego.
W chwili, kiedy Franciszka śpiesznie wracała, powóz zatrzymał się przed drzwiami domu, w którym mieszkała.
Woźnica, zsiadłszy z kozła, otworzył drzwiczki od powozu.
— Przyjacielu — rzekła do niego dosyć otyła, czarno ubrana kobieta, siedząca w tymże powozie i trzymająca na kolanach tłustego mopsa — zapytaj, czy tu mieszka Franciszka Baudoin...
— Dobrze, pani — odpowiedział woźnica.
Każdy pewno już poznał panią Grivois, pierwszą pokojówkę księżny Saint-Dizier, ze swym mopsem Monsieur.
Farbiarz, któregośmy już widzieli pełniącego obowiązki odźwiernego, zapytany przez woźnicę o mieszkanie Franciszki, wyszedł z farbiarni i zbliżył się uprzejmie do powozu, aby odpowiedzieć pani Grivois, że Franciszka Baudoin mieszka w tym domu, ale wyszła i jeszcze nie powróciła.
Ojciec Loriot miał wtedy ręce a po części i twarz ufarbowane ślicznym kolorem złocisto-żółtym.
Widok człowieka takiego koloru podrażnił mopsa i w chwili, gdy farbiarz wyciągnął rękę do krawędzi drzwiczek powozu, mops zaczął wściekle ujadać i ugryzł go w palec.
— Ach! wielki Boże! — zawołała zmartwiona pani Grivois, — byle tylko nie było jakiej trucizny w farbie, którą pan masz na ręku... mój piesek jest tak delikatny...
Ojciec Loriot rzekł:
— Gdybyś pani nie była kobietą, co mi nakazuje pobłażanie dla jej mopsa, miałbym ochotę porwać go za ogon i w mgnieniu oka ufarbować na żółto.
— Mego psa farbować na żółto!... — krzyknęła pani Grivois, wysiadając z powozu z mopsem na ręku i mierząc ojca Loriot zagniewanym wzrokiem.
— Ależ powiedziałem pani, że pani Franciszka jeszcze nic wróciła — rzekł farbiarz.
— Zaczekam na nią — odparła oschle pani Grivois. — Na którem piętrze mieszka?
— Na czwartem, — odrzekł ojciec Loriot i powrócił do swej farbiarni.
Wracając mówił sam do siebie z uśmiechem:
— Spodziewam się, że duży pies Dagoberta porządnie wygarbuje skórę temu przeklętemu mopsowi!
Pani Grivois z trudnością wdrapywała się po krętych schodach, z odrazą rozglądając się dokoła. Nareszcie dostała się na czwarte piętro i zatrzymała się przez chwilę przed drzwiami ubogiej izdebki, w której znajdowały się podówczas obie sieroty i Garbuska.
Powodem bytności pani Grivois u Franciszki Baudoin było nowe postanowienie d’Aigrigne’go i księżnej Saint-Dizier: osądzili oni za rzecz roztropniejszą posłać po dziewczęta powiernicę, której w zupełności ufali, i uprzedzić o tem księdza Dubois, który ze swej strony przygotuje do tego Franciszkę.
Faworyta księżnej Saint-Dizier, zapukawszy do drzwi, zapytała o Franciszkę Baudoin.
— Niema jej w domu — odpowiedziała nieśmiało Garbuska, zdziwiona temi odwiedzinami i spuszczając oczy na widok tej kobiety.
— A więc zaczekam na nią, — oznajmiła pani Grivois, ciekawie przypatrując się dwom sierotom, które nie odzywały się i nieśmiało pospuszczały oczy.
To mówiąc pani Grivois usiadła, nie bez pewnej odrazy, na starem krześle żony Dagoberta; mopsa posadziła na podłodze.
Ale natychmiast dało się słyszeć warczenie z za krzesła, z którego zerwała się pani Grivois.
— Cóż to! czy tu jest jaki pies?... — podjęła z podłogi na ręce swego faworyta.
Ponury wylazł powoli z za krzesła.
Na widok dwóch rzędów strasznych zębów, które podobało się Ponuremu pokazać przy ziewaniu, mops z początku zadrżał z bojaźni, lecz czując się bezpiecznym na kolanach swej pani, począł wkrótce zuchwale pomrukiwać. Ponury nie raczył jednak zwrócić na to uwagi, i poszedł położyć się u stóp dwóch sierot, jakgdyby instynktownie przeczuwał, że im grozi niebezpieczeństwo.
— Proszę wypędzić stąd tego psa — rzekła pani Grivois rozkazującym tonem.
— Ponury nie jest zły, kiedy się go nie drażni — odrzekła z uśmiechem Róża.
— Pomimo to — obstawała pani Grivois. — Może być wypadek. Nie lubię patrzeć na to psisko z łbem ogromnym jak u wilka... a jakie ma straszne kły, aż mnie dreszcz przechodzi... Mówię wam, wypędźcie go...
Przybycie nowej osoby, zrobiło dywersję w nieco kłopotliwem położeniu dwóch sierot.
Był to posłaniec z listem w ręku.
— Do kogo? — zapytała Garbuska.
— Przynoszę pilny list od męża obywatelki.
— List od Dagoberta! — zawołały Róża i Blanka z radością.
— Nie wiem, czy ten obywatel nazywa się Dagobert — ale jest to stary żołnierz z krzyżem na piersiach i siwemi wąsami; jest parę kroków stąd, w biurze powozów, kursujących na trakcie do Chartres.
— To on sam!... zawołała Blanka. — W panią Grivois jakby piorun uderzył; wiedziała, że oddalono Dagoberta, aby ksiądz Dubois bez przeszkody mógł oddziaływać na Franciszkę; jego niespodziewany powrót niweczył tak pracowicie ukartowaną intrygę, i to w chwili, kiedy już tak bliską była ziszczenia.
— Ach! mój Boże! — zawołała Róża, przeczytawszy list.
— Co się stało? — zapytała strwożona Blanka.
— Wczoraj, na połowie drogi do Chartres, Dagobert spostrzegł, że zgubił sakiewkę z pieniędzmi. Nie mogąc dalej jechać, wrócił pocztą na kredyt, i prosi, aby mu żona przysłała pieniądze do biura dyliżansów, gdzie oczekuje.
— Tak, to prawda — wtrącił posłaniec — żołnierz powiedział mi: śpiesz się, bo jestem tu w zastawie.
— A tu ani grosza!... — utyskiwała Blanka.
Wiadomość ta wzbudziła w pani Grivois na chwilę otuchę, która wnet ją jednak zawiodła, gdyż Garbuska wskazując na tylko co ułożoną paczkę, rzekła.
— Uspokójcie się panie... lombard o dwa kroki stąd... dostanę pieniędzy, zaniosę je do biura dyliżansów i pan Dagobert będzie tu nie później jak za pół godziny!
— Patrz — rzekła Blanka — tu na liście jest adres. Garbuska, wziąwszy list, zwróciła się do posłańca i rzekła:
— Proszę powiedzieć panu Dagobertowi, że zaraz nadejdę do biura dyliżansów.
— Przeklęty Garbus — pomyślała zacna pani Grivois — gdyby nie ona, nieprędkoby tu powrócił ten żołnierz...
Podczas gdy Garbuska krzątała się jeszcze, aby się przygotować do wyjścia, pani Grivois głęboko się zamyśliła. Potem nagle zerwała się.
— Ponieważ pani Baudoin nie wraca, załatwię pewien interes tu niedaleko i zaraz powrócę.
Pani Grivois wyszła jeszcze przed Garbuską..


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.