Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom II/Część druga/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
PODSTĘP.

Upominając sieroty, aby były spokojne, Garbuska wyszła nareszcie, lecz nie tak spiesznie, jakby chciała, gdyż wstąpiła wpierw do swej izdebki i dołożyła do zawiniątka, i tak już dość sporego, swoją jedyną kołdrę wełnianą, która ją jako tako chroniła od zimna w jej mieszkaniu. Żywy wzór wszystkich cnót chrześcijańskich, myślała tylko o innych, zapominając o sobie, i do tego zawsze znalazła dość siły i środków w swem złotem sercu.
Już od doby ani jadła, ani spała; nacierpiała się zimna podczas ubiegłej nocy, a jednakże nie zabrakło jej sił; taką to moc posiada wielkie serce.
Garbuska przybyła na róg ulicy Saint-Merry.
Od czasu niedawno odkrytego spisku przy ulicy Prouvanes, rozstawiono w tej ludnej części miasta więcej posterunków policyjnych.
Młoda szwaczka. choć schylona pod ciężarem sporego zawiniątka, biegła jak tylko mogła po chodniku; w chwili kiedy przechodziła obok sierżanta miejskiego, dwie sztuki pięciofrankowe upadły za nią, podrzucone przez otyłą, czarno ubraną kobietę, idącą za nią.
Owa kobieta zwróciła uwagę sierżanta na zgubione pieniądze, i wskazała na Garbuskę. Poczem szybko znikła.
Sierżant, usłyszawszy co mu zakomunikowała pani Grivois (gdyż ona to była), podniósł pieniądze, a podążając za Garbuską, zawołał:
— Hej tam! stój!... trzymajcie ją!... trzymajcie!...
Nie wiedząc, że wołanie sierżanta miejskiego jej się tyczyło, Garbuska przyspieszyła kroku, aby jak najprędzej dostać się do lombardu.
Wtem usłyszała kilka osób goniących za nią, i w tej chwili ciężka ręka oparła się na jej ramieniu.
Garbuska, równie zdziwiona, jak przestraszona, obróciła się do nich.
I już otaczała ją zgraja, składająca się nadewszystko z owej szkaradnej tłuszczy próżniaków, którzy bezustannie szlifują paryskie bruki.
— Ha! ptaszku!... nie słyszysz, choć na ciebie wołają... milczkiem wymknąć się chciałaś — rzekł agent policyjny i chwycił Garbuskę tak gwałtownie za ramię, iż jej zawiniątko padło mu pod nogi.
Biedna dziewczyna, widząc się otoczoną wyuzdaną, zuchwałą, grubjańską i złośliwą zgrają próżniaków, którzy patrzyli na nią, jak na raroga, gotowi do szyderstw i obelg, struchlała i zbladła jak trup.
Powierzchowność zawsze silnie oddziaływa na ludzi, a nędza zawsze jest podejrzaną:
— Zaczekajno, kochanko!... mówił agent policyjny drwiącym głosem — musisz bardzo się spieszyć, kiedy, gubiąc pieniądze, nie raczysz schylić się po nie...
— Pewno je miała w swym garbie — odezwał się ochrypły głos przekupnia zapałek.
— Ależ panie.. to nie moje pieniądze.
— Kłamiesz — odparł sierżant zbliżając się — jakaś porządna pani widziała, jak ci wypadły z kieszeni...
— Zapewniam pana, że nie... — odrzekła Garbuska, drżąc ze strachu.
— Sierżancie — odezwał się chrapliwy głos przekupnia zapałek — sierżancie! nie wierz jej... pomacaj jeno garb, pewien jestem, że tam schowane buty, płaszcze, parasole.
Nowe śmiechy, nowe szyderstwa i krzyki.
— Pozwólcie zobaczyć, wszak to gratis.
— Nie pchaj-że się, wszak i ja zapłaciłem za swe miejsce...
— Postawcież ją na czem wyższem... niech i my widzimy.
— Rozerwiemy ją na kawałki, przynajmniej nikomu nie będzie krzywdy.
Wystawmyż sobie biedną dziewczynę, której umysł tak był delikatny, serce tak dobre, dusza tak wzniosła, charakter tak lękliwy, wstydliwy... a słuchać musiała tych grubjaństw, tego wycia... sama jedna pośród tej zgrai... otoczona wraz z sierżantem miejskim i ajentem policyjnym.
Agent policyjny, uchwyciwszy węzeł, który podniosła i trzymała drżącymi rękami, rzekł surowo:
— Cóż to tu masz?
Biedna, zalękniona, nie mogła mówić.
— Aha! nie umiesz odpowiadać.
Mówiąc to, policjant, przy pomocy sierżanta, rozwiązał węzeł.
— Patrzajcieno! prześcieradła... kołdra... sztuciec... kubek srebrny... chustka... jak się to zaopatrzyła! wyglądasz jak gałganiarka, a masz srebro...
— To rzeczy nie twoje? — zapytał sierżant.
— Nie, panie... — odpowiedziała Garbuska — ale ja...
— A garbaty hultaju! kradniesz więcej, aniżeliś sama warta.
— Kradniesz!? — powtórzyła Garbuska, załamując ręce z boleścią.
— Dawajcie tu straż bezpieczeństwa! — krzyczało naraz kilka głosów.
— Otóż i wojsko idzie!
Ktoś z przechodzących dał znać oficerowi warty o tem zbiegowisku.
— Otóż i warta! chodź... chodź do komisarza — rzekł agent policyjny, uchwyciwszy Garbuskę za ramię.
— Panie! — zawołała biedna dziewczyna, głosem przerywanym łkaniami — pozwól powiedzieć sobie...
— Wytłomaczysz się na odwachu... dalej w drogę.
— Ależ, panie... ja nie ukradłam... — wołała Garbuska błagalnym głosem — zlituj się nade mną.
W tej chwili kapral z żołnierzami, przedarłszy się przez tłum, zbliżył się do sierżanta.
— Kapralu — rzekł sierżant — zaprowadź tę dziewczynę na odwach... ja jestem agentem policyjnym.
— Ależ, panowie... zlitujcie się — błagała Garbuska, zanosząc się od płaczu i załamując ręce — ja nie ukradłam, przez Boga żywego! ja nie kradłam...
Słaba, skołatana, przerażona biedna dziewczyna poprowadzoną została przez żołnierzy.
Pod mglistem, ponurem niebem, na błotnej czarnemi domami obstawionej ulicy, brudna, obdarta, rojąca się jak mrowisko tłuszcza, odrażający przedstawiała widok: dzieci w łachmanach, pijane kobiety, wstrętnej i podejrzanej postaci mężczyźni, wszystko to tłoczyło się, pchało, przewracało z wrzaskiem, biegając za nawpół żywą ofiarą... ofiarą okrutnej pomyłki.

Po haniebnem oskarżeniu, którego ofiarą stała się nieszczęśliwa Garbuska, pani Grivois wróciła spiesznie na ulic, Brise-Miche.
Wdrapała się, o ile mogła najprędzej na czwarte piętro... otworzyła drzwi do izdebki Franciszki i... cóż ujrzała? Dagoberta z żoną i sierotami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.