Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom III/Część druga/Rozdział XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żyd wieczny tułacz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | "Oświata" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Juif Errant |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
W kilka dni po pożarze fabryki pana Hardy, następująca scena odbywała się przy ulicy Klodoweusza, w domu, gdzie Rodin miał mieszkanie, które już był opuścił, gdzie także mieszkała Róża Pompon, rozporządzając gospodarstwem swego przyjaciela Filemona. Było to koło południa. Róża Pompon, sama jedna w mieszkaniu akademika, ciągle nieobecnego, wesoło zajadała śniadanie, siedząc przed kominkiem.
Nie było ono zbyt wykwintne. Na małym stoliczku stała miedniczka, w której niedawno wykąpała swoją świeżą, w mniej świeżej wodzie, twarzyczkę; teraz przygotowała sobie w niej napój — wodę z porzeczkowym sokiem. Czubaty talerz sałaty oraz tuzin oliwek, stanowiły pożywienie.
Róża Pompon, schrupawszy sałatę, zabierała się już do oliwek, kiedy ostrożnie zapukano od drzwi.
— Kto tam? — odezwała się Róża Pompon.
— Przyjaciel... stary przyjaciel — odpowiedział dźwięczny, radosny głos. — Więc panna się zamykasz?
— Aha! to ty, Nini-Moulin?
— Tak jest, moja miła wychowanko... Otwórz mi jak najprędzej... Bo bardzo się śpieszę.
Po chwili otworzyła drzwi, a gdy Nini-Moulin stanął na progu, spojrzała ze zdziwieniem na wypchane kieszenie jego palta.
— Aj! aj! jakież to masz ogromne kieszenie... Cóż to w nich jest?
— Są tam rzeczy, ciebie obchodzące!
— Mnie?
— Różo Pompon, — rzekł nagle z wielką powagą Nini-Moulin — czy chcesz mieć ekwipaż? czy chcesz, zamiast mieszkać w tej nędznej ruderze, mieć pyszne apartamenty? ubierać się jak księżniczka?
— Otóż go masz... znowu głupstwa... Będziesz jadł oliwki?... bo, jeżeli nie, zjem wszystkie...
Nini-Moulin, nic nie odpowiedziawszy, sięgnął do kieszeni, dobył pudełeczko, w którem była bransoletka, i zaczął nią migać przed oczami dziewczyny.
— Ach, co za bransoletka! — zawołała, klaszcząc w ręce. — Zielony wąż trzymający się za ogon... To godło mej miłości dla Filemona.
— Nie mów mi o Filemonie... to mnie żenuje... — rzekł Nini-Moulin, zapinając bransoletkę na ręku Róży Pompon, która śmiała się do rozpuku.
— Ktoś polecił ci to kupno, a ty, gruby apostole, chcesz spróbować na mojej ręce, jak wygląda.
— Różo Pompon, czy chcesz mieć sługi, lożę w operze i tysiąc franków miesięcznie?
— Daj mi pokój! na cóż żarty?
Moulin sięgnął znowu do kieszeni, wyjął z niej pyszny łańcuch i włożył na szyję Róży.
— Ach! jaki piękny łańcuch! — zawołała dziewczyna, spoglądając kolejno to na klejnoty, to na moralnego pisarza.
— Różo Pompon! — wyrzekł Nini Moulin uroczystym tonem — niczem są te drobiazgi w porównaniu z tem, co możesz mieć, jeżeli usłuchasz rad starego przyjaciela...
Zanurzył rękę w swej przepaścistej kieszeni, wyciągnął z niej teraz pakiet i rozwinął go ostrożnie; była to śliczna mantyla z czarnych koronek.
— Wszystko to może być twoje, jeśli wysłuchasz mnie — kusił Nini-Moulin.
— Jakto? — rzekła zdumiona Róża Pompon — mówisz to poważnie?
— Posłuchaj tylko... — zawołał Dumoulin komicznie powściągliwym tonem — moja kochana pupilko! aż nadto mnie znasz, iżbyś mogła przypuścić, że cię namwiam na czyn nieprzystojny... Aż nadto troskliwy jestem o własny szacunek... z drugiej strony nie uwłaczałbym Filemonowi, który mi powierzył straż nad twoją cnotą.
— A propozycje, które mi czynisz, są uczciwe?
— Nie można żądać uczciwszych.
— Nie będę narażona na zarzut przeniewierzenia się Filemonowi?
— Nie.
— Lub mam być wierną komu?
— Żadnego obowiązku.
Róża Pompon zastanowiła się na chwilę, potem rzekła:
— E! dajmy pokój tym żartom. Nie jestem tak głupia, iżbym mogła przypuścić, że mnie kto utrzymywać będzie jak księżniczkę jedynie dla mych pięknych oczu... do czegóż ja z mej strony będę zobowiązana?
— Do niczego.
— Ale przecież cóż będę musiała robić?
— Okazywać się zawsze, ile można, ładną, hożą, cackać się, bawić się, jeździć powozem na spacer. Widzisz, że to wcale nie będzie dla ciebie trudne... a przyłożysz się do dobrego czynu.
— Żyjąc jak księżniczka?
— Tak jest... namyśl się więc; nie pytaj więcej o szczegóły... nie mógłbym ich wymieniać... zresztą nie będziesz do niczego, mimo twej woli, przymuszona... spróbuj życia... jakiego ci życzę... jeżeli ci się spodoba... wolno ci będzie używać go; jeżeli zaś nie, powrócisz do swego Filemonckiego bytu.
Nini-Moulin poszedł do okna, otworzył je.
— Patrz... przed bramą.
— Ładny powóz, doprawdy.
— Ten powóz jest twój. Na ciebie oczekuje.
— Jakto! na mnie czeka? — rzekła Róża Pompon — więc zaraz mam być gotowa?
— Natychmiast.
— Ale dokąd mnie zaprowadzisz?
— Albo ja wiem? Stangret wie, dokąd ma jechać.
— Wiesz, mój kochany, że to bardzo śmieszne!
— Przystając, wielką uczynisz mi przysługę.
— Dla ciebie?... a to z jakiego powodu?
— Mniejsza o powód... jedziemy?
— Bo.. przecież... nie zjedzą mnie tam — rzekła śmiało Róża Pompon.
I, poskoczywszy, wzięła różowy kapelusik i włożyła go zgrabnie na swe blond włosy.
— Fi... z salopą — odrzekł i, raz jeszcze sięgnąwszy ręką do kieszeni, jakby prawdziwej sakwy, wyciągnął z niej paradny szal kaszmirowy i zarzucił go na ramiona Róży Pompon.
— Kaszmir! — zawołała dziewczyna, nie posiadając się z radości i podziwu.
I leciutko wyszła, a za nią Nini-Moulin.
Poczciwa zieleniarka stała w swym sklepiku.
— Dzień dobry, wybrałaś się dziś panna tak wcześnie — rzekła.
— Tak, matko Arseni, proszę przyjąć mój klucz.
— Dobrze.
— Ach! dla Boga!... jak sobie pomyślę, — rzekła nagle Róża Pompon pocichu, obracając się do Nini-Moulin i oddalając się od drzwi — gdy pomyślę o Filemonie... bo może tam długo zabawię!
— Ze trzy miesiące, nie dłużej.
— A więc dobrze!
Wróciwszy do zieleniarki i chwilę pomyślawszy, rzekła jej:
— Matko Arseni, gdyby przyjechał Filemon, powiesz mu pani, że... wyjechałam z domu... za interesami... żeby czekał na mnie cierpliwie... Do widzenia, matko Arseni.
— Do widzenia, kochana panno.
I Róża Pompon wsiadła triumfalnie do powozu z Nini-Moulin.
— Niech mię porwą kaci, jeżeli wiem, na czem się to skończy — myślał sobie Jakób Dumoulin, kiedy powóz szybko się oddalał z ulicy Klodoweusza. — Naprawiłem przecie moje głupstwo; teraz się śmieję z reszty.