Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom III/Część druga/Rozdział XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.
WYZNANIE.

Panna de Cardoville, chcąc ukryć przyczynę gwałtownych uczuć, jakich w tej chwili doznawała, przyjęła pana Montbron z udaną wesołością. Popatrzywszy najprzód przez chwilę na Adrjannę, pan Montbron kiwnął głową i rzekł z żalem, westchnąwszy:
— Moje dziecko... nie cieszy mię to...
— Cóż to?... jakiś ciężar na sercu... czy żałoba, kochany hrabio — rzekła z uśmiechem Adrjanna.
— Choruję na serce... a tej choroby pani mię nabawiłaś... Nie szanujesz swej urody... Tak jest, zobacz tylko swoją bladą twarz! od kilku dni jesteś smutną... masz jakieś zmartwienie...
— Mój kochany panie Montbron, pan jesteś tak przenikliwy, iż choć raz wolno mu pomylić się... a to właśnie zdarza się panu... dziś... Nie mam żadnego zmartwienia... zarozumiale rzeknę, nigdy nie uważałam się za piękniejszą.
— Czy chcesz pani dać do zrozumienia, że chlubisz się zmianą w rysach swej twarzy dlatego, że dumna jesteś z udręczeń swego serca — rzekł pan Montbron, przypatrując się uważnie Adrjannie. — Niech i tak będzie; słusznie więc powiedziałem: Pani masz zmartwienie... Raz jeszcze powtarzam, — dodał hrabia tonem zupełnego przekonania.
— Bądź pan — spokojny, jestem najszczęśliwsza, ciągle bowiem cieszę się przekonaniem: w mym wieku jestem wolna... zupełnie wolna.
— Ja jednak, pani pragnąłbym widzieć panią tysiąc razy jeszcze wolniejszą, aniżeli teraz jesteś, radziłbym... szczerze...
— Pójść za mąż...
— Tak, bezwątpienia, tym sposobem zachowana byłaby droga jej wolność... ze wszystkiemi swemi skutkami... tylko zamiast nazywać się panną de Cardoville... nazywałabyś się: pani de... znaleźliśmy dla pani wybornego męża, który byłby odpowiedzialny za jej niezawisłość...
— A któż byłby odpowiedzialny za tego śmiesznego męża? Może ja? — rzekła Adrjanna z niejakiem oburzeniem. — Nie, nie, kochany hrabio; za dobre i za złe, ja sama zawsze odpowiem za moje czyny i postępki; do mojego imienia przywiązana będzie zawsze, czy to dobra czy zła, ale przynajmniej taka opinja, jaką ja sama sobie utworzę. A ponieważ i ręczyć i odpowiadać można tylko za siebie samą... zachowam więc własne imię.
— Pani jedyna masz takie wyobrażenie.
— A to dlaczego? — rzekła Adrjana, śmiejąc się — zdaje mi się... że nieprzyjemnie jest widzieć biedną młodą dziewczynę, iż tak powiem, niknącą w jakim brzydkim i bardzo samolubnym mężczyźnie. Och! tak, kochany hrabio, przyznaj... że to jest szkaradna metampsychoza... małżeńska — dodała Adrjanna z głośnym śmiechem.
Sztuczna, gorączkowa wesołość Adrjanny tak dziwnie sprzeczna była z jej blademi, zmienionemi licami; tak łatwo spostrzec było można, że usiłowała przytłumić głębokie zmartwienie wymuszonym śmiechem, iż mocno to wzruszyło pana Montbron.
— Otóż masz, kochany trzpiotku... nowe głupstwo... Przypuśćmy, że ja mam dwadzieścia lat i żebyś chciała zrobić mi zaszczyt oddaniem mi swej ręki... wtedy, przypuszczam, że nazwanoby cię pani Montbron?
— Może...
— Jakto może? nie nosiłabyś mego nazwiska, choćbyś mnie poślubiła?
— Mój kochany panie hrabio, — rzekła Adrjanna uśmiechając się — dajmy pokój przypuszczeniu, któreby pozostawiło mi tylko... żal.
Wtedy nagle pan Montbron poruszył się i spojrzał na pannę Cardoville z wyrazem głębokiego zdziwienia. Od kilku chwil prowadząc rozmowę z Adrjanną, hrabia wziął był niechcący dwie czy trzy książki porozrzucane tu i owdzie na kozetce, i niechcący również zajrzał to w jednę, to w drugą.
Pierwszy tytuł był: Historja nowoczesna.
Drugiej: Podróż w Indjach.
Trzeciej: Listy o Indjach.
Coraz bardziej zdziwiony i ciekawością wiedziony, pan Montbron patrzył dalej, i w dalszym ciągu znalazł tytuł czwartej książki: Przechadzki po Indjach.
Piątą książką były: Wspomnienia Indostanu.
Szóstą: Uwagi podróżnego nad Indjami wschodniemi.
Tu już zdziwienia, dla wielu bardzo ważnych pobudek, pan Montbron ukryć nie mógł. Adrjanna, dzięki swemu śmiałemu charakterowi, przezwyciężywszy się, rzekła:
— A więc... kochany hrabio... czemu się tak pan dziwisz?
Zamiast odpowiedzieć, pan Montbron nie mógł się wstrzymać od słów, do siebie wyrzeczonych:
— Nie.. nie. to niepodobna... a przecież...
— Niegrzecznie byłoby może z mej strony... być obecną temu monologowi — rzekła Adrjanna.
— Daruj mi, moja kochana pani... lecz szukam przyczyny tej nagłej namiętności..
— Geograficznej? — rzekła panna Cardoville, przerywając panu Montbron — może taka skłonność wydawać się będzie za poważną w moim wieku... panie hrabio; ale przecie trzeba się czemś zająć w wolnych chwilach... a wreszcie, mając kuzyna Indjanina, i to jeszcze księcia, chciałam poznać ów błogi kraj...
Ostatnie słowa wymówiła z pewną goryczą, która uderzyła uwagę pana Montbron; dlatego, przypatrując się ciekawie Adrjannie, rzekł:
— Zdaje mi się, że mówisz pani o księciu... z niejaką przykrością.
— Nie... mówię o nim zupełnie obojętnie.
— Zasługiwałby jednak na litość. Widziałem go ostatni raz dwa dni temu... jego widok napełnił me serce boleścią.
— Aha!... panie Montbron, to są żarty!... To nie naprawdę... żądasz pan, abym się zajmowała udręczeniami rozkochanego księcia.
— Ach! cóż się to dzieje!... teraz już nie będę miał żadnego względu... — zawołał hrabia. — Jak widzę niema już żadnej nadziei dla biednego księcia... pani w kimś się kochasz.
A gdy Adrjanna oburzyła się, dodał:
— Och! nie zapieraj się, pani... jej bladość... jej smutek od kilku dni... jej nieubłagana obojętność dla księcia, wszystko mnie przekonywa... wszystko mi dowodzi... że pani jesteś zakochana... Jeżeli zgaduję, jeżeli mówię, że pani kochasz się... jeżeli ośmielam się nawet aż wyrzucać jej miłość... czynię to jedynie dlatego, że tu idzie o życie lub śmierć biednego księcia!
— Byłaby to rzecz osobliwa, — rzekła Adrjanna z chłodem i gorzką ironją — aby moja miłość... przypuszczając nawet że w mem sercu jest jaka miłość... wywierać miała tak nadzwyczajny wpływ... Cóż go to może obchodzić.
— Co go ma obchodzić!... Daruj mi, pani, gdy powiem, że okrutnie pozwalasz sobie żartować... Jakto!... Biedny ten młodzieniec kocha panią z pierwszym zapałem młodzieńczej, ślepej miłości; już chciał samobójstwem zakończyć okropne męczarnie, jakich go nabawia namiętność ku pani... a pani dziwisz się i nie wierzysz temu, że jej miłość dla kogo innego... może być kwestją życia lub śmierci dla niego?...
— Więc on mnie kocha! — zawołała dziewica.
— Aż do szaleństwa... mówię pani, przekonałem się na własne oczy...
— A jednak powiadano mi... że...
— Kto?
— Rodin... Że Dżalma... we dwa dni po widzeniu mnie szalenie się zakochał.
— Rodin... powiedział to pani... — zawołał pan Montbron, jakby coś przypominał sobie. — Wszakże to on powiedział także Dżalmie... że panna w kim innym zakochałaś się...
— Ja?
— I to właśnie nabawiło biednego księcia strasznej rozpaczy...
— I to właśnie było przyczyną mojej rozpaczy!
— A więc pani kochasz go równie jak on panią kocha! — zawołał pan Montbron uradowany.
— Czy ja go kocham! — rzekła panna Cardoville.
Lekkie pukanie do drzwi przerwało znów Adrjannie.
— Proszę — rzekła.
Weszła Floryna.
— Pan Rodin przyszedł... Obawiając się naprzykrzać pani, nie chciał wejść; ale powróci za pół godziny... Czy go pani przyjmie?
— Dobrze... — rzekł hrabia do Floryny — i choćbym ja był jeszcze u pani, można go wprowadzić...
A zwracając się do panny Cardoville, zapytał:
— Czy przystajesz na to pani?
— Zgadzam się... — odpowiedziała.
Gniew błysnął w jej oczach, gdy pomyślała o tym przewrotnym Rodinie.
— Och! stary łotr!... — rzekł pan Montbron. — Nigdym nie wierzył tej krzywej głowie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.