Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom III/Część druga/Rozdział XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.
MIŁOŚĆ.

W pannie Cardoville zaszło jakby przeobrażenie; pierwszy to raz jej piękność okazała się w całym swym blasku. Lekkie podrażnienie chytrością Rodina przeminęło, jak lekki cień, na czole młodej dziewicy. Co znaczyły teraz dla miej te kłamstwa, te zdrady? Alboż nie zostały już zniweczone?
Skinieniem dając znak panu Montbron, zaprowadziła go do Indyjskiego Bachusa.
— Jak on do niego jest podobny! — rzekła do hrabiego.
— W rzeczy samej! — zawołał hrabia — to osobliwe!
— Osobliwe? — odrzekła z dumnym uśmiechem Adrjanna, — osobliwe, że bohater, że półbożek, że ideał piękności podobny jest do Dżalmy?...
— Jakże go pani kochasz!... — rzekł hrabia, głęboko wzruszony, widząc wesołą Adrjannę.
— Wielem musiała cierpieć, nieprawdaż?
— A gdybym ja nie był tu dziś przyszedł, z rozpaczy, cóżby się stało?
— Nic nie wiem... możebym już była umarła... gdyż trudna była do wyleczenia rana (i przyłożyła rękę do serca). Ale będzie dla mnie życiem to... coby mi było zadało śmierć...
— Okropna to była rzecz! — dodał hrabia ze drżeniem — taka namiętność. wzbudzona w pani, w pani, która jesteś tak dumna...
— Tak, dumna!... ale daleka od pychy... Dlatego też, dowiedziawszy się o jego miłości dla innej... słysząc, że zatarło się w nim wrażenie, jakiego, zdawało mi się, doznał podczas pierwszego widzenia się ze mną... wyrzekłam się wszelkiej nadziei, nie mogąc przecież wyrzec się mej miłości.
— Pojmuję teraz, co znaczy ta bibljoteka indyjska.
Zamiast odpowiedzieć, rzekła, uśmiechając się, z niewypowiedzianą radością:
— Niepotrzebnie zapierałam się; teraz pysznię się. Zobacz-no pan... czytaj pan... głośno... proszę pana...
I pięknym palcem pokazała hrabiemu urywek, podając mu książkę.
Pan Montbron czytał następujący ustęp z dziennika podróży po Indjach.
„...Gdym był w Bombay, w 1829 roku, we wszystkich towarzystwach angielskich mówiono tylko o pewnym bohaterze, synu pewnego...
Hrabia przerwał, nie mogąc przeczytać trudnego do wymówienia nazwiska ojca Dżalmy, Adrjanna rzekła żywo:
— Syn Kadżi-Singa.
— Co za pamięć! — rzekł uśmiechając się. I czytał dalej:
„Młody bohater, syn Kadżi-Singa, króla Mundi. Powróciwszy z dalekiej, krwawej wyprawy w góry, przeciwko temu królowi indyjskiemu, pułkownik Drake pełen był zapału dla syna Kadżi-Singa, nazwiskiem Dżalmy. Ledwo wyszedłszy z dziecinnego wieku, młody ten książę w tej zawziętej wojnie dał dowody tak nieustraszonej rycerskiej odwagi, tak szlachetnego charakteru, iż ojca jego nazwano Ojcem Wspaniałego“.
Hrabia czytał dalej opisy zdarzeń, w których Dżalma złożył, liczne dowody męstwa, siły, dzielności i szlachetności.
— Chciałam abyś to przeczytał — rzekła Adrjanna, przerywając mu — i pojął... mój dla niego szacunek; bo jego odwagę, heroiczną dobroć poznałam podczas rozmowy, niespodziewanie podchwyconej, zanim się mu pokazałam. Od owego dnia byłam przekonana, że jest równie szlachetny, jak nieustraszony, równie delikatny, czuły, jak energiczny i śmiały... Spostrzegłam, jakie sprawiłam na nim wrażenie... i jakiego sama doznałam.. uczułam, że moje życie przywiązane jest do tej miłości.
— A teraz jakie są zamiary pani?
— Chcę, aby Dżalma, dowiedziawszy się o szczęściu mego serca, doznawał, czuł taką rozkosz, jakiej ja doznaję...
— Kiedyż chcesz, pani, ujrzeć Dżalmę?
— Jutro. Tak, jutro.
— A dzisiaj, co pani będziesz robić?
— Nie wiem jeszcze. Muszę przemyśleć wszystko, o czem mówiliśmy.
— Może spędzimy razem ten dzień. Otóż wyborna nastręcza się sposobność: teraz już godzina druga... o wpół do czwartej moja siostrzenica przybędzie tu powozem; dzień jest bardzo piękny... mnóstwo ludzi będzie dziś w lasku Bulońskim; pani wybornej użyjesz przejażdżki; zdaje mi się, że już tam na nią zwrócone są oczy... potem otwarte, wolne powietrze, ruch, złagodzą twą gorączkę... A wieczorem, zaprowadzę panią do Indyj...
— Do Indyj?...
— Do dzikiego lasu, gdzie słychać ryk lwów, rysiów i tygrysów...
— Czy doprawdy?... chyba to żarty.
— Wcale nie, przyrzekam pani, że jej pokażę w naturze owe drapieżne zwierzęta, straszliwych mieszkańców kraju naszego półbożka... warczące tygrysy... ryczące lwy... Czy nie warte to będzie ksiąg?
— Ależ...
— A więc trzeba odkryć pani tajemnicę mej nadprzyrodzonej władzy; powróciwszy ze spaceru, będziesz pani u mej siostrzenicy, a potem pojedziemy na bardzo ciekawe widowisko, odbywające się w Paryżu przy bramie św. Marcina... Pogromca zwierząt, bardzo osobliwy, pokazuje tam zupełnie dzikie zwierzęta w lesie (jest to wprawdzie tylko złudzenie), i odbywa z niemi, z tygrysami, lwami, rysiami, okropne walki. Cały Paryż biegnie na te widowiska i ujrzy tam panią piękniejszą, bardziej niż kiedykolwiek zachwycającą.
— Dobrze... dobrze... jestem gotowa... słusznie pan mówisz... Największą będzie dla mnie przyjemnością widzieć te dzikie zwierzęta, bo mi przypominać będą owe, które mój półbożek tak heroicznie zwalczał. Zgadzam się jeszcze na wezwanie pańskie i dlatego, że pierwszy raz w mem życiu pałam chęcią okazać się jak najpiękniejszą... wszystkim i dla wszystkich... Przyjmuję... wreszcie i dlatego... że...
Przerwało jej lekkie pukanie do drzwi, potem weszła Floryna, oznajmiając przybycie Rodina.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.