Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część czwarta/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
ANIOŁ-STRÓŻ.

Gdy sieroty stanęły naprzeciw siebie, już osłabione, mdlejące, ledwo na nogach stać mogły... krzyk zobopólnego przerażenia wydobył się z ich piersi; jedna i druga, widząc wielką w swych twarzach zmianę, zawołały nawzajem:
— Moja siostro... i ty także, chora?...
— Ach! dla Boga! Różo!... bardzo zbladłaś!...
— Tak samo, jak ty, moja siostro...
— Bylebyśmy tylko umarły razem...
— Moja kochana siostro... nasz sen... sprawdza się! — zawołała nagle Róża niemal w obłąkaniu, rzuciwszy się na szyję siostry.
— Patrz... patrz... nasz Anioł-Stróż idzie do nas...
W tej właśnie chwili Gabrjel wszedł do sali, w której się znajdowały sieroty.
— O! nieba!... cóż ja widzę!... córki marszałka Simon! — zawołał młody ksiądz.
Przyskoczywszy, przyjął biegnące sieroty w swoje objęcia; już nie mogły własnemi siłami utrzymać się na nogach; zwisły ich głowy, obumierał wzrok, z trudem wydobywał się z piersi oddech, wszystko zapowiadało zbliżającą się śmierć...
Siostra Marta o parę kroków tylko była od nich; przy pomocy tej prawdziwie świętej niewiasty, Gabrjel zaniósł sieroty na łóżko dozorującego lekarza.
Z obawy, aby widok tej tak żałosnej śmierci nie sprawił przykrego wrażenia na chorych, siostra Marta co żywo zasunęła firankę, i siostry odgrodzone zostały od innych w tejże sali znajdujących się chorych.
Podczas pierwszego ataku choroby, sieroty chwyciły się nawzajem rękami, które tak się zwarły, iż trudno było odłączyć jednę od drugiej; w takim stanie i położeniu udzielono im pierwszej pomocy lekarskiej... Gabrjel stojący przy ich łożu, nachylony ku mim, patrzył na nie z ciężkim żalem... Uczuł dreszcz przerażenia, pomimo dzielności duszy, gdy się zastanowił nad przeznaczeniem sierot, nad śmiercią Jakóba Rennepont, nad niegodziwem pochwyceniem pana Hardy przez jezuitów, którzy, uwięziwszy go w odludnej klauzurze Saint-Herem, już prawie przy skonaniu, uczynili go członkiem swego zgromadzenia — pomyślał sobie misjonarz, że już czterech członków z rodziny Rennepontów, uległo kolejno zbiegowi zgubnych okoliczności; ze strachem nareszcie myślał sobie, jakim sposobem tak obmierzłym interesom jezuitów, posługuje tak przychylne zrządzenie losu?... O! jakążby, zamiast zadziwienia, przyjęty był zgrozą młody misjonarz, gdyby był wiedział, ile Rodin i jego poplecznicy przyczynili się do śmierci Jakóba Rennepont, nasławszy nań Moroka, aby podniecał nieszczęsny nałóg tego rzemieślnika, gdyby wiedział, jak księżna Saint-Dizier przyśpieszyła zgon biednych sierot, podniecając aż do heroizmu ich szlachetne uczucia.
Róża i Blanka, ocknąwszy się na chwilę z bolesnego letargu, otworzyły wielkie oczy, już zamglone, przygasłe; potem obie, w coraz większem obłąkaniu, wlepiały zachwycany wzrok w anielską twarz Gabrjela.
— Siostro — rzekła Róża osłabionym głosem — czy widzisz anioła... takiego, jak się nam pokazywał we śnie?...
— Przychodzi... po nas.
— Aniele... święty aniele... módl się za naszą matkę, i za nas...
Gabrjel, do tej chwili zdumiony, osłupiały ze zdziwienia i żalu, zanosząc się od płaczu, słowa wymówić nie mógł; lecz, usłyszawszy ostatnie słowa sierot, zawołał.
— Kochane dzieci, dlaczegóż powątpiewacie o zbawieniu waszej matki?... Ach! nigdy czystsza, świętsza dusza nie wzniosła się do Stwórcy...
— Nasz ojciec — rzekła Blanka, wzdrygnąwszy się, i mówiła dalej już to rozsądnie, już w obłąkaniu, tak, iż widok jej boleścią przejąłby najobojętniejsze serce — niestety! już on nas nie zastanie, gdy powróci... Przebacz nam, kochany ojcze... mniemałyśmy, że dobrze uczynimy... Chciałyśmy, podobnie jak ty, dopełnić dobrego czynu, pośpieszyłyśmy odwiedzić i poratować naszą guwernantkę...
— Udałyśmy się tu, nie uprzedziwszy o tem Dagoberta... niechże nasz ojciec nie wyrzuca mu tego.
— Święty aniele — podchwyciła Blanka coraz słabszym głosem — pokaż się także... Dagobertowi... i powiedz mu, że prosimy go, aby przebaczył nam... że śmiercią naszą... zmartwiłyśmy go...
— Ach! jakże okropna rzecz... tak młode... a żadnej nadziei ocalenia ich... — mówił sobie pocichu Gabijel, zakrywszy twarz rękami. — Panie, Panie, niezgłębione są twoje wyroki... Niestety! pocóż zsyłasz tak okropną śmierć na te dzieci?...
Róża głęboko westchnęła i rzekła zamierającym głosem:
— Prosimy... pogrzebać nas... razem... abyśmy... po śmierci... jak za życia... były... razem...
I dwie konające siostry obróciły oczy i wyciągnęły ręce do Gabrjela.
— O! święte męczenniczki najwznioślejszego poświęcenia — zawołał misjonarz, podniósłszy w niebo łzami zalane oczy — anielskie!... skarby niewinności i czystości, idźcie do nieba!... kiedy, niestety! Bóg was powołuje do siebie, jakgdyby ziemia niegodna była posiadać was.
— Moja siostro!... mój ojcze!...
To były ich ostatnie słowa.
Potem dobywszy ostatnich sił, dwie siostry jakgdyby chciały się nawzajem do siebie przycisnąć; omdlałe ich powieki wpół otworzyły się, jakgdyby raz jeszcze widzieć się chciały; opadły im zemdlałe ręce i głębokie westchnienie wydobyło się z ich otwartych ust. Róża i Blanka już umarły.
Gabrjel i siostra Marta uklękli przy śmiertelnem łożu i modlili się. Wtem dał się słyszeć krzyk w sali. Wbiegł Dagobert, obłąkany, zadyszany. Na widok Gabrjela i miłosiernej siostry, klęczących przy ciałach jego dzieci, żołnierz, osłupiały, przeraźliwie krzyknął, chciał jeszcze postąpić... lecz daremnie, gdyż, zanim zdążył Gabrjel przybiec do niego, Dagobert upadł i siwa jego głowa odbiła się od posadzki.

Jest noc... noc ciemna, burzliwa. Pierwsza godzina po północy wybiła na kościele Montmartre. W tym właśnie dniu wyprowadzono na cmentarz Montmartre trumnę, która, według życzenia Róży i Blanki, zawierała ich zwłoki... Pośród grubej pomroki, zakrywającej pole umarłych, widać błąkające się białe światło. To grabarz. Przechadza się ostrożnie z latarką w ręku. Z nim chodzi mężczyzna, otulony płaszczem; schylił głowę; płacze. To Samuel. Samuel... stary żyd... stróż domu przy ulicy Św. Franciszka.
W nocy, po pogrzebie Jakóba Rennepont, który umarł pierwszy z pomiędzy siedmiu spadkobierców i pochowany został na innym cmentarzu, przyszedł także Samuel i prowadził tajemną rozmowę z grabarzem... aby uzyskać jego łaskę za cenę złota... Nadzwyczajną, przerażającą łaskę!
Powiódłszy latarką tu i owdzie po ziemi i naokoło siebie, pokazując żydowi pod starym z obwisłemi gałęziami cisem świeżo usypaną mogiłkę, grabarz rzekł mu.
— To tu...
— Z pewnością wiesz?...
— Tak, tak... dwa ciała w jednej’ trumnie... to nie tak często się zdarza.
— Niestety!... obie w jednej trumnie! — rzekł żyd i westchnął.
— Kiedy teraz znasz już miejsce... cóż chcesz jeszcze? — zapytał się grabarz.
Samuel nic nie odpowiedział.
Padł na kolana, schylił pobożnie głowę nad ziemią, okrywającą dół, potem, powstawszy, łzami zalany, przystąpił do grabarza i przez jakiś czas mówił z nim pocichu... do ucha... bardzo skrycie... choć nikogo, prócz nich, nie widać było na cmentarzu. Wszczęła się tajemna rozmowa, którą noc pokryła swą ciemnością. Grabarz przestraszony tem, czego żądał od niego żyd, zrazu wzdragał się. Lecz gdy żyd zaczął namawiać go, nalegać, prosić, płakać, gdy wreszcie, ofiarowując, mu złoto, brzęknął niem, grabarz, po długim oporze, dał się nakłonić, lubo drżący z bojaźni wobec tego, co obiecywał Samuelowi, rzekł doń lękliwym głosem.
— Jutrzejszej nocy... o godzinie drugiej...
— Ja będę tu, za tym murem — rzekł Samuel, pokazując na mur, w tem miejscu niezbyt wysoki; — na znak... rzucę trzy razy kamykiem na cmentarz.
— Dobrze, trzy razy rzuć kamykiem — powtórzył grabarz, drżąc ze strachu i ocierając zimny pot, na czoło mu występujący.
Samuel zaś, pomimo podeszłego wieku, gramoląc się, przełazł przez mur i zniknął. Grabarz powrócił do domu spiesznym krokiem, jakgdyby go ścigało jakie widmo.

Wieczorem tegoż samego dnia, w którym pogrzebane zostały Róża i Blanka, Rodin napisał dwa bilety.
Pierwszy ten list Rodina, pisany do Rzymu, te tylko zawierał słowa:
„Kto od siedmiu odejmie piąć, pozostanie mu tylko: dwa.
„Proszę to oznajmić księciu kardynałowi; niechże i on nie zatrzymuje się... bo, co do mnie, ja postępuję... postępuję... postępuję...“
Drugi list, pisany charakterem naśladowanym, adresowany był i miał dojść do rąk marszałka Simon.
Składał się on z kilku następujących wyrazów:
„Jeżeli czas jeszcze po temu, wracaj prędko, bo córki twoje pomarły.
„Dowiesz się, kto był przyczyną ich śmierci“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.