Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część czwarta/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żyd wieczny tułacz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | "Oświata" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Juif Errant |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Było to nazajutrz po śmierci córek marszałka Simon Panna Cardoville nic jeszcze nie wie o nieszczęsnej śmierci swoich krewnych; twarz jej jaśnieje największem szczęściem. Nigdy jeszcze nie widziano jej piękniejszą. Niedaleko od Adrjany widać Garbuskę; zajęła ona znowu w jej domu dawniejsze swoje miejsce; młoda wyrobnica nosi żałobę po swej siostrze. W całem ułożeniu i postępowaniu panny de Cardoville nie widać ani śladu zalotności, choćby też w najściślejszem tego wyrazu znaczeniu, z tem wszystkiem coraz to rzucała okiem w zwierciadło, przed którem stała, jakgdyby chciała przekonać się o stanie swej fizjognomji; poprawiwszy sobie lok, na palec go sobie zwijając, wyprostowała zmarszczki, pochodzące z zagięcia się grubej materji sukni na piersiach, Adrjanna, zwracając się do Garbuski, rzekła z uśmiechem:
— A więc dobrze! mocno mnie to cieszy, moja kochana przyjaciółko, że uważasz mnie dziś za piękniejszą niż kiedykolwiek przedtem...
— Tylko... — rzekła Garbuska.
— Tylko?
— Tylko, moja przyjaciółko, — mówiła znowu Garbuska, — jeżelim cię nigdy nie widziała piękniejszą nigdy także nie widziałam na twojej twarzy wyrazu śmielszego postanowienia, aniżeli przebijało się w tej chwili... Wyglądasz tak, jakgdybyś niecierpliwie gotowała się na zaczepne spotkanie...
— Właśnie odgadłaś, moja kochana Magdeczko, — rzekła Adrjanna, rzuciwszy się na szyję Garbuski z radością; — muszę cię ucałować za to, żeś mnie tak dobrze odgadła; bo jeżeli mam, jak to spostrzegasz, minę napastniczą, to dlatego, że oczekuję na moją kochaną ciotkę.
— Na księżnę Saint-Dizier, — zawołał Garbuska z bojaźnią, — na tę wielką damę, tak złośliwą, która ci tyle sprawiła przykrości?
— Właśnie na nią; chciała pomówić ze mną chwilę, a ja robię sobie zabawkę, przyjmując ją u siebie... — dodała panna Cardoville, śmiejąc się do rozpuku. — A nie zdołasz wyobrazić sobie, kochana przyjaciółko, jak piekielną zawiść, jak zgryźliwą rozpacz wywołuje w podeszłej, otyłej kobiecie... widok kobiety młodej, świeżej, zgrabnej... cienkiej!... obaczysz, jak to ją będzie bolało...
Wszedł służący.
— Księżna Saint-Dizier kazała mi zapytać, czy ją pani przyjmie?
— I owszem.
Garbuska chciała wstać i oddalić się z pokoju.
Adrjanna zatrzymała ją.
— Zastań, moja przyjaciółko...
— Tak chcesz?...
— Tak... ja chcę... i to na przekorę, na złość... — rzekła Adrjanna, uśmiechając się, — chcę pokazać księżnej Saint-Dizier... że mam lubą przyjaciółkę... że wreszcie ze wszech względów jestem szczęśliwą...
Zaledwie Adrjanna wymówiła te słowa, kiedy księżna weszła, z zadartą do góry głową, z imponującą miną, dumnie postępując.
Adrjanna, nie postąpiwszy ani kroku dla przyjęcia ciotki, powstała tylko z sofy, na której siedziała, lekko i wdzięcznie skłoniła się, potem z pełną godności miną usiadła, wskazując księżnie krzesło, stojące przed kominkiem, przy którym siedziała Garbuska.
— Proszę panią usiąść.
Księżna zaczerwieniła się jak karmazyn i, stojąc, rzuciła pogardliwe spojrzenie na Garbuskę, która, ściśle dopełniając polecenia Adrjanny, lekko się tylko skłoniła księżnie Saint-Dizier, gdy ta weszła, ale jej nie ofiarowała swego miejsca.
— Rozmowa, która sobie z panną zamówiłam — rzekła księżna — ma być sekretną.
— Nie mam tajemnic dla mej najlepszej przyjaciółki; możesz więc pani mówić w jej obecności.
— Chcę mówić z panną sam na sam, czy to jasne? — rzekła zniecierpliwiona dewotka do siostrzenicy.
— Daruj mi pani, że jej nie rozumiem — rzekła Adrjanna tonem zdziwienia. — Magdzia, która mnie zaszczyca swoją przyjaźnią, raczy być obecną rozmowie, którą pani mieć ze mną sobie życzyłaś i ode mnie żądałaś...
— Ależ, moja panno! — rzekła z oburzeniem księżna.
— Pozwól mi pani przerwać jej mowę — rzekła znowu Adrjanna jak najłagodniejszym tonem, i jakgdyby najpochlebniejsze rzeczy powiedzieć chciała księżnie. — Żeby zaś usunąć wszelkie przeszkody dla pani do ufności względem przyjaciółki, pośpieszam oświadczyć, że wiadome są jej wszystkie cnotliwe wiarołomstwa... wszystkie intrygi... jakiemi pani raczyłaś, i o mało nie zdołałaś zgubić mnie...
— Prawdziwie — rzekła księżna z oburzeniem — nie wiem, czy to na jawie, czy mi się marzy...
— Ach! dla Boga! — rzekła Adrjanna ze strwożoną miną. — Pewno krew uderza pani do głowy.. gdyż twarz pani zbyt się rumieni... zapewne jesteś zbyt ściśnięta... O! może to powiedzieć kobieta kobiecie — tak, pani jesteś... zbyt zasznurowana?...
— Ślicznie dziękuję pannie za jej wyborne życzenia i uczucia dla mnie; oceniam je tak, jak zasługują, i jak powinnam, i dłużej nie czekając, spodziewam się, że jej tego będę mogła dowieść.
— Zobaczymy, zobaczymy, proszę pani — wesoło odpowiedziała Adrjanna. — Powiedz nam to pani zaraz... Jestem bardzo niecierpliwa... bardzo ciekawa... Czy nie wiesz pani, że... od niej wszystkiego spodziewać się mogę... i na wszystko jestem przygotowana?
— Być może, moja panno — rzekła dewotka, — a gdybym naprzykład... powiedziała ci... że w przeciągu dwudziestu czterech godzin, od dziś do jutra... jak sądzę... przywiedziona zostaniesz... do nędzy...
Tego Adrjanna tak dalece nie przewidywała, iż usłyszawszy słowa księżny Saint-Dizier, mimowolnie oniemiała, żywem zdjęta zdziwieniem, a Garbuska wzdrygnęła się. Ochłonąwszy z pierwszego zdziwienia, Adrjanna rzekła, uśmiechając się spokojnie, co w zdumienie wprawiło dewotkę.
— Dobrze więc! szczerze, otwarcie wyznaję pani, tak, zdziwiłam się... gdyż spodziewałam się usłyszeć od pani jaką niecną potwarz, w czem to pani tak celujesz, sądziłam, że dowiem się o jakiej dobrze uknutej, szkaradnej zdradzie... Lecz czy mogłam spodziewać się, abyś pani przywiązywała tak wielką wagę do tak błahej rzeczy?..
— Zbiednieć... całkiem zbiednieć... — zawołała księżna — podupaść w tak krótkim czasie, od dziś do jutra, pannie, tak zuchwale rozrzutnej; widzieć nietylko wszelkie swe dochody, ale i ten pałac, te meble, konie, klejnoty, widzieć nareszcie wszystko aż do dziwacznych strojów, któremi się tak chełpisz... wszystko zajęte, i to panna nazywasz błahą rzeczą?...
Adrjanna, coraz spokojniejsza, weselsza, już miała odpowiedzieć okrutnie zawiedzionej księżnie, gdy wtem uchyliły się drzwi salonu i, bez poprzedniego oznajmienia, wszedł książę Dżalma.
Wesoła i dumna tkliwość zajaśniała na uradowanem czole Adrjanny, na widok księcia, i niepodobna opisać triumfującego uszczęśliwienia w spojrzeniu, jakie Adrjanna rzuciła na księżnę Saint-Dizier.
Nigdy też Dżalma nie był piękniejszy; nigdy także większe zadowolenie nie malowało się na jego twarzy.