Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część czwarta/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
MAŁŻEŃSKIE ŁOŻE.

Łagodne, rozlewające się światło, z kulistej alabastrowej na trzech srebrnych łańcuchach u sufitu zawieszonej lampy, słabo oświeca sypialny pokój Adrjanny de Cardoville. Próżne, ze słoniowej kości, perłową masą nabijane szerokie łoże, w połowie kryje się pod falami miłego muślinu i drogich koronek. Jest może najwyżej jedenasta godzina wieczorem. Drzwi ze słoniowej kości, będące naprzeciw prowadzących do łaziennego pokoju, zwolna otwierają się. Wchodzi Dżalma. Już upłynęło dwie godziny, odkąd popełnił podwójne zabójstwo i, jak mu się zdaje, zabił Adrjannę, uniesiony szaloną zazdrością. Nigdy książę nie wchodził do sypialnego pokoju dziewicy; wiedząc jednak, że jest na pierwszem piętrze, łatwo się do niego dostał.
Po kilku minutach głuchego, ponurego zadumania, Dżalma padł na kolana, wzniósłszy oczy ku niebu.
Rzęsiste łzy oblały twarz Dżalmy, nie widać w niej było żadnej gwałtownej namiętności, nie można było dostrzec w jego twarzy ani nienawiści, ani rozpaczy, ani dzikiej radości z nasyconej zemsty... lecz, jeżeli tak rzec można, wyraz naiwnego, głębokiego żalu.
Przez jakiś czas Dżalma zanosił się łkaniem; łzy płynęły po jego licach.
— Umarła!... umarła!... — powtarzał przytłumionym głosem — umarła... ona, co dziś rano jeszcze spoczywała tak szczęśliwa w tym pokoju... ja zabiłem ją. Teraz, kiedy już umarła, cóż mi szkodzi jej zdrada?... Nie powinienem był zabijać jej za to... Ona mnie zdradziła... ona kochała mężczyznę, którego także zabiłem... kochała go... Niestety! widać, że nie umiałem podobać się jej więcej niż on — dodał z przekonaniem, z rozczuleniem i zgryzotą.
I Dżalma z żalu zakrył sobie twarz rękami; potem otarłszy łzy, mówił znowu:
— Wiem dobrze, że i sobie także odebrać mam życie.. lecz moja śmierć... nie powróci już jej życia...
I z trudnością powstawszy, Dżalma wydobył z za pasa krwią zbroczony sztylet Faryngei, z jego rękojeści wyjął kryształową flaszeczkę z trucizną, a ostrze skrwawione odrzucił na gronostajowy kobierzec, którego nieskalana białość została lekko splamiona. I indjanin śmiało przyłożył flaszeczkę do ust. Wypiwszy kilka kropel, postawił ją na małym stoliku z kości słoniowej, stojącym przy łóżku panny Cardoville.
— Płyn ten jest ostry, palący — rzekł spokojnie. — Teraz pewny jestem, że umrę... O! niechże przynajmniej mam jeszcze czas napawać się widokiem i zapachem tego pokoju... abym mógł złożyć moją umierającą głowę na tem łożu, na którem spoczywała jej głowa...
I Dżalma padł na kolana przed łożem, na którem wsparł rozpalone czoło.
W tej chwili drzwi ze słoniowej kości, prowadzące do łaziennego pokoju, lekko skrzypnęły na zawiasach i weszła Adrjanna...
Dziewica odprawiła już swoje sługi, które były przy jej nocnem przebraniu.
Gdy, otworzywszy drzwi, stanęła różową, atłasowym tylko pantofelkiem przysłoniętą nogą, na gronostajowym kobiercu, Adrjanna aż do zachwycenia była piękną; szczęście błyskało z jej oczu, jaśniało na jej czole i wyrażało się w całej postawie... wszystkie przeszkody, tyczące się ślubu, już były usunięte, za dwa dni miała już należeć do Dżalmy...
Drzwi ze słoniowej kości obróciły się na zawiasach lekko, pierwsze kroki dziewicy po gronostajowym kobiercu były tak ciche, iż Dżalma, czołem wtedy na łóżku oparty, nic nie usłyszał... Lecz nagle krzyk zdziwienia i przerażenia obił się o jego uszy... Ujrzał przed sobą Adrjannę. Widząc trwogę i zdumienie w osłupiałej twarzy Dżalmy, ciągle klęczącego, niewzruszonego, mającego ciało w tył pochylone, a głowę zwieszoną na pierś, oczy nadzwyczaj otwarte, bielmem zaszłe, Adrjanna, nie lękając się już miłosnego podejścia, postąpiła ku niemu i zawołała zmienionym głosem, wskazując ręką na sztylet:
— Mój przyjacielu, jak się tu dostałeś? Co ci jest?... co znaczy ten sztylet?
Dżalma nie odpowiedział.
Z początku obecność Adrjanny wydawała mu się przywidzeniem, które przypisywał obłąkaniu swych zmysłów, już pomieszanych skutkiem zażytej trucizny. Lecz, gdy miły głos dziewicy obił się mu o uszy... Dżalma poznał że to nie było marzenie i że rzeczywiście przed jego oczyma była panna de Cardoville. Nie mógł wytłumaczyć sobie cudu tego zmartwychwstania Adrjanny. Posunąwszy się na kolanach ku Adrjannie, podniósł do niej drżące ręce, nie mogąc słowa wymówić z wielkiego wzruszenia. Przeczuła, że jest w tam jakaś okropna tajemnica. Nareszcie Dżalma, załamując złożone ręce, zawołał głosem, którego niepodobna opisać:
— Ty żyjesz!...
— Żyjesz... — powtórzyła zdumiona dziewica.
— Więc to nie ty byłaś... Więc nie ciebie... ja zabiłem... Bóg jest dobry i sprawiedliwy.
— Ale za co? kogo zabiłeś?...
— Alboż ja wiem?... kobietę... podobną do ciebie, a potem mężczyznę, o którym myślałem, że jest twym kochankiem, było to przywidzenie... marzenie... straszne marzenie; ty żyjesz, bo cię widzę.
Indjanin, zanosząc się, płakał z radości.
— Marzenie!... o! to nie marzenie. Na tym sztylecie jest krew! — zawołała Adrjanna, wskazując drżącą ręką na sztylet. — Mówię ci, że jest krew.
— Tak... dopiero co rzuciłem ten sztylet, postanowiwszy zażyć trucizny... kiedym mniemał, że ciebie zabiłem.
— Ty!... — rzekła Adrjanna, jak śmierć zbladła ty truciznę!...
— Tak jest.
— To nieprawda! — zawołała z bólem Adrjanna.
— Patrz — rzekł Indjanin.
I od niechcenia Obrócił twarz do łóżka, w stronę, gdzie stał stolik ze słoniowej kości, a na nim kryształowy flakonik.
Nie zastanawiając się, pędem szybszym jak myśl, a może i szybszym niż wola, Adrjanna przypadła do stolika, chwyciła flaszkę i podniosła ją do chciwych ust. Aż do owej chwili Dżalma klęczał; teraz krzyknął przeraźliwie, jednym skokiem stanął przy dziewicy i wyrwał z jej rąk flaszeczkę, trzymaną przy ustach...
— Wszystko jedno... już wypiłam z niej tyle co — ty rzekła Adrjanna.
Na chwilę zapanowało przerażające milczenie.
Adrjanna i Dżalma patrzyli na siebie, słowa nie mówiąc, przerażeni. Zbliżała się śmierć... Pogrążony w okropnej rozpaczy Dżalma, gdy pomyślał, że i Adrjanna także umrze, uczuł, że mu już sił braknie; głęboko westchnął, twarz sobie rękami zakrył; nogi się pod nim uginały, usiadł więc na łóżku, przy którem się wtedy znajdował...
— Już... — zawołała z przerażeniem dziewica, padając na kolana u stóp Dżalmy, — już zbliża się śmierć... zakrywasz twarz przede mną...
I w tym przestrachu oderwała ręce Dżalmy od twarzy aby się mu przypatrzyć... twarz jego łzami była zalana.
— Lecz ty... ty!... — mówił Indjanin przejmującym głosem.
— Nie idzie tu o mnie... — odpowiedziała Adrjanna — ty zabiłeś, zmażemy więc oboje twą zbrodnię... Nie wiem, co i jak się stało, lecz na miłość naszą przysięgam... w tem musi być jakaś okropna tajemnica!
— W obłąkaniu mego rozumu, uwierzyłem w złudzenie... Nakoniec... przychodzi mężczyzna... ty wybiegasz naprzeciw niemu... Wtedy ja, głowę ze złości straciwszy, ugodziłem kobietę... i zaraz potem zadałem cios mężczyźnie... widziałem ich, oboje padających; wtedy przyszedłem, aby tu umrzeć... i... znowu cię oglądam... oglądam, żeby się stać przyczyną twej śmierci... Och! nieszczęście, nieszczęście! ty masz umrzeć przeze mnie.
I Dżalma, mężczyzna, okazujący dotąd tak dzielny charakter, zaczął znowu głośno płakać, zanosząc się jak małe dziecko.
— Dosyć już łez, mój kochany — zawołała wesoło dziewica — zapomnijmy o łzach; same tylko uśmiechy radości i miłośi... uspokój się; nie.. nie... nasi zażarci nieprzyjaciele nie będą trjumfowali.
— Adrjanno... opamiętaj się!... zastanów się nad tem co mówisz...
— Wiem ja, co mówię... mam zdrowy rozsądek... Słuchaj mnie, mój aniele... teraz rozumiem wszystko. Wpadłszy w piekielną zasadzkę, którą ci przygotowali niegodziwi ludzie, popełniłeś zabójstwo. W tym kraju... wiedzieć trzeba, zabójstwo... okrywa hańbą... łub zasługuje na rusztowanie... I jutro... a może tej nocy jeszcze, byłbyś wzięty do więzienia; dlatego nasi nieprzyjaciele ułożyli sobie mężczyzna taki, jak Dżalma, nie czeka rusztowania, odbiera sobie życie. Kobieta, jak Adrjanna de Cardoville nie przeżyje hańby lub śmierci kochanka... zabije się... lub umrze z rozpaczy... Tak więc... straszna śmierć czeka jego... straszna śmierć dla jego kochanki... a dla nas... pomyśleli ci piekielni ludzie... dla nas, ogromne dziedzictwo, o które się ubiegamy...
— Lecz dla ciebie! tak młodej, tak pięknej, tak czystej... straszna śmierć... a te potwory triumfują — zawołał Dżalma. — Tak więc, sprawdzi się, co powiedzieli...
— Oni kłamią... — zawołała panna de Cardoville — nasza śmierć będzie rozkoszna... bo ta trucizna działa powoli, a ja kocham cię, Dżalmo...
Mówiąc te słowa cichym i drżącym z miłości głosem Adrjanna, oparłszy się łokciami na kolanach Dżalmy, tak się do niego ubliżyła, iż uczuł na licach ognisty oddech młodej dziewicy...
Na to odurzające wrażenie, na przejmujący wzrok wielkich oczu Adrjanny, której nawpół otwarte, koralowe usta coraz mocniej czerwieniły się, indjanin zadrżał na całem ciele, jakiś piekący ogień przebiegł wszystkie jego żyły.. zawrzała w nim młodzieńcza krew, wzburzyła się we wszystkich żyłach, zapomniał o wszystkiem i o rozpaczy o bliskiej śmierci.
— O! mój ukochany... mój drogi... jak piękny jesteś! — mówiła z uwielbieniem Adrjanna. — Widzisz, samo niebo chce, abyśmy oboje nawzajem do siebie należeli, i nic już nie będzie brakowało naszej zachwycającej rozkoszy.. dziś bowiem rano mąż cnotliwy, który pobłogosławić miał nasz związek, odebrał ode mnie i w twem imieniu hojny dar, który uszczęśliwi na zawsze wielu biednych. Więc czegóż masz żałować, mój aniele? Nasze śmiertelne dusze wzniosą się w miłości do Stwórcy, który jest samą miłością.
— Adrjanno...
— Dżalmo..

Spadające przezroczyste i lekkie firanki okryły jak mgła ich śmiertelne łoże.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.