Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część trzecia/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
AGRYKOLA BAUDOIN.

Ksiądz d‘Aigngny, z trudnością hamując gniew, rzucał groźne i złośliwe spojrzenia na Agrykolę, a zarazem z niepokojem spoglądał na drzwi, jakby lękając się wejścia drugiej osoby, której obecności także się obawiał. Kowal spojrzawszy na swego dawnego pana, cofnął się z bolesnem zdziwieniem... blade wychudłe rysy twarzy pana Hardy przejęły go politowaniem, pomieszanem z gniewem.
Agrykola nie wiedział jeszcze, jak się zmieniła moralna strona nieszczęśliwego pana Hardy, jego dobrego i wspaniałego pana!... Ksiądz d‘Aigrigny pierwszy przerwał milczenie i, z przyciskiem wymawiając każde słowo, rzekł do swego lokatora:
— Pojmuję, mój kochany synu, że po stanowczem, koniecznem życzeniu twojem, nieprzyjmowania tego... pana.... widok jego przykre na tobie czyni wrażenie... spodziewam się więc, że przez uszanowanie... albo chociaż przez wdzięczność ku tobie... zacny ten człowiek (i wskazał na kowala) oddali się i położy koniec tej nieprzyzwoitej scenie, która i tak zbyt długo się przeciągnęła.
Agrykola nic nie odpowiedział księdzu, obrócił się do niego tyłem i, zbliżywszy się ku panu Hardy, na którego spoglądał przez kilka chwil z czułą milością, rzekł:
— Ach, mój Boże!... jakżem szczęśliwy, że pana widzę, chociaż na twojej twarzy maluje się jeszcze głębokie cierpienie! Jak słodkie, spokojne, radosne wrażenie wywiera na mnie widok pański. Wszyscy towarzysze moi drogoby zapłacili, gdyby choć jednę minutę znajdować się mogli na mojem miejscu!... Gdybyś wiedział pan o wszystkiem, o co mnie prosili, abym ci powtórzył... gdyż do kochania, szanowania ciebie, wszyscy mamy.. jedno serce!...
Ksiądz d‘Aigrigny rzucił na pana Hardy spojrzenie wyrażające: Cóżem ci powiedział? potem z niecierpliwością zbliżywszy się do Agrykoli, rzekł:
— Powiedziałem już panu, że jego obecność tutaj jest niestosowna.
— Na miłość Boga, czcigodny ojcze — z uszanowaniem zawołał pan Hardy — wybacz Agrykoli, uniosło go przywiązanie do mnie; ale ponieważ jest już tutaj, i ma udzielić mi pewnych wiadomości, dotyczących mnie, pozwól mi pomówić z nim przez kilka minut.
— Pozwolić? — zawołał d’Aigrigny z udanem zdziwieniem — dlaczego prosisz o pozwolenie? Czyż nie możesz czynić, co ci się podoba? Czyż nie ja radziłem, żebyś przyjął tego pana? Czyż nie sam stanowczo odmówiłeś widzenia się z nim?
— Prawda...
Po tych słowach, nie wypadało księdzu zostać tu dłużej; wstał, uścisnął rękę pana Hardy i rzekł ze znaczącem skinieniem głowy:
— Do zobaczenie się, mój kochany synu... Nie zapominaj o naszej rozmowie i o tem, co ci powiedziałem.
— Do zobaczenia, czcigodny ojcze... bądź spokojny — odpowiedział pan Hardy.
Jezuita wyszedł, Agrykola nadzwyczajnie zdumiony nie dowierzał ani słuchowi ani wzrokowi swemu., czy istotnie to dawny jego pan, który z taką uniżonością i pokorą nazywał księdza d’Aigrigny czcigodnym ojcem? Im dłużej kowal wpatrywał się w rysy twarzy pana Hard tem więcej spostrzegał w nich śladów ogólnego wycieńczenia, znużenia, i serce mu boleśnie ściskało się... Starając się ukryć smutne zdziwienie, rzekł do swego dawnego pana:
— Nareszcie, panie, będziesz nam przywrócony!... Znowu będziesz z nami i pośród nas... Ach! twój powrót uszczęśliwi wielu... pocieszy, uspokoi wielu... pokochalibyśmy cię więcej, niż dawniej, gdyby to było podobnem!
Hardy smutno potrząsnął głową.
— Powtarzam ci, przyjacielu — rzekł — jużem przeżył siebie; w bardzo krótkim czasie postarzałem o lat dwadzieścia; nie mam już ani sił, ani woli, ani odwagi, aby wziąć się jak dawniej do pracy; zrobiłem, co mogłem, dla dobra ludzkości... spłaciłem swój dług... i teraz pozostała ani tylko jedno życzenie... żyć w samotności... jedna nadzieją... pociecha w religji!
— Jakto — zawołał Agrykola — chcesz pan raczej żyć tutaj, w tem ponurem ustroniu, niżeli z nami, z ludźmi, którzy cię tak kochają!... Mylisz, że tutaj, z chytrymi jezuitami, szczęśliwszy będziesz, niżeli w podjętej na nowo twojej fabryce, która piękniej jeszcze niżeli dawniej zakwitnie?... Ach! to niemożliwe!
— Niema już szczęścia dla mnie na ziemi — przerwał pan Hardy z goryczą.
Po chwilowem wahaniu, Agrykola rzekł głosem, drżącym od wewnętrznego wzruszenia.
— Panie Hardy, oszukują cie... nikczemnie cię tu oszukają!
— Co chcesz przez to powiedzieć, mój przyjacielu?
— Chcę powiedzieć, że jezuici, otaczający cię, zgubne mają zamiary... Ale, mój Boże! Czyż nie wiesz, panie Hardy gdzie się znajdujesz?
— U dobrych zakonników.
— U twoich najzłośliwszych nieprzyjaciół!
— Nieprzyjaciół! — i pan Hardy uśmiechnął się ze smutną obojętnością. — Nie mam się czego lękać nieprzyjaciół, nic mi odebrać nie można, bo ja nie mam nic!
Chcą cię pozbawić ogromnej sukcesji — {{pp|za|}wołał} za}wołał kowal — taki jest ich zamiar, ułożony z piekielną chytrością; córki marszałka Simon, panna de Cardoville, pan i Gabrjel mój przybrany brat... wszyscy członkowie twojej familji omal nie padli już ofiarą ich intryg; powiadam ci, ci mnisi pragną tylko korzystać z twego zaufania...
— Przyjacielu, pocóż wspominać o przeszłości? — łagodnie odrzekł pan Hardy — jeżeli dobrze uczyniłem, Bóg mnie nagrodzi... Ale sam nie powinienem pysznić się... powinienem czołem w proch uderzyć, bo szedłem nieprawdziwą drogą, jaką wskazał Najwyższy... duma może popchnęła mnie w błędy... łzami, samotnością, poniżeniem, okupić powinienem swoje grzechy... Tak, w tej nadziei, że Bóg zmiłuje się nade mną... że cierpienia moje posłużą na korzyść dla tych, którzy grzeszyli więcej jeszcze ode mnie, znajduję jedyne ukojenie!
Agrykola nie wiedział, co odpowiedzieć, z niemą trwogą spoglądał na pana Hardy, gdy ten wymawiał ostatnie słowa słabym głosem; nie pojmował jakim urokiem, jakiemi czary, udało się jezuitom zniszczyć, w proch zetrzeć, uczynić bezpłodną jednę z najpiękniejszych natur, jedno z najwspanialszych serc!... Nareszcie Agrykola przerwał milczenie i, wyjąwszy z kieszeni list panny de Cardoville na którym opierał ostatnią swoja nadzieję, podał go panu Hardy.
— Oto — rzekł — list, który jedna z pańskich krewnych, znana ci z nazwiska, poleciła mi oddać.
— Na co ten list?
— Błagam pana, przeczytaj go. Panna de Cardoville czeka na odpowiedź. Rzecz bardzo ważna.
W głosie Agrykoli było tyle szczerości, szlachetna i otwarta jego twarz, łzami zalana, miała wyraz tak czułego przywiązania, że po raz pierwszy w czasie pobytu swego u jezuitów, pan Hardy uczuł, jak ożywcze ciepło powoli przenikało do jego serca; zdawało mu się, że ożywczy promień słońca rozproszył wreszcie zimną mgłę, która tak długo otaczała go... Hardy podał rękę Agrykoli wzruszonym głosem:
— Dziękuję... dziękuję, mój przyjacielu!... Nowy to dowód twego przywiązania... Ten żal... rozrzewnia mnie, smutno mi, ale nie ciężko, owszem, czuję się nawet lepiej
— Błagam pana przeczytaj ten list. Panna de Cardoville kazała mi, abym zaręczył na wszystko, co się w nim zawiera.
Pan Hardy, ulegając usilnym prośbom Agrykoli, prawie mimowolnie wziął list, rozpieczętował i zaczął czytać.
Powoli na twarzy jego okazała się radość, wdzięczność i prawie uniesienie. Po kilkakroć przerywał czytanie i zwracając się do Agrykoli, powtarzał:
— To pięknie!... szlachetnie!...
Skończywszy czytać, pan Hardy smutno westchnął i rzekł do Agrykoli.
— Jak piękne serce! Ile dobroci, rozsądku! Jak wzniosłe myśli. O! nigdy nie zapomnę jej wspaniałych ofiar. Daj Boże: żeby choć ona była szczęśliwą... na tym opłakanym świecie.
— Powrócić do świata, w którym tyle ucierpiałem!. opuścić to spokojne, ciche ustronie! — mówił pan Hardy w zadumaniu — nie... nie mogę... nie powinienem!
— O! ja jeden nie spodziewałem się cię przekonać — zawołał kowal z wzrastającą nadzieją — i przywiozłem z sobą potężniejszego pomocnika — (i wskazał drzwi), aby dokonał dzieła zaczętego przeze mnie, rozkaż, a przyjdzie.
— O kim mówisz, przyjacielu?
— I tę szczęśliwą myśl podała nam panna Cardoville dowiedziawszy się, w jak okropne dostałeś się ręce; znając przebiegłość i chytrość ludzi otaczających ciebie, rzekła do mnie:
„Znam człowieka, którego święte powołanie powinno natchnąć pana Hardy w tym razie zupełną ufnością.. rzadki ten człowiek jest naszym krewnym, on sam omal nie padł ofiarą naszych nieprzyjaciół“.
— Ale kto jest ten człowiek, kto? — zapytał Hardy.
— Ksiądz Gabrjel de Rennepont, mój brat przybrany — zawołał kowal z dumą — szlachetny, pobożny człowiek. Ach, panie Hardy, gdybyś go pierwej poznał, zamiast rozpaczy, serce twoje opanowałaby nadzieja. Jego pociecha zwyciężyłaby twe boleści.
— Gdzież jest ten ksiądz? — zapytał pan Hardy.
— Tam, w przedpokoju. Ksiądz d‘Aigrigny, ujrzawszy go ze mną, wpadł w wściekłość: rozkazywał nam pójść precz; ale mój dobry Gabrjel odpowiedział, że może mu wypadnie rozmówić się z panem o bardzo ważnych interesach, i dlatego nie wyjdzie.
— Przyjacielu.... nie... ja nie wiem... ja lękam się — mówił pan Hardy z wzrastającem wahaniem, ale już ożywiony, pokrzepiony przyjazną mową kowala, który, korzystając z tej chwili, pobiegł ku drzwiom, otworzył i zawołał:
— Gabrjelu, bracie mój... mój dobry bracie, przychodź tutaj. Pan Hardy chce się z tobą widzieć!
— Przyjacielu — odparł pan Hardy, wahając się, ale jakby rad z tego, że Agrykola nie czekał jego potwierdzającej odpowiedzi: — Przyjacielu, co czynisz?
— Wzywam wspólnego naszego obrońcę! — odpowiedział Agrykola, nie posiadając się z radości i przekonam o pomyślnym skutku wdania się Gabrjela w tę sprawę.
Wkrótce Gabrjel wszedł do pokoju pana Hardy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.