„Nie bój się Jan”

<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Udziela
Tytuł „Nie bój się Jan”
Podtytuł Opowiadania ludowe ze Starego Sącza
Pochodzenie Czasopismo Wisła
1894, T.8, z.2, str. 232–236
Wydawca Michał Arct
Data wyd. 1894
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II. „Nie bój się Jan.”

Jeden król miał trzech synów, a najmłodszego głupiego. Tamci bracia musieli się nieraz wstydzić takiego głuptasa, i ojciec też. Więc jednego dnia dał mu ojciec trzy grosze na drogę i wypędził go z domu. A na imię było temu synowi Jan. Szedł w świat i narzekał, że go jak psa wypędzili za to, że nie jest taki mądry, jak starsi. Na drodze był wielki las, co przez niego trzeba było iść. On poszedł, ale zabłądził. Chodzi i chodzi, chodzi i chodzi, a z lasu nie może wyjść, i nigdzie końca nie widać. Był zmęczony i głodny, myśli, że w tym lesie trzeba marnie zginąć, postanowił powiesić się, aby już raz skończyć swoje strapienia. Wyszukał dobre drzewo, stanął pod nim i już chciał się powiesić, gdy wtym z poza drzewa wyszedł siwy dziadek z długą siwą brodą i spytał się go, co chce zrobić. Królewicz opowiedział mu wszystko od początku, czym był, skąd przyszedł i że w lesie zabłądził.
— Daj mi grosz, to cię wyprowadzę z lasu — rzekł staruszek.
Jan dał mu grosz jeden, i szli przez las, przez krzaki i zarośla, przez potoki, bagna, paryje i pagórki, szli i szli, aż tu nagle dziadek gdzieś zginął, a królewicz został znowu sam jeden w gęstym lesie, którego końca nie można było nawet gdzie dopatrzyć. Wołał na dziadka i szukał go, ale nie mógł go odnaleźć. Myślał, że może las się wnet skończy, więc szedł naprzód, ale błąkał się ciągle i z lasu nie mógł wyjść.
Zmartwiony, głodny, zmęczony, myśli sobie:
— Mam ja tu w tym lesie zginąć z głodu, albo mnie wilki zjedzą, to się wolę powiesić.
I wyszukał sobie dobre drzewo z grubemi konarami, odpiął pasek i miał się na drzewo wspinać, aby się powiesić, gdy wtym z poza drzewa wyszedł dziadek siwiuteńki z długą brodą i pyta się go, co chce zrobić.
Królewicz opowiedział mu wszystko i prosił, żeby go wyprowadził z lasu.
— Daj mi grosz, to cię wyprowadzę.
— Dobrze — odrzekł królewicz, dał mu grosz jeden, a sobie zostawił jeszcze jeden.
I szli obydwa przez las gęsty, przez krzaki i zarośla, przez parowy i pagórki, potoki i bagna. Jan cieszył się, że już z lasu wyjdzie, ale wtym zginął mu znowu dziadek z oczu i jego samego zostawił w lesie. Daremnie szukał go i wołał, błądził tylko, dziadka nie znalazł i z lasu nie mógł się wydobyć. Taki był zmęczony, że go już siły opadały, i głodny był bardzo. Śmierć czekała go niezawodna, więc aby już raz skończyć to smutne życie, chciał się koniecznie powiesić. Wynalazł dobre drzewo, wylazł na nie, pasek umocował na gałęzi i już się miał wieszać, gdy znowu z poza drzewa wysunął się stary siwy dziadek, z długą białą brodą.
— Cóż ty robisz? zleź z drzewa zaraz!
Królewicz zeszedł i opowiedział dziadkowi wszystkie swoje zmartwienia i to także, że się już spotkał z dwoma dziadkami, dwa grosze wydał, a z lasu jeszcze go nie wyprowadzili.
— Masz jeszcze grosz jeden — rzekł dziadek — daj mi go, a ja cię z pewnością wyprowadzę z tego lasu.
Ostatni grosz dał mu królewicz, i poszli. Szli długo jeszcze przez ten las zaroślami, potokami, parowami różnemi, wreszcie zaczął się las przerzedzać, i wyszli na otwarte pole. Przed oczyma rozciągały się dalekie i szerokie łąki i pola, tam dalej widać było wioskę, staw, a nad stawem jakiś zamek.
Wtenczas staruszek odezwał się w te słowa:
— Ja to byłem tym dziadkiem, który cię prowadził trzy razy i któremu dałeś wszystkie twoje trzy grosze. Tobie się zdaje, że idziemy niedługo, a szliśmy trzy lata. A teraz powiedz, czego chcesz. Za te trzy grosze dam ci trzy rzeczy, jakich tylko zapragniesz, żebyś był szczęśliwy. — A był to sam Pan Jezus.
Na to królewicz:
— Dajcie mi taki kapelusz z kartką, coby było na niej napisane: „Nie bój się Jan,” żebym się nikogo nie bał, skoro go włożę na głowę. Dajcie mi też taką strzelbę, coby była zaraz nabita, skoro tylko popatrzę do lufy, i z którejbym zawsze wszystko trafił i ubił, co będę chciał. I nakoniec dajcie mi taką torbę, któraby się ani nie spaliła, ani nie utonęła, ani nie zepsuła, a skorobym ją otworzył i powiedział: „Szust do torby!” żeby wszystko samo do niej wskoczyło, czegobym tylko zapragnął.
Dziadek dał mu taki kapelusz, jakiego chciał, i strzelbę i torbę, a sam zniknął.
Królewicz wdział kapelusz na głowę, strzelbę przewiesił przez jedno ramię, a torbę przez drugie i poszedł prosto do tamtego zamku, co go widać było zdaleka.
Przed zamkiem był staw wielki, a na stawie pływało stado dzikich kaczek. Królewicz chciał się przekonać, czy dobrą ma strzelbę, zdjął ją z ramienia, popatrzał do lufy, wymierzył do kaczek i strzelił. Wszystkie kaczki odrazu padły. Strzelba była dobra. Chciał też wiedzieć, czy torba jest taką, jaką pragnął mieć, więc otworzył ją i zawołał:
— Wszystkie kaczki szust do torby! — i wszystkie zabite kaczki jedna po drugiej wpadły do torby, którą królewicz zamknął, przewiesił przez ramię i szedł dalej do zamku.
Wtenczas, kiedy królewicz strzelał do kaczek, stał król w oknie i patrzał na staw. Skoro zobaczył, że kaczki zabite, zdziwił się bardzo i zaniepokoił, bo to nie były zwykłe kaczki, ale dusze tych ludzi, którzy w jednej sali zamkowej nocowali, i którym djabli pourywali głowy. Posłał zaraz dwóch panów ze dworu, żeby się dowiedzieli, co to za jeden ten myśliwy. Panowie przyszli do królewicza i pytają się go:
— Coś ty za jeden?
— Ja jestem Nie bój się Jan — odpowiedział.
— Więc się ty nikogo nie boisz?
— Nikogo.
Poszli i powiedzieli to królowi. Król się rozgniewał bardzo, że się mógł znaleźć taki, co się nikogo nie bał, i kazał tego człowieka przyprowadzić. Panowie dworscy znów poszli do królewicza i powiedzieli mu:
— Chodź do zamku, bo król kazał, żebyś przyszedł; chce cię zobaczyć.
— O, jednaka droga jemu do mnie, jak mnie do niego! — odpowiedział; — kiedy mnie chce zobaczyć, to niech tu sam przyjdzie.
— To nie pójdziesz?
— Nie pójdę, niech tu król przyjdzie.
Gdy to król usłyszał, rozgniewał się strasznie, ale się trochę bał tego nieznajomego, więc się czymprędzej wybiera i w pośpiechu i złości wdziewa spodnie na ręce, a kaftan na nogi, i tak biegnie rozzłoszczony.
— Coś ty za jeden? — krzyknął, gdy przybiegł do królewicza.
— Nie bój się Jan.
— To się nie boisz nikogo na świecie?
— Nikogo.
— Uwierzę dopiero wtedy, gdy potrafisz jedną noc u mnie przespać.
— Dobrze — powiedział królewicz i poszli do zamku.
Król dał mu zjeść dobrą wieczerzę, a potym kazał go zaprowadzić do tego pokoju, do którego co noc przychodzili djabli i każdemu urywali głowę, kto tam spał. Królewicz zawiesił kapelusz, strzelbę i torbę na ścianie nad łóżkiem, a sam położył się spać.
O północy zbudził go jakiś łoskot, a to djabli przylecieli i krzyczeli:
— Wychodź, bo ci głowę urwiemy!
Królewicz się ich nie przestraszył, ale się zapytał.
— Czy już wszyscy jesteście?
— Jeszcze brakuje jednego kulawego, który nie może prędko przyjść.
— To poczekamy na niego; jak on przyjdzie, to wtedy wyjdę do was.
Za chwilę przyszedł ostatni kulawy djabeł, a wtedy Nie bój się Jan zdjął torbę ze ściany, otworzył i krzyknął:
— Wszyscy djabli szust do torby!
I djabli jeden po drugim wpadli do torby. Wtedy zamknął torbę dobrze, powiesił na ścianie, a sam spać się położył.
Na drugi dzień król myślał, że ten nieznajomy człowiek już nie żyje; posłał dwóch ludzi, aby ciało jego wynieśli i wrzucili do piwnicy pod zamkiem, jak poprzednich. Skoro drzwi do pokoju otworzyli, królewicz się zbudził i spytał się, czy król już wstał. Ci obydwaj ludzie tak się przelękli tym niespodziewanym przemówieniem człowieka, o którym myśleli, że nie żyje, iż nic nie odpowiedzieli, ale uciekli i przybiegli do króla opowiedzieć mu, co się stało.
Król także niemało się bał człowieka, którego nawet djabli nie tykali, więc czymprędzej się zebrał i poszedł mu powiedzieć „dzień dobry,” zapytać się, czy nie potrzebuje czego. Nie bój się Jan kazał, żeby król zawołał wszystkich kowali z miechami, młotami i z kowadłami przed zamek na godzinę jedenastą. Król wydał zaraz taki rozkaz, i kowale poczęli się schodzić. Po śniadaniu, gdy się już zeszli kowale, kazał królewicz rozpalić na podwórzu wielkie ognisko, wrzucił do niego torbę z djabłami i kazał ją rozpalić aż do czerwoności. Potym rozpaloną torbę wzięli na kowadła i zaczęli bić wszyscy młotami z całej siły. Djabli jęczeli, piszczeli, krzyczeli w torbie, ale królewicz kazał bić dobrze, żeby się odechciało djabłom wracać kiedy do zamku.
Gdy się już kowale pomęczyli, otworzył królewicz torbę i wypuścił z niej djabłów. Wylatywali stamtąd po kawałku: to noga, to ręka, to kadłub, a strasznie potłuczone wszystko. Król ucieszony, że zamek z djabłów oczyszczony, dał królewiczowi swoją córkę za żonę.
Dobrze mu się wiodło, a po śmierci starego króla sam panował długie lata szczęśliwie. Żaden król go nie zaczepiał i wojny z nim nie prowadził, bo się go wszyscy bali.
Gdy się już zestarzał i musiał umierać, kazał sobie włożyć do trumny kapelusz, strzelbę i torbę, i tak się pochować. Skoro umarł, poszedł prosto do bramy niebieskiej i puka. Św. Piotr pyta się:
— Kto tam?
— To ja, Nie bój się Jan.
— Niema tu dla ciebie miejsca — rzekł Święty i bramy nie otworzył.
Poszedł więc do czyśćca i puka. Tutaj także pytają się:
— A kto tam?
— To ja, Nie bój się Jan, proszę otworzyć.
— Niema tu dla ciebie miejsca, idź dalej.
Ha, cóż robić? Kiedy go nie chcieli puścić do nieba i do czyśćca, poszedł zatym do piekła i znowu puka.
— Kto tam? — zapytał djabeł, strzegący bramy piekielnej.
— To ja, Nie bój się Jan, otwórzcie! — krzyknął zgniewany już królewicz.
Skoro to nazwisko djabeł usłyszał, przypomniał sobie ową nieszczęśliwą przygodę z tym człowiekiem, więc przestraszony zaczął wołać:
— Wszyscy djabli chodźcie prędko podpierać bramę, żeby tu nie wszedł Nie bój się Jan.
Więc djabli podparli bramę wszystkiemi siłami i nie wpuścili go do piekła. Co tu teraz robić? Niema się gdzie podziać. Trzeba jeszcze raz spróbować szczęścia. Poszedł więc znowu królewicz do nieba i pukał, ale św. Piotr znowu go nie puścił. Poszedł do czyśćca, tu go też nie przyjęli; poszedł wreszcie do piekła, ale na samo wspomnienie jego nazwiska, djabli o niczym nie chcieli słyszeć i bramę mocno podparli. Więc po trzeci raz wrócił się Jan do bramy niebieskiej i pukał. Wtedy zapytał się Pan Jezus:
— Kto to dobija się ciągle do bramy?
— To Nie bój się Jan — odpowiedział św. Piotr.
— A, puśćże go już, puść! — kazał Pan Jezus...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
Seweryn Udziela.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Udziela.