I.
Uderzmy w dzwony, podnieśmy okrzyki,
Jak ongi wdzięczny naród Izraela:
Hosanna tobie, poranku wesela,
Co dzisiaj zbawcze rozsiewasz promyki
Ponad tą ziemią ciemności i sromu,
Ponad ten zagon, krwią i łzami żyzny,
Bo oto wraca do własnego domu
Tułacz z obczyzny.
Bo oto wraca w dzierżawy ojczyste
Władzca, co berłem swej natchnionej dumy
Na prochy ścierał lodowe rozumy,
Uczucia iskry niecąc płomieniste —
Co, wiecznie silny i wieczyście młody,
Sercem swem sięgał tam, gdzie wzrok nie sięga,
Gdzie z poza mgławic wystrzela swobody
Jasna potęga —
Co samolubów strupieszałe cielska,
Pełznące plamą ponad wód błękitem,
Smagał biczyskiem, z skorpionów zwitem,
Jak wiatr, siekący jadowite zielska;
Co legł, złamany wielkich żądz przemocą,
Ażeby inni po zwłokach szermierza
Weszli, gdzie orły skrzydłami trzepocą,
Gdzie grom uderza.
Farys, co, mierząc pustynne obszary
Duchów, gdzie wszystkie zamarły porywy,
Naciągał majdan i podnosił żywy
Głos, od wojennej silniejszy fanfary:
»Z drogi, szkielety! z drogi, którym oczy
Na nic żwirowa wyżarła kurzawa!
Oto się zastęp nowych jeźdźców tłoczy —
Ustąpcie prawa!
Nic im nie zrobią sępy, ani stada
Kruków, żądliwych rycerskiego ciała;
Od kopyt końskich pustynia zadrżała
I życie weszło tam, gdzie śmierć się skrada...
Patrzcie, jak pędzą! Śród szalonej jazdy
Niema dla mężnych spoczynku, ni końca:
Lecą, gdzie złote promienieją gwiazdy,
Gdzie płoną słońca!«
Uderzmy w dzwony! Podnieśmy okrzyki,
Jak ongi wdzięczny naród Izraela:
Hosanna tobie, poranku wesela,
Co dzisiaj zbawcze rozsiewasz promyki
Ponad tą ziemią ciemności i sromu,
Ponad ten zagon krwią i łzami żyzny,
Bo oto wraca do własnego domu
Tułacz z obczyzny!...
Bo oto wraca Samson, który rzucił
Iskrę zniszczenia w filistyńskie łany
I ucztujących wrogów tłum zebrany
Pochował w gruzach i radość zakłócił...
Lecz świątynnemi wstrząsnąwszy kolumny,
Ducha śmiertelnym nie otulił zmrokiem;
Patrzy on na nas z popod wieka trumny
Przejrzystem okiem...
Więc gdy się zbliżą ku nam ci szachraje
I sykną w uszy, niby chytre węże:
»Te bojownicze porzućcie oręże,
Uległy spokój zbawienie wam daje!«
Odtrąćmy od nas z odwagą ten ślizki
Ród kusicieli, gdzie piekielna brama:
Wszak nam się w serca wryły, jak dwa błyski,
Oczy Adama...
Wszakże my wiemy, że prawo istnienia
Mają ci tylko, co wchodzą na szańce,
Co się nie kryją, ostatni zaprzańce,
W pośrodku głębi wygodnego cienia...
Wszakżeż my wiemy, że potulność szkodzi,
Że trzeba nieraz mieć zęby tygrysie,
Że soczewicy przyjąć się nie godzi,
Choć w złotej misie!
Wszakże my wiemy, że nam to przystało
Nowemi hasły martwe ludy budzić,
I choćby przyszło na nic się utrudzić,
W mury ciemnoty walić piersią całą...
Wszakże my wiemy, że ziarna nie giną,
Które robocze posiewają ręce,
Że sypną plonem ową żniw godziną
Po łzach i męce!
Uderzmy w dzwony! podnieśmy okrzyki,
Jak ongi wdzięczny naród Izraela:
Hosanna tobie, poranku wesela,
Co dzisiaj zbawcze rozsiewasz promyki
Ponad tą ziemią ciemności i sromu,
Ponad ten zagon, krwią i łzami żyzny,
Bo oto wraca do własnego domu
Tułacz z obczyzny...
II.
A kiedy znowu wracasz w nasze progi,
Któż ciebie tutaj, arcymistrzu, wita?
Nie żadne brogi i nie żadne stogi,
Pełne pszenicy i sypkiego żyta,
Lecz kraj, w posiewy i żniwo ubogi,
Ziemia, z łzą gorzką zgłodniałych obyta,
Niebo, co innym niby płomień świeci,
A skierki niema dla nas ni dla naszych dzieci.
Przesmutna dola, która nas rzuciła
Między narodów szeregi ostatnie,
Że tak jesteśmy, jak olbrzymów siła,
W jakąś zaklętą zawikłana matnię:
Rwie się do życia, a tu sieć zawiła
Trzyma ją w włóknach — a gdzież ręce bratnie,
Coby ją w imię wszechludzkiej przyjaźni,
Przez ciebie opiewanej, wydarły z tej kaźni?!
Piorunne dźwięki tej potężnej pieśni,
Co ludom szukać kazała zbawienia
W sprawiedliwości, zstąpiły do cieśni —
Śród mogilnego poszły zmilknąć cienia,
Zgasły, jak blaski, kiedy dzień się prześni,
Zwiędły, jak dęby, ścięte od korzenia,
Zginęły w falach nowego żywota,
Co, patrz! na zachód słońca brudną pianę miota.
Krew i żelazo, umaczane w jadzie —
Oto jest straszne dni dzisiejszych hasło!
Oto hyena, co się cielskiem kładzie
Na życie słabszych, na ich pierś wygasłą,
I, nachłeptawszy krwi się w jawnej zdradzie,
Podnosi w górę swą szyję opasłą
I, potrząsając grzywiastą szczeciną,
Urąga echom pieśni, co z za grobów płyną.
A one-ć echa słodkie, jak poszumy
Bagczysarajskiej kroplistej fontany,
A pełne woni, jako róż tych tłumy
Z nad brzegów Wilii, piaskiem wyzłacanéj;
Czyste, jak dźwięki tej myśliwskiej dumy,
Co szła na jary i na żytnie łany,
A promienniejsze od gwiazd miliona,
Co strzegą nieszczęśliwych dzierżaw Palemona...
A ich potęga, jako ryk tej fali,
Co się rozbija o skały Judahu;
Jak druzgot murów, gdy ramię ze stali
Wstrząsa słupami zdradzieckiego gmachu;
Jak owy płomień, gdy się Konrad pali
I z świadomością, która nie zna strachu,
Samemu bóstwu wypowiada wojnę
I gardzi tem, co nizkie, i tem, co spokojne...
Pieśń twa umilkła, a złowieszcze wycia,
Zrodzone z piersi, wydętej trucizną,
I do naszego przypełzły ukrycia
I owładnęły ziemią, ongi żyzną
W rycerski zapał i pogardę życia...
I zaczęliśmy bluźnić świętym bliznom,
Urągać grobom, co skryły w swe wnętrze
Co w ludziach jest największe i co jest najświętsze.
I zaczęliśmy lizać krwawe dłonie,
Zbrojne w żelazo, i upadać plackiem,
Zamiast do góry w swoich praw obronie
Podnosić czoła! W służalstwie prostackiem
Szliśmy pracować na obcym zagonie,
Swój znieważając pluciem świętokradzkiem;
I tak pod razem dziejowej maczugi
Zeszliśmy na ostatnie, na najlichsze sługi...
I zapadliśmy w ciężki sen zimowy,
Głusi na okrzyk szlachetnych rycerzy,
Co z walk zamętu wychylają głowy,
W wieniec odwagi przystrojone świeży!
A gdy się zdarzy, że te snu okowy
Przetnie nam odgłos wojennych puklerzy,
Wstajemy gnuśni, przecieramy oczy,
A z piersi nam, jak kamień, przekleństwo się toczy...
I przeklinamy z całą słów nagością
Onych helotów, spodlonych niewolą,
To, co chce zadać kres dziejowym złościom,
Co w życiu ludów jest ożywczą solą;
To, co zgotować pragnie naszym kościom,
Tułaczą dzisiaj połamanym dolą,
Grób w własnej ziemi; to, co w imię nieba
Dla wszystkich w równej części rozdziela kęs chleba...
Ale od dzisiaj snać będzie inaczéj!
Patrz! jakie tłumy garną się wokoło
Twej trumny, wieszczu! bez piętna rozpaczy,
Ze łzą — wesela: Wesoło! wesoło!
Patrz! jak się rusza ten zastęp wieśniaczy
W imię Twej pieśni! jak podnosi czoło!
Snać mu się w piersiach wielka siła rodzi,
Jak chciałeś, ostateczny snać zeń głos wychodzi!...
O arcymistrzu! wracasz w nasze progi
A z tobą razem snać twa pieśń powraca
W kraj, gdzie kłosiste nie piętrzą się stogi,
Gdzie pól radością słońce nie wyzłaca,
Gdzie w łzach wiekowych drży naród ubogi
I gdzie na marne idzie krwawa praca...
O arcymistrzu! patrzaj! mimo troski
Na twarzach jaki ogień promienieje boski!...
II.
W ROCZNICĘ ŚMIERCI.
I.
Umarł, lecz żyje. Czas go nie przemoże,
Ni zmienność haseł, ani syk zawiści,
W nim bowiem tajnię swego bytu iści
Dusza wszechświata, twórcze Słowo boże.
Potargał serca żelazną obrożę
I poprowadził w pełen bujnych liści
Ogród swobody. Wieku Promieniści
Czerpią zeń siłę... »Ja się już nie trwożę
O waszą przyszłość!« — rzekł Czynu i Pieśni
Ten Magnus Parens. — »Przez żywota ciemnie
Idąc, nadzieję i ból macie we mnie,
Zmienione w puklerz. Zmarłej mówcie: Wskrześnij!
Głaz odwalajcie wbrew strażnicom wroga,
A jeśli wrogiem Bóg, — wbrew woli Boga!«
II.
Sięgnąłeś, Mistrzu, tam, gdzie wzrok nie sięga,
Ogromem ducha objąłeś ogromy,
By pieśń wyrzucić, jako znak widomy,
Że jest w narodzie żywota potęga,
Choć mdleje w jarzmie, w które wróg go wprzęga,
I choć na jego wielkich pragnień złomy
Śmierć dziś zarzuca w wszechmocy rzekoméj
Szary swój całun... Wiara się wylęga
Z Twojego Słowa i wciąż nowy stwarza
Zastęp pielgrzymów, co męczeńsko spieszy
Do świątynnego ogni Twych ołtarza.
Stamtąd, zabrawszy iskrę Prometeja,
Ku umęczonej znów powraca rzeszy,
Budząc ją chórem: Nadzieja! Nadzieja!
III.
NA ODSŁONIĘCIE POMNIKA
A. MICKIEWICZA W KRAKOWIE.
W prastarym grodzie, w stolicy królów,
Gdzie chwałą każdy oddycha głaz,
Gdzie pełna smutków i skarg i bólów,
Wielka się przeszłość wpatruje w nas —
Naród, co klęski pisze w swej księdze,
Co ma za godło ciernie i krzyż,
Słowu bożemu, wieszczej potędze,
W hołdzie dziś marmur składa i spiż.
Tu, gdzie się ludu ważyły dzieje,
Sąsiad cześć dawał, korzył się wróg,
Gdzie ongi walnych zwycięstw trofeje
Wodze do króla składali nóg:
Tu dziś wśród królów, w czci i podzięce,
I wśród hetmanów postawia lud
Tego, co berło pieśni miał w ręce,
Co huf ku wielkiej Przyszłości wiódł.
Lecz ani marmur ni twarde spiże
Nie uczczą siły, co blasków zdrój
Zlała, o Polsko, na twoje krzyże
I na stuletni grobowiec twój!
Godniejszy pomnik zbudują dla niéj
Serc miliony, gdy przyjdzie dzień,
W którym zabici i pogrzebani
Za sprawą wieszczych odżyją tchnień.
A już — patrzajcie! — w onej oddali,
Przez ołowianą powłokę chmur,
Dnia tego jutrznia złota się pali,
Gotując słońcu promienny tór:
Jak Anioł Sądu, tak się kołysze
Nad mogiłami Adama pieśń,
Ażeby przerwać cmentarną ciszę,
Życiem rozeprzeć grobową cieśń.
W prastarym grodzie, w stolicy królów,
Gdzie chwałą każdy oddycha głaz,
Gdzie pełna smutków i skarg i bólów,
Wielka się Przeszłość wpatruje w nas —
Naród, co wiarę pisze w swej księdze,
Co w znak tryumfu chce zmienić krzyż,
Słowu bożemu, wieszczej potędze,
W hołdzie dziś marmur składa i spiż.