Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Aleksander Chodźko

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Gloger
Tytuł Aleksander Chodźko
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1901
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Aleksander Chodźko.
* 1804 † 1891.
separator poziomy
A

Aleksander Chodźko urodził się 18 sierpnia[1] 1804 roku w Zaborzu (w gub. wileńskiej), dziedzicznych dobrach ojca swego Jana, ożenionego z Klarą Korsakówną. Jan Chodźko należał do ludzi szeroko znanych i wpływowych na Litwie.

Był prokuratorem masy Radziwiłowskiej, wielkim mistrzem litewskiej loży masońskiej, czas jakiś pełnił z wyboru urząd prezesa sądu apelacyjnego w Wilnie, kilkakrotnie też obierano go wizytatorem szkół. Wszechstronnie będąc wykształcony, odznaczał się też dążnościami literackiemi, napisał był dzieło treści obywatelsko-ludowej p. t: „Pan Jan ze Świsłoczy”, drukował kilka powieści, a jakieś dwie, czy trzy jego tragedye w rodzaju francuskim krążyły w rękopisach, Wszędzie wkoło siebie szerzył on życie literackie, a zwłaszcza zamiłowanie do sztuki dramatycznej, szczególną bowiem znajdował przyjemność w urządzaniu teatrów amatorskich.
Wychowany w takiej atmosferze, zaprzyjaźniony ponadto w Wilnie w czasie studjów uniwersyteckich z literacko wykształconym domem Spitznaglów, tem łatwiej zapalił się młodziuchny Aleksander do nowych haseł w poezyi, Pod wpływem zaś Tomasza Zana, pod opiekę którego był, oddany w Wilnie, sprzyjał gronu Promienistych i sam do ich stowarzyszenia wstąpiwszy, siedział w więzieniu w 1824 roku, wszakże zdołał uniknąć kary zesłania.
Odyniec opisuje go jako młodzieńca wysmukłego, kształtnego, z delikatną panieńską cerą i ładną twarzą. Od niego miał raz pierwszy w życiu usłyszeć wyraz romantyzm. Wczesne próby swego pióra umieszczał wówczas Chodźko w Dzienniku Wileńskim i w Dziejach Dobroczynności.
Po ukończeniu uniwersytetu ze stopniem kandydata filologii, wysłany został przez ojca do Petersburga do szkoły języków wschodnich. Odbywszy tam studya pięcioletnie i wzbogaciwszy swą wiedzę gruntowną znajomością perskiego i arabskiego języka, otrzymał posadę dragomana przy poselstwie rosyjskiem w Persyi w r. 1830, następnie został sekretarzem konsulatu w Gilanie, na południowych brzegach morza Kaspijskiego. Przebywał tam do r. 1840. W r. 1829 wyszły jego poezye w Peterburgu[2]. Świadczą one, że wysokością lotu wzniósł się Chodźko ponad wszystkich innych poetów, rówieśników Mickiewicza; płomienne bowiem, a nieskończone w rozpędzie swoim uczucia, które wrzały w wielkiej duszy wieszcza, gdy tworzył Odę do młodości i Farysa, stanowiły zwykłą treść natchnień Chodźki, serce swoje porównał on z kielichem pełnym nektaru, który Hebe podaje bogom[3]. Serce to znękane «w sobie noszonym ciężarem», czuje ogromną jakąś potrzebę wylania się, podziału, chciałoby rozproszyć się, rozwiać, wniknąć do wszystkiego, ukochać wszystko jedną wielką miłością... Oczywiście, ujściem dla uczuć w tem wielkiem, tak młodzieńczem roztęsknieniu miłosnem, staje się wkońcu urocza postać kochanki i miłość swoją umie poeta pięknie powiązać z uczuciem religijnem: «Dwa liczę nieba» — woła on w wierszu Do Emmy. W jednem Bóg mieszka, i jak z barw tego nieba, nad wodospadem wśród oparów rodzi się tęcza, tak w duszy jego rodzi się drugie niebo, promieniejące odblaskami tęczowych marzeń, i myśli, to Olimp, i w niem króluje jego boska kochanka. Liściem młodości wieńczy mu ona skronie, więc nie niesie z sobą owej goryczy, zawodów, zniechęceń i upodleń, które zatruwają natchnienia innych poetów. Wprawdzie spłaca Chodźko miłości tę daninę smutku, którą jej winni wszyscy poeci, żali on się w jednej z elegij (Elegia perska), że kwiat uczuć skruszył się właśnie w chwili rozwicia i odtąd smutno mu w sierocej duszy, i w drugiej (Do Fanny) porównywa siebie z żeglarzem, którego burze zaniosły na mroźny Szpicberg, tam z pod bryły lodu wyłoniła się raz róża — symbol miłosnych upojeń niepowrotnej przeszłości, myślą uleciał wtedy żeglarz w dal snów minionych, ale nie na długo: «Kwitnij, ma różo, na dzikim brzegu, wkrótce cię żeglarz porzuci». Porzuci — bo mu nie swojsko w tej atmosferze smutku: skrLydła młodości porywają go w nieskończoność szczęśliwych polotów i woli poeta opiewać te skrzydlate pierwiastki swego uczucia, niż smutek rozczarowań.
Więc chciałby on w łódce samotnej (Łódka) unieść się wraz z kochanką po falach morza, «rozcinać ich wierzchołki pieniste piersią i czołem spotykać chłodne wód cienie, bujać nad groźnym żywiołem, myślą w przeszłości zaginąć — i płynąć, płynąć»... z tą szczęśliwą pewnością w duszy, że gdzieś w dali znajdą wysepkę odludną, gdzie jak w maju, wiecznie płacą kwiaty słońcu dań barwy, wdzięku i woni. I upojenie to podnosi pierś poety radością zachwytu, nie umie on spocząć, pędzi w objęcia nieskończonej natury, kocha się w rumianych połyskach przedświtu, w tęsknotach zmroku, błądzi po polach, «nie czując chłodu spóźnionej nocy», wpatrzony w cudne widoki nieba po zachodzie, w te cienie i półcienie, w te «barw i zmian tysiące, co jak fala kwiatów na majowej łące, co chwila inne, palą się, tleją i mroczą na niebios kole»... I szuka potem czaru zachodów i wschodów zadumy na «łzawych, sennych od marzenia» oczach kochanki, na cichem, melancholicznem jej czole, na rubinie ust; chciałby szczęście swoje wylać w harmonii dźwięcznych rymów, lecz «o wrzące serce, o zimne słowa»! daremnie ściga on «rozpierzchłe w duszy obrazy»; piórem skreślone świecą one jak marne kwiaty na obiciu» (Zamyślona). Nie opuszcza go jednak radość, błogosławi on namiętnogć swoją, która zamiast rozżarzać i spopielać, «rozjaśnia i chłodzi» mu serce, zawczasu bowiem umiał uchronić się od jej skwarów, pijąc «ze studni wiary i cnoty», i szczęśliwy porównywa siebie z tym szczęśliwym pielgrzymem, który wędrówkę swą zdołał odbyć z rana, gdy jeszcze z łąk wiały wonie, a chłód z lasów. Nie zapanuje więc nad, nim ta, ze zgryzot i jadów namiętności zrodzona boleść, co, jak słońce Jozuego, nie zna zachodu i skwarem ziejąca, wysysa zdrowie, rozkosz i wesele (Namiętność). Wolny od jej pocisków, kreśli poeta elegię «Smutek», która uderza subtelnością uczucia, przeniknięciem jego ukrytych głębin; gdy smutny przyszedł raz do kochanki, ze słów pociechy, któremi go przywitała, z jej oczu takie szczęście powiało na czarne myśli i na mgłę losu, że zapomniał o bolu i oddał się rozkoszy chwili. Ale innym razem przyszedł smutniejszy jeszcze, jej pocieszenia nie zdołały już wywrzeć wrażenia, «jej głos, nie odbity w mej duszy, omdlał jak świerk w niepogodę», więc poczęła kochanka mówić o rzeczach obojętnych... I właśnie wtedy, w tej obojętnej, na pozór nic nie znaczącej rozmowie, uczuł on żywiej niż przedtem tę harmonię, co jego duszę nierozłącznie z nią wiazała, bo przestał myśleć o sobie, o tem, co go gnębiło, a sercem i myślą zatonął w jej duszy, wrócił domu smutny,

...lecz już bez cierpienia,
Bo smutek w cichą złagodniał tęsknotę
I wlał do duszy nadzieje, marzenia...

Tłem do tych marzeń miłosnych była natura; kochał się w niej poeta całą siłą swej młodej duszy i wypływem tego związku natury i miłości było «nieskończone jakieś, od świadomości mocniejsze, a ze snem graniczące upojenie sił ducha, skupionego w żądzy przeniknięcia czuciem wszystkich ster i wszystkich tajemnic wszechświatowego, życia». Wyraz temu uszczęśliwionemu nastrojowi nadał w Endymionie, najpiękniejszym z utworów jego. Oczywiście nie znał Chodźko Schelleya, ale mimowoli przy czytaniu Endymiona staje przed nami: ten sam szał zachwytów nad cudami przyrodzenia, to samo szukanie głuchych ustroni wędrówki po górach, rozmowy z falami, bujania «myślą podrożną po niezmierzonym archipelagu nieba». Ale gdy w tęsknotach Alastora przeważa smutek, Endymiona ogarnia szczęście upojenia. I wkońcu przychodzi «chwila urocza», chwila najwyższego zachwytu: rozlegają się w powietrzu dźwięki liry «półciche, mdlejące», niby fontanna tonów sennych, spadających deszczem z pereł, fale zadrżały szmerem miłosnym, z nad głębin morza powstała ukochana Selene i obdarza Endymiona wieczystym, roskosznym snem, bo «rozkosz, jak wino, gdy pierwsze lube chwile odurzenia miną póty w nas cięży, póty swym tchem na nas dysze, aż zmordowane zmysły do snu ukołysze»...[4].
I w tem upojeniu natury nie było nic chorobliwego, żadnej nuty zniechęcenia. smutku, wstrętu do życia; gorąca duszy poety rwała się w dal nieskończoną, a natura była nektarem, krzepiącym jej siły[5].
W obec tego nie mogła mu przemawiać do usposobienia melancholia bohaterów Byrona, wolał on iść w zawody z Mickiewiczem i stworzył Derara, jedyny swój poemat większych rozmiarów, wyglądający pod względem pomysłu i treści, jakby pogłębienie Farysa. Nie wiemy wprawdzie, który z tych utworów był wcześniejszy. Znacznie później, w r. 1868 pisał Chodźko w liście do Zaleskiego, że «ideę Farysa natrącił Mickiewiczowi, a on ubrał ją w nieśmiertelne ciało». Jeśli te niejasne słowa tłómaczyć w ten sposób, że właśnie Derar dał początek Farysowi, to wypadłoby uznać, że Mickiewicz, stworzywszy rzecz pod względem formy bez porównania lepszą, nie dał jej jednak również bogatej i głębokiej treści. Jak Farys, dumnie cwałuje Derar po pustyniach Arabii, ale tem się od Farysa różni, że natura nie wystarcza mu, szuka miłości i kocha się w pięknej Azzie, lecz bez nadziei posiadania jej. Nieszczęśliwe uczucie nie wtrąca go jednak, jak bohaterów bajronowskich, w szeregi pokłóconych ze światem samotników, korsarzy lub zbójców. Zapewne pamięta poeta o tem, że napił się «ze studni wiary i cnoty» i że przeto namiętność rozjaśnić go powinna i chłodzić, nie zaś wyniszczać. Przezwycięża też Derar nie uczucie swoje, lecz boleść, opuszcza Azzę, a za pociechę starczy mu — (i w tem właśnie jego oryginalność), szczęśliwa świadomość, że tak kochać, jak on, nie potrafi nikt inny, bo miłość uczyniła go zdolnym do zaparcia się siebie i do bohaterstwa. Po niejakim czasie, ostatecznie wyzwolony od gnębiącego ucisku boleści, zjawił się znowu przed Azzą, ale nie poto, aby rozmarzać się i wzdychać: wybawia ją i jej karawanę od napaści zbójców; pytany przez wdzięcznego szeika karawany o imię, nie zaspakaja jego ciekawości, tylko w żartobliwym zwrocie każe należną mu część ze zdobyczy po zbójcach zanieść do namiotu Azzy. Potem znika. Pomysł wspaniały i całkowicie samoistny, świadczący o mocy uczuć i zdrowiu duszy poety.
Obok licznych zwrotów i obrazów znajdujemy w Derarze całe piosnki, zaczerpnięte nieraz wprost i tłómaczone z poezyi wschodu, a liczne przypiski świadczą o erudycyi młodego autora. I w rzeczy samej z zapałem do twórczości łączył Chodźko zamiłowanie do pracy naukowej, a romantyzm pociągał go nietylko, jako poezya indywidualności, wznoszącej się ponad poziom ogółu, ale też jako zwrot do zamierzchłej przeszłości, do źródeł narodów. Zgodnie z tem usnuł on na motywach rodzimej poezyi ludowej szereg, mniej niż jego elegie udatnych co do formy piosnek i ballad, z których jedna Maliny, nasunęła Słowackiemu pomysł Balladyny, następnie przełożył sporo z pieśni nowogreckich, wydanych wówczas przez Fansiela, w elegii zaś Wanda żalił się nad tem, że «niemasz już, niema polskich bardów i gęślarzy, co z druidami sąsiadów spór wiedli:

Ich pieśni znikły we wnuków pamięci,
I harfę niemą zapomnienie rdzawi,
Lub wiatr kołysze na jodłowym sęku,
Gdzie zawieszona długie lata drzemie,
Aż ją wieszcz który zdejmie i nastroi.

Niestety, nie umiał jej nastroić Chodźko sam, Wprawdzie natchnienia unosiły go tak wysoko, że nie dziwimy się wcale, iż Mickiewicz porównał go w znanej Improwizacyi do sokoła, który tak pojął tajnie orlego lotu, że mu sam orzeł zazdrości.
Pomysły miewał samodzielne i piękne, a w naturze i w miłości natrafiał na pierwiastki nie podnoszone przez innych poetów. Z wielką twórczością artystyczną nierozdzielnie kojarzy się myśl o nieskończoności, występująca zwykle w postaci tęsknoty do Boga, czy do bytu jakiegoś doskonałego, którego świat dać nie może. Otóż o Chodźce można powiedzieć, że nieraz umiał on wznieść się nawet ponad tę tęsknotę, zdawało się, że już żył w nieskończoności, że rozlewał się w niej i jak orzeł dumnie ze swych szczęśliwych wyżyn panował nad boleścią, która treść ziemskiego życia stanowi. A jednak pomimo świetnych początków nie zdołał stanąć w pierwszym szeregu pieśniarzy — nie zdołał zawładnąć formą, muzykę najpiękniejszych ustępów zbyt często psuły rymy i nawet całe wiersze niedźwięczne, niezgrabne, ciężkie. Czuł to Chodźko, czuł całą wyższość Mickiewicza i wysyłając wieszczowi swoje wiersze z Petersburga, zaraz po ich wydaniu w 1829 roku, z pokorą je oddawał pod jego sąd: «czekać będę niecierpliwie — pisał — twojego zdania i rad o kierunku, jakibym powinien dać na przyszłość moim elukubracyom poetycznym»[6]. Bądź co bądź wiersze te zyskały uznanie nawet klasyków warszawskich. Poezye Chodźki — pisał Lelewel do Malewskiego 3 lutego 1830 roku — podobały się, umie je na pamięć Dmochowski, smakuje w nich Kamiński, Witwicki, Brodziński (lubo czegoś więcej wymaga, niż znajduje) i wielu innych[7], Nie zaniechał też Chodźko swej twórczości w czasie pobytu w Persyi; przywiózł z sobą sporo utworów rękopiśmiennych, między innemi Króla Sauda, dramat biblijny, który znajdował się w r. 1881 W ręku Adama Pługa, jak się o tem dowiadujemy z jego życiorysu Chodźki, ale zapewne ze szkodą dla literatury naszej, dotąd ogłoszony drukiem nie został, pomimo obietnicy w owym życiorysie zawartej. Co się tyczy innych utworów poety, to i te również nie ujrzały światła dziennego, może nawet zniszczone zostały pod wpływem stanowczego zwrotu w życiu wewnętrznem autora, po powrocie z Persyi w r. 1841. Otrzymawszy urlop i przybywszy do Paryża w końcu 1841 r., znalazł tam Mickiewicza, kolegów szkolnych, wreszcie trzech braci swoich; zachwiał się, czy ma wracać do kraju, pomimo nęcących go dalszych powodzeń w karyerze dyplomatycznej. Mickiewicz jednak nie namawiał przyjaciela do pozostania; przeciwnie, zachęcał do głębszej rozwagi; zrazu też Chodźko wyjechał do Londynu i tam wydał swoje Specimens of the popular poetry of Persia.
Ale im dalej, tem bardziej utwierdzał się w zamiarze pozostania. Sądzę, że główną tu pobudką była sprawa Towiańskiego, do której Chodźko zapalił się natychmiast. Wprawdzie samego mistrza poznał on dopiero w kwietniu 1843 r., gdy umyślnie w tym celu jedździł do Brukseli[8], ale zato ślepo ufał Mickiewiczowi. Miłość jego i cześć dla wieszcza nie znała granic. Już w r. 1829 Piotr Pruszyński, przyjaciel Lelewela, a świadek życia Mickiewicza w Petersburgu, żalił się w liście do Lelewela, że pochwałami swe mi «psują go najmocniej Malewski i Chodźko[9]. Teraz z Londynu pisał Chodźko do wieszcza: «Twoje rozmowy budziły we mnie jakiś ruch moralny, dziś znowu śpię; ratuj, gdy możesz». Do jakiego zaś stopnia przejmował się rozmowami temi, o tem najlepiej świadczą słowa jego, przytoczone przez X. Kajsiewicza: «Będę tem, czem mnie zechce mieć Mickiewicz, katolikiem, czy niekatolikiem»[10], więc chyba nie omylimy się, twierdząc, że pod wpływem wiary w nieomylność Mickiewicza, postanowił wejść do grona wyznawców Towiańskiego i nie wracać do kraju. «Kość rzucona, — pisał w liście następnym — zostaję z wami».
Wróciwszy do Paryża, zaprzągł się ze zwolennikami Towiańskiego do wspólnej pracy. Z prośbą o dymisyę ociągał się długo i podał ją dopiero po dwu latach. W bliższe wszakże stosunki z samym Towiańskim nie wszedł, jak się zdaje, nigdy; na naukę jego zapatrywał się przez pryzmat poglądów Mickiewicza, we wszelkich zatargach wewnętrznych stawał po stronie wieszcza,[11] gdy zaś w r. 1848 nastąpiło poróżnienie między Towiańskim, a Mickiewiczem z powodu odmiennych zapatrywań na sprawę legii polskiej we Włoszech, Chodźko zraził się do mistrza: «Nie czuję w sobie chęci wrócić do niego, — pisał — widzę obok potęgi ducha słabości człowiecze u Mistrza; urok, jaki miałem dotąd dla osoby jego, skruszył się; z robotami braci o tyle będę się spolił, o ile rozumiem, że są na drodze chrześcijańskiej i polskiej»[12]. Odtąd nie posiadamy świadectw o stosunku Chodźki do sprawy Towiańskiego, Po dwudziestu latach w r. 1868 w liście do Br. Zaleskiego wyraża się o nauce jego z sympatyą, ale nie z zapałem, lub przekonaniem wyznawcy: «teozofia Towiańskiego zrazu zanadto ubóstwiana, może już dziś zanadto poniewierana»[13]. Ale tem ściślej jednoczył się z Mickiewiczem. Obcując z nim często, skrzętnie, z nabożeństwem zapisywał każdą z nim rozmowę, każde niemal słowo i z notatek takich powstał cały pamiętnik, który w ręku Wł. Mickiewicza stał się cennem źródłem do skreślenia życiorysu wieszcza. W 1849 roku należał do wydawnictwa Tribunes des peuples. W r. 1855, oczywiście znowu pod wpływem swego wielkiego druha, postanowił wziąć udział w kompanii wschodniej.
Wniósłszy stosowne podanie, otrzymał posadę nie przy wojsku, jak się tego spodziewał, ale w ministeryum spraw zagranicznych[14], Zmuszony więc pozostać, miał na pożegnalnej uczcie na cześć odjeżdżającego Mickiewicza gorące przemówienie[15]. Ale właśnie te stosunki z wieszczem wpłynęły ujemnie na jego literackie pomysły i zamiary. Po powrocie z Londynu, więc jeszcze w 1842 roku dał był wiersze swoje do przejrzenia Mickiewiczowi, który w kilka dni potem powiedział, że przed rokiem godne były druku, ale dziś, t. j. po przyjściu Towiańskiego, wybiła godzina wyższej poezyi. Posłuszny Chodźko zamilkł odtąd na zawsze, zato w r. 1844 wydał w Paryżu własnym nakładem dzieła Mickiewicza, w przedmowie zaś wygłosił, że wieszcz tworzyć więcej nie będzie, bo poezya, jak ją dotychczas pojmowano, powinna być zarzuconą.
Słowem wygórowane pod wpływem Mickiewicza i Towiańskiego pojęcie o posłannictwie sztuki stało się przyczyną milczenia Chodźki, Zdawałoby się jednak, że twórca Endymiona i Derara, człowiek, obdarzony tak skrzydlatą wyobraźnią i tak wyjątkowem, poetycznem uczuciem, potrafi tę poetyczność swego usposobienia wyzyskać na innem polu — np. w dziedzinie krytyki lub publicystyki, albo oddając się badaniom Wschodu, potrafi odczuć ducha jego ludów i unieśmiertelnić się dziełem tej wartości i tego polotu, co np, Herdera o duchu poezyi hebrajskiej, lub Fr. Schlegla o języku i duchu starych Indyan. Ale nie. I w tym względzie osoba Chodźki jest niełatwą do rozwiązania zagadką psychologiczną: nie brak mu pilności, a jednak nie dał, co mógł dać, sądząc po tym wzniosłym zapale, który ożywiał młodzieńcze próby jego pióra. W świecie nauki zyskał sławę skrzętnego szperacza i wydawcy rzeczy perskich, ale nie człowieka, torującego nowe drogi. Pierwszy owoc jego pracy z pobytu na Wschodzie: Specimens of the popular poetry of Persia, wydane w 1842 roku w Londynie, zawierał zbiór podań i pieśni ludów Persyi północnej. Praca ta obudziła powszechne zajęcie i przełożoną była w tymże roku na język niemiecki, jeden zaś z zawartych w niej utworów p. t. Kurruglu George Sand przetłómaczyła na język francuski. Znacznie później, bo dopiero w 1878 roku wydał Chodźko dzieło p. t. Théâtre persan, w którem dał w przekładzie francuskim pięć teazyj, czyli dramatów, a raczej misteryj perskich. Dzięki temu stał się on odkrywcą nieznanej przedtem w Europie literatury dramatycznej w Persyi[16]. Uznanie świata uczonego zyskała również jego Grammaire persane, (1851), za którą otrzymał krzyż legii honorowej od Napoleona III. Prócz tego ogłosił studya nad językiem kurdzkim (Etudes sur la langue kurde), praktyczny podręcznik rozmów tureckich (Le Drogman turc), opis Gilanu (Le Ghilan ou le marais Caspien) — wreszcie dla użytku rodaków słownik angielsko-polski i polsko-angielski. Pragnąc otrzymać katedrę literatur słowiańskich w Collège de France, wydał w 1857 roku rozprawę o starosłowiańskich zabytkach (De la littérature sacrée chez les slaves). Życzenie jego zostało w tymże roku spełnione i katedrę zajmował w ciągu 27 lat aż do 1884 roku. W przeciągu tego czasu ogłosił szereg tyczących się Słowiańszczyzny prac gramatyczno-etnograficznych, ale w nowej dla niego dziedzinie wiedzy zoryentować się nie umiał i wszystkie te prace są, zdaniem specyalistów, pozbawione wartości naukowej. Jako profesor, nie umiał również zabłysnąć zaletami wykładu, słuchaczy pociągnąć nie umiał, audytoryum było nieraz puste. Ten szkic pobieżny kończymy żalem, że nie zrobił Chodźko tyle, ile można się było spodziewać po nim. Przeszkodą, jak zauważyłem, była wrodzona skromność, którą jeszcze zwiększyło uczucie pokory religijnej, rozwinięte po powrocie ze Wschodu pod wpływem nauki Towiańskiego i ciągłego obcowania z Mickiewiczem. Przejęty ogromem posłannictwa i obowiązków pisarza i czując swą słabość wobec takiego olbrzyma, jak Mickiewicz, nie miał Chodźko tyle odwagi, by bezpośrednio działać piórem na umysły i dusze rodaków, i dlatego w swej pracy naukowej poprzestał na oderwanym od świata zakresie czysto filologicznych badań. Natomiast wzniosłe jego zasady prześlicznie odbiły się w życiu rodzinnem i towarzyskiem. Chrześcijańską słodyczą, serdecznością, gorącem przywiązaniem do kraju i gotowością do usług dla rodaków pociągał wszystkich, którzy mieli sposobność zbliżyć się do niego. Ożeniony w 1847 roku z Heleną Jundziłłówną, doczekał się z nią trzech synów, którzy pokończyli nauki i zdobyli sobie zaszczytne stanowisko w marynarce i inżynieryi francuskiej, i córki, wyszłej zamąż za doktora Millot, ale zmarłej w kwiecie wieku. Umarł Chodźko 27 Grudnia 1891 roku. Przysłużyłby się literaturze, ktoby prace jego poetyckie, o ile ocalały w rękopisach, ogłosił drukiem.

M. Zdziechowski.


1 listopada 1898 r. Kraków.



separator poziomy






  1. Szczegóły biograficzne czerpane w znacznej mierze z cennych artykułów Adama Pługa w Kłosach, 1881 r.
  2. Wydanie to zostalo przedrukowane w Poznaniu w 1832 r.
  3. Por. M. Zdziechowski: Byron i jego wiek, t. II. str. 548—9.
  4. Obszerniej o Endymionie w dziele: «Byron i jego wiek», t. II, str. 550).
  5. Zb. str. 551.
  6. Korespondencya Ad. Mickiewicza wyd. IV t. III, str. 107.
  7. Wł. Mickiewicz: Żywot Adama Mickiewicza t. II, str. 83.
  8. Wł. Mickiewicz t. III str. 230.
  9. Ob. t. II str. 345.
  10. Ob. III str. 97
  11. Zb. III 422.
  12. Zb. IV 172—3.
  13. List ten, napisany z powodu pracy Małeckiego o Towiańskim, wydrukowany został w Roczniku. Tow. Hist. Lit. w Paryżu 1868 roku.
  14. Wł. Mickiewicz IV 379.
  15. Zb. IV, 420.
  16. Patrz o tem artykuł p. Juliana Święcickiego w Ateneum, t. IV, 1879 r.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Gloger.