Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Franciszek Morawski
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Franciszek Morawski |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1903 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom drugi |
Indeks stron |
Boże! mój Boże! o jakże się boję
O wieczność moję!
Tyś za warunek naszego zbawienia
Wskazał nam słodką cnotę przebaczenia:
A ja dopełnić jej nie byłem w stanie,
Bo nikt mnie w życiu nie obraził, Panie!
Tak, Panie! nikt mnie obrazić nie raczył,
Bym dla miłości Twojej mu przebaczył;
Srogością dla mnie ludzka dobroć była,
Bo mię tem może niebios pozbawiła.
Jestem więc, Panie, bez żadnej zasługi,
Nie uskarbiłem jej przez wiek tak długi;
Lękam się kary, którąś mi przeznaczył,
Bo czy przebaczysz, gdym ja nie przebaczył?...
Czyste musiało być życie człowieka, który na kilka dni przed śmiercią, kiedy już ręka pióra utrzymać nie mogła, podyktował ukochanej wnuczce takie słowa, to tylko jedno sobie wyrzucając, że nie mógł dopełnić «słodkiej cnoty przebaczenia,» «bo nikt mnie w życiu nie obraził!» A słowa te nie zawierają w sobie żadnej przesady: nie miał nigdy nieprzyjaciół generał Morawski; wszyscy, co go znali, musieli go kochać, a ci, co go poznali, musieli go wielbić!
Mało było u nas ludzi w XIX wieku, którzyby się cieszyli takim szacunkiem współczesnych, a potomnym tak wdzięczną po sobie zostawili pamięć. Zacny człowiek, najserdeczniejszy przyjaciel, najlepszy mąż i ojciec, nieskazitelny, jako żołnierz i obywatel; czułe serce obok głębokiego rozumu i przenikliwości, pogoda umysłu i wesołość obok wrażliwości na nieszczęścia swoje i cudze, surowość dla siebie obok pobłażliwości dla innych, umiejętność jednania sobie ludzi obok prawdomówności i odwagi cywilnej, miękkość uczucia obok energii czynu — oto, jaką pamięć pozostawił po sobie Morawski, oto dlaczego kochali go wszyscy, — nie tylko przyjaciele, jak Kajetan Koźmian i syn jego, Andrzej, ale i lud wiejski w Luboni, i żołnierze jego armii. Ci tak go szanowali, że nawet surowy wyrok, byleby tylko wygłosił go osobiście generał, wydawał się im już przez to samo łagodniejszym; a kiedy po siedmioletnim pobycie opuszczał Lublin, jego żołnierzom łzy kręciły się w oczach: «Wczoraj pisze Morawski do Koźmiana — kilku żołnierzy widziałem płaczących po mnie z pułku Zawidzkiego i przyznam ci się, że większej rozkoszy w życiu nie doznałem.» Oprócz pięknego charakteru, na to szczęście, które miał do ludzi, wpłynęła jeszcze aureola rycerza, który walczył w tylu bitwach od Raszyna do Grochowa, od Moskwy do Paryża, a potem, po powrocie z obczyzny, jego pożyteczna praca na roli, — słowem służba na obydwu polach, opromienionych aureolą naszej tradycyi narodowej, na polu bitwy i na roli ojców.
Franciszek de Paula Dzierżykraj z Chomęcic Morawski przyszedł na świat dnia 2 kwietnia roku 1783 w Pudliszkach, w województwie poznańskiem. O kolejach jego życia najlepsze daje pojęcie jego autobiografia, którą napisał na krótko przed śmiercią — «z wymownym lakonizmem, a wyraźną troską, by się nie pochwalić,» jak słusznie powiada Kajsiewicz w swej mowie żałobnej, wypowiedzianej w Paryżu dnia 13 Grudnia r. 1861. «Najpierw pobierałem nauki w domu rodzicielskim w Belęcinie...; potem byłem na pensyi w Lesznie.....
Na uniwersytecie we Frankfurcie nad Odrą byłem cztery lata, potem pracowałem przy sądzie tamecznym w wydziale kryminalnym, następnie zaś, złożywszy w Kaliszu egzamin auskultatorski,... pracowałem tamże dwa lata. Później przez dwa lata gospodarowałem w Kotowiecku..., a następnie rok jeden w Luboni, gdzie dowiedziawszy się o bitwie pod Jeną, pojechałem do Poznania i wstąpiłem do gwardyi honorowej Napoleona w r. 1806. Zaraz zostałem podporucznikiem i w tymże roku jeszcze po bitwie pod Tczewem porucznikiem.
Przy oblężeniu Gdańska w r. 1807 byłem ranny w nogę i mianowany kapitanem. Tegoż roku przy oblężeniu Kołobrzega ranny byłem w ramię siekańcami, przy tej sposobności pochwałę męstwa i odrazu krzyż kawalerski emaliowany orderu virtuti militari otrzymałem. Roku 1809 odbyłem kampanię austryacką, jako adjutant generala Fiszera. Po bitwie pod Raszynem, gdzie miałem dziewięć razy przestrzelony mundur, zostałem podpułkownikiem i przeszedłem do dwunastego pułku piechoty księcia warszawskiego. Tegoż roku byłem przy obronie Sandomierza i w różnych bitwach; wszedłszy zaś do Krakowa, posłany byłem na zdobycie Wieliczki, której też łatwo Austryacy odstąpili. W r. 1811 byłem z pułkiem przy fortyfikowaniu Modlina, potem wkrótce przed kampanią 1812 r. zostałem grosmajorem... Roku 1812 pod Smoleńskiem przeznaczony zostałem na szefa sztabu do dywizyi generała Kniaziewicza.... Znajdowałem się we wszystkich wielkich bitwach, nawet pod Tarutynem za Moskwą. W czasie tej kampanii zostałem także pułkownikiem..... Podczas odwrotu byłem w bitwach pod Wiazmą i nad Berezyną. Z Krakowa wysłany do Napoleona z depeszami, znajdowałem się z bitwie pod Budziszynem. W kampanii saskiej przeszedłem do kawaleryi, jako szef sztabu dywizyi jazdy księcia Antoniego Sułkowskiego, przy którym byłem w bitwach wszystkich, a nakoniec pod Lipskiem, za którą to otrzymałem krzyż złoty oficerski Legii honorowej. Po śmierci księcia Poniatowskiego... mianowany byłem szefem sztabu głównego;... znajdowałem się w bitwach pod Hanauem i pod Paryżem... ... Przy nowej organizacyi wojska polskiego, przez w. ks. Konstantego mianowany byłem podszefem sztabu głównego, a w r. 1819 generałem brygady... W czasie wojny 1831 r. komenderowałem naprzód brygadą, potem mianowano mnie generałem dyżurnym całej armii, i w tymże stopniu byłem jeszcze w pierwszej bitwie pod Grochowem. Gdy Skrzynecki został naczelnym wodzem,... mianowano mię ministrem wojny. Po skończonej wojnie, odesłano mnie do Wołogdy..., gdzie kilka lat przeżyłem, skąd wróciwszy, otrzymałem dymisyę, przy której mi pozostawiono rangę, tytuły i wszystkie oznaki honorowe; poczem wziąłem pasport emigracyjny i przeniosłem się do majątku w W. Ks. poznańskiem.“
W tej zwięzłej autobiografii nie wspomina Morawski o tem, że w r. 1826 dotknął go cios bolesny — stracił żonę, Anielę z Wierzchowskich. Osiadłszy na roli w Luboni, gorliwie wziął się do gospodarstwa, prawdziwie jak dawny rycerz polski; lecz, zmęczony widocznie życiem, na szerszą aronę służby publicznej już ani razu nie wystąpił, pomimo że otworem stała dla niego godność poselska w sejmie pruskim. Czuwał nad podniesiem moralności i oświaty wśród ludu, w myśl wypowiedzianej w liście do Andrzeja Koźmiana zasady: «Kto chrześcijańskim obowiązkom pana we wsi swojej nie jest zdolny odpowiedzieć, nie powinien przez sumienie wsi posiadać,» lecz nadewszystko zajął się wychowaniem syna, Tadeusza; w tym celu zamieszkał nawet na pewien czas we Wrocławiu. Pogodną starość zachmurzyła mu śmierć ukochanej synowej, a później śmierć najdroższego ze wszystkich przyjaciela, Kajetana Koźmiana. Umarł dnia 12 grudnia 1861 r.
W historyi zacności charakteru i piękności uczucia Morawski zajmuje stanowisko o wiele wybitniejsze, aniżeli w historyi literatury. Aby należycie ocenić jego działalność literacką, o tem przedewszystkiem trzeba pamiętać, że Morawski nie był nigdy literatem z zawodu — literaturę kochał, znał się na niej lepiej od niejednego ze współczesnych, od upartych klasyków mianowicie, ale uprawiał ją tylko przygodnie. A nie poczytując twórczości za swe główne powołanie, nie przypisywał do tego, co napisał, wielkiej wagi; utwory swe drukował po czasopismach, ale nie pilno mu było z ich wydaniem w książce. Zresztą zajęty służbą wojskową, nie miał zapewne czasu do pisania, i wówczas nawet, kiedy po ukończeniu wojen Napoleońskich, mieszkał to w Warszawie, to w Lublinie, to w Radomiu, — pisał bardzo mało: przekład «Andromachy» Rasyna, kilka epigramatów, ód, bajek i drobnych wierszy, dwa listy poetyckie — to już wszystko. W Wołogdzie miał wprawdzie czas, ale nie miał głowy: «Dusza nadto wezbrana boleścią, nadto przepełniona tęsknotą i żalem, aby je rymem stroiła; więcej może jest teraz poezyi w duszy, niż kiedykolwiek, ale nie teraz zdolna powiedzieć, co czuje teraz.» Dopiero po osiedleniu się w Luboni, a więc już po przekroczeniu pięćdziesiątki, pisywał częściej — wierszem i prozą, zasilał swem piórem «Przyjaciela Ludu,» «Przegląd poznański,» «Pokłosie,» «Dodatek do Czasu,» ale wiele nie pisał nigdy. W r. 1841 wydał we Wrocławiu pierwszy tom swych poezyi; w tymże roku w Warszawie osobno wydano jego prześliczną bajkę «Wisła i zima;» a potem ukazały się osobno «Odpowiedź na list szlachcica polskiego do Metternicha,» (Paryż, 1847), «Dworzec mojego dziadka» (Leszno, 1851), «Pięć poematów Byrona» (Leszno, 1853), «Życie Kajetana Koźmiana» (Poznań, 1856), «Bajki» (Poznań, 1860). Resztę utworów wcielono do zbiorowego wydania pism, które w czterech tomach ukazało się w Poznaniu r. 1882 z przedmową St. Tarnowskiego.
Swą karyerę literacką rozpoczął podobno od epigramatu wymierzonego przeciw złośliwości kobiecej:
Że kobieta z kości swój początek bierze,
Mocno temu wierzę:
Bo i Basia swoją złością
Stanęła mi w gardle kością.
I odtąd od czasu do czasu pisywał lub improwizował wierszyki ulotne, fraszki, epigramaty lub poważne ksenie, z których tryskały już to wesołość i prawdziwy dowcip, już to piękne uczucie i myśl poważna. Mieszkając w Warszawie i Lublinie, żartował sobie wesoło ze słynnego wówczas wierszoklety, Jaxy Marcinkowskiego, autora poematu «Gorset,» napisał na jego cześć balladę o zaklętej w kaczkę księżniczce, w wierszu «Do milczącego Jaxy» ironicznie błagał go, aby milczeć przestał i t. d.
Lecz nie te wierszyki zjednały mu szeroki rozgłos, ale piękna mowa, wypowiedziana d. 23 grudnia r. 1813 w Sedanie na cześć księcia Józefa Poniatowskiego, mowa, która naprzód obiegała w rękopisach, a poźniej trzech drukowanych doczekała się wydań.
Za czasów Królestwa Kongresowego Morawski częstym bywał gościem w Warszawie, gdzie klasycy rozłożyli swój «obóz;» należał do tego obozu, ale tylko ze względu na stosunki przyjaźni z Koźmianem i innymi, bo upartego konserwatyzmu klasyków bynajmniej nie podzielał, a choć tłomaczył Rasyna, którego «Andromachę» zresztą «zkornelizował,» jak słusznie mówiono, — bo dał przekładowi to uczucie, którego chłodny oryginał nie posiada, — jednak wówczas już zachwycał się Byronem, bronił go gorąco przed napaściami kolegów i z czasem bardzo pięknie przełożył jego «Manfreda,» «Mazepę,» «Oblężenie Koryntu,» «Paryzynę» i «Więźnia z Czyllonu.» Bronił także Mickiewicza, choć już nie tak gorąco: Sonety cenił wysoko, ale ani na «Dziadach,» ani na «Wallenrodzie» nie poznał się; bądź co bądź odrazu zrozumiał, że Mickiewicz to poeta niepospolity; nie mógł darować za to jego nieudolnym naśladowcom, którzy starali się być jeszcze «romantyczniejsi» od mistrza, i przeciwko nim to właśnie wymierzył swą dowcipną bajke: «Kogutek i gąsięta.»
Najwyraźniej i najlepiej wypowiedział Morawski swój pogląd na klasycyzm i romantyzm w dwu listach poetyckich, dedykowanych Niemcewiczowi (Warszawa, 1829). List pierwszy — do klasyków. Ironicznie pyta ich poeta, dlaczego i na co «na ten biedny romantyzm od kilku lat wpadli,» czy dla tego, że romantycy klecą brednie? a niech sobie «klecą — Im śmielej dążą w przepaść, tem w nią prędzej wlecą!» Nie! przyczyna gniewu klasyków jest inna — oto romantycy przerywają im ich dolce far niente, śmieją się z tego, że klasycy umieją tylko «śmiać się śmiechem Rzymianów, płakać łzami Greków,» że nie mogą się zdobyć na oryginalność w poezyi; więc cóż dziwnego, że romantyk nie chce mieć z nimi nic wspólnego: Bóg «mnie wieszczem tych czasów, a nie małpą stworzył.» Morawski najwyraźniej solidaryzuje się z romantykiem, w którego usta, (dla ozłocenia klasykom pigułki) te słowa włożył, skoro dalej od siebie już mówi, że poeci starożytni nie wyczerpali przecie wszystkich pomysłów poetyckich, skoro następnie dowcipnie krytykuje klasyków, jako krytyków, skoro wreszcie ironicznie zachęca klasyków, aby wystąpili z romantykami do boju, nie odpornie, lecz zaczepnie, «a gdyby wam iść miało trochę twardo z niemi, powiedzcie, że nie warto jest walczyć z głupiemi.» List ten jest wybomą krytyką ujemnych stron klasycyzmu.
Ale i romantyzmowi nie darował Morawski i drugi swój list napisał pod adresem romantyków. «Zwycięstwo więc, zwycięstwo, krzyczą romantycy, odniesiony już tryumf, pierzchają klasycy!» Lecz autor bynajmniej nie podziela tego zapału: romantycy także zgrzeszyli, tem przedewszystkiem, że pogwałcili ogólne zasady dobrego smaku; mają zupełną słuszność, zarzucając klasykom, że ich poezya nie posiada związku z życiem, ale czyż ich poezya, która opiewa «czułość tylu zbójców i wisielców wdzięki,» «mogiły, mogilniki, kurhany i zgliszcza,» która «rozwala stare trumny, po cmentarzach orze, od wieków śpiące trupy strasznym rymem budzi,» — ma związek z życiem? A przesadna tajemniczość romantyków? czy pamiętają o tem, że «Feb nietylko rymów, lecz i światła bogiem?» A ich pozowanie na nieszczęśliwych, zgorzkniałych, wykolejonych? «Ledwie że się z infimy, a nawet z pieluszek jakiś tam romantyczny wyrwie jeniuszek, już-ci się do nieszczęścia powołanym sądzi, błąka się w ciemnych lasach, po cmentarzach błądzi, z jakiejś tam urojonej tęsknoty usycha, je dobrze, pije lepiej, a do grobu wzdycha.» Wszystkie te zarzuty są słuszne w zasadzie, a i ten również, że romantycy zanadto rozmiłowali się w prowincyonalizmach, którymi szpecą czystą «mowę Zygmuntów.» Kończy Morawski, zachęcając do zgody dwa obozy oraz streszczając swój pogląd na zadanie poezyi polskiej:
Jedna matka was swemi uwieńcza laurami,
Żadnej lutni bezbożność, ni podłość nie plami.
Jedno macie prawidło — bratnie kształcić plemię,
I jeden tylko rodzaj — polską śpiewać ziemię.
Obydwa te listy należą niewątpliwie do najlepszych w naszej dawnej literaturze, tak lubiącej naśladować formy Horacego, — nietylko przez piękną formę, dowcip i sól attycką, ale i słuszność poglądów na klasycyzm i romantyzm wówczas, w epoce wzajemnego rozdrażnienia klasyków i romantyków, mało kto mógł się zdobyć na sąd tak prawdziwy i trafny o obozach walczących.
Szkoda jednak, że Morawski zdobył się jedynie na teoryę — w praktyce, jako poeta, nic takiego nie stworzył, coby swą pięknością lub siłą mogło walkę literacką uśmierzyć. Zresztą uprze dziły go wypadki i — Mickiewicz, bo «Pan Tadeusz,» jest właśnie najdoskonalszem wypełnieniem tego żądania, którem Morawski zakończył swój list do romantyków. A jednak, rzecz dziwna, ten sam człowiek, który osądził tak trafnie klasyków i romantyków i który miał niewątpliwie dużo poezyi w sercu, nie poznał się na wielkości „Pana Tadeusza,“ nazywając go z pewnem lekceważeniem „kroniką szlachecką,“ co nie przeszkadza, że pod pewnym względem naśladował go w «Dworcu mojego dziadka.»
Jak Mickiewicz, tak i Morawski chciał opisać w poemacie «kraj lat dziecinnych, święty i czysty, jak pierwsze kochanie,» powołać do życia w poezyi te postaci, które żyły za czasów jego młodości, a które w czasie, gdy pisał, spały już snem wiecznym. Przedmowa do «Dworca,» w której poeta wypowiada swą tęsknotę za przeszłością, przypomina — pomysłem swym, nie wykonaniem — tę najpiękniejszą elegię polską, która zaczyna się od słów: «O czem tu dumać na paryskim bruku?» I, jak Mickiewicz osnuł swe opowiadanie o dworze Soplicowskim na tle wielkich wypadków historycznych, które, wijąc się wstęgą poprzez kłótnię Horeszków i Sopliców, w epilogu ukazują się na pierwszym planie, tak i Morawski powieść o Dziadku osnuł na tle wypadków na schyłku XVIII stulecia, a w epilogu dał obraz tych nadziei, które wstąpiły w serca na wieść o zwycięstwach Napoleona. Ale cóż za porównanie! Epilog w «Panu Tadeuszu» jest organicznie połączony z właściwą akcyą poematu, występują w nim te same osoby, co w poemacie, rozstrzygają się w nim ich losy, rozplątują się zadzierzgnięte węzły: w «Dworcu mego Dziadka» epilog nie ma związku z wątkiem opowiadania, osoby działające już wymarły, nie one więc marzą i roją, ale autor. O tem zaś, że «Pan Tadeusz» jest pełnym obrazem duszy narodowej, a «Dworzec» tylko drobnym fragmentem, niema co nawet mówić. Zresztą sam pomysł poematu jest nietylko świetny, ale i piękny: stworzyć postać starca, który, podobnie jak mieszkańcy Soplicowa, z cichego życia domowego, występuje na widownię szerszego życia publicznego, który za odmowę złożenia przysięgi homagialnej królowi pruskiemu męczy się w więzieniu — wśród huku dział Kościuszkowskich, — to pomysł wysoce poetyczny. Lecz wykonać go poetycznie nie umiał Morawski, naprzód dlatego, że ten wątek opowiadania ukazał się w jego umyśle później dopiero, bo pierwotnym jego zamiarem było, jak się zdaje, stworzyć poemat tylko opisowy — o dworcu wielkopolskim, a stąd wątek epiczny został doczepiony do opisu (bez żadnej proporcyi); a powtóre dla tego, że samo opowiadanie jest luźne, fragmentaryczne, a do tego szkicowe; a stąd «Dworzec» nie posiada ani pełni opowiadania, ani pełni charakterystyki, budzi ciekawość po to, aby ją rozczarować najzupełniej. Czy z tego wynika, aby poemat żadnej nie posiadał wartości? Bynajmniej. Przedewszystkiem sam opis dworca staropolskiego jest prawdziwie piękny; dziadek, podstarości, klucznica i Stach — to postaci naszkicowane tylko, ale te szkice są i zgodne z prawdą, i piękne; niektóre sceny, jak np. podróż dziadka w sąsiedztwo, jego spotkanie w lesie z panem pułkownikiem i huczny obchód imienin pana Pawła wykonane z plastyką i werwą. Lecz co nadewszystko zdobi poemat, to, obok ściśle narodowego kolorytu, własne uczucie autora, wypowiedziane raz pośrednio, drugi raz bezpośrednio, miłość ku wszystkiemu, co swoje, uczucie, które przemawia, już to jako rzewność, już jako śmiech, połączony ze łzami.
«Dworzeć mojego dziadka,» jedyny większy utwór Morawskiego, dowodzi, że nie miał poeta talentu architektonicznego. Krótsze utwory udawały mu się lepiej, czego dowodzi «Wizyta w sąsiedztwo,» nie poemat, nie powieść, nie powiastka nawet, bo intrygi niema tu zupełnie, lecz wyborny obrazek rodzajowy z czasów Stanisława Augusta, mieszczący doskonałą charakterystykę dwu typów staroświeckich.
Prawdziwy talent miał Morawski do bajek wprawdzie z Krasickim równać się nie może, ustępuje mu bowiem w tej zwięzłości i jędrności, w której biskup warmiński jest niezrównanym mistrzem. Pozatem jednak bajki Morawskiego posiadają istotne zalety, a więc lekkość i okrągłość formy, wykończenie artystyczne, trafność allegoryi lub alluzyi, często dowcip niepospolity. Pod względem treści dzielą się na dwie główne grupy: kosmopolityczne i ściśle narodowe, a wśród tych polityczne i obyczajowe; do pierwszej należą takie małe arcydzieła, jak «Pies i pszczoły,» «Osieł i ciele,» «Agatka i Jakób,» «Żołądź i dynia,» «Zdarzenie z nosem;» do drugiej — «Sztuka muślinu,» „Kaczka i piskorz,“ „Małpa,“ „Kartofle,“ „Dmuchaczka i węgiel,“ a nadewszystko „Wisła.“ Bajki Morawskiego, po większej części samodzielne treścią i wykonaniem — rzadko bowiem naśladuje autor innych poetów, jako to Lafontaine’a (np. „Sekret“), Krasickiego (np. „Tłomok“), Kryłowa (np. „Surdut“) są i z pewnością będą najtrwalszą częścią całej jego spuścizny. Zarówno ballady i legendy, z których jedynie „Chłop i dyabel“ i „Brzoza Gryżyńska“ cieszą się popularnością, jak i utwory liryczne-świeckie i religijne większej wartości, z małymi wyjątkami, nie posiadają, choć wszystkie świadczą o szlachetnem sercu poety, o jego miłości Boga i kraju, jak np. „Mowa polska.“ W liryce przez długi czas nie mógł Morawski wyzwolić się z pęt stylu pseudoklasycznego, o czem świadczą mianowicie jego ody; później dopiero uczucie przemawia bezpośredniej i piękniej, czasem nawet bardzo pięknie, jak np. w „Modlitwie za Adama Mickiewicza,“ a nadewszystko w trzech „Ostatnich dźwiękach.“
Z pism prozaicznych, obok drobnych opowiadań anegdotyczno-historycznych i życiorysów, zasługuje na uwagę „Odpis na list szlachcica polskiego do Metternicha,“ jako dowód nietylko szlachetności, ale i tej świeżości uczuć, którą do śmierci zachował Morawski.
Nie był to talent wybitny, ale niezmiernie sympatyczny i miły; w rozwoju poezyi polskiej nie odegrał żadnej roli, ale, jako bajkopisarz i tłomacz Byrona, ma zapewnione trwałe stanowisko w historyi literatury[1].
- ↑ Najobszerniejszy życiorys Morawskiego napisał Lucyan Siemieński, („Portrety Literackie“ tom II, Poznań, 1867), przedrukowany w „Dziełach“ tom V, Warszawa 1881.