Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Piotr Michałowski

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Piątkowski
Tytuł Piotr Michałowski
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1903
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Indeks stron
Piotr Michałowski.
(*1800 — †1855.)
separator poziomy
W

Wszelkie kataklizmy dziejowe, a choćby nawet przewroty polityczne, skutkiem nieznanych nam praw rządzących rozwojem twórczości artystycznej, miasto nasycać nowymi sokami grunt, na którym twórczość ta stopniowo się rozwija, bardzo często wyjaławiają go zupełnie i na okres mniej lub więcej długi oddziaływają szkodliwie. Objaw taki szczególnie widzieć się daje w sferze sztuk plastycznych, których zenitowe blaski każda społeczna rewolucya przyćmiewa, jeżeli nie zupełnie gasi.

Stan rzeczywistego marazmu, jakby martwoty bezdusznej, nigdy w malarstwie polskiem nie zaznaczył się z większą siłą, niż w latach idących bezpośrednio po 1830 r. Pomiędzy 1830 a 1850 rokiem malarstwo polskie wegetuje zaledwie. Koniec XVIII wieku zapisuje przynajmniej nazwiska: Konicza, Czechowicza, Stachowicza, a po za granicami kraju Chodowieckiego i Kucharskiego. Na początku XIX stulecia jaśnieją imiona: Płońskiego, Wojniakowskiego, Orłowskiego, wreszcie Antoniego Brodowskiego. Czas porewolucyjny tchnie zupełną pustką, zupełnym brakiem pierwszorzędnych talentów, a uznani przez współczesnych: Suchodolski, Kaniewski, Lesser, Stattler i inni, zadawalają wprawdzie estetyczne wymagania epoki, pracami jednak swymi nie wybiegają po za skalę przeciętnej produkcyi.
Zdawałoby się napozór, że iskra elektryczna, jaka przeszła przez wszystkie słoje ustroju społecznego w epoce, brzemiennej pod względem politycznym i moralnym niezwykłą burzą, powinna była poruszyć i te jednostki, które mają możność uczucia swe i myśli plastyczną mową wypowiedzieć. Wśród istnego pustkowia na niwie sztuki polskiej w wyżej wymienionym dwudziestoletnim okresie, jednostka taka nie pojawiła się, nie znalazł się ani jeden artysta, któryby działalnością swoją silnie zaznaczył piętno właściwe czasu i wyjątkowej chwili przełomu, któryby utworami swymi — jak późniejszy Grottger — nie tylko wypowiadał, lecz charakteryzował epokę.
Stała się natomiast rzecz nieoczekiwana i niespodziewana. Na firmamencie młodocianego malarstwa polskiego ukazała się gwiazda pierwszej wielkości, odosobniona, bo niezwiązana niczem z mgławicami, zalegającemi ówczesne horyzonty, a której było danem w dziedzinie plastyki nie charakteryzować, lecz wyprzedzić epokę.
Gwiazdą tą był Piotr Michałowski.
Stanowisko Michałowskiego w malarstwie polskiem zarysowuje się w właściwem świetle dopiero teraz i potęguje się coraz bardziej; na tle współczesnych mu prądów estetycznych i stanu pojęć, za jego czasów panujących, postaci tej tak wspaniałej istotą swego talentu, nie znać prawie wcale. Ceniło go szczupłe grono przyjaciół i nielicznych znawców sztuki, ogół nie pojmował go a i dotychczas jeszcze odczucie należyte jego wiekopomnej działalności przystępnem jest dla wybranych zaledwie. Niepotrzeba dodawać, że mówię to o kraju, gdyż zagranica od chwili zjawienia się Michałowskiego na rynkach artystycznych zachodniej Europy, uznała go odrazu za mistrza.
Wobec tak małego u nas spopularyzowania nazwiska tego artysty, niezwykłą trudność przedstawia wykazanie znaczenia, jakie ma w historyi sztuki, naszej, a także właściwe określenie istoty jego artystycznej natury. Moralną jego postać można zaledwie uzmysłowić, i to na silniejsze akcenta brak materyałów. Większość dzieł jego dotychczas jeszcze spoczywa w rodzinnem sanktuaryum, źródło biograficzne fragmentowo odnaleźć można rozrzucone w pismach lub pamiętnikach współczesnych, a na wyczerpujące studyum o życiu jego i działalności przyjdzie może czekać długie jeszcze lata.
Michałowskiego jako człowieka znamy z luźnych urywków, dotyczących jego społecznej pracy — Michałowskiego jako malarza, domyślamy się raczej, niż widzimy z nielicznych, znanych z wystaw, dzieł jego. Ta mała jednak doza wiadomości wystarcza, aby choć w przybliżeniu ocenić właściwą miarę jego zasług dla kraju i dla sztuki. Jak z jednej wynalezionej przypadkiem kości mamuta czy mastodonta, uczony anatom mógł wyrysować całą jego postać i dać wyobrażenie o olbrzymich jego rozmiarach, tak samo z fragmentów, dotyczących Michałowskiego, można wykrzesać iskrę, która z półmroku wydobędzie na światło niezwykłego tego człowieka a bardzo wielkiego artystę. Będzie to zarys zaledwie, bez drobiazgowości szczegółów, bez subtelniejszych odcieni, ale i zarys w obecnym wypadku, gdy się jest wobec podobnej Michałowskiemu postaci, może mieć swe znaczenie.
Znane nam odłamki artystycznej Michałowskiego puścizny noszą tak wyraźne ślady mistrzostwa, tak jasno wykazują olbrzymią jego wiedzę, wyrobienie fachowe, i cel, do którego twórczością swą dążył, że z łatwością odbudować sobie można w umyśle całokształt jego artystycznej natury. Co do człowieka, z nielicznych wspomnień o nim pozostałych, można również odtworzyć wewnętrzny stan jego duszy, poznać bliżej charakter niezłomny, — śmiało rzec można — spiżowy, prawdziwego obywatela kraju.
Michałowski nie jest jednak wyłącznie artystą. Sztuka jest jedną z gałęzi jego urozmaiconej niezwykle działalności. Wyjątkowe znaczenie dla sztuki polskiej, jakie malarstwem swojem posiadł, jest częścią jego zasług, zasług takich widnieje cały korowód na wielu polach pracy społecznej. Jest on więc przedewszystkiem obywatelem, kraj swój miłującym, i jako takiego widzimy go wszędzie, gdzie kraj lub społeczeństwo potrzebuje ludzi czynu, serca i energii. Jest on kolejno obiecującym muzykiem, uczonym filologiem, lingwistą niepoślednim, przyrodnikiem, następnie urzędnikiem ministeryum skarbu, dyrektorem górnictwa i hutnictwa w temże ministeryum, działaczem społecznym, przepłacanym na wagę złota znakomitym malarzem, gospodarzem wiejskim wzorowym, naczelnikiem rządu W. Ks. Krakowskiego, humanistą zakładającym schroniska dla ubogich, prezesem Towarzystwa rolniczego i t. d. Jak słusznie pisze Sobieszczański, ogół myślał, że równocześnie istnieje kilku Michałowskich, «z których jeden jest głębokim mędrcem, inny pierwszorzędnym malarzem, inny znowu wielkim filologiem i znakomitym mężem stanu, wzorowym administratorem rządowym i takimże gospodarzem». Mąż, który w tak różnych specyalnościach odznaczył się istotną zasługą, był już tem samem niezwykłem zjawiskiem. W każdym zawodzie dochodzi do szczytu doskonałości z niewypowiedzianą łatwością, przeistacza się w fachowca i pogłębia rzecz każdą, do której się dotknie.
Przechodząc szczegóły biograficzne, będziemy mieli sposobność kolejno zaznajomić się z rozmaitemi działami pracy społecznej Michałowskiego, zmuszeni jednak streszczać się z konieczności, uczynimy to jak można najzwięźlej.
Piotr Michałowski, potomek starożytnego rodu Jasieńczyków z Michałowic Michałowskich, urodził się w Krakowie dnia 2 Lipca 1800 roku, z ojca Józefa, senatora Rzeczypospolitej krakowskiej i Tekli Morsztynówny z domu. I stosunkami i tradycyą rodzinną ród ten należał do arystokratycznych, w sferze więc najwykwintniejszego otoczenia młody Piotr spędził swe lata dziecinne i młodzieńcze, a były to czasy niezwykle ciekawe. Cała epopeja Napoleońska, Księstwo Warszawskie, ciągłe przechody zwycięzkich lub zwyciężonych armii, emigracye i t. d., przesuwały się przed oczyma późniejszego mistrza pendzla, jak barwna wstęga, pobudzając młody umysł do coraz to innych wrażeń. Dom rodziców Piotra słynął z gościnności i w salonie swym jednoczył wszystko, co Kraków posiadał wybitniejszego, bądź stanowiskiem społecznem, bądź sławą lub zasługą. Duszą zebrań była pani Michałowska, osoba wyjątkowych przymiotów i którą, jak pisze jeden z pamiętnikarzy, żaden cień, «żaden zarzut w tem z obyczajów dość wolnem mieście nie dotknął, gdyż była bez skazy najmniejszej».
Piotr Michałowski już w szesnastym roku życia zaczyna zwracać na siebie uwagę tych wszystkich, co go znali. Po bardzo starannej pierwiastkowej domowej edukacyi, jest on już wtedy słuchaczem krakowskiej Wszechnicy, i to pod okiem najznakomitszych profesorów, jak Münich, Bandtke, Markiewicz i t. d. jest przodującym uczniem, szczególnie w matematyce i filozofii. Kształci się równocześnie w malarstwie pod Józefem Brodowskim i Lampim, a w muzyce pod Gorączkiewiczem. Ten ostatni namawia go nawet do poświęcenia się specyalnie muzyce, upatrując w młodym swym uczniu nadzwyczajne uzdolnienie.
Drogą, którą zdawało się że pójdzie, była filologia. Z całym zapałem młodości zabrał się do poznania języków i literatur tak starożytnych jako też i nowoczesnych. W 1819 r. wyjeżdża dla dalszych w tym kierunku studyów do Getyngi, gdzie pracuje przez lat cztery.
Powróciwszy do kraju, w 1823 r. po krótkim pobycie w Krakowie, wyjeżdża do Warszawy. Obok chęci zużytkowania sił swoich dla dobra ojczyzny na szerszem polu działalności społecznej, pociągały Michałowskiego do Warszawy najbliższe związki rodzinne, gdyż siostra jego, zamężna za Antonim Ostrowskim, prezesem senatu, zamieszkiwała naówczas stolicę królestwa kongresowego. W Warszawie wstępuje Michałowski do komisyi skarbu, którego widoma głowa, książe Lubecki, bierze go do swego boku.
Snadź żywy umysł i wzbogacona wyższą kulturą inteligencya byłego studenta z Getyngi, przypadły do serca potężnego ministra, gdyż w ciągu roku widzimy dwudziestoczteroletniego Michałowskiego na czele wydziału górnictwa Królestwa Polskiego. Ważne to i odpowiedzialne stanowisko zajął człowiek na pozór nieprzygotowany do tak specyalnych zajęć, zajął je niedawny filolog, młody, nieobyty ze służbą, paromiesięczny zaledwie urzędnik.
I tu odrazu okazuje się, kim był Michałowski. Zaledwie rozejrzał się w szczegółach powierzonej mu administracyi, przystępuje do jej reorganizacyi, zaczynając od podwalin. Archiwum b. komisyi skarbu posiada ciekawe dowody jego energicznej, żywotnej działalności w licznych projektach, sprawozdaniach, memoryałach. «Orlem okiem odgaduje wady ludzi i organizacyi, żelazną energią kruszy wszystko, co mu stawia zapory obudza nienawiść i potwarz, sarkania i denuncyacye — ale minister dotrzymuje mu zaufania, on ministrowi dotrzymuje słowa».
Pragnąc powierzoną mu gałęź wielkiego przemysłu na szersze popchnąć tory, wyjeżdża Michałowski w 1827 roku do Francyi i Anglii dla studyowania na miejscu tamtejszego górnictwa. Zwiedza konno kopalnie, huty i fabryki, bada najnowsze wynalazki. Przy tej sposobności jednak dawny uczeń Lampiego (syna) zapoznaje się z ruchem artystycznym Zachodu na wystawach i w pracowniach znakomitszych artystów.
W czasie swego pięcioletniego urzędowania w Warszawie, po za pracą biurową zajmuje się wciąż malarstwem. Znane są jego prace, przeważnie akwarele z tej epoki, wyobrażające z pewnem zacięciem, znamionującem bezwarunkowo talent, wykonywane typy i sceny żołnierskie, konie, zaprzęgi, portrety nawet. Prace te od ręki robione, jako utwory zdolnego amatora, rozchodziły się pośród przyjaciół.
Już z myślą czysto artystycznej natury, wybiera się Michałowski po raz drugi za granicę w 1830 roku. Jedzie tym razem aby wytchnąć i zabiera z sobą ołówek i farby. Studya artystyczne, które nader poważnie czyni we Włoszech, przerywa wybuch powstania. Michałowski powraca i bierze czynny udział w działalności rządu ówczesnego, wyrabiając w fabrykach pod jego kierunkiem będących, karabiny.
W dniu 1 Lutego 1831 roku żeni się ze swą kuzynką, Ostrowską, córką z pierwszego małżeństwa, senatora Ostrowskiego, szwagra swego, a w dniu upadku Warszawy, z żoną i rodziną tejże wyjeżdża zagranicę, kierując swe kroki do Paryża.
Tu zchodzi z horyzontu energiczny dyrektor górnictwa Królestwa Polskiego, aby ustąpić miejsca uczniowi francuzkiego malarza Charlet’a. W pracowni tego popularnego malarza Michałowski znajduje się po raz pierwszy wobec żywego modelu, pracuje wytrwale, czyniąc zdumiewające i szybkie postępy, tak że w bardzo krótkim czasie staje się rzeczywistym, pełnym samodzielności artystą.
Umysł bardzo wyrobiony, skończonego już człowieka, przechodzi pierwsze etapy malarskiej karjery szybko i z nadzwyczajną łatwością. Czując wiele, rozumie naturę i bez trudu przyswaja sobie możność jej wyrażenia. I znowu powtarza się to samo, co przed sześciu laty widocznie udziałem Michałowskiego było zdobywać każde stanowisko wstępnym bojem z niedawnego dyletanta, dla zabawy swojej i przyjaciół malującego akwarelki, wyłania się artysta silny swą indywidualnością, który zaledwie wstąpiwszy na ścieżkę sztuki, kroczy nią jak mistrz, znający swą wartość, a co więcej, znający swe cele.
Że w głębi ducha widział jasno ideały, mające mu przyświecać w rozwijającej się karyerze, że czuł, iż posiada w sobie materyał, już do pewnego stopnia skrystalizowany na skończonego artystę, dowodzi fakt, iż przybywszy do Paryża, nie wstąpił do żadnej z bardziej znanych szkół malarskich, lecz się zapisał do pracowni malarza, nie mającego nic wspólnego z akademią, ale o którym wiedział, że nie szablonowe nagości, lecz żołnierza i konie daje za modele swym uczniom. Pierwsze studya Michałowskiego pod Charlet’em — a raczej w jego pracowni wykonane, znamionują niezwykły talent, który odtąd codziennie nieomal się potęguje.
Michałowski bardzo już wyrobiony życiowo, wniósł do sztuki z chwilą zbliżania się do niej, żywioł dość rzadko napotykany u artystów, od młodości wczesnej specyalnie malarstwu oddanych — żywioł trzeźwego badania natury. Naturę tę znał już oddawna, patrząc na nią okiem zamiłowanego w sztuce człowieka, myślowo studyował ją, intuicyjnie odgadywał; gdy więc, postanowiwszy zostać malarzem, stanął przed nią aby ją odtwarzać, nie bił się po manowcach, nie tracił czasu na przeżuwanie wrażeń nie z przyrody, lecz z dzieł sztuki odbieranych, lecz z całą miłością zaczał ją kopiować. Idąc drogą trzeźwego i logicznego procesu odbierania bezpośrednich wrażeń i równoczesnego niemal ich wyrażania, doszedł w bardzo krótkim czasie do wyżyn, dostępnych zaledwie niewielkiej liczbie wybrańców wyrobił w sobie bowiem silną indywidualność, opartą na czysto własnym poglądzie na życie i sztukę.
Już w rok po przyjeździe do Paryża utwory jego przeważnie akwarelą wykonane studya koni i żołnierzy, lub zaprzęgów, jako to: dyliżansów, omnibusów, ładownych wozów i t. d. szkicowe zawsze, lecz z wielką maestryą narzucone, — są rozchwytywane i bajecznemi jak na owe czasy cenami opłacane przez rzeczywistych amatorów dzieł sztuki. Michałowski zdobywa sobie uznanie intelektualnej Francyi i Anglii, jest haut coté na rynkach artystycznych — a co najważniejsza, działalnością swoją wywiera znamienny wpływ na malarstwo francuzkie. W walce upadającego klasycyzmu z romantyzmem, od niedawna wyrabiającym sobie prawo obywatelstwa, udziału nie bierze — jest on po za walką chwilowych ideałów, gdyż stoi na gruncie czystej prawdy i realnego jej uplastyczniania. W epoce tej, gdzie Meissonier nie wystąpił był jeszcze na szerszą arenę, w malarstwie europejskiem Michalowski jest może najsamodzielniejszym artystą, gdyż twórczością swoją o wiele wyprzedza panujące prądy, a wcale nie poddaje się wpływom mody i haseł chwili. Niesłusznie zdaniem naszem p. Jerzy Mycielski kojarzy ze sobą talent Michałowskiego z twórczością Charlet’a i Raffet’a. Jest kardynalna różnica pomiędzy francuzkimi artystami a naszym mistrzem. Cała siła obu Francuzów leży w uplastycznionej anegdocie lub w literackim wątku wybranego do namalowania przedmiotu. U Michałowskiego nigdy nie ma anegdoty, ani treści, nie mogącej być malarsko wyrażonej. Daje on nam fragmenty życia, przemawiające ruchem subtelnie podpatrzonym, doskonałością formy, prawdziwością wyrazu lub sylwety. W początkowych jego pracach uwidocznia się poniekąd pewna dążność do mocniejszej charakterystyki, graniczącej z szarżą. Z czasem pozbywa się tego, owładnąwszy lepiej formą.
I tu powracamy do naszego założenia, iż pojawienie się artysty tego co Michałowski rodzaju, było najzupełniej niespodziewane — nie wydała go bowiem epoka, w której żył, lecz konieczność postępu w sztuce. Michałowski, wyprzedzając swe czasy, krocząc za impulsem subjektywnych dążeń w przyszłość, pchnął malarstwo ku postępowi.
Po trzyletnim w Paryżu pobycie, powraca europejskiej już sławy mistrz do kraju i osiada w rodzinnym swym Krakowie. Powrót oddziaływa na Michałowskiego, lecz tylko powierzchownie, pozostaje tymże samym zapalonym badaczem natury, tylko już nie bretońskie fryzy, nie francuzkie omnibusy, nie napoleońskich wiarusów, nie otaczające go życie uliczne Paryża odtwarza, lecz austryackich huzarów i chłopów krakowskich, których do pracowni swej w Wielopolskich pałacu sprowadzać może. Sceny wojskowe z rewii i manewrów, sceny jarmarczne, drabiniaste wozy, oklep siedzący jeźdźce, żydzi, bliżsi przyjaciele, sportsmani, są przedmiotem jego dzieł, które wciąż nie wychodzą po za granice z natury malowanych studyów. Maluje najczęściej akwarelą, mało na kolor zwracając uwagi: jest on przedewszystkiem w istocie swego talentu rysownikiem, ztąd lekko zabarwiona farbą kreska ołówkowa, zupełnie mu wystarcza. Zaczyna też malować olejno.
To ciągłe malowanie studyów, nie zabiło, jakby można było myśleć, w naturze artystycznej Michałowskiego kompozytorskich aspiracyi, i przez lat kilkanaście swej samoistnej pracy nosi się z licznymi projektami obrazów. Proces twórczy wymagał u niego malowania z pamięci. Silny zdobytą wiedza, do skomponowanego obrazu nie używał natury, robiąc studya przygotowawcze bardzo sumienne, żywo w swej wyobraźni uplastyczniał chwilę mającą być przedstawioną. Przez długie lata urabiał w ten sposób głęboko mu na sercu leżącą apoteozę Napoleona I, którego miał wyobrazić na koniu wśród gorącej bitwy. Są liczne notaty do pojedyńczych figur, są mnogie szkice do całości obrazu, jest kilkakrotnie namalowana postać Napoleona, pozostało nawet płótno olbrzymie z naznaczoną na nim ideą i zaczętą figurą cesarza, ale obrazu — nie ma.
Pragnął jednocześnie stworzyć szereg figur hetmanów polskich kilku z nich skomponował nawet i wiele studyów do nich wymalował, ale również nie dopiął zamierzonego celu.
Właściwie kompozycya, jak ją rozumieli współcześni Michalowskiemu estetycy i większość malarzów, nie leżała w zakresie jego czysto malarskiego talentu. Zbyt on kochał naturę, aby módz podporządkowywać ją abstrakcyjnym pomysłom. Malował co widział, a idąc dalej, można śmiało rzec, że jako malarz, czuł tylko to, co widział, ztąd pragnienia nie malarza, lecz człowieka, które w sobie odnajdywał, nie był w stanie w plastyczną ubrać szatę, ztąd owo szamotanie się i niepewność, ilekroć zapragnął wystąpić z płodem imaginacyi, nie zaś życia.
Zamieszkując aż do swej śmierci przez przeciąg lat kilkunastu bądź w Krakowie, bądź w majątku swym Krzysztoforzycach, wyjeżdżał często za granicę, a zawsze o Paryż zawadził. Centrum sztuki europejskiej pociągało go zawsze. A gdy z zagranicy powracał, przywoził znowu: ładowne wozy flamandzkie, francuzkich szaserów lub kursujące po drogach dyliżanse, o ile mu ich w drodze amatorowie nie rozchwytali. W kraju zaś malował znowu Austryaków lub chłopów krakowskich.
Michałowski w ciągu swej karyery malarskiej nie splamił się ani jednem ustępstwem na rzecz zepsutego smaku, lub braku tegoż śród szerokich mas. Malował to tylko, co czuł, i tak jak chciał, nie zważając, czy to się komu podoba. Są jego obrazy, gdzie obok zupełnie skończonych szczegółów pozostało białe płótno lub papier, na innych obok głównego motywu znajdują się po kilkakroć powtórzone takie szczegóły, jak np. fałdy rękawa lub noga końska. Żadnego ustępstwa dla gustu publiczności. «Chcesz — to bierz tak jak jest, nie zmienię, ani poprawię nic», zdaje się przemawiać artysta z każdego swego utworu. Jest on w naturze swej wielkim panem. «Maluję, bo czuję w tem przyjemność, maluję dla siebie, a nie dla poklasku tłumu» — oto jego dewiza — a że tłum znawców pociągały jego prace, że je zrozumieli, zaszczyt to ich gustowi przynosi.
Życie artystyczne w Krakowie nie wystarczało wszechstronnej organizacyi umysłowej Michałowskiego, «polskiego szlachcica — jak mówi Rastawiecki w swoim Słowniku — pociągała skłonność do wioski i roli; osiada na wsi i gospodaruje dzielnie, przeplatając pracę powszednią i obowiązki ojca rodziny, sztuką i literaturą. Tak znowu schodziły mu lata w odosobnieniu, a lubo rozgłośnego już w kraju imienia i sławy, pozostaje mało znanym, z osoby dla szczupłej tylko liczby, rzec można, wybranych bliżej dostępny».
Rok 1848 zastaje go gospodarującego na wsi, lecz na krzyk trwogi przybywa do Krakowa. «W czasach tak trudnych — pisze Paweł Popiel w nekrologu jego, zamieszczonym w Czasie — powagą swoją ze spokojem pośredniczy, otwiera zdanie zdrowe i poważne, a kiedy władza uważała potrzebę wzmocnienia porządku publicznego, użyciem współdziałania wpływów miejscowych, staje z zaufaniem rządu a poklaskiem obywateli na czele rady administracyjnej W. Ks. Krakowskiego. Trzy lata przewodniczył wśród stosunków nie łatwych. Pracowity zawsze i dla każdego dostępny, zaniechał dla ogólnego dobra i rodziny i gospodarstwa i tyle mu drogiej sztuki, od rana do wieczora oddany usługom publicznym. Pamiętamy wszyscy — pisze dalej jego biograf — że rok 1847 i 1848 zostawił spuścizną dla naszego miasta nowy rodzaj ludności, tak zwanych pauprów, która mniejsza iż zalegała ulice, ale gotowała na przyszłość pokolenie zbrodniarzy. Skarga była ogólna, pomocy nigdzie. Michałowski ulitował się tej większej jeszcze moralnie jak materyalnie nędzy. Poświęca całą swoją, trzy tysiące reńskich wynoszącą pensyę, pojmuje myśl wykształcenia parobków gospodarskich, podnosi zakład, który całą niemal tę ludność ogarnął: oprócz funduszu dodaje mu osobistą pieczę i nadzór. Urzędowanie jego skończyło się, ale nie skończyła opieka. Dotrwał do ostatniej chwili życia w przedsięwziętem dziele i tulił koło siebie, utrzymywał własnymi funduszami, nieraz pracą rąk swoich, przybrane sieroty; karcił, uczył pracy i bojaźni Pana Boga. To była korona życia, przepędzonego w pracy uporczywej, prawie nadludzkiej, która razem z wadą sercową zniszczyła żelazną konstytucyę».
Przytoczyliśmy dłuższy nieco ustęp z artykułu Popiela, gdyż maluje on nam z nowej strony Michałowskiego. W tymże okresie swego życia służył on jeszcze raz swoim współobywatelom jako trzeci z rzędu prezes zawiązanego świeżo naówczas Towarzystwa rolniczego.
Ostatnią myślą malarza była chęć uilustrowania polowskiego Mohorta, którego znał w rękopisie. Pozostawił kilkanaście kompozycyi szkicowo traktowanych, całości jednak nie wykończył.mZ cyklu tego jednak odznacza się postać samego Mohorta na białym koniu, tak wiernie charakteryzująca bohatera poematu, że Kossak, urzeczywistniając w następstwie myśl Michałowskiego, w ilustracyach swych użył typu przez niego stworzonego.
Zmarł wielki malarz i kochający swój kraj obywatel w sile wieku w dniu 2 Czerwca 1855 roku w Krzysztoforzycach, w otoczeniu licznej rodziny, którą osierocił.
Kończąc niniejszy zarys biograficzny, nadmienić musimy, iż artystyczna puścizna po Michałowskim po raz pierwszy okazaną została w poważniejszej całości na Lwowskiej wystawie retrospektywnej 1894 roku i że najwięcej szczegółów o nim zgromadził p. Jerzy Mycielski w dziele swem, Sto lat malarstwa polskiego.

Henryk Piątkowski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Piątkowski.