Amaury de Leoville/Tom III/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Amaury de Leoville |
Data wyd. | 1848 |
Druk | Józef Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Amaury |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Droga była długa, bo Filip, nic chcąc widać zmieniać dawnych zwyczajów swoich, mieszkał ciągle w kwartale łacińskim; dla tego Amory miał dość czasu rozgniewać się należycie, i kiedy przybił do swego dawnego przyjaciela, nie powiem zanadto poetycznie mówiąc, że burza buczała w jego piersiach.
Amory pociągnął gwałtownie za sznurek, nie zwracając bynajmniéj uwagi na to, że miejsce dawnéj zajęczéj łapki zastąpiła nóżka sarnia, ozdobna wcale. Tłusta służąca otworzyła mu drzwi.
W swéj młodzieńczéj niewinności Filip zachował zwyczaj trzymania kobiety do usług.
Filip był w gabinecie; dwie ręce jego wspierały się na biurku, głowa między dwiema rękami spoczywała; a palce obu rąk zapuściły się w gęste włosy aż po same ich korzenie: Filip rozbierał trudne pytanie o mur graniczny.
Tłusta służąca nie uważała wcale za rzecz potrzebną spytać się o imię przybyłego gościa, ale idąc przed nim, otworzyła drzwi gabinetu, oznajmując go temi prostemi wyrazy:
— Proszę pana, jakiś pan prosi pana.
Filip podniósł głowę, i westchnął, co jasno dowodzi, że w sprawie o własność więcéj jest daleko czucia, niżby kto sądził na pierwszy rzut oka; spostrzegłszy dawnego przyjaciela, zawołał zadziwiony:
— Ach! to ty. O! mój drogi Amory jakże kontent jestem, że cię widzę.
Ale Amory był nieczuły na te oznaki przywiązania i zimno i surowo rzekł:
— Czy wiesz co mię do ciebie sprowadza panie Filipie?
— Nie wiem doprawdy, ale to wiem dobrze, że od 5ciu może dni wybieram się do ciebie i nie mogę się zdecydować.
Amory pogardliwie ruszył ustami i uśmiechnął się szydersko.
— W samej rzeczy pojmuję twoje wahanie, rzekł.
— Pojmujesz żem się wahał, rzekł biedny Filip blednąc. A więc wiesz?
— Wiem, panie Filipie, rzekł Amory głosem przerywanym, że p. d’Avrigny włożył na mnie obowiązek zastąpienia go w opiece nad siostrzenicą. Wiem, że wszystko cokolwiek uwłaczać może téj młodéj osobie, obchodzi mię bardzo; wiem żem spotkał ciebie panie Filipie kilka razy chodzącego zbyt czule pod jéj oknami, i wiem że inni również się z tobą spotkali tam; wiem nakoniec, że w tém wszystkiém winą jest twoją, co najmniéj, zbytnia lekkomyślność i dla tego przychodzę, żądać od ciebie mój panie sprawy z podobnego postępowania.
— Mój drogi, odrzekł Filip zamykając książkę, którą czytał i zdecydowany jedną tylko przez chwilę zająć się sprawą, mój drogi, właśnie od kilku dni chciałem cię odwidzieć, żeby o tych drobnych rzeczach pomówić z tobą!
— Co? żeby o tych drobnych rzeczach ze mną pomówić?! zawołał Amory oburzony. I ty nazywasz drobnemi rzeczami to, gdzie idzie o honor, o opinią i o przyszłość całą młodéj kobiety!
— Ależ mój drogi Amory, spodziewam się, że rozumiesz dobrze, że to tylko się tak mówi; właściwie powinienbym powiedzieć, że o wielkich rzeczach chciałem z tobą pomówić, bo prawdziwa namiętność — to wielka rzecz....
— Ach! otóż wreszcie wielkie słowo wyrzekłeś, a więc przyznajesz się, że kochasz Antoninę?
— Filip przybrał minkę jak mógł skruszoną najbardziéj.
— I cóż? rzekł, tak jest, przyznaję się mój kochany.
Amory skrzyżował ręce i podniósł wzrok gniewny do nieba....
— Ale rozumie się w widokach szlachetnych, ciągnął daléj Filip.
— Ty kochasz Antoninę....
— Nie wiem, mój kochany, rzekł Filip, czyś dowiedział się już o tém, że drugi mój wój umarł niedawno, i że tym sposobem mam 50 tysięcy rocznego dochodu.
— Właśnie czas teraz o tém mówić!
— Daruj mi, ale ja sądziłem, że to nie zepsuje sprawy całéj.
— Zapewne, ale jest inna okoliczność co ją bardziéj plącze: ośm miesięcy temu, jeśli przypominasz sobie panie Filipie, kochałeś Magdalenę, równie gwałtowną miłością.
— Niestety! zawołał Filip płaczliwie, otwierasz ranę duszy mojéj i dręczysz sumienie moje i tak już strapione; ale pozwól mi z 10 minut pomówić z tobą, a zobaczysz Amory, że zamiast ganić, pierwszy mnie pożałujesz niezawodnie.
Amory skinął głową na znak, że gotów go słuchać, ale zarazem usta jego ściągnęły się, niby chcąc oznajmić wątpienie.
Naprzód, słowa Ewangelii są prawdziwe „że wiele trzeba odpuścić tym, co kochali wiele;” dlatego i mnie grzechy moje, spodziewam się, odpuszczone będą. — Bo jak mówi nasz wielki Molière, ja jestem bardzo romansowej organizacyi, i mogę powiedzieć, żem kochał często i namiętnie. — A co jeszcze powiększa prawa moje do łaskawości bożéj, to, że dotąd kochałem ciągle bez najmniejszéj z drugiéj strony wzajemności. Tak, co ty już wiesz, kochałem Florencję i Magdalenę, co zresztą żadnéj im przykrości nie sprawiło, ponieważ one nie wiedziały nawet żem ja je kochał. Chyba żeś ty im powiedział sam. Jednakowoż miłość moja, dla Magdaleny nadewszystko, była równie głęboka jak szczera. Nie wierzysz mi Amory może dla tego, że mimo miłość tamtę, zakochałem się po raz trzeci niedawno. O! ale ty nie wiesz wśród jakich mąk, wśród jakich wyrzutów sumienia, powstało to nowe uczucie w sercu mojém. Słuchaj dobrze, co ci powiem, i niechaj słowa moje będą ci nauką, jeśli będziesz kiedy w podobném jak ja położeniu; ja nie poznałem uczucia tego z początku, podobnie jak poprzednią rażą. Gdyby mi kto wspomniał był o niém, byłbym przeczył, gdyby mię przekonał istotnie, sądzę przeląkłbym się sam siebie. — Ale prawie co dzień bywałem u panny Antoniny, mówiłem o Magdalenie, mówiłem o jéj wdziękach, o piękności; mówiąc ciągle o tém, zacząłem spostrzegać, że Antonina równie była wdzięczna i piękna jak jéj kuzynka. Teraz powiedz mi Amory, czy podobna długo patrzeć na tyle wdzięków i piękności tyle, i nie zakochać się aż do szaleństwa?
Amory coraz więcéj zamyślony, głowę miał schyloną, rękę na sercu, i milczał i nie odpowiadał na zapytanie; tylko się uśmiechał z lekka, ale uśmiech ten można było uważać za przytłumione westchnienie. Filip czekał jeszcze na odpowiedź kilka sekund, wreszcie widząc że czeka napróżno, mówił daléj uroczystym tonem:
— A teraz powiem ci, poczem twój biedny i słaby przyjaciel poznał, że kocha.
I wtem miejscu Filip jęknął, ale tak serdecznie, że westchnienie jego słuchacza znikło przy takiej energii zupełnie.
— Naprzód, bez mojej woli i wiedzy nogi mig same niosły zawsze w okolicę ulicy Angouleme. Godzien, czy to idąc do sądu, czy wieczorem do teatru, po godzinie jakiéj chodzenia bez celu, zwykle przybywałem przed dom pana d’Avrigny. A jednak nie spodziewałem się widzieć téj, co panowała duszy mojéj, nie miałem żadnego celu i myśli żadnéj nie miałem. Moc jakaś niewidzialna pociągała mię, popychała, prowadziła — a ta moc, ta potęga czarowana, mój Amory, była to miłość! Tak, poznałem to sam!
Filip znowu przestał nieco, chcąc się przekonać, jakie wrażenie na słuchaczu zrobił ten pierwszy peryod, z którego on sam zupełnie był zadowolony. Ale Amory marszczył tylko już i tak zmarszczone czoło i westchnął powtórnie, ale głębiéj i wyraźniéj niż pierwszą razą.
Filip przypisując to wszystko wpływowi swojej wymowy, tak mówił daléj:
— Drugi symptomat po którym poznałem uczucie moje, była to zazdrość..... Skoro na początku tego miesiąca widziałem że Panna Antonina widoczne Tobie daje pierwszeństwo, przyznam ci się — poczułem przeciw Tobie nienawiść szaloną, nawet przeciw Tobie, co byłeś mi przyjacielem od dzieciństwa. — Ale pomyślałem zaraz, że ty wielbiąc ciągle obraz ukochanéj, a zgasłéj Magdaleny, nie kochałbyś już innéj, bodaj od niéj kochany. (Amory zadrżał) O! widzisz, mówił spiesznie, Filip podejrzenie moje trwało chwilę zaledwo i przekonywasz się, żem ci sprawiedliwość oddał natychmiast. Ale kiedym późniéj zobaczył, że ten nieznośny elegant de Mengis, widocznie pozyskiwał względy istoty, która mimo mą wiedzę, drogą mi była nad wszystko — o! wtedy poczułem w sobie więcéj niż boleść, niż nienawiść, więcéj niż szaleństwo samo! On opierał się poufale o poręcz jéj krzesła, rozmawiał z nią po cichu, i śmiał się z nią; słowem postępował tak, jak tylko ty, przyjaciel jéj dzieciństwa, postępować z nią miałeś prawo. Nie możesz wystawić sobie, co za gniew we mnie wrzał. kiedym spostrzegł te, aż nadto widoczne, znaki wzajemnego ich porozumienia: i wtedy dopiero poznałem że ten gniew — to była miłość... Ale ty mię nie słuchasz Amory?...
Przeciwnie, Amory słuchał aż nadto. Każde słowo Filipa odbijało się bolesnem echem w sercu jego; gorąca krew biła mu na twarz, i biegła gorączkowym taktem w żyłach jego i huczała mu w uszach. — Milczał.
To milczenie niezadowolenia dobiło do reszty Filipa, który z nowym wysileniem tak mówił:
— Ja nie mówię wcale, nie powiadam, żeby to nie miało być zapomnieniem przysiąg dawnych, haniebną zdradą pamięci Magdaleny.... Ale cóż robić? — nie każdy jest tak stały jak ty, nie każdy jest tak nieugięty. Zresztą ona kochała ciebie, ona miała być żoną twoją, miała do ciebie należeć na zawsze; i ty przyzwyczaiłeś się już do téj błogiej myśli, że będziesz mężem Magdaleny. Ja przez chwilę tylko cieszyłem się jakąś nadzieją, ale i tę nadzieję tyś mi odebrał natychmiast. Wiem jednak, że nie mniéj przeto jestem winny, nie mniej przeto płakałem, nie mniéj jęczałem nad błędem moim; i gdybyś mię dziś najprzykrzejsze — mi nazwał słowami, nie będę się skarżył bynajmniéj. Ale pozwól mi jeszcze chwilkę czasu, jednę tylko... Posłuchaj mię, a przekonasz się, że niejedna okoliczność łagodząca walczy może za człowiekiem, który kochając wprzód Magdalenę ośmielił się teraz pokochać Antoninę.
— Słucham, rzekł żywo Amory, przysuwając się z krzesłem do Filipa.
— Naprzód, mówił współzawodnik Cicerona, któremu nie mało pochlebiało to wrażenie jakie sprawił na swym przyjacielu, — naprzód niestałość moja w uczuciach dla Magdaleny nie wyda się może tak wielką, jeśli zechcesz zwrócić uwagę na to, że miłość moja teraźniejsza, skierowana została nie do osoby obcej, ale do téj co żyła od dzieciństwa z Magdaleną, i była jej przyjaciółka, kuzynką, siostrą, to jest niby odbiciem Magdaleny tak, że w każdym jéj ruchu, w każdym wyrazie, co chwila, widzisz w niéj istny obraz zmarłéj dziewicy. Kochać Antoninę jest to, kochać ciągle Magdalenę...
— W części to prawda, rzekł Amory rozważając ostatnie słowa Filipa, a twarz jego mimo woli rozjaśniła się znakomicie.
— Widzisz więc dobrze, zawołał uradowany Filip, sam zgadzasz się, że to co mówię jest prawdą. Teraz, powtóre, przyznasz mi bezwątpienia że miłość jest uczucie najswobodniejsze, najmniéj woli naszej podległe.
— Niestety! prawda, wyrzekł Amory.
— Nie dość na tém, zaczął znowu Filip z rosnącą wymową, nie dość na tém: jeżeli młodość moja i żądza kochania roznieciły we mnie czucie młode i żywe, to powiedz mi, — po trzecie — czy powinienem ten naturalny i prawy popęd poświęcać teoryom konwencyonalnym, których niema w naturze, — przesądom stałości, któréj nie ma między ludźmi i które Bakon byłby do errores fori policzył?...
— Nic słuszniejszego, powiada Amory.
— A więc — mówił Filip zwycięzki wnioskiem swoim, a więc nie będziesz już mię tak ganił, mój kochany Amory? i uniewinniasz wszak miłość moję dla Panny Antoniny?
— Ee! i cóż mię to wreszcie obchodzić może, zawołał Amory czy ty kochasz Antoninę czy nie?
Filip uśmiechnął się z lekka, uśmiechem cudownéj, wysoko o sobie rozumiejącéj głupoty.
— Co do tego, mój drogi Amory, rzekł pieszcząc się, to już mój interes.
— Jakto! zawołał Amory, naraziwszy opinię Antoniny przez swoją nieroztropność, śmiałżebyś mówić jeszcze, że ona ma jakieś dla ciebie przyjazne uczucia?
— Ja nic nie mówię, mój drogi; i jeżeli skompromitowałem ją nieco przez roztrzepanie, (bo sądzę masz na myśli przechadzki moje koło jéj domu) to nigdy nie skompromituję ją słowy.
— Mój Panie Filipie! miałżebyś ty śmiałość powiedzieć mi w oczy, że jesteś kochany?
— Zdaje mi się, że powiedziałbym to raczéj Tobie jako opiekunowi, aniżeli innemu komu.
— Tak, ale nie powiesz tego!
— I dla czegóż nie miałbym powiedzieć, gdyby tak było? rzekł Filip, który zmęczony przez długą rozmowę czuł, że mu krew silniéj niż zwykle do głowy bije.
— Nie powiedziałbyś tego, bo.... bo byś nie śmiał!
— Ale i owszem! powiadam Tobie, gdyby tak było — z czego byłbym dumny, zachwycony, pyszny i szczęśliwy, mówiłbym o tém każdemu, krzyczałbym na całe gardło!.... I dla czegóż bym nie miał wreszcie powiedzieć kiedy tak jest!..
— Jak to! jest! — i śmiesz mówić?..
— Świętą prawdę.
— Śmiesz mówić, że Antonina cię kocha?
— Przynajmniéj to śmiem powiedzieć, że przyjęła moje starania, i nie daléj jak wczoraj...
— I cóż wczoraj? przerwał Amory zniecierpliwiony.
— Pozwoliła mi prosić P. d’Avrigny o jéj rękę.
— To nie prawda! zawołał Amory.
— Jakto nie prawda?! odrzekł Filip zdumiony; wieszże ty, że ty mi kłamstwo zadajesz?
— Dziwne pytanie!
— I zadajesz mi kłamstwo rozmyślnie?
— Bez wątpienia.
— I nie cofniesz téj obelgi, którą na mnie rzucasz, nie wiem dla czego, bez przyczyny, bez powodu?
— Wcale o tém nie myślę.
— Ach! ależ mój Amory, mówił Filip zapalając się coraz bardziéj, być może, że mimo dowody moje jestem w gruncie winny nieco grzechu; ale z przyjaciółmi, a nawet z obcymi, ludzie dobrze wychowani inaczéj sobie postępują. — Gdybyś mi tak zaprzeczył wręcz przed kratką sądową, to co innego; w sądzie to uchodzi; ale tutaj, to obraza, to obelga, której mimo puścić nic mogę, chociaż nawet od ciebie pochodzi.... i jeżeli nie cofniesz....
— Nie tylko nie cofnę nic, zawołał Amory z większą niż pierwéj gwałtownością, ale powtarzam ci, że kłamiesz.
— Słuchaj Amory, wołał w rozpaczy Filip, uprzedzam cię, że jakkolwiek jestem adwokatem, nie mniej przeto będę się bił z tobą jak kto inny.
— I o cóż ci chodzi? czyż nie widzisz, że położenie twoje doskonałe; jam cię obraził, ty wybierzesz broń.
— Broń! dalibóg wszystko mi jedno; nie robię różnicy między niemi, bo nie miałem nigdy w ręku ani pistoletu, ani szpady.
— Ja przyniosę i pistolety i szpady, rzekł Amory, twoi świadkowie wybiorą. Ty powiesz mi tylko godzinę?
— O siódmej zrana, jeśli chcesz.
— Gdzie?
— W lesie bulońskim.
— Aleja?
— De la Muette.
— To dobrze; sądzę że po jednym świadku dosyć będzie ze stron obu: ponieważ tu idzie o opinię młodéj kobiety, trzeba o ile można najciszej wszystko załatwić.
— Jakto? więc ty śmiesz mi mówić, że ja spotwarzyłem Antoninę?
— Ja nic nie mówię wcale. Jutro o 7ej z rana w lasku bulońskim na umówionej alei czekam cię Panie Filipie. Do jutra więc.
— Do jutra Panie Amory, a raczej do wieczora dzisiejszego; bo wszakże dziś czwartek: Panna Antonina przyjmuje u siebie, i niewiem dla bym miał pozbawić siebie przyjemności widzenia dzisiaj.
— Dobrze więc, rzekł Amory, dziś wieczór zobaczymy się z Antoniną, a jutro rano ze sobą się zobaczymy.
I odjechał zły i uradowany od razu.