Amaury de Leoville/Tom III/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Amaury de Leoville |
Data wyd. | 1848 |
Druk | Józef Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Amaury |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
W rozdziale poprzedzającym, chwaliliśmy, zdaje się, jednostajność wesołego humoru Antoniny.
Albo nasza pochwała była zbyt pospieszna, albo przybycie nowych gości wywarło taki wpływ na jéj usposobienie, dość, że ten spokój i pogoda myśli o któréj mówiliśmy zmieniła się (może tylko pozornie) w zalotność, niestałość i kaprys.
W każdym razie nie badając przyczyn, jako opowiadacze po prostu zaszłych wypadków, zwrócimy u wagę na to, że w przeciągu miesiąca Amory Rudolf i Filip z kolei doświadczali łask Antoniny i względów. Każdy z nich miał swój peryod pomyślności, upadku, i zupełnego niepowodzenia.
Amory, najpierwéj przybywszy panował od 1 do 10, Rudolf od 11 do 20, a Filip od 20 do 30.
Opowiemy wnet nieco z większemi szczegółami te dziwne wahania i zmiany. Niech kto przenikliwszy od nas, głęboki czytelnik naprzykład, albo czytelniczka domyślna, wytłumaczy to sobie. My w prostocie naszéj, opowiemy jak wypadki następowały po sobie.
Amory doskonałe miał powodzenie przez 4. następne wieczory po tym, któryśmy opisali. Rudolf, człowiek bardzo dobrze wychowany, mimo to, był grzeczny, i zajmujący; Filip został zupełnie w cieniu, przy świetle, jakie dwaj młodzieńcy roztaczali. — Antonina była cudownie łaskawa dla pierwszego, delikatna względem drugiego, grzeczna ale zimna dla trzeciego.
Kiedy się partye gry uformowały, kiedy reszta na krzesłach siadła, zawsze Amory, dziwném zdarzeniem, zajmował krzesło najbliższe Antoniny i nie rzadko wśród ogólnéj rozmowy, zawiązywała się między niemi poufała, cicha pogadanka.
Na tém niedość. Antonina wspomniała przypadkiem o książce włoskiej Le ultime Lettere di Gacopi Ortis, którą czytać pragnęła. Amory miał tę książkę u siebie i cenił ją nadzwyczaj; dla tego nazajutrz, wśród dnia, poszedł sam, chcąc ją oddać pannie Brown. Ale przypadek chciał znowu, aby Antonina właśnie wtedy wchodziła do pokoju kiedy i on wchodził. Potrzebaż było choć słów kilka powiedzieć do sobie.
Później znowu potrzeba było Album jéj kilką znakomitemi ozdobić autografami; to znowu bransoletka Antoniny za długo była u p. Froment Maurice, tego Benvenuto XIX wieku, i Amory z tryumfem odniósł ją młodéj dziewicy. Nareszcie raz wieczór, Amory bawił się małym kluczykiem stalowym i machinalnie schował go do kieszeni, i musiał go nazajutrz odnieść co prędzej, bo Antonina mogła go potrzebować i bardzo.
I na tém jeszcze nie koniec. Podczas swojéj podróży po Niemczech Amory, żadnej nie robiąc i nie chcąc robić znajomości, z przyjemnością nieraz jeździł na koniu, i to na dobrym. — Amory, jak wielu innych, lubił jazdę konną, jak się lubi każde ćwiczenie, które doskonale odbywamy.
Dla tego téż Amory co rano wyjeżdżał na wiernym swoim Sturmie; a ponieważ dawno już się był przyzwyczaił do jednej drogi, dla tego Amory czy Sturm — w jednym zawsze jeździli kierunku.
O! bo Sturm znał doskonale drogę. Tylko Antonina raniej wstawała niż biedna Magdalena.
Za tém poszło, że prawie co rano Amory widywał Antoninę w oknie tém samem, z którego żegnała się z nim i z p. d’Avrigny, w chwili rozstania. Postrzegłszy więc witali się ukłonem, uśmiechem, skinieniem; następnie Sturm, który już dawno skończył naukę, szedł stępa ciągle aż do rogu ulicy Angouleme. Przybywszy tam, koń sam przez się puszczał się cwałem, chociaż pan jego ani ruszył szpicrutą lub ostrogami.
Toż samo zupełnie powtarzało się za powrotem z przechadzki; Amory zostawiał zupełną wolę koniowi swemu; bo też to nie głupie wcale było stworzenie!
Słowem, widoczną rzeczą było, że Amory po téj długiéj zimie w Niemczech przeżytéj czuł, że serce jego wre życiem i zapałem jak przed tém, i myślił, że się po raz drugi na świat narodził.
Zapewne, on niebyłby w stanie zdać rachunku z radości swéj; ale nie wątpliwą było rzeczą, że był szczęśliwy, i czuło jego niegdyś schylone pod ciężarem boleści — teraz śmiało w górę się wznosiło. Teraz był on dziwnie pobłażający w sądach o życiu, i dla ludzi miał nadzwyczaj wiele uprzejmości.
Ale ostatni dzień jego szczęścia skończył się.
Amory tego wieczoru był dla Antoniny czulszy i serdeczniejszy niż kiedykolwiek; poufałe ich rozmowy wznawiały się częściéj i dłużéj trwały niż zazwyczaj. P. de Mengis grając ciągle w karty, widział jednakże doskonale to wszystko, i kiedy wszyscy się rozeszli, rzekł po cichu do Antoniny, całując ją w czoło:
— Ach! ty niedobra hypokryfko! i dla czegóżeś przed nami skrywała, że ten niepocieszony Amory z całą powagą opiekuna, zakochany jest w swojéj pupilli, i pod tytułem brata, ukrywa doskonale kochanka? Cóż u licha!
Jeszczeć on nie tak stary, aby go kto mógł nazwać Bartholem, a ja znowu nie jestem tyle ograniczony żebym się podjął roli Geronta.
No! no! otóż i mieszasz się teraz. I cóż w tém złego? dobrze robi że kocha Cię!
— Jeśli p. Hrabia mówi dobrze, to Amory źle robi, odrzekła Antonina głosem pewnym, mimo, że bladość nagle okryła całą twarz. Źle robi, bo ja go nie kocham.
P. de Mengis ruszył głową zadziwiony i wątpiący; ale zbliżano się do nich, musiał się oddalić nie powiedziawszy nic więcéj, nie mogąc się dowiedzieć więcéj nic.
Od tego wieczoru, Amory dostrzegł że zaczął się jego upadek i szybkie wzniesienie Rudolfa.
Ponieważ po Amorym młody de Mengis był najbliższym sąsiadem Antoniny i najwięcej dla niéj okazywał grzeczności, dla tego odtąd do niego zwykle się odzywała, dla niego chowała uśmiechy wdzięczne i przelotne spojrzenia. Amory dziwił się. Nazajutrz przyniósł nóty, o które go przeszłego tygodnia szczególnie prosiła. Panna Brown przyjęła go. Potem co dzień przychodził, pod rozmaitemi pozorami, a rozmaitych godzinach, i zawsze zamiast wdzięcznego oblicza młodej dziewicy musiał patrzeć na wyschłą twarz guwernantki. — Nie dość tego. Co dzień rano o zwykłéj godzinie przejeżdżał mimo jej mieszkania: okno było nielitościwie zamknięte, a firanki zapuszczone z skrupulatnością nadzwykłą, dowodziły jasno, że nie chciano wewnątrz najmniejszego puścić spojrzenia.
Amory był w rozpaczy.
Filip był zawsze jednakowy, milczący, bierny, przyćmiony. Amory zbliżył się teraz do niego, i nie tak już zimnym wzrokiem patrzał na biednego chłopca, który z gotowością radosną przyjął te oznaki życzliwości i w obec dawnego swego towarzysza wyglądał, doprawdy, jak winowajca, o przebaczenie proszący: i słuchał go z uwagą nadzwyczajną, i zgadzał się na wszystko cokolwiek Amory mówił lub robił. Słowem zdało się, że miał zawsze na ustach wyznanie winy a na sercu ciężar wyrzutów. Amory nie zwracał bynajmniéj uwagi, na te wszystkie grzeczności jego, bo Amory zajęty był cały coraz widoczniejszemi postępami Rudolfa de Mengis w stosunkach jego z Antoniną. W istocie Antonina zajmowała się nim prawie wyłącznie, dla niego więcéj niż dla kogo innego była uprzedzająca; dla Filipa była prawda nieco grzeczniejsza niż przedtem, zawsze jednak odsuwała go na drugi plan.
Amory, co najwięcej, mógł się szczycić trzecim dopiero po nich miejscem.
Poważny opiekun uważał to za obrazę śmiertelną i nie mógł dłużéj wytrzymać. W końcu piątego wieczoru swojej męczarni, kiedy się wszyscy rozjeżdżali, a Antonina chodziła wydając rozkazy swoje, Amory korzystał z ogólnego zamieszania, zbliżył się do niéj i po cichu rzekł jéj:
— Wiesz co Antonino, zanadto mało masz zaufania we mnie, a ja jestem twoim przyjacielem, i bratem twoim jestem. Wiedziałaś o tém, że P. de Mengis miał zamiar prosić o rękę twoją dla swego synowca, wchodzisz w jego plany....
Antonina chciała mu przerwać.
— Ja nie ganię cię wcale; Rudolf jest młodzieniec przystojny, pełen elegancji, bardzo dobrze wychowany, pod każdym względem stosowny dla ciebie; to jedno chyba mogłoby coś znaczyć, że o 12 lat starszy jest, od ciebie. — Ale powiedz mi, czy, znalazłszy nareszcie człowieka, którego uważasz za godnego ciebie, powiedz mi czy potrzeba okazywać dla mnie oziębłość taką i kryć się przedemną jak przed natrętnym gościem? Ja, co się tycze Rudolfa zupełnie zgadzam się z tobą Antonino, i powtarzam Ci, nie możesz znaleźć męża lepszego pod wszystkiemi względami.
Antonina słuchała go w osłupieniu prawie, nie będąc wstanie ani jedném słowé przerwać mowy jego.
Jednakże kiedy się zatrzymał, musiała odpowiedzieć.
— P. Mengis moim mężem? wyrzekła.
— I cóż? czego się dziwisz Antonino? cóż w tém byłoby dziwnego, gdyby hrabia de Mengis objawił ci zamiar swój, kiedy ja już wiem o wszystkiem od niego? Szło tylko o twoję zgodę. A teraz kiedy ich plany godzą się z twoją skłonnością....
— Ale ja ci przysięgam, Amory...
— Po co przysięgać i bronić się? Ja ci mówię że masz słuszność zupełną, i nie mogłaś zrobić lepszego wyboru.
Antonina chciała mówić, ale przerwano im i następnie wszyscy odjechali i Amory musiał udać się za nimi, nie mogąc ani słówka dodać już. Nazajutrz, cały dzień Amory spodziewał się, że może dostanie bilecik jaki, że będą chcieli widzieć się znim, aby mu przecież rzecz całą wyjaśnić. Ale czekał napróżno, nikt nie przybywał.
Na trzeci dzień był Czwartek. I we Czwartek wieczór zaczai się trzeci peryod. Antonina z Rudolfem i Amorym obchodziła się nadzwyczaj ceremonialnie. — Prawda, że Amory nie więcéj zwracał uwagi jéj na siebie jak przed tém, — ale jedną rażą Filip na pierwszy stopień w jéj łaskach wyniesiony został; i ćmiąca światłość jej względów, która oświecała była z kolei dwóch jego towarzyszów, olśniła zupełnie biednego chłopca.
Ciekawa by to rzecz była, gdyby kto chciał badać fizjonomię Filipa, wyciągniętego w ten sposób, mimo swą wolę, na pierwszy plan intrygi, na którą okiem krytyków patrzyli tacy znawcy jak Amory de Leoville i Rudolf de Mengis.
Biedny Filip, nie tylko; ani na chwilę nie wzniósł się do wysokości powodzenia swego, ale owszem niby opierał się i wzbraniał, przestraszony szczęściem takiem. Czuł on w sobie niby wstyd jakiś, albo wyrzut sumienia, który go zmuszał unikać wdzięcznych zbliżeń Antoniny, i męczyć się potem tém unikaniem; co chwila zdawało się, gotów był przepraszać obu towarzyszów za szczęście swoje; a oni niby z lodu wyciosani, udawali że nic nie widzą, nie pojmują.
Ale każdy z nich, z osobna, zadawał sobie pytanie, co może znaczyć ten kaprys Antoniny? a pytania te nie były wcale pochlebne dla Filipa, co był przedmiotem tego kaprysu. I pytali się sami siebie: Jakim sposobem Antonina mogła zwrócić uwagę swą na człowieka tak niegodnego jéj, będąc samą tak dumną, tak wyższą od niego, i prawdę mówiąc, tak szyderską. To było nie pojęte, niesłychane, cudowne; bez wątpienia oni się omylili, i ten kaprys przejdzie wnet. Niecierpliwie więc czekali soboty.
Ale w sobotę’powtórzyło się wszystko to, co było we czwartek: też same względy ze strony Antoniny, toż samo pomieszanie Filipa, taż sama łaska jéj widoczna; nie podobna było łudzić się, Filip był wybranym na czas jakiś. Nieszczęśliwy chłopiec nie wiedział, co robić ze sobą; siedm miesięcy pogardy Antoniny nie tyle przykre mu były, ile dwa wieczory jéj względów. Samo się przez się rozumie, że Amory względem Filipa przybrał znowu minę oziębłą i ton wyniosły, mimo jego uniżoność nadzwyczajną, a nawet w miarę tego jak Filip z bojaźnią we wszystkiém pierwszeństwo om oddawał, w miarę tego Amory rósł w gniewie i oburzeniu. — Zresztą i Amory miał swoje powody do niezadowolenia. Wystawcie sobie, trzy razy przejeżdżając konno mimo mieszkania Antoniny, surowy opiekun dostrzegł, że jakieś indywiduum chodziło piechotą w około domu, i na widok jego oddalało się zawsze, ale nie tak szybko ani tak zręcznie, aby Amory nie miał dość czasu zrobić uwagi, że ten niegrzeczny nieznajomy bardzo był podobny do jego dawnego przyjaciela Filipa.
Spotkanie to, za każdą rażą powtarzane, kiedy tylko Amory przejeżdżał tamtędy, oburzyło go do najwyższego stopnia. Gdyby ten niegodziwy Filip niebyt ośmielony, czyżby się sam na to odważył?
W istocie Antonina zmieniła się nie do poznania! Jakże można tak dalece posuwać zalotność swoję i to jeszcze z takim jak to głupcem! Nareszcie skończy się na tém, że narazi się przez to na nieprzyjemność jaką, a on, Amory, jako jéj opiekun, przyjaciel, brat nareszcie, nie może na to pozwolić. Dla tego postanowił iść do Filipa i pomówić z nim o tém wszystkiem, poważnie, szczerze, tak, jak na jego miejscu mówił by sam p. d’Avrigny.
A tymczasem, nie raz ale dziesięć razy będzie przejeżdżał tamtędy, aby upewnić się, że to jest Filip w saméj rzeczy.
Kiedy się to dzieje z Amoryrn i Rudolf z swéj strony doświadczał pewnego rozdrażnienia mózgowego, i robił także swoje uwagi i badał.
Z początku dziwił się nie mało nagłym zmianom temperatury niewieściwego barometru; następnie uważał wszystko z głębokością i przenikliwością dyplomaty. Nareszcie w ostatnich dniach maja, stryj jego, który był widział jak on coraz więcéj wchodził w łaskę Antoniny i sądził, że teraz jest u zenitu jéj względów, spytał go, w jakich z nią był naprawdę stosunkach?
Doprawdy, mój kochany stryju, rzekł Rudolf, jeżeli podróż moja miała jedynie ten cel, abym pojął żonę z ulicy Angouleme, to zdaje mi się doprawdy, że kilka set mil zrobiłem zupełnie napróżno. W każdym razie, oświadczam Ci, mój stryju, że dość by mi łatwo przyszło wyrzec się takiej Isabelli, pod której oknami codziennie wzdycha taki Leander jak Filip Auvray, albo Lindor taki jak Amory.
— Słuchaj Rudolfie, rzekł seryo p. de Mengis, źle robisz, że wierzysz domysłom.
— W istocie, mój stryju rzekł Rudolf, tą razą nie spuszczam się już na wieści cudze, ale mówię to com widział sam.
Ale Hrabia zamiast żądać objaśnień od synowca, powstał na niego dość ostro, bo niechciał aby cień nawet podejrzenia obrażał jego kochaną i powierzoną mu Antoninę. Rudolf nie bronił się wcale i zamilkł z uszanowaniem, jakie zwykle ma każdy dobrze wychowany synowiec dla stryja, mającego 10 tysięcy rocznego dochodu, i którego jedynym jest dziedzicem.
Rzecz tak się miała. Rudolf miał przyjaciela, który mieszkał przy ulicy Angouleme, naprzeciw mieszkania Antoniny i co dzień z rana chodził do niego na cygaro. Z tych codziennych odwiedzin, i z tego przyzwyczajenia do cygar wypadło, że Rudolf nie widząc wprawdzie nic co się wewnątrz domu u Antoniny działo, mógł doskonale uważać, co się robiło na ulicy.
Hrabia de Mengis jakkolwiek nie uwierzył od razu odkryciom siostrzeńca, a przynajmniéj nie pokazywał tego w cale, niemniej przeto okoliczność ta uderzyła go mocno tak, że natychmiast napisał do Hr. Amory prosząc go do siebie na chwilkę.
Amory na wychodnem już odebrał list P. de Mengis i zaraz miał się na wezwanie starca, którego szanował, i który w każdej okoliczności, prawie ojcowskie okazywał dla niego przywiązanie.
— P. Amory, rzekł Hrabia spostrzegłszy go, naprzód dziękuje Ci mocno, żeś tak spiesznie na moję prośbę się stawił, bo wiem że posłaniec mój na progu już zastał Cię. Ale kilka tylko słów mam powiedzieć Panu, a ty je zrozumiesz, spodziewam się, bez dalszych z méj strony objaśnień. Wszak prawda, że obiecałeś P. d’Avrigny czuwać nad jego siostrzenicą, być jéj doradcą, przewodnikiem i bratem?
— Tak, Panie Hrabio, przyrzekłem to i mam nadzieję iż dotrzymam przyrzeczenia.
— A więc jéj imię jest dla ciebie drogie i godne poszanowania?
— Droższe niż własne moje Panie Hrabio!
— Otóż, ja panu powiem, że jeden młody, (i mówiąc to P. de Mengis przyciskał mocno ma każdym wyrazie) zaślepiony widać namiętnością — a trzeba wiele przebaczyć ludziom, którzy kochają mocno, otoż, że młody jeden człowiek kompromituje Antoninę chodząc ciągle około jéj domu, i posuwa się nieraz do tego, że, być może nie myśląc o tém, zatrzymuje się przed jéj oknami.
— Ja Panu powiem P. Hrabio, rzekł Amory marszcząc brew, że mi P. Hrabia nic nowego nie mówi, bo o tém ja wiedziałem już.
— Ale, mówił daléj Hrabia de Mengis, który chciał jednemu z winnych dać poczuć całą ważność położenia, ale być może wystawiałeś Pan sobie, że oprócz Pana nikt o tém nie wiedział?
— W istocie, odpowiedział Amory, co raz gniewniejszy, takem sądził, widać żem się omylił.
— W takim razie pojmujesz doskonale, mój drogi Amory, że jakkolwiek honor Antoniny zawsze wyższy jest nad wszelkie przypuszczenia, Jednakowoż....
— Jednakowoż, Pan Hrabia sądzi, że podobne objawianie uczuć, jako nieprzyzwoite, miejsca mieć nie powinny. Wszak prawda że takie jest zdanie Pana Hrabiego? — Ja się ze wszystkiem zgadzam na nie.
— Właśnie w tem celu, przyznam ci się, prosiłem cię do siebie. Spodziewam się, że przebaczysz mi zbytnią może szczerość w postępowaniu.
— Ja Panu daję słowo honoru, mówił Amory, że od dnia dzisiejszego, nic podobnego mieć nie będzie.
— Dość mi na słowie twojem, mój kochany Amory, odpowiedział de Mengis, odtąd więc zamykam oczy i uszy.
— A ja z mój strony, dziękuję panu za tę ufność i za to, żeś mi pan powierzył ukaranie grubijańskiego rozstrzepańca.
— Jak to? co przez to rozumiesz?
— Mam zaszczyt złożyć panu Hrabiemu moje najniższe uszanowanie, mówił Amory kłaniając się poważnie.
— Za pozwoleniem mój młody przyjacielu, za pozwoleniem, ale mi się zdaje, żeś mię źle zrozumiał, a raczej żeś mnie nie zrozumiał zupełnie.
— I owszem panie Hrabio, i owszem.
I kłaniając się poraz drugi Amory wyszedł, dając jeszcze ręką znak panu de Mengis, że niema potrzeby tłumaczyć mu więcéj.
— Ach! niegodziwy Filip! wołał Amory rzucając się do karety, niedomyślając się wcale że to dla niego była ta pigułka; a więc ja się nieomyliłem, więc to wasząmość widziałem chodzącą po ulicy Angouleme! ach! ty kompromitujesz Antoninę! doprawdy dawno już wielką mam chętkę natrzeć ci uszu porządnie, a ponieważ taki człowiek jak p. de Mengis radzi mi to właśnie, doprawdy pozwolę już teraz sobie.
A ponieważ nie dawał wcale rozkazu, dla tego lokaj zamknąwszy drzwiczki powozu zapytał;
— Dokąd pan każę?
— Do pana Filipa Auvray, odpowiedział Amory, a dostrzegacz przenikliwy mógłby widzieć wiele groźby w tonie mowy jego.