Anafielas (Kraszewski)/Pieśń druga. Mindows/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń druga

Mindows

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI.

Świéciło słońce litewskiemu światu,
A Montwiłłowi synowie, w ciemnicy
Siedząc, płakali, ni słońca, ni drogiéj
Nie widząc ziemi. I młode ich lata
Płynęły, jako strumień trzęsawiskiem,
Błoty czarnemi i ciemnemi bory.
I nikt nie przyszedł słowem ich pocieszyć,
I nikt nie przyszedł pokarmić nadzieją.

A lata biegły na Litwie szczęśliwéj
Jasne, jako dni Karwilis miesiąca,
Spokojne, ciche, jak noce pogodne.
Mindows sam jeden na Litwie panował,
A wróg i lennik Mindowsa szanował.


Raz na Krywiczan zamku, letnią porą,
Spoczął Kunigas po łowach szczęśliwych,
Kiernowskie lasy z łukiem i oszczepem
Przebiegłszy, wrócił; za nim na stu wozach
Wieziono żubry, łosie i jelenie,
Dziki, niedźwiedzie. W zamkowym podwórcu
Wisiały skóry sączące posoką;
Na progu sługi łuki naciągali,
Śmieli się, gwarząc i prawiąc o łowach.
Wtém Sargas, któren wrót zamkowych strzeże,
Rozdjął podwoje, wyglądał na drogę,
Jak gdyby gościa przeczuwał na szlaku.
— A, na Budintoj — rzekł, do zamku jedzie
Poseł Krewejty, z białą laską w ręku,
Z wieńcem na głowie. — Poznałem zdaleka.
Na święto jakie, czy woła na wojnę?
Nie darmo do nas z krzywą laską śpieszy. —
Mówił, a szlakiem zdaleka migała,
Z laską podróżną, postać jakaś biała.
I widać było pobożnych wieśniaków
Tłumem za posłem biegących z pól, Numów,
Jak szaty jego białe całowali,
Czołem mu bili i zatrzymywali.
On chwilę stawał, i znowu szedł skoro
Pruskim gościńcem do Krywiczan grodu.
A Sargas patrzał; kiedy wrót był blisko,
Wrota na rozcież przed posłem otworzył,
I upadł na twarz; przeszedł Wejdalota

Most, Zaborole, na podwórce śpieszył.
Słudzy na jego widok się porwali,
Czekając słowa, milczeli i stali.
On z białą laską szedł aż do świetlicy,
Gdzie starszy Smerda u ogniska siedział,
I przyjął posła czarą miodu pełną,
Prosząc, by spoczął, aż oznajmi panu.
Poszedł; znużony usiadł Wejdalota
U gościnnego ogniska i dumał.
A wkoło cicho niewolnicy stali,
Słowa czekali, skinienia patrzali.
Przyszły kobiéty, i znużone nogi
Wodą obmyły, i szytym ręcznikiem
Otarły — potém pokarmy przyniosły,
Których połowę oddał Wejdalota
Kobolóm zamku, pól sługóm zamkowym,
Sam wody napił się, placka skosztował.
Aż wrócił Smerda. — Kunigas was czeka,
Rzekł — Idźcie za mną. — Otworzył podwoje,
I wgłąb na zamek Ryngoldów prowadził.

W prostéj komnacie pan Litwy spoczywał,
Na ziemi leżał na niedźwiedziéj skórze;
Dwa psy ogromne nogi mu lizały;
Na berle, w kącie, drzemał sokół biały;
Tuż tarcz wisiała, złotemi gwoździami
Nabita, świecąc, jak niebo gwiazdami.
Po ścianach łuki, oszczepy i strzały,

Szłyki bogate, wielkie miecze białe.
Nad drzwiami, w murze, Kobol z żubrzą głową,
Sparty na kiju, nieruchomy stoi.
W oknie zasłona wzniesiona, a przez nie
Widać gród cały, i wzgórza dalekie,
I lasy wgłębi jak sinieją stare.
Wszedł Wejdalota — Pokój tobie, Panie,
I szczęście — rzecze u progu; twarz skłonił
I Kobolowi oddał cześć pokorną. —
Krewe Krewejta Alleps mnie wysyła;
Z Romnowe idę, od dębu świętego,
Od straszliwego Perkuna ołtarza.
Krewe chce widziéć Mindowsa w Romnowe;
On Bogów wolę ma jemu objawić,
I głos, co z dębu słyszał Bogów usty,
Przyszłość wróżący. Nim siedém dni minie,
Czeka was Krewe. — Co Kunigas wielki
Odpowié Krewie? Ja nazad powracam. —

A Mindows podniósł pochyloną głowę,
Słuchał i milczał — Potém rzekł Kapłanu.
— Nim siedém razy słońce w morze wpadnie,
Mindows przybieży na rozkaz Krewejty. —

Znów Wejdalota skłonił się Kobolóm,
Znów Xięciu; zamilkł i wyszedł z świetlicy;
I już się w izbie gościnnéj nie wstrzymał,
Dziedzińce przebiegł, mosty, Zaborole;
Mrucząc modlitwy, nazad śpieszył drogą.


Słońce zapadło, w ciemnościach na szlaku
Świéciła wdali suknia jego biała,
Daléj i daléj coraz się migała,
Znikła nareście. Na zamku ruch, wrzawa;
Nim Menes wejdzie, Kniaź wyjeżdża w drogę;
Konie ze stajni wywodzą, siodłają,
Słudzy biegają, psy wyją, rżą konie,
Oręże brzęczą i szeleszczą strzały.
Kunigas z kilką nie jedzie sługami,
Niemcy tam siedzą blisko od Romnowe;
Sto koni bierze z sobą i stu ludzi
Zbrojnych, odważnych, Jaćwieży, Litwinów.
Każdy na plecach ma łuk, strzał secinę,
Każdy u boku biały miecz z za morza,
Za pasem pałkę i procę skórzaną.
I koń każdego doświadczony w biegu,
Dwa dni, dwie nocy bieży bez noclegu.

Już xiężyc wyszedł skrwawiony na niebo,
Jakby zbroczony wczoraj mieczem słońca,
I jeszcze z licem nieobmytém rosą.
Mindows na pruskim już pędził gościńcu
W pyłu tumanach. Wierni za nim słudzy
Wokoł jechali milczący, a okiem
Daleko naprzód przed konie gonili.
Brzask wschodni niebo ukrasił czérwono,
Gdy wpośród lasu, na łące zielonéj
Wypocząć stali. I nim wyszło słońce,

Jechali znowu, cały dzień bez drogi,
Na zachód zawsze, lasy i polami,
Przepłyli rzeki, darli się puszczami,
Brzegami jeziór śpiących kłusowali.
A gdzie na drodze Kiemy spotykali,
Wychodził starszy z chichem przeciw panu
I bił mu czołem. Od sioła do sioła
Wiódł ich przewodnik nieznancmi szlaki,
Na rzekach brody wytykał mielizną,
Brzegiem trzęsawisk twardą znaczył drogę.
Dzień i noc jechał Mindows niecierpliwy,
Ani dał zasnąć ludzióm, spocząć konióm,
I nim siódmy raz czyste słońce wstało,
W dwóch rzek zakrętach ujrzeli Romnowe,
Dokoła wodą, jak gród, opasane.
Święte się miejsce murami czerniło,
I starych dębów liśćmi zieleniło,
Nad których wierzchy dym gęsty się wznosił,
Płynący strugą niebieską do góry,
Pod nogi wielkim trzem Bogóm litewskim.

Ujrzał dąb święty Kunigas, zsiadł z konia,
I z ludźmi ziemię pokornie całował,
A Bogóm wylał ofiarę dziękczynną
Za szczęsną podróż. Potém krętą drogą
Jechali w lewo po nad rzeki brzegiem,
Aż u bram grodu nad wałem stanęli.
Tu już lud wielki czekał Kunigasa,

I stary Krewe wyszedł przeciw niemu
Z Krewów, wróżbitów, Wejdalotów tłumem;
Ewarte z laską, dwakroć zakrzywioną,
I Sigonnoci, sznurem przepasani,
Z torbą na plecach i kijami w rękach,
Wielkim go krzykiem witali wesoło,
Podnosząc ręce, bijąc ziemię czołem,
Kładnąc się wszyscy na Mindowsa drodze.
Sam jeden Alleps nie uchylił głowy;
Szedł prosto starzec poważny ku niemu,
I wiódł go z sobą przed Bogów ołtarze.
Zdaleka one ogniami jaśniały,
Trzy obok święty dąb obejmowały,
Z którego twarze trzech Bogów zczerniałe,
Żółtemi oczy z bursztynu patrzały.

Pod gołém niebem trzy ognie gorzały,
Mur tylko czarny opasał je wkoło,
Na nim wisiały żubrów, turów rogi
Oprawne w srébro, łuki i kołczany,
Zbroje, w ofierze Bogóm przyniesione,
Bursztynu bryły, i wieńce korali,
I z muszli morskich nizane równianki,
Kuronów dary nadmorskich mieszkańców.
Były tam czaszki z nieprzyjaciół głowy,
Zbroje w niemieckich kuźniach wykowane,
Miecze z dalekich krajów od zachodu,
A wśród nich w murze posągi drewniane,

Krasnemi barwy i kruszcem odziane,
Stały, jak stoją u zamczyska progu
Słudzy xiążęcy, — straż starszemu Bogu.

Jedne na końskich nogach ludzkie ciała
Dźwigały z trojgiem głów i rąk sześciorą,
Drugie z piersiami siedmią wezbranemi,
Jakby siedm ziemi miały karmić niemi,
Siedziały w wieńcach ze kłosów i kwiatów.
Owdzie Lietuwa z kocią stała głową,
Z mieczami w rękach, do wojny gotową.
Daléj Ragutis gruby w saniach leżał,
I w ręku czaszę trzymał napełnioną,
Dwojgiem ust pijąc słodki miód kowieński.
Walginy posąg czworo głów kończyło:
Owcza, wołowa, ptasia i wieprzowa,
Na cztéry strony zwrócone patrzały,
Czworaki rodzaj zwierząt zasłaniały
Od moru, chorób i w przednówek głodu.
Tam Tawals, straszny kobiécemu oku,
Śmiał się bezwstydnie, jak kozioł lubieżny,
Na szyi dary młodzieży dźwigając:
Sznury korali, muszli i bursztynu.
Ogromnym wężem stał Auszlawis Bożek,
Chorym pomocny, i z roztwartéj paszczy
Srébrnym językiem zdał się ludzióm grozić;
Na szyi jego ofiar tyle było,
Że skórę węża i kształty zakryło,

I u nóg jeszcze leżał stos bogatych
Darów, któremi kupowali zdrowie
I biedni kmiecie, i możni Kniaziowie.

Lecz nie tu wszystkich Bogów razem czczono,
I oni tylko na Perkuna dworze,
Resztkami ofiar żywiąc się w pokorze,
Stali jak słudzy, strażnicy świątyni.
W konarach dębu trzéj wielcy Bogowie
Strasznemi głowy nad mury sięgali:
Perkun wpośrodku, z piorunami w dłoni,
Ze wzrokiem srogim i zmarszczoną twarzą;
Pokole czarne z rozczochranym włosem,
I Atrimp olbrzym, Bóg wody i morza.
Przed niemi płonął ogień na ołtarzach,
Żywiony ręką milczących Kapłanów.
Tu im ofiary zabijano krwawe,
Któremi łaski błagano, lub karę
Odwrócić chciano od skazanéj głowy.

Tu upadł Mindows na twarz, rzucił dary.
Sam Krewe ogień Perkuna podsycił;
Podniósł się w górę! — płomień dobréj wróżby.
I Wejdalotów dwóch z dębu świętego
Liści, spleciony wieniec na Mindowsa
Włożyli głowę. A gdy krew bydlęcia
Wylano, kiedy skończono ofiarę,
Kunigas z Krewą wyszedł, i gościnę
Allepsa przyjął na nocleg w Romnowe.


— Jutro, rzekł starzec, nim słońce się wzniesie,
Staniesz sam jeden u dębu świętego;
Tam ci ogłoszę wielkich Bogów wolę. —

Mindows nic nie rzekł. Już dawno się Saule
Kąpało w morzach; noc gwiazdami tkana
Świat pod namiotem czarnym kołysała.
Ustał gwar, ognie pogasły, i jeden
Tlał się już tylko u dębu świętego.
Mindows się rzucił na niedźwiedzią skórę
I usnął twardo, jakby Brekszta[1] sama
Powiek się jego dłonią swą dotknęła.
Lecz ledwie oczy jego się skleiły,
Wstrząsł się — bo straszny sen stanął przed duszą,
Krwią mu i ogniem potrząsał nad głową,
Przyszłości czarną rozdziérając szatę.

I widział Mindows[2] jak wrogi szarpały
Ojców dziedzinę, jak Litwę rozdarli.
W piersi jéj miecze Niemieckie stérczały,
I ruskie pęta nogi krępowały;
Lach z ran płynącą krew jéj pił i szalał.
Próżno Jaćwieże wkoło matki stali,
Próżno Litwini wroga odpędzali,
Próżno Krywicze u nóg jéj padali.

Trzech synów matkę nieszczęsną przywiedli
I w ręce własnych nieprzyjaciół dali.
Widział na zamku Krywiczan krzyż złoty
I Bogów twarzą leżących na ziemi —
Ołtarze zbite, dęby wyrąbane;
W świętych jeziorach mogulskie się konie
Poiły, w gajach świętych zrąbywali
Na drwa, na chaty, Ragan, dęby stare,
Jesiony, które potop pamiętały,
Jodły, co piérwsze wyrosły na ziemi. —

Straszny sen piersi uciskał Mindowsa;
Widział się w więzach, a na swojéj głowie
Koronę z kajdan złoconych ukutą,
Widział trzech synów, chociaż nie miał dzieci —
Dwoje ich we krwi, w czarnéj sukni trzeci.
I widział jeszcze swych braci pomszczonych,
Jak mu grozili, jak się najgrawali,
Ćmy wrogów pędząc na Litwę spokojną,
Dmąc ognie, które po zasiewach biegły,
Wsie, grody, pola i lasy wyżegły,
Piersi Mindowsa piekły, po nad głowę
Wznosząc ramiona czérwone i płowe.

O, straszny sen był, i miotał się pod nim,
Jak pod niedźwiedzim pazurem, Kunigas,
A wyrwać nie mógł. I miotał straszliwie,
I jęknąć nie mógł, ani ust otworzyć,

Ni rąk poruszyć, ni ratunku wołać,
Ni ocz rozewrzéć i odegnać mary.

Tak noc ubiegła, a straszne widziadła,
Na chwilę z piersi Mindowsa nie spadły.
Czy Kaukie[3] tak się mściły, że pokarmu
Nocnego dla nich u łoża nie było?
Czy Gajłę[4] Poklus wysłał, by go dręczyć?

Już kury piały, gdy ciężkie powieki
Rozwarł Kunigas, i z piersi westchnienie
Wzleciało. Spójrzał — Brzask jaśniał na wschodzie,
A wszystko jeszcze w śnie ciężkim leżało.
Podniósł się, czas mu do dębu świętego,
Wyrocznią Bogów usłyszéć. Przed sobą
Ujrzał Allepsa; starzec z siwą brodą
Skinął nań ręką i zniknął we mroku;
Wstał wnet i za nim, przyśpieszając kroku,
Szedł przed ołtarze dymiące trzech Bogów.

Już się ofiara paliła przed niemi,
I Wejdaloci ogień podsycali;
Alleps wszedł, skinął, zniknęli Kapłani;
Mindows sam jeden ze starcem pozostał,
Który na ogień rzucał liście suche,
Bursztyn, żywicę, włosy z bydląt głowy,

I len, ofiarną posoką skropiony.
Dokoła cisza poranku leżała,
Sam ogień tylko potrzaskiwał, syczał.
Nagle gałęźmi stary dąb poruszył, —
Zaszeleściały; zda się, że Perkuna
Posąg się zatrząsł, i wpośród milczenia
Te słowa z dębu usłyszał Mindows.

— W ciemnicy trzech jest — Przekleństwo nad głową! —
Krew dwóch wylana pomsty Bogów woła.
Trzech oddaj za dwóch. Niech idą swobodni. —

I wstrząsł się Mindows, i usta otworzył,
Chciał mówić, nie mógł. A milczenie znowu
Spadło nań; tylko ogień na ołtarzu
Trzaskał i świszczał. Weszli Wejdaloci,
A Alleps podniósł Mindowsa za rękę,
I za świątynię czarną wyprowadził.

— Słowa wyroczni, rzekł Mindows, co znaczą? —
— Nie wiész, Mindowsie, jacy to trzéj płaczą
W ciemnicy zamku, pod nogi twojemi,
Jakich dwóch zguba zemsty Bogów woła? —
— Wiém na Perkuna! Dwa wilki zabiłem,
A troje wilcząt w ciemnicę wsadziłem.
Puścić ich? Jutro wyduszą mi stada,
Jutro na Litwę z wrogiem się sprzymierzą.
Puścić ich! Lepiéj niech gniją pod wieżą! —
A Alleps rzekł mu — Taka Bogów wola;

Uczyń co zechcesz, lecz pomnij, o Panie,
Straszny jest gniew ich, straszniejsze karanie!
Więcéjże straszy cię otroków troje,
Niżli trzech Bogów gniew i ręka mściwa? —

Mindows milczący tylko skinął sługóm,
I żegnał starca. — Konia, wołał, konia! —
Bo sen mu jego przypomniał się straszny,
Przeczucie groźne piersi uciskało.
Koń stał. Złotego nie tknąwszy strzemienia,
Kunigas wsiadł nań i leciał, jak wicher,
Gdy na ramionach czarną chmurę niesie.
I on na czole dźwigał chmurę czarną!
Alleps spoglądał, lecz w mrokach porannych
Mignęły konie, potém tentent tylko
Dźwięczał nad rzeki brzegami, w pagórkach,
Odbity ciszéj, — uciekał, uciekał. —
I znowu cisza głęboka w Romnowe.








  1. Bóstwo snu.
  2. Sen ten jest przepowiednią dalszych wypadków z panowania Mindowsa.
  3. Straszydła nocne.
  4. Jędza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.