Ania z Avonlea/Rozdział XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ania z Avonlea |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Rozalia Bernsteinowa |
Tytuł orygin. | Anne of Avonlea |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Aniu — prosił Tadzio natarczywie, wspinając się na jej kolana. — Jestem strasznie głodny, nie masz pojęcia jak strasznie.
— Zaraz dam ci kawałek chleba z masłem — rzekła Ania, daleka myślami od rzeczywistości. List, który czytała, zawierał widocznie jakieś niezwykłe nowiny, gdyż policzki jej były ponsowe, jak róże na krzaku pod oknem, a oczy rozjaśnione, jak tylko jej oczy być mogły.
— Ależ ja nie jestem głodny na chleb z masłem, jestem głodny na placek ze śliwkami — niecierpliwił się Tadzio.
— O — zaśmiała się Ania, odkładając list i obejmując pieszczotliwie Tadzia. — Taki głód można łatwo wytrzymać. Wiesz przecież, że pomiędzy posiłkami Maryla nie pozwala wam jeść nic innego, jak chleb z masłem.
— Więc nasmaruj mi kawałek... proszę.
Tadzio wreszcie nauczył się mówić „proszę“, ale dołączał ten wyraz dopiero po dłuższym namyśle. Z uznaniem spojrzał na okazałą kromkę, którą mu Ania podała.
— Ty zawsze nałożysz masła, aż miło, Aniu! Maryla ledwo poskrobie. Wsuwa się o wiele łatwiej, gdy jest dużo masła.
Kromka „wsunęła się“ bardzo łatwo, sądząc z jej prędkiego zniknięcia. Tadzio nagle wywinął koziołka, usiadł i rzekł zdecydowanym tonem:
— Aniu, już wiem co zrobię z niebem. Nie chcę pójść do nieba.
— Dlaczego? — spytała Ania poważnie.
— Bo niebo jest na poddaszu Szymona Fletchera, a ja go niecierpię.
— Niebo? Na poddaszu Fletchera? — Ania była zbyt zdumiona, ażeby się roześmiać. — Skąd takie niemądre myśli?
— Emilek Boulter powiedział, że tak jest. On wszystko potrafi wytłumaczyć. Jego matka jest siostrą pani Fletcher, więc zabrała go na pogrzeb małej Janki Fletcher. Pastor powiedział, że Janka poszła do nieba, ale Emilek widział, że leży w trumnie. To pewnie później zanieśli ją na strych. Potem Emilek z matką poszli na górę po kapelusz i Emilek zapytał: „Gdzie jest to niebo, do którego Janka poszła?“ Wtedy matka wskazała na sufit i odpowiedziała: „Tam, w górze“. A że Emilek wiedział, że nad sufitem jest tylko strych, więc odrazu domyślił się wszystkiego. Od tej chwili strasznie się boi swego wuja Szymona.
Ania wzięła Tadzia na kolana i starała mu się wybić z głowy tę gmatwaninę. Nadawała się do tego daleko lepiej niż Maryla, gdyż pamiętała swe własne dzieciństwo i łatwo umiała się wżyć w dziwaczne pomysły, jakie siedmioletni malcy miewają czasem o sprawach prostych i zrozumiałych dla dorosłych osób.
Zaledwie udało jej się wytłumaczyć Tadziowi, że niebo nie jest na strychu Fletcherów, gdy do pokoju weszła Maryla. Wracała z ogrodu, gdzie z Tolą zbierała fasolę. Tola była pracowitem dziewczątkiem, najszczęśliwsza, gdy mogła pomagać w różnych zajęciach domowych, dostępnych dla jej drobnych rączek. Karmiła kurczęta, zbierała wióry, wycierała talerze i załatwiała niektóre sprawunki. Była czysta, sumienna i uważna. Nigdy nie trzeba jej było powtarzać dwukrotnie tego samego, zawsze pamiętała o swoich obowiązkach. Tadzio natomiast był roztrzepany i nieobowiązkowy, lecz miał wrodzony dar zdobywania sympatji, i zarówno Maryla, jak Ania, kochały go więcej, niż Tolę.
Podczas gdy Tola z przejęciem łuskała fasolę, a Tadzio ze strączków przygotowywał łódki, dodając im maszty z zapałek a żagle z papieru, Ania opowiadała Maryli treść tylko co otrzymanego listu.
— Wyobraź sobie, Marylo! Dostałam list od Priscilli. Pisze, że pani Morgan jest w Kanadzie i że, jeśli w czwartek będzie pogoda, przyjadą koło dwunastej do Avonlea. Popołudnie spędzą z nami, a wieczorem wrócą do hotelu w Białych Piaskach, gdzie mieszkają jacyś znajomi pani Morgan. O, Marylo! Trudno mi uwierzyć, że nie śnię.
— Myślę, że pani Morgan nie różni się od innych ludzi — rzekła Maryla sucho, pomimo że sama odczuwała pewne wzruszenie. Pani Morgan była sławną powieściopisarką, a odwiedziny jej uważano za rzadki zaszczyt.
— W takim razie będą u nas na obiedzie?
— Rozumie się! Ale, Marylo, czy wolno mi będzie samej wszystko przyrządzić? Chciałabym móc coś uczynić dla autorki „Ogrodu róż“, chociażby obiad dla niej ugotować! Nie będziesz się gniewała, prawda?
— Broń Boże! Nie zależy mi tak bardzo na prażeniu się w gorącej kuchni podczas upału lipcowego, i nie wezmę ci za złe, że zastąpisz mnie w tej pracy.
— Ach, dzięki — wykrzyknęła Ania, jakgdyby Maryla ofiarowała jej właśnie najwyższą łaskę. — Jeszcze dzisiaj ułożę menu.
— Tylko nie wysilaj się na nadzwyczajne potrawy — ostrzegała Maryla, trochę zaniepokojona wyszukanie brzmiącym wyrazem menu — mogą się nie udać.
— Nie mam wcale zamiaru przygotowywać nic innego, jak to, co zwykle podajemy z okazji jakiejś uroczystości — zapewniła Ania — Byłoby to przesadą. A chociaż wiem, że nie mam tyle rozwagi, ile siedemnastoletnia dziewczyna, w dodatku nauczycielka, powinna posiadać, nie jestem jednak tak głupią. Ale pragnę, żeby przyjęcie było możliwie sute i smaczne... Tadziulku, nie rzucaj strączków na schody — może się kto poślizgnąć... Na wstępie podamy jaką lekką zupę, kalafjorowa udaje mi się przecież zawsze świetnie. A potem pieczone kurczęta. Przeznaczę na to dwa białe koguciki. Były mojemi ulubieńcami od chwili, gdy szara kura je wysiedziała — takie dwie śliczne kule z żółtego puchu. Kiedyś trzeba je przecież poświęcić, a z pewnością trudno będzie u nas o większą uroczystość. Ale zabić ich nie mogę, nawet dla pani Morgan tego nie uczynię. Poproszę Janka Cartera, by mnie w tem wyręczył.
— Ja mogę je zabić — zaofiarował się Tadzio z zapałem. — Potrafię na pewno, tylko niech je Maryla trzyma mocno za nogi.
— Z jarzyn przygotuję: groszek, kartofle ze śmietaną i sałatę — wyliczała Ania, — na deser torcik cytrynowy z bitą śmietanką, a wreszcie ser, kawę, kruche ciasteczka. Jutro upiekę tort i ciasteczka oraz uprasuję moją białą batystową sukienkę. Dziś jeszcze powiem Dianie, żeby uprała swoją. Bohaterki pani Morgan są prawie zawsze biało ubrane. To też postanowiłyśmy z Dianą, że przystroimy się w białe batysty za pierwszem spotkaniem ze sławną powieściopisarką. Będzie to pewnego rodzaju hołd dla niej, prawda, Marylo?... Tadziulku, nie wtykaj groszku w szpary podłogi... Zaprosimy też na obiad państwa Allan i pannę Stacy — oni tak pragnęli ją poznać. Co za szczęśliwy traf, że panna Stacy bawi obecnie w Avonlea... Tadziu kochany, nie puszczaj strączków na wodę w wiadrze, idź z tem do korytka... Mam nadzieję, że w czwartek będzie piękna pogoda, bo gdy wuj Andrews był wczoraj u pana Harrisona, przepowiadał deszcz na cały tydzień.
— To jest rzeczywiście dobry znak — przyznała Maryla.
Wieczorem Ania pobiegła do Diany podzielić się z nią radosną nowiną. Siedząc pod wierzbą w ogrodzie Barrych, dziewczęta rozprawiały gorąco.
— Aniu, czy nie mogłabym ci pomóc w przygotowaniu obiadu? Wiesz, jak dobrze przyrządzam wszelkie sałaty.
— I owszem — odpowiedziała Ania. — Chciałabym też, żebyś ze mną przystroiła odświętnie mieszkanie. Pragnę przeistoczyć naszą bawialnię w altanę kwiatową, a stół do obiadu przybrać polnemi różyczkami. Mam nadzieję, że przygotowania pójdą gładko. Bohaterkom pani Morgan wszystko idzie jak z płatka, są one zawsze rozważne i dobre gospodynie. Wydaje się, że przychodzą na świat, jako takie. Czy pamiętasz „Gertrudę“, która, mając lat dziesięć, prowadziła całe gospodarstwo swego ojca, wdowca? Ja w tym wieku nie umiałam nic zupełnie, co najwyżej piastować dzieci. Pani Morgan zna widać doskonale dziewczęta, skoro tak często o nich pisze, więc postarajmy się wywrzeć na niej sympatyczne wrażenie. Wyobrażałam sobie te odwiedziny już z tysiąc razy. Jak też ona wygląda? I co powie? I co ja odpowiem? Najwięcej wstydzę się mego nosa. Jest na nim siedem piegów, jak widzisz. Datują one od owej majówki K. M. A., gdy w samo południe przechadzałam się bez kapelusza. Może to i niewdzięczność z mojej strony, iż martwię się niemi, zamiast cieszyć się, że nie mam ich tak wiele, jak w dzieciństwie, ale wolałabym, aby nie było żadnych. Wszystkie bohaterki pani Morgan mają śliczną cerę; nie mogę sobie przypomnieć ani jednej piegowatej pośród nich.
— Twoje są dość nieznaczne — pocieszała Diana — posmaruj na noc trochę cytryną.
Nazajutrz Ania upiekła ciasto, uprasowała sukienkę, wymiotła i okurzyła każdy kąt w mieszkaniu — trud zupełnie zbyteczny, gdyż w domu Maryli i tak panował idealny porządek. Ale Ania uważała, że najmniejszy pyłek byłby hańbą dla gospodyni, zaszczyconej odwiedzinami Karoliny Morgan. Uporządkowała nawet schowanko — rupieciarnię pod schodami, chociaż nie było najmniejszego prawdopodobieństwa, by sławny gość zechciał ją zwiedzić.
Tegoż wieczora Janek Carter dokonał egzekucji na białych kogutach, a Ania oskubała je. To zwykle wstrętne dla niej zajęcie dziś nie wydawało jej się takiem, ze względu na wzniosły cel, na jaki kurczęta były przeznaczone.
— Niecierpię skubać drobiu — mówiła Maryli. — Ale szczęściem nie zawsze musimy wkładać duszę w naszą pracę. Ot naprzykład, skubiąc te kurczęta, mogłam sobie bujać myślą po Drodze Mlecznej.
— To też zauważyłam, że rozsypałaś po podłodze więcej pierza, niż zwykle.
Ania, układając Tadzia do snu, kazała mu przyrzec, iż nazajutrz będzie się sprawował bez zarzutu.
— Jeśli będę najgrzeczniejszy jutro od rana do wieczora, czy pozwolisz mi być pojutrze tak niegrzecznym, jak tylko zechcę?
— Nie przyrzekam ci tego — rzekła Ania przezornie. — Ale zabiorę ciebie i Tolę na przejażdżkę po stawie i urządzimy sobie podwieczorek na brzegu.
— No, to zgoda. Załóżmy się, że będę grzeczny! Chciałem iść jutro do pana Harrisona strzelać grochem w Imbirka, ale mogę to zrobić innego dnia. Boję się, że jutro będę się musiał tak sprawować, jakby to była niedziela, ale powetuję już sobie na majówce!