Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Noc nadeszła, prowadząc za sobą szereg nowych obaw i ponurych przywidzeń, gdy pod pałacem ozwały się okrzyki.
Królowa zadrżała i otworzyła najbliższe okno. Prawie w tej samej chwili słudzy uniesieni radością, weszli do komnaty Jej Królewskiej Mości wołając:
— Kurjer, Najjaśniejsza Pani! kurjer!
W trzy minuty potem jakiś huzar wpadł do przedpokoju.
Był to porucznik, wyprawiony przez pana de Charny. Przybywał z Sevres galopem.
— A król? — spytała królowa.
— Jego Królewska Mość będzie tu za kwadrans — odpowiedział oficer, a zaledwie mógł mówić.
— Zdrów i cały?
— Zdrów, cały i uśmiechnięty, Najjaśniejsza Pani.
— Widziałeś go pan, nieprawdaż?
— Nie, Najjaśniejsza Pani, ale pan de Charny mówił mi to, gdy wysyłał.
Na to imię, królowa znowu zadrżała. Los króla łączył się z tem imieniem...
— Dziękuję panu; odpocznij — rzekła do szlachcica.
Młodzieniec skłonił się i wyszedł.
Królowa, biorąc dzieci za ręce, udała się ku wielkiemu tarasowi, na którym stali już słudzy i dworzanie.
Przenikliwe oko królowej ujrzało na pierwszym stopniu, młodą kobietę w bieli, łokciami opartą o kamienną balustradę i zagłębiającą wzrok w ciemności nocy.
Była to Andrea, której obecność królowej, od tego zajęcia oderwać nie mogła.
Widocznie ona, zawsze do boku królowej spiesząca, nie widziała teraz swej pani, lub nie chciała jej widzieć.
Miała więc żal do Marji Antoniny, żal za jej okrucieństwo, które w dniu tym, tyle jej cierpień zadało.
A może uniesiona uczuciem niepokoju, z własnego popędu wyglądała męża, któremu tyle okazała tkliwej obawy.
Podwójne było to więc pchnięcie sztyletem, rozdrażniające krwawiącą się ranę królowej.
Słuchała z roztargnieniem powinszowań i wybuchów radości z ust swych innych przyjaciółek i dworzan.
Uczuła nawet w jednej chwili, jak ból cały wieczór dolegający, ustępował miejsca niepokojowi o króla, przez tylu nieprzyjaciół zagrożonego.
I siłą woli, królowa odepchnęła od siebie wszelkie nieszlachetne uczucie. Złożyła u stóp Boga zazdrość swoją, uczyniła ofiarę z gniewu i tajemnej radości, na ołtarzu świętej przysięgi małżeńskiej.
Bóg to zapewne zsyłał jej na odpoczynek i podporę, zbawienną możność kochania króla małżonka swego, nad wszystko na świecie. Przynajmniej w owej chwili czuła to, lub sądziła, że czuje. Królewska duma uniosła ją ponad wszystkie ziemskie namiętności, miłość dla króla była jej egoizmem.
Odepchnęła więc zupełnie od siebie i drobne urazy kobiece i kokieterję kochanki, gdy pochodnie orszaku ukazały się w głębi alei. Ognie te zwiększały się co sekunda, w miarę jak podjeżdżał powóz.
Słyszano rżenie i sapanie koni. Wśród cichości nocy, ziemia drżała pod miarowym ciężarem jadących szwadronów.
Brama się otworzyła. Kareta z turkotem zajechała na wielki dziedziniec.
Olśniona, zachwycona, oczarowana, upojona tem, czego doświadczyła i co jeszcze uczuwała, królowa zbiegła po schodach na spotkanie króla.
Ludwik XVI, wysiadłszy z powozu, dążył szybko po schodach pośród oficerów, wzruszonych wypadkami i triumfem, a na dole gwardja, mieszając się ze stajennymi ludźmi, odrywała z karety i uprzęży narodowe kokardy, które umieścił tam zapał paryżan.
Kroi i królowa spotkali się na placyku marmurowym. Królowa radośnie, z krzykiem miłości, uściskała króla kilka razy.
Szlochała, jakby odzyskując króla, bo nie miała po odjeździe nadziei jeszcze go zobaczyć.
Cała temu uczuciu oddana, nie widziała tajemnego rąk uścisku, jaki Andrea i Charny w ciemności zamienili.
Było to tylko uściśnienie rąk, ale Andrea pierwsza była u stopni i ją pierwszą Charny ujrzał i uścisnął.
Królowa, pokazawszy królowi dzieci, kazała mu je uściskać, a wtedy Delfin ujrzawszy u kapelusza ojca nową kokardę, na którą pochodnie krwawe rzucały światło, zawołał w dziecinnem zdumieniu:
— Ojcze, co ty masz na swej kokardzie, krew?
Była to czerwona barwa narodowa.
Królowa spojrzała z krzykiem.
Król schylił głowę dla ucałowania córki i ukrył wstyd.
Marja Antonina gwałtownie zerwała kokardę, nie wiedząc w gniewie szlacheckim, że zraniła serce narodu, który potem zemścić się umiał.
— Rzuć to, Najjaśniejszy Panie, rzuć! — powiedziała.
I cisnęła na schody kokardę, po której przeszły nogi całego orszaku, przeprowadzającego króla do jego pokojów.
To szczególne zajście stłumiło u królowej cały zapał dla męża. Oczyma nieznacznie szukała Oliviera, który stał w szeregu jak żołnierz.
— Dziękuję ci, panie — rzekła doń, gdy po chwilach wahania ze strony hrabiego, oczy ich się spotkały — dziękuję, dotrzymałeś dzielnie obietnicy.
— Do kogo mówisz, Najjaśniejsza Pani? — spytał król.
— Do pana de Charny — odparła odważnie.
— Tak, biedny Charny, dużo się napracował zanim dotarł do mnie. Ale... gdzie Gilbert, nie widzę go — dodał.
Królowa, pamiętając, co się stało wieczorem, rzekła.
— Chodźmy na wieczerzę, Najjaśniejszy Panie — umyślnie zmieniła rozmowę. — Panie de Charny — dodała — poszukaj hrabiny de Charny, niech przyjdzie z tobą. Będziemy wieczerzali w domowem kółku.
Tu była królową. Ale westchnęła, spostrzegłszy, że Charny ze smutnego, stał się wesoły.