Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Anioł Pitoux
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Ange Pitou
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVIII
TAK PITOUX WYKLĘTY I WYPĘDZONY PRZEZ
SWOJĄ CIOTKĘ ZA JEDEN BARBARYZM I TRZY
SOLECYZMY, ZOSTAŁ DRUGI RAZ WYPĘDZONY
ZA POTRAWKĘ Z RYŻEM

Pitoux przybył do Villers-Cotterets, przez tę część parku, którą nazywają Bażantarnią i przebiegł salę tańca pustą w dnie powszednie. Trzy tygodnie temu był tutaj z Katarzyną.
Ile to przez te trzy tygodnie zmieniło się dla Pitoux i dla Francji!
Przebywszy aleję kasztanami wysadzaną, doszedł do placu zamkowego i zapukał do tylnych drzwi szkoły ojca Fortiera.
Trzy lata upłynęły, jak Pitoux opuścił Haramont, a trzy tygodnie nie był w Villers-Cotterets.
W kilka chwil rozeszło się po miasteczku, że Pitoux przybył z Sebastjanem Gilbert, że obaj weszli tylnemi drzwiami do Fortiera, że Sebastjan wyglądał prawie tak samo jak pierwej, ale Pitoux miał kask i pałasz u boku.
Tłum zgromadził się u drzwi głównych, bo przypuszczał, że jeżeli Pitoux wszedł do ojca Fortiera przez drzwi tylne, to wyjdzie zapewne główną bramą od ulicy Soissons.
Była to jego droga, gdyby szedł do Pleux. W rzeczy samej, Pitoux nie zatrzymał się u Fortiera dłużej nad czas, którego potrzebował na doręczenie jego siostrze listu doktora, Sebastjana Gilberta i pięciu podwójnych luidorów, na zapłacenie pensji.
Siostra ojca Fortiera bardzo się zrazu zlękła, widząc wchodzącego przez ogród żołnierza, ale zaraz, gdy pod dragońskim kaskiem, poznała twarz poczciwą i otwartą, uspokoiła się nieco. Widok pięciu luidorów zupełnie ją uspokoił.
Obawa starej panny tem więcej była usprawiedliwiona, że ojciec Fortier wyszedł z uczniami na przechadzkę, była więc w domu sama jedna.
Pitoux pocałował Sebastjana i wyszedł, naciskając po zawadjacku kask na głowie.
Sebastjan uronił kilka łez przy rozstaniu z Pitoux, chociaż rozstanie nie miało być długie, zapłakał za towarzyszem, bo jego wesołość, łatwość i uprzejmość, wzruszyły serce małego Gilberta. Pitoux miał naturę tych wielkich nowoziemców, którzy nieraz męczą, ale rozbrajają wkońcu łasząc się i liżąc.
Jedna rzecz ukoiła zmartwienie Sebastjana, mianowicie, że Pitoux obiecał odwiedzać go czasem, Ludwika zaś pocieszyło, że Sebastjan mu podziękował..
Teraz musimy przeprowadzić naszego bohatera od domu ojca Fortiera do domu ciotki jego panny Anieli, położonego jak wiadomo, na wyniosłości Pleux.
Wychodząc od księdza nauczyciela, Pitoux spostrzegł oczekującą nań gromadkę ludzi.
Wiadomość o tem, że przybył — obiegła już miasto całe.
Wiedziano, że wraca ze zbuntowanego Paryża, przypuszczano, że brał udział w walkach, więc chciano zaczerpnąć wiadomości.
Pitoux udzielił tych wiadomości z majestatyczną powagą.
Opowiedział szczegóły wzięcia Bastylji, wysiłki Billota i pana de Maillard, Eljasza i Hullin’a, opowiedział jak Billot wpadł w fosę forteczną i jak on, Pitoux, wydobył go stamtąd, opowiedział szczegóły wyzwolenia Gilberta, który na osiem czy dziesięć dni przedtem został uwięziony.
Słuchacze wiedzieli już po części o tem wszystkiem, co opowiadał Pitoux, ale wiedzieli o tem z gazet. Choć zaś bardzo jest ciekawe wszystko, co piszą gazety, nie zastąpi czytanie żywego słowa, nie zastąpi nigdy opowiadania naocznego świadka, którego można widzieć własnemi oczami, słuchać własnemi uszami, któremu można zadawać pytania i który może udzielić odpowiedzi.
Pitoux był zapytywany i odpowiadał; opowiadał wszystko szczegółowo, nie obrażał się nieustannemi przerywaniami, nie niecierpliwił się zadawanemi pytaniami.
Dobrze już przynajmniej pół godziny stał pod drzwiami mieszkania księdza Fortiera na ulicy Soisson, gdy jeden ze słuchaczów dostrzegłszy na twarzy mówcy pewne oznaki znużenia, odezwał się do towarzyszów.
— Ależ on jest sfatygowany, ten biedny Pitoux, a my go trzymamy, zamiast mu pozwolić pójść do ciotki Anieli. Dopieroż się ucieszy poczciwa stara panna, gdy go zobaczy!
— Nie jestem sfatygowany — objaśnił Pitoux, — ale jestem okrutnie głodny.
Posłyszawszy to szczere wyznanie, gromadka rozsunęła się z uszanowaniem i Pitoux w towarzystwie kilku więcej ciekawych osobników puścił się w drogę do Pleux, czyli do domu ciotki Anieli.
Starej panny nie było, drzwi mieszkania były zamknięte.
Sąsiedzi ofiarowali Pitoux schronienie pod swym dachem i posiłek, którego tak potrzebował, ale nie przyjął żadnego z zaproszeń.
— Pocóż te ceremonje — mówiono mu — przecież... skoro ciotki niema...
— Drzwi mieszkania ciotki nie mogą pozostać zamknięte dla siostrzeńca zmęczonego i głodnego — odpowiedział Pitoux sentencjonalnie.
I wydobywszy swoją wielką szablę, widok której przejmował dreszczem kobiety i dzieci, wsunął koniec jej pomiędzy rygiel a zasuwkę zamku, nacisnął gwałtownie i drzwi się otworzyły ku wielkiemu zdziwieniu obecnych, którzy nie próbowali już zaczepiać Pitoux od chwili, gdy zobaczyli, jak sobie nic nie robi z możliwych dąsów starej panny.
Wnętrze. mieszkania w niczem się zgoła nie zmieniło: sławetny fotel, skórą pokryty, stał po dawnemu na środku pokoju, dwa czy trzy krzesła zdezelowane stanowiły otoczenie fotelu, w głębi królowała duża skrzynia, na prawo kredens i kominek.

Pitoux wkroczył tu ze słodkim na ustach uśmiechem;

Zostań pan jednak — rzekła łagodniej Katarzyna
do tych wszystkich starych gratów nie miał w sercu swem żadnej niechęci, przeciwnie, widział w nich przyjaciół swojej młodości. Były one co prawda równie twarde jak ciotka Aniela, ale gdy się wgłąb ich zajrzało, znalazło się zawsze coś dla siebie dobrego, gdyby zaś zajrzeć wgłąb ciotki Anieli, trzebaby się z pewnością przekonać, iż jeszcze się gorzej niż na zewnątrz przedstawiała.

Pitoux dał w tej chwili dowód tej odwagi, jaką uczcili w nim ci, co przyszli z nim razem; ci, którzy przypatrywali się ze dworu temu, co się działo w mieszkaniu ciotki Anieli i co okrutnie byli ciekawi, co to będzie, gdy powróci stara panna.
Z fizjognomji tych ciekawskich łatwo było wyczytać atoli, że Pitoux miał wielką u nich sympatję.
Powiedzieliśmy, że Pitoux był głodny, że głód wyciskał aż pewne na jego twarzy znamiona.
Nie tracąc też czasu, zabrał się do szafarni i kredensu.
Kiedyś — mówimy kiedyś, chociaż bowiem upłynęło dopiero trzy tygodnie od wyjazdu Pitoux, czas, zdaniem naszem, mierzyć trzeba nietylko trwaniem ale i wypadkami ubiegłemi, kiedyś otóż Pitoux, chociaż mu podpowiadały co innego złe instynkta i głód dokuczliwy, dwie potęgi piekielne bardzo często sprzymierzające się ze sobą, kiedyś Pitoux siadał na progu pod zamkniętemi drzwiami i oczekiwał pokornie na powrót ciotki Anieli; gdy się zjawiła, pozdrawiał ją z najsłodszym na ustach uśmiechem, a potem wstawał, aby jej zrobić miejsce; gdy ciotka weszła, on wsuwał się zaraz za nią, podawał jej chleb i nóż, aby mu jego porcję wydzieliła, gdy zaś zobaczył kromkę odkrajaną, rzucał błagalne spojrzenie w stronę masła lub przysmaków, umieszczonych na półce kredensu.
Spojrzenie to rzadko kiedy, ale skutkowało jednakże czasami.
Dziś Pitoux, mężczyzna, nie myślał w ten sposób postępować, otworzył najspokojniej szafarnię, wyciągnął z kieszeni ostry kozik, wziął chleb, ukrajał pajdę, która ważyć mogła dobry kilogram, jak się zwykło mówić od czasu, gdy nowe miary i wagi prawa obywatelstwa pozyskały — potem położył bochenek na swoje miejsce, zamknął szafarnię i znowu z najzupełniejszym spokojem poszedł kredens zrewidować.
Zdawało się chwilowo Pitoux, że posłyszał mruczenie ciotki Anieli, ale kredens tak skrzypnął przy otwieraniu, iż hałas ten, będący najzupełniejszą rzeczywistością, zgłuszył ów hałas inny, który był fantazją jedynie.
Kiedy Pitoux mieszkał tu był jeszcze, skąpa ciotka nie zostawiała żadnych zapasów, chyba kawałek sera Marolles lub plasterek słoniny, ale od czasu, jak wyniósł się sławny żarłok, przygotowywała sobie rozmaite potrawy takie, które choćby tydzień nawet stały — na wartości nie wiele traciły.
Była to czasem pieczeń wołowa z marchewką, czasem baranina z kartofelkami, nóżki cielęce przyprawiane z octem i szczypiorkiem, czasem pieczony w piecu omlet olbrzymi z czosnkiem i pietruszką.
Stara panna cieszyła się codzień, że jest sama, że nie ma ją kto objadać z tak dobrych rzeczy i przy każdym kąsku, który brała w usta, wspominała siostrzeńca swego.
Pitoux miał widocznie szczęście.
Dziś bo oto właśnie, w poniedziałek, ciotka Aniela ugotowała w ryżu starego koguta, gotowała go zaś tak długo, że mięso prawie odeszło od kości i stało się prawie miękkiem.
Wyśmienite to jedzenie, ułożone było w czarnej miseczce, połyskującej i ponętnej.
Mięso wystawało ponad ryżem, niby wysepki na jeziorze, a grzebień koguci wznosił się nad licznemi cyplami, niby Ceuta nad cieśniną Gibraltarską.
Pitoux, spostrzegłszy coś równie cudownego, nie wydał nawet okrzyku podziwienia.
Zepsuty na dobrej kuchni, zapomniał niewdzięcznik, że nigdy podobnie wspaniała potrawa nie postała w kredensie ciotki Anieli.
Chleb trzymał w prawem ręku.
Koguta pochwycił w lewą, gdy naraz zdało mu się, że jakiś cień stanął pomiędzy nim a światłem.
Odwrócił się z uśmiechem, bo zadowolenie duszy malowało się zawsze na jego twarzy i sprawdził, że tym cieniem była ciotka Aniela.
Ciotka Aniela, jeszcze skąpsza bardziej szorstka niż dawniej.
Kiedyś — zmuszeni jesteśmy używać ciągle porównania — kiedyś, na widok ciotki Anieli, Pitoux upuściłby był z rąk półmisek, a gdyby się schyliła po szczątki koguta, skoczyłby jej przez głowę i uciekł z chlebem — ale kask i miecz zmieniły Ludwika.
Zamiast uciekać przed ciotką, uścisnął ją z wdzięcznym uśmiechem dwiema rękami, które opatrzone chlebem i potrawką, skrzyżowały się na plecach starej panny.
Uczyniwszy to, co sobie za obowiązek poczytywał, odetchnął pełną piersią i powiedział:
— A więc, tak ciotko Anielo, to ten twój biedny Pitoux!...
Nieprzyzwyczajona do uścisku, ciotka Aniela sądziła, że Pitoux chce ją udusić, jak Herkules dusił Anteę.
Odetchnęła więc swobodniej, gdy się wolną uczuła.
Dlaczego jednak, pomyślała sobie, Pitoux nie okazał uwielbienia na widok koguta?
Nietylko był więc niewdzięcznym, ale był także gburem.
Uderzyło to jeszcze ciotkę Anielę, że gdy ona siadała na skórzanym fotelu, Pitoux nie śmiał przykucnąć na żadnym z kulawych stołków, tymczasem teraz rozsiadł się w owym fotelu, postawił półmisek na kolanach i zabrał się do jedzenia.
W potężnej prawicy trzymał kozik o szerokiem ostrzu, w drugiem ręku kawał chleba szeroki na trzy palce, a długi na sześć cali, którym jak miotłą ryż z półmiska zamiatał, gdy nożem mięso na chleb popychał.
Rezultatem pracy było, że po upływie kilku minut ukazało się dno niebiesko-białe miski, niby kamienie po odpływie morza.
Niepodobna opisać strasznej rozpaczy ciotki Anieli.
Nie była w stanie krzyknąć nawet.
Pitoux uśmiechał się tak czarująco, że krzyk zamarł na ustach starej panny.
I ona próbowała się uśmiechnąć, aby przekląć straszne zwierzę, zwane głodem, które we wnętrznościach siostrzeńca jej zamieszkiwało.
Ale zgłodzone wnętrzności Ludwika głucho milczały.
Ciotka zapłakała.
Sprawiło to Pitoux przykrość, ale jeść nie przestał bynajmniej.
— O!... o!... — rzekł — ty ciotko płaczesz z radości, cieszysz się tak z mojego przybycia, dziękuję, ciociu ukochana, serdecznie ci dziękuję;...
I znowu zajadać zaczął.
Rewolucja zmieniła naturę tego chłopaka.
Zjadł prawie wszystką potrawkę, a zostawiwszy na dnie trochę ryżu, rzekł:
— Ty, kochana ciociu, wolisz ryż, wszak prawda? To lepsze na twoje zęby, zostawiam ci zatem trochę ryżu.
Na tę uwagę, którą ciotka Aniela wzięła za natrząsanie z siebie, podeszła do siostrzeńca, wyrwała mu z rąk miskę, i zaklęła w straszliwy sposób, który we dwadzieścia lat później znakomicie uzupełnił grenadjer starej gwardji.
Pitoux westchnął.
— O! moja ciociu — rzekł — żałujesz tego koguta?
— Zbrodniarzu! — zawołała ciotka Aniela.
Pitoux wstał.
— Ciotko — rzekł majestatycznie — mogę ci za to wszystko zapłacić, stać mnie na to. Jeżeli chcesz, będę się u ciebie stołował, ale będę sam dysponował.
— Hultaju! — wrzasnęła stara panna.
— Liczę porcję po cztery su, więc jestem winien, za ryż cztery su, a dwa su za chleb, razem zatem sześć su.
— Nie liczyłem jeszcze koguta, droga ciociu, który z twego kurnika pochodził. Stary to mój przyjaciel, odrazu poznałem go po grzebieniu.
— Miał także swoję wartość.
— Starzyzna to!... Sam go przecie ukradłem dla ciebie przed laty dziewięciu, a i wybiłaś mnie nawet, zato, że ziarna dla niego nie przyniosłem. Panna Katarzyna dała mi ziarna. Ten kogut to było moje dobro, zjadłem go, bo miałem prawo.
Ciotka wściekała się ze złości, piorunowała wzrokiem zuchwałego rewolucjonistę.
Nie mogła dobyć z siebie głosu.
— Precz stąd! — mruknęła.
— Jakto, mam się wynosić, tak zaraz po obiedzie. Ależ to niegrzecznie, ciociu...
— Precz stąd!...
Pitoux, powstał i przekonał się z wielkim zadowoleniem, że nie mógłby już zjeść ani jednego ziarnka ryżu.
— Ciotko — rzekł uroczyście — jesteś szkaradną krewną. Jesteś jak dawniej szorstką i skąpą — ale nie chcę abyś mówiła o mnie jak o żarłoku.
Stanął na progu i głosem stentorowym, który dobrze przez przechodzących ulicą mógł być słyszanym, rzekł:
— Biorę tych zacnych ludzi za świadków, że ja, który zdobyłem Bastylję, który przybyłem pieszo z Paryża, zmęczony i głodny, posiliłem się u mej krewnej, ale wymówiła mi ten posiłek tak nielitościwie, że zmuszony jestem uchodzić wypędzony.
Pitoux tak patetycznie ten ustęp wypowiedział, że sąsiedzi zaczęli mruczeć przeciwko starej.
— Pamiętajcie ludzie — ciągnął Pitoux, — że biedny podróżny, który przeszedł dziewięć mil pieszo, ten poczciwy chłopiec, zaszczycony zaufaniem pana Billota i pana Gilberta, że przewodnik, który odprowadził Sebastjana Gilberta do księdza Fortiera, że zdobywca Bastylji, przyjaciel pana Bailly i generała Lafayetta, został stąd wypędzony!...
Szmery wzmogły się.
— A ponieważ — ciągnął dalej Ludwik Pitoux — nie jestem żebrakiem, a ponieważ mi wymawiają tu marny kawałek chleba, płacę oto talara zato, co zjadłem u ciotki Anieli.
Powiedziawszy to Pitoux, wyciągnął z kieszeni talara i rzucił go na stół, skąd w oczach wszystkich wpadł na półmisek, do połowy w ryżu się zagłębiając.
To już dobiło starą pannę. Spuściła głowę pod ogólnym szmerem niezadowolenia.
Pitoux wyszedł z chaty otrzepując buty na progu a dwadzieścia rąk doń się wyciągnęło, ofiarując bezpłatnie stół i schronienie zdobywcy Bastylji, przyjacielowi pana Bailly i generała Lafayetta.
Ciotka wyjęła talara, obtarła go i włożyła do miseczki, aby czekał tam wraz z kilkoma innemi na przeobrażenie się w luidora. Ale patrząc nań i rozważając szczególne jego nabycie, pomyślała, że może Pitoux miał prawo zjeść wszystko, kiedy tak dobrze zapłacił.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.