Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Pitoux po zadośćuczynieniu pierwszym obowiązkom posłuszeństwa, chciał zadość uczynić pierwszym potrzebom serca.
Słodką jest rzeczą słuchać, gdy rozkaz pana zgadza się z tajemnemi pragnieniami słuchającego.
Zebrawszy więc nogi, puścił się Pitoux przez pola, aby znaleźć się coprędzej na folwarku Pisseleux.
Bieg jego zwolniał atoli wkrótce, krok każdy był mu wspomnieniem.
Kiedy ktoś wchodzi do wioski lub miasta gdzie się urodził, stąpa po swojej młodości, stąpa po dniach przebytych, które, jak mówi poeta angielski, rozścielają mu się pod nogami, aby uczcić powracającego pielgrzyma.
Pitoux z duszą wezbraną uczuciem, przybył na folwark matki Billot.
Spostrzegłszy o sto kroków przed sobą długi szereg dachów, stuletnie wiązy, spoglądające na dym, wychodzący z kominów mchem obrosłych, usłyszawszy oddalone głosy trzód, warczenie psów i turkot wozów, nacisnął kask na głowę, przymocował dragoński pałasz do pasa i starał się przybrać ruchy, godne zakochanego żołnierza.
Chyba że mu się to udało, bo go nikt a nikt nie poznał.
Parobek jakiś, który poił konie w sadzawce, posłyszawszy stąpanie, obrócił się i ujrzał Ludwika Pitoux, a raczej kask i miecz zobaczył.
Zobaczył i osłupiał.
Pitoux tymczasem zawołał:
— Ah! Barnaut! dzień dobry ci, kochany Barnaut!
Barnaut zdziwiony, że kask i miecz nazywają go po imieniu, uchylił kapelusza i puścił koniom postronek.
Pitoux uśmiechnął się.
Parobczak nie był pewny siebie, dobrotliwy uśmiech Ludwika zniknął pod kaskiem.
Jednocześnie matka Billot zobaczyła przez okno wojskowego.
Wstała.
Strach panował po wsiach, mówiono o rozbójnikach, którzy niszczyli lasy i zboża jeszcze zielone.
Co znaczyło przybycie żołnierza? Rabunek czy pomoc?
Matka Billot, obrzuciwszy wzrokiem Ludwika, dostrzegła wiejskie obuwie przy błyszczącym kasku, ale nie nabrała nadziei.
Żołnierz wszedł do kuchni.
Matka Billot postąpiła naprzód dwa kroki.
Pitoux chcąc być grzeczny i zdjął kask.
— Anioł Pitoux! — zawołała matka Billot — Anioł Pitoux!
— Dzień dobry, pani Billot — rzekł Pitoux.
— Ludwiku, o mój Boże! któż mógł zgadnąć, zaciągnąłeś się więc do wojska?
— Tak! do wojska! — rzekł Pitoux.
I uśmiechnął się z wyższością.
Potem obejrzał się dookoła, szukając czego znaleźć nie mógł.
Pani Billot odgadła cel spojrzeń Ludwika i rzekła z prostotą:
— Szukasz Katarzyny?
— Aby jej złożyć moje uszanowanie — odparł Pitoux — tak jest, pani Billot.
— Suszy bieliznę. No... siadaj... patrz na mnie i opowiadaj.
— Owszem — odrzekł Pitoux.
I wziął krzesło.
Koło niego na progu i stopniach schodów stanęli służący i służące, opowiadaniem chłopca stajennego zwabieni.
Każdy przybywający pytał:
— Czy to Pitoux?
— Tak, to on.
— No! no!...
Pitoux uśmiechał się dobrotliwie do dawnych towarzyszy, dla niektórych było to przyjemnem.
— Więc z Paryża przychodzisz Ludwiku? — zapytała pani domu.
— Prościuteńko, pani Billot.
— Jakże się ma twój pan?
— Bardzo dobrze, pani Billot.
— Jakże tam w Paryżu?
— Bardzo źle, pani Billot.
— Ah!
Kółko słuchających ścieśniło się.
— Cóż król? — spytała żona dzierżawcy.
Pitoux schylił głowę i mlasnął językiem bardzo upokarzająco dla monarchji.
— A królowa?
Pitoux nic nie odpowiedział.
— Oh! — rzekła matka Billot.
— Oh! — powtórzyło zgromadzenie.
— Zgoda! pytajcie mnie — odparł Pitoux, wyczekujący na Katarzynę z najbardziej zajmującemi wiadomościami.
— Skąd masz ten kask? — spytała wieśniaczka.
— Trofeum to — odparł Pitoux.
— Cóż to jest trofeum, mój przyjacielu? — spytała poczciwa kobieta.
— Ah! prawda — rzekł Pitoux tonem protektorskim — że pani nie możesz wiedzieć co to jest trofeum. Trofeum, to znaczy łup po zwyciężonym nieprzyjacielu, kochana pani Billot.
— Zwyciężyłeś więc jednego nieprzyjaciela, Pitoux?...
— Jednego! — rzekł pogardliwie Pitoux. Ah! kochana pani Billot, nie wiesz więc nic, że pan Billot i ja, zdobyliśmy we dwóch Bastylję.
To magiczne słowo zelektryzowało słuchaczów.
Pitoux czuł ich oddechy nad głową i ręce o grzbiet jego krzesła oparte.
— Opowiedz, opowiedz, co mój mąż zrobił, rzekła pani Billot dumna i drżąca zarazem.
Pitoux spojrzał, czy Katarzyna nie przybywa. Ale jej, jak nie było tak nie było.
Uznał to za obrazę, że dla nowin świeżych, przez takiego kurjera przyniesionych, panna Billot nie porzuciła bielizny.
Spuścił głowę i zaczynał być niezadowolony.
— To... bo... bardzo długie opowiadanie, — rzekł.
— A tyś głodny? — spytała pani Biilot.
— Być może.
— Pragnienie masz?
— Nie zaprzeczam.
Służący tak się pospieszyli, że Pitoux, który trawiąc prędko, nie miał czasu strawić koguta ciotki Anieli, znalazł pod ręką kubek, chleb i mięso.
Widział, że trzeba się było przemóc i zaczął jeść.
Ale mimo dobrej woli, musiał zabastować na chwilę.
— Co ci jest? — zapytała pani Biilot.
— Ba! co mi jest...
— Pić dla Pitoux!... — zawołała pani Biilot na sługę.
— Mam jabłecznik, proszę pani.
— Może on woli wódki?
— Wódki?
— Przyzwyczaiłeś się może do niej w Paryżu?
Poczciwa kobiecina sądziła, że przez te dwa tygodnie, Pitoux miał czas zepsuć się zupełnie.
Pitoux odtrącił dumnie przypuszczenie.
— Wódki! — rzekł — ja nigdy nie piję...
— To opowiadaj...
— Musiałbym drugi raz znowu opowiadać pannie Katarzynie, e... to strasznie długa historja.
— Dwie czy trzy osoby rzuciły się do suszarni po pannę Katarzynę.
Ale kiedy wszyscy pobiegli w tamtą stronę, Pitoux machinalnie spojrzał na schody i przez drzwi otwarte na pierwszem piętrze ujrzał Katarzynę, patrzącą przez okno w stronę lasu, to jest w kierunku de Boursonne. Katarzyna tak była zatopiona w kontemplacji, że ruch wewnątrz nie zwrócił wcale jej uwagi.
— Ah! ah! — rzekł, wzdychając — patrzy w stronę lasu, w stronę Boursonne, w stronę pana Izydora de Charny.
I westchnął jeszcze mocniej.
W tej chwili wysłańcy wrócili, nietylko z suszarni, ale i ze wszystkich miejsc, w których mogła się znajdować Katarzyna.
— I cóż? — spytała pani Biilot.
— Nie widzieliśmy nigdzie panny.
— Katarzyno! Katarzyno! — wołała matka.
Dziewczyna nic nie słyszała.
Pitoux ośmielił się głos zabrać.
— Pani Billot — rzekł — ja wiem dlaczego nie znaleziono nigdzie panny Katarzyny.
— Dlaczego?
— Bo jej niema nigdzie.
— A wiesz gdzie jest?
— Wiem.
— Gdzie?
— Tam, na górze.
I wziąwszy panią Billot za rękę, wstąpił z nią na kilka schodów i pokazał Katarzynę, siedzącą w oknie bluszczem obrosłem.
— Czesze się — rzekła dobra kobieta.
— Nie, niestety! uczesana jest — rzekł melancholijnie Pitoux.
Ale pani Billot nie uważała na to, tylko krzyknęła głośno:
— Katarzyno! Katarzyno!
Dziewczyna zadrżała zdziwiona i prędko zamknęła okno.
— Cóż tam? — zapytała.
— Chodźże prędzej — zawołała matka Billot, nie wątpiąc o wrażeniu, jakie sprawią jej słowa: — Anioł Pitoux wrócił z Paryża.
Pitoux z obawą czekał odpowiedzi Katarzyny.
— Tak? — rzekła zimno.
Tak zimno, że zbrakło serca Ludwikowi.
I zeszła ze schodów z flegmą flamandek w obrazach Van Ostada lub Brauwera.
— Patrzcie państwo — mówiła schodząc — to on.
Pitoux skłonił się zaczerwieniony i drżący.
— Kask ma — szepnęła któraś służąca do ucha młodej pani.
Pitoux czytał wrażenia na twarzy Katarzyny.
Na tej ślicznej, trochę bladej lecz zawsze pełnej i aksamitnej twarzy, nie znać było żadnego uwielbienia dla ludwikowego kasku.
— Ah! — rzekła — ma kask... a to naco?
Oburzenie przemogło w sercu poczciwego chłopca.
— Mam kask i pałasz — odparł dumnie — bo biłem się i zabijałem dragonów i szwajcarów, a jeżeli wątpisz o tem, panno Katarzyno, to zapytaj, proszę, ojca.
Katarzyna tak była zamyślona, że usłyszała tylko ostatnie słowa Ludwika.
— Jakże się ma ojciec? — powiedziała — i czemu także nie wrócił?... czy złe wiadomości z Paryża?
— Bardzo złe — rzekł Pitoux.
— Sądziłam, że się wszystko uspokoi — zauważyła Katarzyna.
— Tak, ale się wszystko zaniepokoiło — odparł Pitoux.
— Czy przywrócenie pana Neckera nie pogodziło ludu z królem?
— Właśnie tu o pana Neckera idzie — rzekł Pitoux pogardliwie.
— To jednak zadowolniło lud?
— Tak go dobrze zadowolniło, że ma zamiar sam sobie wymierzyć sprawiedliwość i sam pozabijać wszystkich swoich nieprzyjaciół.
— Wszystkich nieprzyjaciół! — zawołała zdziwiona Katarzyna, — a cóż to są za nieprzyjaciele ludu?
— Arystokraci! — burknął Pitoux.
Katarzyna zbladła.
— Kogo nazywają arystokratami? — spytała.
— Także pytanie! Tych, co mają wielkie ziemie i piękne zamki, tych, co głodzą naród i mają wszystko, gdy my nie mamy nic.
— Cóż dalej? — rzekła niecierpliwie Katarzyna.
— Ludzi, którzy jeżdżą w piękne konie i powozy, kiedy my chodzimy piechotą.
— Boże mój! — zawołała dziewczyna, stając się białą prawie.
Pitoux zauważył to wzruszenie na jej licach.
— Nazywamy też arystokratami niektórych naszych znajomych.
— Moich znajomych?
— Naszych znajomych? — spytała matka Billot.
— Któż to taki? — nalegała Katarzyna.
— Naprzykład pan Berthier de Savigny.
— Pan Berthier de Savigny?
— Ten, co pani ofiarował złote kolczyki, które miałaś panno Katarzyno, tańcząc z panem Izydorem.
— A więc?
— A więc! widziałem ludzi, którzy jedli jego serce.
Krzyk okropny wydobył się ze wszystkich piersi.
Katarzyna padła na krzesło.
— Widziałeś to? — przemówiła matka Billot, drżąc z oburzenia.
— I pan Billot widział także!
— O! Boże! Wielki Boże!...
— Obecnie — rzekł Pitoux — mają spalić i zabić wszystkich arystokratów Paryża i Wersalu.
— To okropne! — szepnęła Katarzyna.
— Okropne! Dlaczego? Nie jesteś przecie arystokratką, panno Billot.
— Panie Pitoux — rzekła Katarzyna z ponurą energją — nie byłeś wcale tak dziki przed wyjazdem do Paryża.
— I nie jestem także teraz, panno Katarzyno — rzekł Pitoux bardzo wzruszony — ale...
— W takim razie, nie pochwalaj zbrodni paryżan, bo nie jesteś paryżaninem, i nie popełniałbyś tych zbrodni.
— Broniąc pana Berthier, pan Billot i ja o mało nie zostaliśmy zamordowani.
— O! mój ojcze! mój zacny, odważny ojcze!.. poznaję cię! — zawołała Katarzyna w uniesieniu.
— Kochany, poczciwy mężu! — rzekła matka Billot z wilgotnemi oczyma. — I cóż on zrobił?
Pitoux opowiedział straszną scenę na placu Greve, rozpacz Billota i chęć powrotu do Villers-Cotterets.
— Dlaczegóż nie wrócił? — rzekła Katarzyna z głęboką i ponurą boleścią, która znalazła odbicie w sercu Ludwika, jako jedna ze smutnych przepowiedni.
Matka Billot złożyła ręce.
— Pan Gilbert mu nie pozwolił.
— Pan Gilbert chce więc, aby zabili mego męża, — rzekła matka Billot, szlochając.
— Chce nas zgubić — dodała ponuro Katarzyna.
— O! nie — rzekł Pitoux. — Pan Billot i pan Gilbert porozumieli się ze sobą. Pan Billot zostanie czas jakiś w Paryżu, aby skończyć rewolucję.
— Tak we dwóch? — rzekła matka Billot.
— Nie, z panem Lafayettem i z panem Bailly.
— A! — krzyknęła z uwielbieniem wieśniaczka — skoro jest z panem Bailly i z panem Lafayettem...
— Kiedy myśli wrócić? — spytała dziewczyna.
— Tego nie wiem, panno Katarzyno.
— A ty, Pitoux, jakeś wrócił?
— Przyprowadziłem Sebastjana Gilberta do księdza Fortiera, i przynoszę tu instrukcje od pana Billota.
Rzekłszy to, Ludwik powstał nie bez dyplomatycznej godności która zrozumiana została.
Matka Billot kazała się ludziom oddalić.
Katarzyna siedząc ciągle, starała się przeniknąć głąb myśli Ludwika i pytała sama siebie:
— Co on mi ma powiedzieć?