Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Aby wysłuchać woli ojca, obie kobiety skupiły całą uwagę. Pitoux wiedział, jak trudne było jego zadanie, znał matkę Billot i Katarzynę, znał przyzwyczajenie rozkazywania jednej i dziką niezawisłość drugiej.
Katarzyna, dobra, łagodna, pracowita córka, wrażeniem samem cnót swoich wywierała wpływ ogromny na wszystkich ludzi folwarcznych, a duch panowania czyż nie jest silnem postanowieniem nieuległości?
Pitoux spełniając swoją misję, wiedział jaką boleść sprawi matce Billot.
Sprowadzenie jej do roli podrzędnej, wydało mu się rzeczą anormalną, niepodobną. Podwyższało to Katarzynę w stosunku do Ludwika, ale Katarzyna nie potrzebowała tego w obecnych okolicznościach.
Pitoux wysłowił się w ten sposób:
— Pani Billot! zamiarem pana Billot jest, abyście się jaknajmniej męczyli.
— Jakto? — rzekła poczciwa kobiecina.
— O jakiem męczeniu mowa? — spytała Katarzyna.
— To znaczy — odparł Pitoux — że zarządzanie takim folwarkiem jak wasz, połączone jest z wielką pracą i kłopotem, że trzeba prowadzić targi...
— I cóż?... — rzekła kobieta.
— Trzeba siać...
— I cóż?
— Zbierać...
— I cóż?...
— Wypłacać...
— Któż temu zaprzecza?
— Nikt, zapewne, pani Billot, ale przedając, trzeba jeźdżić.
— Mam konia.
— Płacąc, trzeba się targować.
— Umiem się wygadać.
— Siejąc i uprawiając...
— Czyż nie jestem przyzwyczajana do dozorowania?
— A żniwa?... Robotnikom obiad trzeba gotować, pomagać im potrzeba...
— Co dotyczy dobra mego męża, to nie przestrasza mnie wcale — zawołała poczciwa kobieta.
— Ale, pani Billot, nakoniec...
— Co nakoniec?
— Tyle pracy... i... tyle lat...
— A! — mruknęła matka Billot, krzywo patrząc na Pitoux.
— Pomóżcie mi, panno Katarzyno — zawołał biedny chłopiec, tracąc odwagę wobec coraz trudniejszego położenia.
— Co mam robić, aby pomóc panu? — powiedziała dziewczyna.
— Oto — odparł Pitoux — pan Billot nie wybrał pani Billot do tej pracy.
— Kogóż więc? — przerwała, drżąc zarazem z uwielbienia i szacunku.
— Wybrał kogoś silniejszego, wybrał pannę Katarzynę...
— Córkę do rządzenia domem! — zawołała stara matka z niedowierzaniem.
— Pod twojemi rozkazami, matko, pospieszyła dodać dziewczyna, czerwieniąc się cała...
— Nie, nie — rzekł Pitoux — nie! muszę spełnić całkowicie polecenie, pan Billot upoważnia pannę Katarzynę, aby zastępując go, rządziła domem i wszystkiemi interesami...
Każde to słowo, wciskało się do serca gospodyni, a tak poczciwą miała ona naturę, że zamiast zjadliwej zawiści i palącego gniewu, degradacja zastała ją zrezygnowaną, I posłuszniejszą i bardziej jeszcze o nieomylności męża przekonaną.
Billot nie mógł się mylić, Billot powinien być słuchany.
Oto argumenty, jakiemi dobra kobieta opór swój zwalczyła.
Spojrzała na córkę i w oczach jej dojrzała skromność, ufność, dobrą wolę, czułość i szacunek niezachwiany. Ustąpiła zupełnie.
— Ojciec Billot ma słuszność — rzekła — Katarzyna młoda, ma dobrą głowę i silną wolę.
— O!... tak — rzekł Pitoux, pragnąc pochlebić Katarzynie.
— Katarzynie — ciągnęła matka — wygodniej będzie w drodze niż mnie, lepiej potrafi biegać za siejbą, lepiej sprzeda, lepiej kupi, każe się słuchać, moja córka!...
— Katarzyna — mówiła dalej matka Billot, będzie obiegać pola i prowadzić kasę!... zawsze w drodze!... przerobi się na chłopca!...
Pitoux wtrącił:
— Nie obawiajcie się o pannę Katarzynę, będę jej wszędzie towarzyszył.
Katarzyna spojrzała tak dziwnie na Pitoux, że się chłopak zmieszał.
Zaczerwieniła się, nie jak kobieta, której ktoś sprawił przyjemność, ale z wyrazem gniewu i niecierpliwości; chciała przemówić, lecz czuła potrzebę milczenia.
Pitoux nie był światowcem, nie poznał tego odcienia, ale domyślił się, że rumieniec Katarzyny nie oznaczał zgody.
— Jakto!... — rzekł z nieprzyjemnym uśmiechem, który pod grubemi wargami jego wielkie zęby odsłonił — milczysz, panno Katarzyno?...
— Nie wiesz więc, panie Pitoux, żeś palnął głupstwo?...
— Głupstwo?... — powtórzył zakochany.
— Na Boga!... — zawołała matka Billot, moja córka z gwardzistą!...
— Ależ w lesie!... — rzekł Pitoux tak naiwnie, że byłoby zbrodnią śmiać się z niego.
— Czy to także zawiera się w rozkazach naszego pana — spytała matka Billot.
— O!.. — rzekła Katarzyna, — takiego próżniaczego rzemiosła, nie przeznaczałby ojciec panu Pitoux, a pan Pitoux nie przyjąłby go.
Pitoux osłupiałemi oczyma wodził po pani Billot i Katarzynie, cały gmach jego runął.
Katarzyna, prawdziwa kobieta, pojęła bolesny zawód Ludwika.
— Panie Pitoux — rzekła — czy widziałeś w Paryżu, aby młode dziewczęta kompromitowały się, wodząc wciąż chłopców za sobą?...
— Pani nie jesteś dziewczyną, tylko panią domu — rzekł Pitoux.
— No, no!... dosyć tego gadania — przerwała ostro matka Billot — pani domu ma dużo do roboty. Chodź Katarzyno, niech według rozkazu ojca zdam ci dom cały.
I wtedy przed zdziwionemi i nieruchomemi oczyma Ludwika, rozpoczęła się ceremonja, której ani na wspaniałości, ani na poezji, przy rubasznej prostocie nie zbywało.
Matka Billot oddala wszystkie klucze Katarzynie, oddała jej rachunek bielizny, rachunek butelek, mebli i zapasów. Zaprowadziła ją do starego biurka, fornirowanego drzewem różnokolorowem, w którem ojciec Billot chował papiery, luidory, skarby i dowody rodzinne.
Katarzyna słuchała poważnie tych tajemnic a każde objaśnienie zachowywała w głębi pamięci, jako broń potrzebną w razie walki.
Potem przeszła matka Billot do trzody, której spisu dokonano z wszelką dokładnością. Przeliczono barany i zdrowe i chore, jagnięta, kozy, kury, gołębie, konie, woły, krowy.
Była to prosta już tylko formalność.
Młoda dziewczyna, była w tej gałęzi oddawna specjalnym administratorem.
Nikt lepiej od Katarzyny nie znał ani drobiu, ani jagniąt, ani gołębi, ani żadnej innej żywej rzeczy.
Konie rżały, gdy się zbliżała. Potrafiła rozkazywać najdzikszym. Jeden z nich, źrebak wychowany na folwarku, potem ogier dla nikogo nieprzystępny, zrywał liny, aby dojść do Katarzyny i poszukać w jej rękach i kieszeniach zeschniętej skórki chleba.
Nie było nic piękniejszego, nad tę ładną blondynkę, o wielkich szafirowych oczach, z białym kołnierzykiem, okrągłemi ramionami, pulchnemi rękami, gdy zbliżała się z pełnym ziarna fartuchem do miejsca koło sadzawki i rzucała ziarno ptactwu.
Wtedy zlatywały się gołębie i jagnięta, dziobiąc lub liżąc i oczyszczając poczerniałą od ziarna płaszczyznę Niektóre ludzkie natury posiadają w oczach czar potężny lub przerażający, dwie potęgi działające na zwierzę tak, że oprzeć się im nie jest w stanie.
Któż nie widział rozjuszonego byka smutnie patrzącego na niewinne dziecię, nie rozumiejące niebezpieczeństwa?... Byk lituje się nad niem.
Ten sam byk patrzy przerażony na barczystego zagrodnika, który milczącą groźbą wzroku do miejsca go przykuwa. Zwierzę schyla czoło, przygotowując się do walki, ale nogi wrosły mu w ziemię i drży, i uczuwa zawrót głołwy, i boi się jednem słowem.
Katarzyna wywierała na wszystko, co ją otaczało, jeden z tych wpływów: była tak spokojną i stanowczą, tyle w niej było łaskawości i woli, tak mało nieufności i strachu, iż zwierzę wobec niej nigdy złej myśli nie miało.
Wpływ ten wzmagał się na stworzeniach myślących. Wdzięk dziewiczy był
nieprzezwyciężony, żaden człowiek z okolicy nie uśmiechnął się mówiąc do Katarzyny, żaden chłopiec nie miał o niej myśli ukrytych, ci co ją kochali chcieli ją mieć za żonę, wszyscy inni za siostrę.
Pitoux z głową spuszczoną, z obwisłemi rękoma, myślą błądzącą, szedł machinalnie za młodą dziewczyną i jej matką w ich wycieczce.
Nie mówiono nic do niego. Asystował jak żołnierz w tragedji, przyczem kask nadawał mu właściwy charakter.
Nareszcie przejrzano ludzi i służące.
Matka Billot utworzyła z nich półkole w środku którego stanęła.
— Moje dzieci — rzekła — pan nasz nie wraca z Paryża, ale dał nam innego pana na swoje miejsce.
Oto moja córka, Katarzyna. Ja jużem stara i słabą mam głowę. Pan dobrze zrobił. Panią będzie Katarzyna. Ona wydaje i przyjmuje pieniądze. Ja pierwsza wykonam jej rozkazy, nieposłuszni — z nią mieć będą do czynienia.
Katarzyna czule uścisnęła matkę, nie mówiąc ani słowa.
Pocałunek wywarł lepsze nad przemowy wrażenie. Matka Billot płakała, Pitoux był wzruszony.
Wszyscy słudzy przyklasnęli nominacji.
Katarzyna rozdzieliła w tej chwili obowiązki, każdy pospieszył wypełnić je z tą dobrą wolą, jaką podwładni zwykle mają w pierwszych dniach nowego panowania.
Pitoux zostawszy sam jeden, zbliżył się do Katarzyny i powiedział:
— A ja?...
— Nie mam panu nic do rozkazania — odparła.
— Jakto? nic nie będę robił?...
— Cóż chcesz robić?...
— To, co przed odjazdem.
— Przed odjazdem byłeś przez moją matkę przygarnięty.
— Teraz pani wyznacz mi jaką robotę.
— Nie mam nic dla ciebie, panie Ludwiku.
— Dlaczego?...
— Bo jesteś uczonym, paryżaninem, więc ci ciężkie roboty nie przystoją.
— Naprawdę?... — spytał Pitoux.
Katarzyna skinęła głową, co miało znaczyć: naprawdę.
— Jam uczony?... — powtórzył Pitoux.
— Bezwątpienia.
— Ale spojrzyj pani na moje ręce, panno Katarzyno.
— Mniejsza o to!...
— Wkońcu, panno Katarzyno — rzekł zrozpaczony chłopak — dlaczego pod pozorem, że jestem uczony, chcesz mnie zmusić, abym umarł z głodu?... Filozof Epiktet służył przecie, aby żyć i jeść; bajkopisarz Ezop pracował na chleb w pocie czoła!... Obaj ci panowie, byli jednak uczeńsi ode mnie.
— Trudno, tak musi być.
— Ale pan Billot przyjął mnie za domowego i dlatego przysłał mnie z Paryża.
— Być może. Ojciec mógł panu dawać roboty, których ja nakazywać nie mogę.
— Nie nakazujcie mi ich, panno Katarzyno.
— Wtedy byłbyś bezczynnym, a na to pozwolićbym nie mogła. Mój ojciec, mógł czynić jako pan, to czego mnie nie wolno, jako zarządzającej. Administruję jego dobrem, muszę dbać o dochody.
— Pracą swą będę przynosił korzyści, panno Katarzyno, obracasz się w błędnem kole.
— Nie rozumiem, panie Pitoux, wielkich twoich frazesów. Co to jest błędne koło?...
— Błędnem kołem, panno Katarzyno, nazywa się złe rozumowanie. Zostaw mnie pani na folwarku i daj mi jakie zajęcie. Zobaczysz pani, czy jestem próżniakiem lub uczonym. Masz pani książkę i rachunki do prowadzenia. Arytmetyka jest specjalnością moją.
— Mojem zdaniem, regestry gospodarskie, to niedostateczne zajęcie dla mężczyzny — rzekła Katarzyna.
— To znaczy nie jestem tu przydatny do niczego.
— Zostań pan jednak — rzekła łagodniej Katarzyna, namyślę się i zobaczymy.
— Chcesz się pani namyślać, czy możesz mnie zatrzymać. Cóż ci zrobiłem złego, panno Katarzyno?... O!... nie byłaś dawniej taką!...
Katarzyna wzruszyła nieznacznie ramionami. Nie mogła nic zarzucić Ludwikowi, a jednak nużyło ją to jego naleganie.
Dlatego przerwała rozmowę.
— Dosyć już, panie Pitoux, — rzekła — jadę do La Ferte-Milon.
— Biegnę ci osiodłać konia, panno Katarzyno.
— Nie trzeba, zostań tutaj.
— Nie chcesz, abym ci towarzyszył?...
— Zostań!... — rzekła rozkazująco.
Pitoux został jak do miejsca przykuty, ze spuszczoną głową i łzą, która mu paliła powiekę.
Katarzyna rozkazała chłopcu stajennemu osiodłać sobie konia.
— A!... — szepnął Pitoux — widzisz mnie zmienionym, panno Katarzyno, ale ty bardziej się jeszcze zmieniłaś!...